środa, 30 maja 2012

V Na przekór przeznaczeniu


   Dzień chylił się ku zachodowi. Ostatnie promienie słońca przebijały się przez plątaninę gałęzi, rzucając refleksy na kamienne płyty chodnika, pomiędzy którymi wił się niepokorny bluszcz. Drobinki pyłu wirowały w powietrzu, przypominając małe, lśniące diamenty, migoczące tysiącem kolorów. Wiatr trącał delikatnie liście drzew, które szumiały cicho, opowiadając sobie swe własne historie.



Lantiel szedł powoli w kierunku pawilonu, w którym według zapewnień Caldaina mieścił się zbiornik wodny, przeznaczony do użytku mieszkańców twierdzy. Wsłuchany w opowieści przyrody, mag uśmiechał się lekko do siebie. Już dawno nauczył się rozpoznawać te ulotne i niedostrzegalne dla zwykłego ucha dźwięki. Drzewa opowiadały sobie dawno zapomniane historie, przesycone magią, walką i miłością.
Mowa przyrody była dziwna, nie było tu słów, opowieści malowane były obrazami, przedostawały się do jego świadomości jak migotliwe, ruchome dzieła sztuki. Potrafił poskładać je w całość i odtworzyć w umyśle, piękne i niepowtarzalne, jak pieśni natchnionych bardów.
Czasami lubił siadać w samotności i wsłuchiwać się w nie godzinami, czując się jak niewidzialny obserwator pozostający częścią tego iluzorycznego świata. Tym razem jednak nie zatrzymywał się, by zgłębić tajemnice natury. Po całym dniu wytężonej pracy czuł się brudny i zmęczony. Wbrew pozorom odnajdywanie żył wodnych wymagało niesamowitego skupienia i dużych nakładów energii, co wyczerpywało maga i sprawiało, że stawał się bardzo słaby i podatny na wszelkiego rodzaju mentalne bodźce.
Było to bardzo nieprzyjemne uczucie. Czasami do jego umysłu przedostawały się obrazy nieświadomie wysyłane przez otaczających go gapiów. Przez ostatnie dziewięć godzin, znaleźli z mistrzem dwanaście miejsc, gdzie można było kopać studnie. Nie wysilali się i nie próbowali sami wywoływać eksplozji wodnych, bo o ile byłoby to dużo łatwiejsze dla mieszkańców, o tyle na pewno wycieńczyłoby ich samych już w połowie dnia. Przesuwali się wolno wzdłuż miasteczka i zaglądali do kolejnych ogrodów, wytężając swe wyczulone na wszelkie wibracje umysły, odnajdując pokłady spiętrzone pod zwałami ziemi. Brudną robotę pozostawili robotnikom, którzy po ich odejściu od razu zabierali się za kopanie nowych zbiorników. 


Pokręcił głową, jutro czekał ich kolejny ciężki dzień. Wieść o pomyślnym odnalezieniu wody rozeszła się już wszędzie i coraz to kolejne osoby prosiły o odwiedziny w ich posiadłościach i wskazanie miejsc z podziemnym dobrodziejstwem. Oczywiście nie każdy ogród takowe posiadał, dlatego też odnalezienie tych dwunastu zajęło im tak dużo czasu. Większość spędzili po prostu na mozolnej wędrówce, utrzymując energię w stanie gotowości i przystając przy każdej jej najmniejszej nawet wibracji, aby zbadać dany punkt i jego przydatność pod wykop.


Zatrzymał się i potarł palcem skroń, która pulsowała tępym bólem. Tuż przed nim wznosił się wspomniany przez Caldaina pawilon. Filary połączone były ze sobą za pomocą gładko polerowanego białego kamienia. Kolumny podtrzymujące szklany dach w kształcie kopuły otoczone były roślinnością, która niczym pajęcza sieć ozdabiała je od podstawy, aż po głowicę, niknąc gdzieś na szczycie. Delikatne kwiaty powoju oszałamiały swym zapachem i cieszyły oko pięknymi kolorami, od czystej, niewinnej bieli, przez błękit, róż, kończąc na ciemnym granacie i purpurze.
Jednakże zarówno magowie jak i zielarze dobrze wiedzieli, że ich piękno jest zwodnicze. Nasiona powoju powodowały liczne objawy chorobowe, zatrucie, halucynacje, nudności, skurcze mięśni i wiele innych dolegliwości. Wytrawni badacze potrafili przyrządzić z nich całkiem niezłe używki, które komponowali z zielem fajkowym, wprowadzając się w świat ulotnej iluzji. Kiedyś sam tego spróbował, jednakże o ile wieczór po tym był bardzo udany, o tyle rankiem błagał Errdira o szybką śmierć, tak bardzo bolała go głowa. Od tej pory odmawiał twardo wszelkich używek i środków wywołujących przyjemne halucynacje. Zdecydowanie wspomnienie skutków ubocznych skutecznie go motywowało do pozostania przy swym postanowieniu.


Przekroczył próg i westchnął z zadowoleniem, gdy otoczył go przyjemny chłód, tak różny od upału panującego na dworze.

Pomieszczenie miało kształt koła i otoczone było trzema piętrami kamiennych ławek, które wznosiły się co trzy stopnie, niczym w widzianym kiedyś amfiteatrze. Z boku, na marmurowym, długim stole, poukładane były białe, puszyste ręczniki kąpielowe. Ręcznie wykonane na wysokich, jedwabnych parawanach malowidła przedstawiały sceny ogrodowe.

Wszedł za jeden z tych parawanów i odkrył, że umieszczone tam zostały maleńkie stoliczki, na których można było złożyć ubranie. Na hakach wisiały zwoje delikatnego materiału, jedne szerokie, inne węższe, by każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Rozebrał się szybko i owinął biodra mniejszym kawałkiem tkaniny. Rozplótł warkocz i zwinąwszy włosy na dłoni, upiął je wysoko jedną z ozdobnych klamer, których kilka spoczywało na małej, wykutej w ścianie półeczce. Wyszedł i skierował się w stronę wodnego zbiornika. Schodząc po wąskich schodkach, z przyjemnością zanurzył się w chłodnej, czystej wodzie. Z ust wyrwało mu się westchnienie rozkoszy, gdy usiadł na najniższym z nich, opierając głowę o marmurowe płytki.


— Zmęczony? — Kobiecy głos sprawił, że podskoczył lekko i spojrzał w kierunku, skąd dochodził. Po przeciwnej stronie, owinięta szerokim kawałkiem materiału, siedziała Liriel.



— Wybacz, nie zauważyłem cię. — Uśmiechnął się lekko, zaskoczony jej obecnością.



— Zauważyłam. — Zachichotała. — Byłeś tak pogrążony w rozmyślaniach, że zastanawiałam się czy w ogóle widzisz cokolwiek poza tym, co tak bardzo cię zajmuje.



— Chyba przeholowałem z mocą. — Skrzywił się lekko.



— Słyszałam, że mieliście z Errdirem pracowity dzień. — Podniosła się i podeszła do niego, brodząc w wodzie po kolana.



— Można tak powiedzieć, manipulacja energią przez tyle godzin jest wyczerpująca.



— Rozumiem. — Skinęła głową i usiadła obok niego. — Tym bardziej jesteśmy wdzięczni. Oczywiście wynagrodzimy wam trud.



— Już nam go wynagradzacie. Mieszkanie tutaj i możliwość korzystania z tego wszystkiego — zatoczył ręką w koło, jakby chciał ogarnąć całość — to więcej niż przypuszczasz, dla takich wędrowców jak my.



— Korzystaj więc z czego chcesz, nie musisz się spieszyć. — Zamachała nogami, rozbryzgując lekko wodę.



— Skończymy i ruszymy dalej, to kwestia dni. — Skrzywił się lekko.



— Chyba o czymś nie wiesz, twój mistrz zgodził zostać do końca suszy, niosąc pomoc nam i okolicznym wioskom.



— Naprawdę? — zdziwił się.



— Uhm… — Kiwnęła głową. — Silvan przekonał go do tego pomysłu. Nie wiedziałeś?



— Jak widać, zapomniał mnie poinformować o zmianie planów, nic nowego — mruknął.



— Nie cieszysz się? — Spojrzała na niego uważnie.



— Wręcz przeciwnie, po latach wędrówki, móc osiąść gdzieś na dłużej to naprawdę budujące uczucie.



— Wierzę na słowo, chociaż chciałabym tak podróżować — westchnęła. — Siedzenie na miejscu bywa niekiedy nudne.



— Masz męża, dom, na pewno znajdujesz czas na rozrywki. — Spojrzał na nią zaczepnie.



— Tak, bycie mężatką ma swoje dobre strony. — Mrugnęła wesoło. — A ty? Może też poszukasz tutaj kogoś, na pewno znalazłbyś niejedną chętną elfkę. — Zachichotała, widząc jego sceptyczną minę. — Lub elfa, podobno nie lubisz tracić okazji.



— Skąd masz takie informacje? — Zaczerwienił się lekko. Nie lubił, gdy ktoś wysnuwał niewłaściwie wnioski na jego temat. Wbrew wszystkiemu nie uważał się za osobę rozwiązłą.



— Twój mistrz opowiadał, że w każdym mieście…



— Nieprawda! — żachnął się. — Zdarzało się kilka razy, ale nie w każdym. — Zdenerwował się lekko. — Kiedy on miał czas na takie historie? Spędziłem z nim cały dzień.



— Przy śniadaniu, raczył nas opowieściami.



— Co jeszcze mówił? — Spojrzał na nią podejrzliwie.



— Och… o twojej nauce, o tym jak pewnego razu złapałeś się we własną pułapkę…



— Byłem ślepy!



— I jak płakałeś, gdy musiałeś zabić zająca…



— Rany… zrobił ze mnie mięczaka. — Ukrył twarz w dłoniach, czując jak na policzki wpełzają zdradzieckie rumieńce.



— Nasz wuj był zachwycony, zwłaszcza twoją dobrocią i oddaniem. — Poklepała go uspokajająco po ramieniu. — Errdir naprawdę cię ceni, to widać po tym, jak o tobie mówi. Uważa cię za honorowego elfa o sercu na właściwym miejscu.



— Kto by pomyślał — prychnął. — I dlatego opowiada o moich romansach?



— To podobno były bardzo przystojne elfy. — Jej oczy migotały wesoło.



— O nie…



— Wstydzisz się, że wolisz ich od elfek? — Cmoknęła z dezaprobatą. — Większość elfów jest androgeniczna.



— Że co? — Poderwał się z miejsca. — Jestem w mężczyzną w każdym calu. — Zamachał rękami urażony do głębi.



— Och, nie o to mi chodziło. — Pociągnęła go za materiał, więc w obawie o jego obsunięcie, usiadł z powrotem. — Psychicznie. Naprawdę, powinieneś to wiedzieć. Rzadko kiedy preferujemy tylko jedną płeć, przeważnie jesteśmy bardzo elastyczni jeżeli chodzi o związki.



— A ty? — Rozluźnił się lekko i oparł plecami o marmur.



— Miałam bardzo ładną przyjaciółkę. — Podparła brodę na dłoni, wpatrując się w wodę.



— A teraz masz męża.



— Tak, jednak większość elfów nie przywiązuje uwagi do wierności, zresztą nikt się z tym nie kryje. — Wzruszyła ramionami. — Bierzemy sobie męża czy żonę, aby mieć dzieci, nie deklarujemy stałości. Poza tym… — zamyśliła się — jesteśmy praktycznie nieśmiertelni. Pomyśl, kto wytrzymałby tysiące lat bez zmian? Może dlatego przysięga mówi tylko, o wychowaniu potomstwa i dzieleniu się wspólnymi troskami i radościami. Mój ojciec kochał moją matkę, a jego kochanką była jej najlepszą przyjaciółka, podobno utrzymywał też kontakty z swym skarbnikiem Zresztą… to tak normalne jak oddychanie. U drowów jest inaczej? — Spojrzała na niego uważniej.



— Nie mam pojęcia… zresztą chyba to się nigdzie nie zmienia. Jedyna różnica to to, że tam panuje matriarchat. Mężczyźni nie mają prawie żadnych praw. Żaden z nich na przykład nie mógłby być władcą. Chyba traktuje się ich jak niższy gatunek… 



— Nigdy nie tęskniłeś za Podmrokiem?



— Nigdy tam nie byłem, więc trudno abym tęsknił. — Odsunął za ucho kosmyk, który wysunął się spod klamry. — Nie znam drowów, mój ojciec opowiadał mi o matce, ale ona była inna, odeszła od mrocznych, poza tym… nie są kimś miłym, to złe i krwiożercze istoty. Żyją dla bogactwa i zabijania, tego wymaga ich wychowanie i wiara w pajęczą królową.



— Nie przeszkadza ci, że jesteś w połowie drowem? — Dziewczyna wyglądała na autentycznie zaciekawioną.



— Chyba tylko dlatego, że to budzi niezdrową ciekawość, poza tym nie. Ojciec wychował mnie na zwykłego elfa, wpoił zachowania, wiarę i nauczył rozróżniać dobro od zła… Nie, nie ma we mnie nic z mrocznego, no może poza kolorem włosów i tym, że widzę w nocy. — Uśmiechnął się lekko.



— Widzisz w nocy? Wspaniała umiejętność! — Wpatrywała się w niego z przejęciem.



— A twój brat?



— Co? — Zatrzepotała rzęsami nieprzytomnie.



— Też jest… jak to ładnie określiłaś, androgeniczny? — Powrócił do wcześniejszego tematu.



— Nie mam pojęcia. — Zamyśliła się. — Na pewno miał kochanków, ale nigdy nie widziałam go z żadną elfką. Oczywiście to niczego nie oznacza, w końcu i tak się ożeni, bo tego wymaga jego pozycja księcia.



— Rozumiem. — Wyszczerzył zęby.
— Jesteś zainteresowany. — Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.



— Masz coś przeciwko? — Niebieskie oczy zalśniły podejrzliwie.



— Nie, ale nie próbuj go skrzywdzić. — Była teraz całkiem poważna, a uśmiech zniknął z jej twarzy.



— Skrzywdzić? Wielkiego księcia? Jakim cudem? — Nie bardzo rozumiał, o co jej chodzi.



— Postaraj się, aby cię nie pokochał. — Zanurzyła dłoń w wodzie i poruszyła palcami. — Ty w końcu odejdziesz, a on pozostanie. Nie chciałabym, aby cierpiał.



— Nikt nie mówi o miłości. — Machnął lekceważąco ręką. — Miałem na myśli tymczasowy romans. Nigdy nie byłem zakochany i raczej nikt nigdy nie kochał się we mnie. Zawsze stawiam sprawę jasno i obywa się bez zbędnych żalów.



— Mam nadzieję, że wiesz co mówisz, zresztą… — uśmiechnęła się nagle — Silvan i miłość… jakoś sobie tego nie wyobrażam… ale romans dobrze mu zrobi. Ostatnio stał się strasznym sztywniakiem.



— Widzę, że już robisz plany, a on wcale nie musi być zainteresowany.



— Przecież jesteś śliczny, musiałby być ślepy, aby tego nie zauważyć. — Nie wydawała się przejęta.



— Ty jesteś śliczna, ja jestem przystojny — prychnął z rozbawieniem. — A twój brat może nie lubić takich wyblakłych elfów jak ja.



— Oj wiesz… dziś słuchał o tobie z wyraźnym zainteresowaniem, zresztą mój wuj też. — Mrugnęła wesoło.



— Ej, nie mam ochoty na romans z twoim wujem. — Spojrzał na nią ze strachem. — Poza tym, też bym słuchał z zainteresowaniem, jakby ktoś opowiadał o wpadkach swojego gościa, a zwłaszcza, kiedy robi to Errdir. Gdyby nie to, że jest magiem, mógłby zostać bardem, czasami myślę, że minął się z powołaniem.



— Fakt, potrafi wciągnąć w swe opowieści. — Kiwnęła głową i poklepała go po ramieniu. — To będzie ciekawe, obserwować jak uwodzisz mojego brata. — Roześmiała się głośno.



— Myślisz tylko o jednym. — Ochlapał ją wodą rozbawiony. — Wydajesz się nie mieć nic przeciwko, a przecież wcale mnie nie znasz.



— Ktoś kiedyś powiedział, że elfy zostały stworzone z materiału zwanego erotyką i miał zupełną rację, nie potrafimy żyć bez rozkoszy cielesnych, a przynajmniej nie długo. Wydajesz się miły, a twój mistrz mówi o tobie w samych dobrych słowach. Przecież nie chodzi o wieczną miłość, a zwyczajny romans.



— Co ja słyszę. — Tuż za nim zabrzmiał głos Caldaina. — Czyżbyś uwodziła naszego gościa?



— Czyżbyś był zazdrosny? — Odwróciła się do męża i otarła z twarzy kilka kropel wody.



— O ciebie? Zawsze — mruknął i wyciągnął rękę, pomagając jej wyjść z basenu.



— Tutaj chyba nie ma miejsca na kochanków. — Lantiel również wstał i przyglądał im się z ciekawością. Elf, nie zwracając uwagi na to, że jego żona ocieka wodą, tulił ją do swego boku.



— Jesteśmy dwa lata po ślubie — mruknął, całując ją w szyję, jakby to wszystko wyjaśniało.



— Wasze małżeństwo też zostało zaaranżowane? — Chłopak był naprawdę ciekawy.



— Tak, ale zakochałem się zanim zrozumiałem, że Liriel jest osobą przeznaczoną mi przez ojca. Można powiedzieć, że wbiła mi to do głowy. Dodam, że dość boleśnie. — Roześmiał się Caldain.



— Jechałam z Silvanem na spotkanie swego przyszłego męża. Postanowiliśmy zatrzymać się przed miastem i odświeżyć. Sil nie chciał pokazywać się w podróżnych ubraniach. — Elfka wtulona w bok mężczyzny postanowiła uraczyć Lantiela opowieścią. Patrzyła przy tym na męża z tkliwością widocznie odmalowaną na twarzy. — Kiedy wyszłam z jeziora, zauważyłam poruszenie w krzakach… ubrałam się i… cóż… — Zmarszczyła zabawnie nos.



— Rzuciła we mnie kamieniem… nader celnie — mruknął, dotykając maleńkiej blizny na czole. 



— Podglądałeś!



— Byłem na polowaniu i zobaczyłem zwierzynę, jaki myśliwy oparłby się takiej pokusie? — prychnął prawie zgorszony.



— Przyzwoity?



— Raczej ślepy lub chory. — Pociągnął ją za warkocz. — W każdym razie miłość dosłownie walnęła mnie w łeb. — Roześmiali się obydwoje.


Lantiel patrzył na nich, czując ogarniające go uczucie smutku. Wyglądali na takich szczęśliwych, tak bardzo chciałby, aby i jego kiedyś dosięgło tak głębokie uczucie. Niestety tryb życia, jaki na razie prowadził, wykluczał taką możliwość. Co prawda mógł wrócić do ojca, ale prawdę powiedziawszy polubił życie wędrowca i chciał się nim jeszcze nacieszyć zanim osiądzie gdzieś na stałe. Przygodny seks był przyjemny, krótkie romanse dawały mu wiele radości, jednak wiedział, że nikt na niego nie czeka, nikt nie myśli o nim jako o tym jedynym. Patrząc na tę parę, dokładnie mógł sobie uświadomić co traci. Potrząsnął głową, odgarniając smutne myśli.


— Cieszę się z waszego szczęścia. — Na jego twarz powrócił uśmiech.



— A właśnie. — Caldain zadreptał w miejscu, jakby nagle o czymś sobie przypomniał. — Za chwilę podają kolację, Kael prosił abyście się nie spóźnili. — Popchnął żonę w kierunku parawanu.



— Już tak późno? — Lantiel z niedowierzaniem rozejrzał się dookoła i z zaskoczeniem stwierdził, że na dworze już jest ciemno. W środku pawilonu paliły się umieszczone w ścianach lampiony. Nawet nie zauważył, kiedy zapłonęły ukryte w nich knoty. Najprawdopodobniej musiały być połączone w jakiś sposób z główną twierdzą. Widział już takie udogodnienia, ale nigdy nie zastanawiał się nad metodą ich działania. O ile pamiętał, w jego komnacie poprzedniej nocy było ciemno. Nie to, aby mu mrok przeszkadzał, ale postanowił rozejrzeć się tam dzisiejszego wieczoru. — Pójdę się ubrać. — Pospieszył za parawan, gdzie pozostawił ubrania.



— Nie spiesz się, kolacja ogłoszona zostanie gongiem. — Doszedł go głos Caldaina. 



Ubierając się, powrócił myślami do rozmowy z elfką o jej bracie. Ubiegłej nocy umyślnie prowokował Silvana, oceniając jego reakcję. Z tego co mógł zauważyć, wydało mu się, iż wywarł na nim wrażenie. Jednakże… jednakże dzisiejszego dnia, nawet mrugnięciem oka nie pokazał po sobie, że byłby zainteresowany. Przez pół dnia dotrzymywał towarzystwa obydwu magom, prowadził ich po kolejnych ogrodach w poszukiwaniu wody, jednak całą swoją uwagę poświęcił Errdirowi, prawie zupełnie ignorując Lantiela. Chłopak zawiązał kamizelkę i westchnął cicho. Czy w ogóle miało sens zabieganie o względy księcia? Może powinien rozejrzeć się za inną rozrywką, w końcu nie był jedynym wolnym elfem w okolicy. Dziś zdążył zauważyć, że zwrócił uwagę kilku młodzieńców, którzy delikatnie dali mu do zrozumienia, iż byliby zainteresowani przelotnym romansem. Mocniej szarpnął za rzemyk i kawałek pozostał mu w ręce. Świetnie, jeszcze i to, będzie musiał zakupić w końcu nowe ubrania. Nienawidził krawców.

1 komentarz:

  1. Hej,
    wuj księcia spojrzał teraz inaczej na Liantela, ciekawe czy Silivan jest nim zainteresowany...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń