Dzień chylił się ku
zachodowi. Ostatnie promienie słońca przebijały się przez plątaninę gałęzi,
rzucając refleksy na kamienne płyty chodnika, pomiędzy którymi wił się
niepokorny bluszcz. Drobinki pyłu wirowały w powietrzu, przypominając małe,
lśniące diamenty, migoczące tysiącem kolorów. Wiatr trącał delikatnie liście
drzew, które szumiały cicho, opowiadając sobie swe własne historie.
Lantiel szedł powoli w
kierunku pawilonu, w którym według zapewnień Caldaina mieścił się zbiornik
wodny, przeznaczony do użytku mieszkańców twierdzy. Wsłuchany w opowieści przyrody,
mag uśmiechał się lekko do siebie. Już dawno nauczył się rozpoznawać te ulotne
i niedostrzegalne dla zwykłego ucha dźwięki. Drzewa opowiadały sobie dawno
zapomniane historie, przesycone magią, walką i miłością.
Mowa przyrody była dziwna,
nie było tu słów, opowieści malowane były obrazami, przedostawały się do jego
świadomości jak migotliwe, ruchome dzieła sztuki. Potrafił poskładać je w
całość i odtworzyć w umyśle, piękne i niepowtarzalne, jak pieśni natchnionych
bardów.
Czasami lubił siadać w
samotności i wsłuchiwać się w nie godzinami, czując się jak niewidzialny
obserwator pozostający częścią tego iluzorycznego świata. Tym razem jednak nie
zatrzymywał się, by zgłębić tajemnice natury. Po całym dniu wytężonej pracy
czuł się brudny i zmęczony. Wbrew pozorom odnajdywanie żył wodnych wymagało
niesamowitego skupienia i dużych nakładów energii, co wyczerpywało maga i
sprawiało, że stawał się bardzo słaby i podatny na wszelkiego rodzaju mentalne
bodźce.
Było to bardzo
nieprzyjemne uczucie. Czasami do jego umysłu przedostawały się obrazy
nieświadomie wysyłane przez otaczających go gapiów. Przez ostatnie dziewięć
godzin, znaleźli z mistrzem dwanaście miejsc, gdzie można było kopać studnie.
Nie wysilali się i nie próbowali sami wywoływać eksplozji wodnych, bo o ile
byłoby to dużo łatwiejsze dla mieszkańców, o tyle na pewno wycieńczyłoby ich
samych już w połowie dnia. Przesuwali się wolno wzdłuż miasteczka i zaglądali
do kolejnych ogrodów, wytężając swe wyczulone na wszelkie wibracje umysły,
odnajdując pokłady spiętrzone pod zwałami ziemi. Brudną robotę pozostawili
robotnikom, którzy po ich odejściu od razu zabierali się za kopanie nowych
zbiorników.
Pokręcił głową, jutro czekał ich kolejny ciężki dzień. Wieść o pomyślnym
odnalezieniu wody rozeszła się już wszędzie i coraz to kolejne osoby prosiły o
odwiedziny w ich posiadłościach i wskazanie miejsc z podziemnym
dobrodziejstwem. Oczywiście nie każdy ogród takowe posiadał, dlatego też
odnalezienie tych dwunastu zajęło im tak dużo czasu. Większość spędzili po prostu
na mozolnej wędrówce, utrzymując energię w stanie gotowości i przystając przy
każdej jej najmniejszej nawet wibracji, aby zbadać dany punkt i jego
przydatność pod wykop.
Zatrzymał się i potarł
palcem skroń, która pulsowała tępym bólem. Tuż przed nim wznosił się wspomniany
przez Caldaina pawilon. Filary połączone były ze sobą za pomocą gładko
polerowanego białego kamienia. Kolumny podtrzymujące szklany dach w kształcie
kopuły otoczone były roślinnością, która niczym pajęcza sieć ozdabiała je od
podstawy, aż po głowicę, niknąc gdzieś na szczycie. Delikatne kwiaty powoju
oszałamiały swym zapachem i cieszyły oko pięknymi kolorami, od czystej,
niewinnej bieli, przez błękit, róż, kończąc na ciemnym granacie i purpurze.
Jednakże zarówno magowie
jak i zielarze dobrze wiedzieli, że ich piękno jest zwodnicze. Nasiona powoju
powodowały liczne objawy chorobowe, zatrucie, halucynacje, nudności, skurcze
mięśni i wiele innych dolegliwości. Wytrawni badacze potrafili przyrządzić z
nich całkiem niezłe używki, które komponowali z zielem fajkowym, wprowadzając
się w świat ulotnej iluzji. Kiedyś sam tego spróbował, jednakże o ile wieczór
po tym był bardzo udany, o tyle rankiem błagał Errdira o szybką śmierć, tak
bardzo bolała go głowa. Od tej pory odmawiał twardo wszelkich używek i środków
wywołujących przyjemne halucynacje. Zdecydowanie wspomnienie skutków ubocznych
skutecznie go motywowało do pozostania przy swym postanowieniu.
Przekroczył próg i westchnął z zadowoleniem, gdy otoczył go przyjemny chłód,
tak różny od upału panującego na dworze.
Pomieszczenie miało
kształt koła i otoczone było trzema piętrami kamiennych ławek, które wznosiły
się co trzy stopnie, niczym w widzianym kiedyś amfiteatrze. Z boku, na
marmurowym, długim stole, poukładane były białe, puszyste ręczniki kąpielowe.
Ręcznie wykonane na wysokich, jedwabnych parawanach malowidła przedstawiały
sceny ogrodowe.
Wszedł za jeden z tych
parawanów i odkrył, że umieszczone tam zostały maleńkie stoliczki, na których
można było złożyć ubranie. Na hakach wisiały zwoje delikatnego materiału, jedne
szerokie, inne węższe, by każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Rozebrał się
szybko i owinął biodra mniejszym kawałkiem tkaniny. Rozplótł warkocz i
zwinąwszy włosy na dłoni, upiął je wysoko jedną z ozdobnych klamer, których kilka
spoczywało na małej, wykutej w ścianie półeczce. Wyszedł i skierował się w
stronę wodnego zbiornika. Schodząc po wąskich schodkach, z przyjemnością
zanurzył się w chłodnej, czystej wodzie. Z ust wyrwało mu się westchnienie
rozkoszy, gdy usiadł na najniższym z nich, opierając głowę o marmurowe płytki.
— Zmęczony? — Kobiecy głos sprawił, że podskoczył lekko i spojrzał w kierunku,
skąd dochodził. Po przeciwnej stronie, owinięta szerokim kawałkiem materiału,
siedziała Liriel.
— Wybacz, nie zauważyłem cię. — Uśmiechnął się lekko, zaskoczony jej
obecnością.
— Zauważyłam. — Zachichotała. — Byłeś tak pogrążony w rozmyślaniach, że
zastanawiałam się czy w ogóle widzisz cokolwiek poza tym, co tak bardzo cię
zajmuje.
— Chyba przeholowałem z mocą. — Skrzywił się lekko.
— Słyszałam, że mieliście z Errdirem pracowity dzień. — Podniosła się i
podeszła do niego, brodząc w wodzie po kolana.
— Można tak powiedzieć, manipulacja energią przez tyle godzin jest
wyczerpująca.
— Rozumiem. — Skinęła głową i usiadła obok niego. — Tym bardziej jesteśmy
wdzięczni. Oczywiście wynagrodzimy wam trud.
— Już nam go wynagradzacie. Mieszkanie tutaj i możliwość korzystania z tego
wszystkiego — zatoczył ręką w koło, jakby chciał ogarnąć całość — to więcej niż
przypuszczasz, dla takich wędrowców jak my.
— Korzystaj więc z czego chcesz, nie musisz się spieszyć. — Zamachała nogami,
rozbryzgując lekko wodę.
— Skończymy i ruszymy dalej, to kwestia dni. — Skrzywił się lekko.
— Chyba o czymś nie wiesz, twój mistrz zgodził zostać do końca suszy, niosąc
pomoc nam i okolicznym wioskom.
— Naprawdę? — zdziwił się.
— Uhm… — Kiwnęła głową. — Silvan przekonał go do tego pomysłu. Nie wiedziałeś?
— Jak widać, zapomniał mnie poinformować o zmianie planów, nic nowego —
mruknął.
— Nie cieszysz się? — Spojrzała na niego uważnie.
— Wręcz przeciwnie, po latach wędrówki, móc osiąść gdzieś na dłużej to naprawdę
budujące uczucie.
— Wierzę na słowo, chociaż chciałabym tak podróżować — westchnęła. — Siedzenie
na miejscu bywa niekiedy nudne.
— Masz męża, dom, na pewno znajdujesz czas na rozrywki. — Spojrzał na nią
zaczepnie.
— Tak, bycie mężatką ma swoje dobre strony. — Mrugnęła wesoło. — A ty? Może też
poszukasz tutaj kogoś, na pewno znalazłbyś niejedną chętną elfkę. —
Zachichotała, widząc jego sceptyczną minę. — Lub elfa, podobno nie lubisz
tracić okazji.
— Skąd masz takie informacje? — Zaczerwienił się lekko. Nie lubił, gdy ktoś
wysnuwał niewłaściwie wnioski na jego temat. Wbrew wszystkiemu nie uważał się
za osobę rozwiązłą.
— Twój mistrz opowiadał, że w każdym mieście…
— Nieprawda! — żachnął się. — Zdarzało się kilka razy, ale nie w każdym. —
Zdenerwował się lekko. — Kiedy on miał czas na takie historie? Spędziłem z nim
cały dzień.
— Przy śniadaniu, raczył nas opowieściami.
— Co jeszcze mówił? — Spojrzał na nią podejrzliwie.
— Och… o twojej nauce, o tym jak pewnego razu złapałeś się we własną pułapkę…
— Byłem ślepy!
— I jak płakałeś, gdy musiałeś zabić zająca…
— Rany… zrobił ze mnie mięczaka. — Ukrył twarz w dłoniach, czując jak na
policzki wpełzają zdradzieckie rumieńce.
— Nasz wuj był zachwycony, zwłaszcza twoją dobrocią i oddaniem. — Poklepała go
uspokajająco po ramieniu. — Errdir naprawdę cię ceni, to widać po tym, jak o
tobie mówi. Uważa cię za honorowego elfa o sercu na właściwym miejscu.
— Kto by pomyślał — prychnął. — I dlatego opowiada o moich romansach?
— To podobno były bardzo przystojne elfy. — Jej oczy migotały wesoło.
— O nie…
— Wstydzisz się, że wolisz ich od elfek? — Cmoknęła z dezaprobatą. — Większość
elfów jest androgeniczna.
— Że co? — Poderwał się z miejsca. — Jestem w mężczyzną w każdym calu. —
Zamachał rękami urażony do głębi.
— Och, nie o to mi chodziło. — Pociągnęła go za materiał, więc w obawie o jego
obsunięcie, usiadł z powrotem. — Psychicznie. Naprawdę, powinieneś to wiedzieć.
Rzadko kiedy preferujemy tylko jedną płeć, przeważnie jesteśmy bardzo
elastyczni jeżeli chodzi o związki.
— A ty? — Rozluźnił się lekko i oparł plecami o marmur.
— Miałam bardzo ładną przyjaciółkę. — Podparła brodę na dłoni, wpatrując się w
wodę.
— A teraz masz męża.
— Tak, jednak większość elfów nie przywiązuje uwagi do wierności, zresztą nikt
się z tym nie kryje. — Wzruszyła ramionami. — Bierzemy sobie męża czy żonę, aby
mieć dzieci, nie deklarujemy stałości. Poza tym… — zamyśliła się — jesteśmy
praktycznie nieśmiertelni. Pomyśl, kto wytrzymałby tysiące lat bez zmian? Może
dlatego przysięga mówi tylko, o wychowaniu potomstwa i dzieleniu się wspólnymi
troskami i radościami. Mój ojciec kochał moją matkę, a jego kochanką była jej
najlepszą przyjaciółka, podobno utrzymywał też kontakty z swym skarbnikiem
Zresztą… to tak normalne jak oddychanie. U drowów jest inaczej? — Spojrzała na
niego uważniej.
— Nie mam pojęcia… zresztą chyba to się nigdzie nie zmienia. Jedyna różnica to
to, że tam panuje matriarchat. Mężczyźni nie mają prawie żadnych praw. Żaden z
nich na przykład nie mógłby być władcą. Chyba traktuje się ich jak niższy
gatunek…
— Nigdy nie tęskniłeś za Podmrokiem?
— Nigdy tam nie byłem, więc trudno abym tęsknił. — Odsunął za ucho kosmyk, który
wysunął się spod klamry. — Nie znam drowów, mój ojciec opowiadał mi o matce,
ale ona była inna, odeszła od mrocznych, poza tym… nie są kimś miłym, to złe i
krwiożercze istoty. Żyją dla bogactwa i zabijania, tego wymaga ich wychowanie i
wiara w pajęczą królową.
— Nie przeszkadza ci, że jesteś w połowie drowem? — Dziewczyna wyglądała na
autentycznie zaciekawioną.
— Chyba tylko dlatego, że to budzi niezdrową ciekawość, poza tym nie. Ojciec
wychował mnie na zwykłego elfa, wpoił zachowania, wiarę i nauczył rozróżniać
dobro od zła… Nie, nie ma we mnie nic z mrocznego, no może poza kolorem włosów
i tym, że widzę w nocy. — Uśmiechnął się lekko.
— Widzisz w nocy? Wspaniała umiejętność! — Wpatrywała się w niego z przejęciem.
— A twój brat?
— Co? — Zatrzepotała rzęsami nieprzytomnie.
— Też jest… jak to ładnie określiłaś, androgeniczny? — Powrócił do
wcześniejszego tematu.
— Nie mam pojęcia. — Zamyśliła się. — Na pewno miał kochanków, ale nigdy nie
widziałam go z żadną elfką. Oczywiście to niczego nie oznacza, w końcu i tak
się ożeni, bo tego wymaga jego pozycja księcia.
— Rozumiem. — Wyszczerzył zęby.
— Jesteś zainteresowany. — Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
— Masz coś przeciwko? — Niebieskie oczy zalśniły podejrzliwie.
— Nie, ale nie próbuj go skrzywdzić. — Była teraz całkiem poważna, a uśmiech
zniknął z jej twarzy.
— Skrzywdzić? Wielkiego księcia? Jakim cudem? — Nie bardzo rozumiał, o co jej
chodzi.
— Postaraj się, aby cię nie pokochał. — Zanurzyła dłoń w wodzie i poruszyła
palcami. — Ty w końcu odejdziesz, a on pozostanie. Nie chciałabym, aby
cierpiał.
— Nikt nie mówi o miłości. — Machnął lekceważąco ręką. — Miałem na myśli
tymczasowy romans. Nigdy nie byłem zakochany i raczej nikt nigdy nie kochał się
we mnie. Zawsze stawiam sprawę jasno i obywa się bez zbędnych żalów.
— Mam nadzieję, że wiesz co mówisz, zresztą… — uśmiechnęła się nagle — Silvan i
miłość… jakoś sobie tego nie wyobrażam… ale romans dobrze mu zrobi. Ostatnio
stał się strasznym sztywniakiem.
— Widzę, że już robisz plany, a on wcale nie musi być zainteresowany.
— Przecież jesteś śliczny, musiałby być ślepy, aby tego nie zauważyć. — Nie
wydawała się przejęta.
— Ty jesteś śliczna, ja jestem przystojny — prychnął z rozbawieniem. — A twój
brat może nie lubić takich wyblakłych elfów jak ja.
— Oj wiesz… dziś słuchał o tobie z wyraźnym zainteresowaniem, zresztą mój wuj
też. — Mrugnęła wesoło.
— Ej, nie mam ochoty na romans z twoim wujem. — Spojrzał na nią ze strachem. —
Poza tym, też bym słuchał z zainteresowaniem, jakby ktoś opowiadał o wpadkach
swojego gościa, a zwłaszcza, kiedy robi to Errdir. Gdyby nie to, że jest
magiem, mógłby zostać bardem, czasami myślę, że minął się z powołaniem.
— Fakt, potrafi wciągnąć w swe opowieści. — Kiwnęła głową i poklepała go po
ramieniu. — To będzie ciekawe, obserwować jak uwodzisz mojego brata. —
Roześmiała się głośno.
— Myślisz tylko o jednym. — Ochlapał ją wodą rozbawiony. — Wydajesz się nie
mieć nic przeciwko, a przecież wcale mnie nie znasz.
— Ktoś kiedyś powiedział, że elfy zostały stworzone z materiału zwanego erotyką
i miał zupełną rację, nie potrafimy żyć bez rozkoszy cielesnych, a przynajmniej
nie długo. Wydajesz się miły, a twój mistrz mówi o tobie w samych dobrych
słowach. Przecież nie chodzi o wieczną miłość, a zwyczajny romans.
— Co ja słyszę. — Tuż za nim zabrzmiał głos Caldaina. — Czyżbyś uwodziła
naszego gościa?
— Czyżbyś był zazdrosny? — Odwróciła się do męża i otarła z twarzy kilka kropel
wody.
— O ciebie? Zawsze — mruknął i wyciągnął rękę, pomagając jej wyjść z basenu.
— Tutaj chyba nie ma miejsca na kochanków. — Lantiel również wstał i przyglądał
im się z ciekawością. Elf, nie zwracając uwagi na to, że jego żona ocieka wodą,
tulił ją do swego boku.
— Jesteśmy dwa lata po ślubie — mruknął, całując ją w szyję, jakby to wszystko
wyjaśniało.
— Wasze małżeństwo też zostało zaaranżowane? — Chłopak był naprawdę ciekawy.
— Tak, ale zakochałem się zanim zrozumiałem, że Liriel jest osobą przeznaczoną
mi przez ojca. Można powiedzieć, że wbiła mi to do głowy. Dodam, że dość
boleśnie. — Roześmiał się Caldain.
— Jechałam z Silvanem na spotkanie swego przyszłego męża. Postanowiliśmy
zatrzymać się przed miastem i odświeżyć. Sil nie chciał pokazywać się w
podróżnych ubraniach. — Elfka wtulona w bok mężczyzny postanowiła uraczyć
Lantiela opowieścią. Patrzyła przy tym na męża z tkliwością widocznie
odmalowaną na twarzy. — Kiedy wyszłam z jeziora, zauważyłam poruszenie w
krzakach… ubrałam się i… cóż… — Zmarszczyła zabawnie nos.
— Rzuciła we mnie kamieniem… nader celnie — mruknął, dotykając maleńkiej blizny
na czole.
— Podglądałeś!
— Byłem na polowaniu i zobaczyłem zwierzynę, jaki myśliwy oparłby się takiej
pokusie? — prychnął prawie zgorszony.
— Przyzwoity?
— Raczej ślepy lub chory. — Pociągnął ją za warkocz. — W każdym razie miłość dosłownie
walnęła mnie w łeb. — Roześmiali się obydwoje.
Lantiel patrzył na nich,
czując ogarniające go uczucie smutku. Wyglądali na takich szczęśliwych, tak
bardzo chciałby, aby i jego kiedyś dosięgło tak głębokie uczucie. Niestety tryb
życia, jaki na razie prowadził, wykluczał taką możliwość. Co prawda mógł wrócić
do ojca, ale prawdę powiedziawszy polubił życie wędrowca i chciał się nim
jeszcze nacieszyć zanim osiądzie gdzieś na stałe. Przygodny seks był przyjemny,
krótkie romanse dawały mu wiele radości, jednak wiedział, że nikt na niego nie
czeka, nikt nie myśli o nim jako o tym jedynym. Patrząc na tę parę, dokładnie
mógł sobie uświadomić co traci. Potrząsnął głową, odgarniając smutne myśli.
— Cieszę się z waszego szczęścia. — Na jego twarz powrócił uśmiech.
— A właśnie. — Caldain zadreptał w miejscu, jakby nagle o czymś sobie
przypomniał. — Za chwilę podają kolację, Kael prosił abyście się nie spóźnili.
— Popchnął żonę w kierunku parawanu.
— Już tak późno? — Lantiel z niedowierzaniem rozejrzał się dookoła i z
zaskoczeniem stwierdził, że na dworze już jest ciemno. W środku pawilonu paliły
się umieszczone w ścianach lampiony. Nawet nie zauważył, kiedy zapłonęły ukryte
w nich knoty. Najprawdopodobniej musiały być połączone w jakiś sposób z główną
twierdzą. Widział już takie udogodnienia, ale nigdy nie zastanawiał się nad
metodą ich działania. O ile pamiętał, w jego komnacie poprzedniej nocy było
ciemno. Nie to, aby mu mrok przeszkadzał, ale postanowił rozejrzeć się tam
dzisiejszego wieczoru. — Pójdę się ubrać. — Pospieszył za parawan, gdzie
pozostawił ubrania.
— Nie spiesz się, kolacja ogłoszona zostanie gongiem. — Doszedł go głos
Caldaina.
Ubierając się, powrócił myślami do rozmowy z elfką o jej bracie. Ubiegłej nocy
umyślnie prowokował Silvana, oceniając jego reakcję. Z tego co mógł zauważyć,
wydało mu się, iż wywarł na nim wrażenie. Jednakże… jednakże dzisiejszego dnia,
nawet mrugnięciem oka nie pokazał po sobie, że byłby zainteresowany. Przez pół
dnia dotrzymywał towarzystwa obydwu magom, prowadził ich po kolejnych ogrodach
w poszukiwaniu wody, jednak całą swoją uwagę poświęcił Errdirowi, prawie
zupełnie ignorując Lantiela. Chłopak zawiązał kamizelkę i westchnął cicho. Czy
w ogóle miało sens zabieganie o względy księcia? Może powinien rozejrzeć się za
inną rozrywką, w końcu nie był jedynym wolnym elfem w okolicy. Dziś zdążył
zauważyć, że zwrócił uwagę kilku młodzieńców, którzy delikatnie dali mu do
zrozumienia, iż byliby zainteresowani przelotnym romansem. Mocniej szarpnął za
rzemyk i kawałek pozostał mu w ręce. Świetnie, jeszcze i to, będzie musiał
zakupić w końcu nowe ubrania. Nienawidził krawców.
Hej,
OdpowiedzUsuńwuj księcia spojrzał teraz inaczej na Liantela, ciekawe czy Silivan jest nim zainteresowany...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia