— Dzień dobry — Dwóch
pierwszoklasistów ostrożnie wysunęło się z grupki dzieci bawiących się na
dworze i z wahaniem podeszło do Rona i Harry'ego, którzy od jakiegoś czasu
obserwowali ich harce, stojąc wraz z Samuelem w pewnym oddaleniu.
— Dzień dobry. Widzę, że wojna
na śnieżki zakończyła się remisem. — Potter uśmiechnął się do chłopców,
strzepując śnieg z czapki jednego z nich.
— Wymoczki się poddały, nie
mieli z nami szans. — Maluch wyszczerzył się radośnie. W jego uzębieniu
brakowało dwóch jedynek. — Płomyki zawsze wygrywają, jesteśmy najlepsi.
— W takim razie, nie pozostaje
mi nic innego, jak pogratulować zwycięzcom. — Harry otulił się mocniej
płaszczem, gdy nagły powiew wiatru rozchylił jego poły. — Nie jest wam zimno?
Wyglądacie jak małe pingwiny. — Faktycznie, ciemne peleryny dzieci oblepione
były śniegiem, a ich rękawiczki już na pierwszy rzut oka wyglądały na
całkowicie przemoczone. Z westchnieniem wyjął różdżkę. — Wyciągnijcie ręce
przed siebie. — Szybkim ruchem rzucił kilka zaklęć suszących. Przymarznięty
śnieg stopniał, pozostawiając puchaty materiał czystym i suchym.
— Nie, profesor Granger rzuciła
na nie czar rozgrzewający, ale chyba nie zadziałało na wszystko. — Dziecko
wzruszyło ramionami.
— Mówi się: dziękuję. — pouczył
dzieciaka Ron.
— Dziękuję, panie dyrektorze. —
Chłopczyk znów pokazał niekompletne uzębienie.
Harry lekko się uśmiechnął. Ron
w roli wychowawcy nieustannie go zadziwiał.
— Kim on jest? — Jeden z uczniów
wyciągnął rękę, wskazując w kierunku stojącego obok Harry'ego Sama.
— To Samuel, brat profesora
Malfoya. Od dziś będzie mieszkał w zamku wraz z wami wszystkimi. — Potter oparł
dłoń na ramieniu dziecka.
— Będzie chodził z nami na
lekcje?
— Nie, Sam ma dopiero osiem lat
i jeszcze nie uczęszcza na zajęcia.
— A w którym domu będzie
mieszkał? — Dzieci najwyraźniej były ciekawe wszystkiego, co dotyczyło nowego
mieszkańca szkoły.
— Niestety, Samuel jest zbyt
młody aby zostać przydzielonym do któregoś domu. Na razie dostał osobny pokój.
Prawdę mówiąc podejrzewam, że o wiele bardziej wolałby mieszkać z innymi
chłopcami, ale chwilowo to niemożliwe. — Harry rzucił okiem na Sama, a ten
uśmiechnął się do niego nieśmiało. — Na szczęście będzie mógł przenieść się do
dormitorium, jak tylko zacznie naukę.
— E tam, własny pokój też jest
super, można zapraszać znajomych i nikt się nie czepia. — Oczy mniejszego
chłopca zabłysły w ekscytacji. — A może się z nami pobawić? Będziemy budować
fort obronny.
— Jeżeli zechce. — Harry
spojrzał na Sama. — Chcesz dołączyć do dzieci? Myślę, że budowa fortu to
naprawdę ciekawa rzecz.
— Mogę? — Samuel uniósł głowę
spoglądając to na Harry'ego, to na Rona.
— Oczywiście. Teren zamkowy
służy do zabawy, nie wolno wam tylko przekraczać głównej bramy.
— Rozumiem, w domu też nie
mogłem. — Sam z entuzjazmem pokiwał głową. — To mogę iść? — Niecierpliwie
zadreptał w miejscu, patrząc tęsknie w kierunku dzieci.
— Biegnij. — Przez chwilę
przyglądał się jak chłopiec oddala się w kierunku grupy, po czym spojrzał na
Rona. — Myślisz, że się zaaklimatyzuje?
— To zależy. — Weasley wzruszył
lekko ramionami. — Jest od nich młodszy, mogą być z tym problemy.
— Dlaczego? Samuel to świetny
chłopak.
Ron westchnął i oparł się o
kamienny brzeg zamarzniętej fontanny. Przez chwilę uważnie przyglądał się dzieciom,
które teraz w skupieniu budowały nieco krzywy mur fortecy.
— Wiesz Harry, najmłodszy wcale
nie znaczy, że najbardziej rozpieszczony. Starsze dzieci lubią sobie czasami
znaleźć kozła ofiarnego, coś w rodzaju służącego. Młody wszędzie za nimi
chodzi, imponują mu, a oni skwapliwie to wykorzystują. Nie twierdzę, że tak
będzie w przypadku Samuela, jest bratem Draco, więc mogą inaczej na to patrzeć,
ale dzieci to dzieci. — Poprawił czapkę i spojrzał krzywo na Harry'ego. — Nie
mówię tego żeby cię straszyć, ale może się tak zdarzyć.
— Jesteś pewien? Nigdy nie
patrzyłem na młodsze roczniki pod tym kątem. W ogóle nie zauważyłem, aby w
Gryffindorze ktoś wykorzystywał maluchy. — Harry zerknął na niego
zaniepokojony.
— Wychowałem się wśród starszych
braci, uwierz, czasami byli wstrętni i nie raz obrywało mi się za nich. Jako dziecko
chciałem ich we wszystkim naśladować. Wiesz, starsi, odważniejsi, potrafili już
latać na miotłach, wydawali mi się tacy odważni i wspaniali. Fred i George
wykorzystywali to, dopóki nie poszedłem do szkoły. Jak tak teraz o tym pomyślę,
mieli we mnie całkiem uległego niewolnika. Nosiłem za nimi miotły, kryłem ich
przed matką, zwalali na mnie winę za swoje wybryki, bo tak było łatwiej. —
Potrząsnął głową i spojrzał na zachmurzone niebo. — Nie mówię, że byli źli, to
świetni bracia, ale lubili rządzić.
— Myślisz, że to samo czeka
tutaj Samuela? — Harry kopnął czubkiem buta kopiec śniegu. Puch uniósł się do
góry, osiadając na skraju jego płaszcza.
— Nie wiem. To Malfoy, oni
potrafią sobie radzić. Jeżeli jest podobny do brata, to pomimo wieku może
niedługo zostać nawet kimś w rodzaju przywódcy. Przypomnij sobie, jak wszyscy
Ślizgoni słuchali Draco, nawet ci ze starszych roczników.
— Draco był dupkiem,
rozwydrzonym dzieciakiem, który wszystkich straszył swoim tatusiem. Samuel taki
nie jest. — Potter nie wyglądał na przekonanego.
— Prawda. Jednak to nadal Malfoy
— Ron uśmiechnął się przekornie. — Myślę, że rządzenie ma we krwi. Może być
lepszy od brata, ale… krew nie woda, stary.
— Mam nadzieję, że szybko
znajdzie sobie przyjaciół. — Potter ponownie spojrzał w kierunku dzieci, gdzie
Samuel właśnie wczołgiwał się w wydrążony w śniegu otwór. — Ja pierniczę,
będzie cały mokry — mruknął chcąc ruszyć w kierunku chłopca.
— Daj mu spokój, tylko go
upokorzysz interweniując. — Weasley chwycił go za rękaw. — On teraz pokazuje na
co go stać, jakby tam nie wlazł, okrzyknęliby go tchórzem.
— Mam nadzieję, że ten metrowy
kopiec nie zawali mu się na głowę. Cholera, jest strasznie zimno, zupełnie nie
rozumiem co one widzą w czołganiu się pomiędzy tonami śniegu. — Harry wyraźnie
miał ochotę pobiec i wyciągnąć Sama z przekrzywionej fortecy. — Czuję się,
jakbym miał za chwilę zamienić się jeden z tych lodowych posągów, którymi
udekorowano salę na przyjęcie.
— Harry, przypomnij sobie, co
robiłeś w jego wieku. — Ron prychnął rozbawiony. — Oni nie myślą o chłodzie,
dla nich najważniejsza jest zabawa i wyzwanie.
— Nigdy nie budowałem fortec. W
jego wieku… — Brunet umilkł oddalając od siebie nieprzyjemnie wspomnienia z
dzieciństwa. Jako ośmiolatek jedyny kontakt ze śniegiem miał wtedy, gdy wuj
kazał mu odgarnąć zaśnieżony chodnik, lub gdy wracał ze szkoły, a na jego
plecach lądowały twarde kule ciskane przez Dudleya i jego doborową kompanię.
Nie sądził, aby to było odpowiednikiem dobrej zabawy.
— Przepraszam, zapomniałem, że
twoje dzieciństwo było zupełnie inne od mojego. — Weasley poklepał go po
ramieniu. — Zobacz, już wychodzi i nic mu nie jest.
— Mam nadzieję, że się nie
przeziębi. — Harry wsadził ręce do kieszeni, jakby to miało powstrzymać go
przed ruszeniem chłopcu na odsiecz. — Draco by mnie zabił.
— Marudzisz jak nadopiekuńcza
mamuśka. — Ron zachichotał rozbawiony. — Ciekawe czy Malfoy wie, jaką ma
wspaniałą żonę.
— Zamknij się. — Potter spojrzał
na niego oburzony. Wcale nie był nadopiekuńczy! Po prostu nie życzył sobie, aby
pod jego opieką Samowi przyplątał się choćby katar. Draco najpierw urwałby mu
głowę, a potem wyrzucił z łóżka.
— Chodź, polatamy. — Weasley
wyciągnął różdżkę, przyzywając swoją miotłę.
— Nie, obiecałem Draco, że będę
go pilnować. — Harry pokręcił głową, patrząc tęsknie na Piorun 2300, który
Weasley trzymał w dłoni. Naprawdę miał ochotę dosiąść miotły i wznieść się w
powietrze, dawno tego nie robił.
— Merlinie, Harry, możesz go
obserwować z góry, nie będziemy się oddalać. — Rudzielec pokręcił głową
zdegustowany. — Przestań się nad nim trząść, bo zaczynasz przypominać moją
matkę. Samuel świetnie się bawi, a ty nie jesteś mu teraz do niczego potrzeby.
No… — Potrząsnął trzymaną w ręku miotłą. — Kilka okrążeń, nic więcej.
— Och, dobra. — Potter wreszcie
dał się przekonać i ruchem ręki przywołał swoją nową, wykonaną z mahoniu miotłę
o wdzięcznej nazwie „Santana"*.
***
Ręką ubraną w rękawiczkę
strzepnął śnieg ze zwalonego pnia i usiadł na nim, ciężko oddychając. Budowa
fortu okazała się być zabawnym, choć nieco męczącym zajęciem. Na początku
dzieci patrzyły na niego nieufnie, jednak po kilkunastu minutach jakby zapomniały
o tym, że jest nowy i bawiły się z nim, nie przejmując ani jego wiekiem, ani
tym, że był bratem dyrektora. Grupka składała się z kilkunastu osób
pochodzących z różnych domów i przeważały w niej dzieci z pierwszych klas.
Samuel tak naprawdę nigdy nie brał udziału w zabawie z tak dużą grupą i czuł
się tym niezwykle podekscytowany.
— Dlaczego nie mieszkałeś z nami
od początku roku szkolnego? — Maksymilian, jeden z chłopców, którzy zaprosili
go do budowania fortu, przysiadł obok niego otrzepując spodnie z nadmiaru
śniegu.
— Mieszkałem z nianią. Ta… —
Odchrząknął i poprawił się szybko. — Draco mnie odwiedzał.
— Fajnie mieć brata dyrektora
szkoły, nie? — Kilkoro dzieci podeszło i otoczyło go wianuszkiem. Po zabawie
przyszedł czas na pytania i Sam poczuł się trochę niepewnie.
— No… Nie wiem. — Wzruszył
ramionami. — Dziwnie będzie, jak kiedyś zacznie mnie uczyć.
— No co ty, będzie ci mówił co
masz wykuć na testy, uczył cię wszystkiego, no i nigdy nie dostaniesz T.
— T? — Spojrzał zmieszany na
niskiego blondynka, który pomimo tego, że starszy od niego o cztery lata, był
jego wzrostu.
— Trolla! Najgorszą ocenę jaka
może być. Będziesz miał fory, nie?
— Eee… no nie wiem, Draco
wiecznie mnie poprawia… — Wsunął palce pod czapkę i podrapał się po spoconym
czole.
— A jaki jest w domu? — Jakaś
dziewczynka usiadła po jego lewej stronie i spojrzała na niego z ciekawością. —
Jestem Sarah. — Przedstawiła się krótko.
— W domu? — zapytał nie
rozumiejąc pytania.
— No, wiesz, na lekcjach jest
czasami straszny. Jak tak spojrzy na człowieka, to mam ochotę się schować i
mówi takim zimnym głosem. Przerażający!
— Naprawdę? — Nie mógł sobie
wyobrazić Draco jako kogoś, kto może przerażać, przecież on był taki… miły i
dobry.
— No, a jak robi testy i komuś
nie wyjdzie, to już masakra. — Pulchny chłopiec, nie przejmując się zimnym
śniegiem, usiadł na ziemi po turecku. — Panie Hewson, czy w dzieciństwie
poddawano pana mózg torturom, że sprawia panu trudność napisanie poprawnie słowa
Aquamenti?
— Albo: Pani Eriksson, czy pani
ręka została potraktowana jakąś klątwą, że zamiast spirali wykonuje coś, co
przy sporej dozie optymizmu można nazwać kręceniem się obłąkanego bąka? —
Marika, której imię zapamiętał dość szybko, zachichotała głośno.
— Naprawdę tak mówi? — Nie mógł
sobie wyobrazić, aby jego brat mógł być aż tak złośliwy. Właśnie dowiadywał się
o nim zupełnie nowych rzeczy i nie wiedział, czy ma się śmiać, czy być
przerażony.
— Jasne, ale ty nie musisz się
przejmować, w końcu swojego brata nie będzie strofował. — Maksymilian wzruszył
ramionami.
— Nie wiem, Draco uwielbia
czasami się rządzić i mnie poprawiać: Nie mówi się dzięki, tylko dziękuję, nie
mówi się super, tylko wspaniale, niesamowicie. Jesteś Malfoyem nie zachowuj się
jak plebs. — Samuel wywrócił oczami. — No, ale jest fajny, zawsze mnie broni i
jest miły, kupuje mi wszystko i… — Zamilkł i zarumienił się lekko. Nie chciał,
aby o jego bracie źle mówiono, ale też nie chciał, aby zabrzmiało to tak, jakby
ten traktował go jak dzieciaka. — A jak są razem z Harrym, to już w ogóle jest
wesoło.
— Harrym? Mówisz do dyrektora po
imieniu? — Chłopiec siedzący na śniegu wytrzeszczył na niego oczy.
— Głupi, a ty byś do swojego
szwagra mówił: proszę pana? — Sarah spojrzała na niego z pobłażaniem.
— Szwagra? — Samuel zamrugał
zdezorientowany.
— No, dyrektor Potter jest mężem
twojego brata, czyli jest twoim szwagrem, nie? — wyjaśniła rezolutnie.
— Och, no fakt — przyznał.
Zupełnie się nad tym nie zastanawiał. Harry był po prostu Harrym. Wcześniej
myślał o nim jak o kimś, do kogo kiedyś być może będzie mówił tato, jednak
odkąd dowiedział się prawdy, w ogóle nie zastanawiał się na tym, jakie więzi
ich tak naprawdę łączą.
— Na pewno w przyszłości
zostaniesz prefektem. — Maksymilian poklepał go po ramieniu.
— Pff, pewnie, jak się ma takie
koneksje, to nawet nie trzeba się wysilać — prychnął jakiś wysoki chłopiec,
którego do tej pory nie zauważył, gdyż stał za nim. — Nie dla jego wysokości
dormitoria i problemy zwykłych uczniów.
— Nie rozumiem — bąknął
zażenowany. Od strony chłopaka biła widoczna niechęć i Samuel nie bardzo
widział czym sobie na nią zasłużył. — Kto to jest prefekt?
— No proszę, niby Malfoy, a
durny. — Uczeń zaśmiał się złośliwie. — Braciszek cię nie nauczył podstaw? Nie
bój się, jeszcze zdąży cię wyszkolić.
— Ależ ty jesteś wredny, Joe,
przecież on dopiero przyszedł do szkoły i jest od nas młodszy. — Hewson
wykrzywił się w stronę chłopaka. — Prefekt, to ktoś, kto opiekuje się uczniami
i ma kontakt z nauczycielami. Przeważnie wybiera się do tego najlepszego ucznia
— wyjaśnił patrząc na Sama. — Nie słuchaj go, twój brat jest może ostry i
czasami wredny, ale nigdy nikogo nie faworyzował.
— No jasne, że nie, w końcu nie
było między nami jego uroczego braciszka. — Joe pokręcił głową z politowaniem. —
Powiedz, Sam, uczysz się czarnej magii? — Pochylił się w jego kierunku i
odpychając Maksymiliana przekroczył pień i usiadł obok trochę przestraszonego
Samuela.
— Czarna magia jest zła. — Chłopiec
odsunął się lekko.
— Powiedział syn śmierciożercy.
— Joe! — Sarah syknęła
ostrzegawczo.
— No co, przecież mówię prawdę.
Jego stary leży teraz i udaje warzywo, bo był przydupasem Czarnego Pana. — Joe
nie wyglądał na skruszonego. — Gdyby się obudził, pewnie zabiłby swojego
synalka za to, że go zdradził i zrobił z niego zombie na całe pięć lat. Mój
ojciec mówił…
— Nie interesuje nas co mówił
twój ojciec. — Maksymilian wstał i spojrzał na niego bykiem. — Straszysz go.
— Ojej, biedny mały braciszek
dyra, jak mi przykro. — Chłopak kopnął śniegiem w stronę Maksa. — Przecież nie
zdradziłem żadnej tajemnicy, wszyscy o tym wiedzą.
— Ja… — Samuel siedział z
spuszczoną głową, bawiąc się mokrą rękawiczką. — Ja… nie wiedziałem.
— Serio? — Joe spojrzał na niego
z zaskoczeniem. — Oj… No to już wiesz. — Moment skruchy minął szybko i chłopak
nie wyglądał jakby miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia. — Dlaczego mieszkasz z
bratem, a nie z matką?
— Eee… moja matka nie żyje,
Draco znalazł mnie, gdy byłem w sierocińcu — przyznał cicho. Właściwie nie
wiedział, co ma mówić, nikt mu nie powiedział, że powinien cokolwiek ukrywać.
— To Narcyza Malfoy nie jest
twoją mamą?
— Narcyza? — Samuel poczuł się
zupełnie zagubiony. Nigdy nawet nie słyszał tego imienia.
— No, matka twojego brata. — Joe
spojrzał na niego jakby był niespełna rozumu.
— Nie znam jej… — przyznał
cicho. Draco miał inną mamę? Ale to się nie zgadzało, bo jeżeli byli braćmi…
Czyżby znowu o czymś nie wiedział, albo co gorsza, znowu go okłamano?
— Czyli… Ale jazda… — Joe zaczął
chichotać. — Kto by pomyślał.
— Przestań, to nie jest
śmieszne. — Sarah podparła się pod boki i spojrzała na niego ostro. — Zachowaj
dla siebie to, co masz do powiedzenia.
— Oj bo się przestraszę, no ale
ty go na pewno rozumiesz, w końcu sama mieszkałaś w przytułku —
prychnął. Podniósł się i ruszył w kierunku zamku. — Idę. Jesteście zabawni, ale
wolę dojrzalsze towarzystwo.
— Dupek. — Maksymilian spojrzał
za nim z niechęcią. — Nie przejmuj się, on chodzi do trzeciej klasy i myśli, że
jest taki dorosły. — Westchnął i kucnął obok Samuela, który szklistymi oczami
wpatrywał się w swoje buty. — Nie daj sobie nic wmówić, w tej szkole jest dużo
dzieci, które wychowały się w sierocińcu. Ja mam tylko matkę, ma swój stragan
na Pokątnej. Wielu jest takich, którzy tylko dzięki dyrektorowi Potterowi mogą
się uczyć. Moja mama mówi, że bohater zawsze zostanie bohaterem, możesz być
dumny, że jest w twojej rodzinie. Twój brat też dostał order Merlina za zasługi
wojenne. Tacy jak Joe są po prostu zazdrośni.
— Draco dostał order Merlina? —
Samuel podniósł głowę i spojrzał na niego z niedowierzaniem. — Nigdy mi o tym
nie mówił.
— Pewnie, był po jasnej stronie
w czasie wojny. — Pulchny chłopiec skinął głową, rzucając mu zaskoczone
spojrzenie. — Nie wiedziałeś? Piszą o tym nawet w książce do historii, w
rozdziale „Wojny młodego pokolenia". Mój ojciec twierdzi, że uratował
nazwisko Malfoy i że czasami dzieci są mądrzejsze od rodziców. — Podniósł się i
otrzepał spodnie ze śniegu. — Idziesz z nami na obiad do Wielkiej Sali?
— Nie, chyba nie. — Samuel
również wstał i spojrzał w kierunku zbliżających się w ich kierunku Harry'ego i
Rona, którzy nadal trzymali w dłoniach miotły. To czego dziś się dowiedział,
bardzo go zaskoczyło i musiał to przemyśleć.
— Jesz u siebie? Wiesz, jak
chcesz, ale byłoby fajnie. — Sarah uśmiechnęła się nieśmiało i odwróciła w
stronę profesorów. — Dzień dobry.
— Dzień dobry panno Doyle,
widzę, że dobrze się bawicie. — Harry omiótł dziewczynkę nieuważnym spojrzeniem
i zatrzymał wzrok na Samuelu. — Sam, myślę, że pora, abyśmy wrócili do zamku.
— Tak. — Chłopiec skinął głową i
ruszył w kierunku mężczyzn.
— Jak tam? Zadowolony? — Ron
wyszczerzył się do niego radośnie. Po krótkiej przejażdżce na miotle zawsze
czuł się ożywiony.
— Tak, było fajnie. — Sam skinął
niepewnie głową.
— W którym pokoju mieszkasz? —
Maksymilian zbliżył się do Samuela.
— Eee… — Chłopiec spojrzał
pytająco na Harry'ego.
— Sam zamieszkał w pokojach
profesora Malfoya. — Wyjaśnił za niego Potter.
— A… — Uczeń podrapał się po
rozczochranej głowie. — A możemy go odwiedzić? Po południu będziemy grać w
eksplodującego durnia, więc…
— Sam? Co o tym myślisz? —
Gryfon popatrzył na dziecko uważnie. — Chcesz dołączyć do dzieci po obiedzie?
— No… — Chłopiec spojrzał na
dzieci niepewnie. Stały, uśmiechając się zachęcająco i czekając na jego
odpowiedź. — Myślę, że chcę. — Skinął głową, jakby właśnie podjął jakąś
decyzję.
— Super! Przyjdziemy po ciebie
albo, jeżeli chcesz, możemy przynieść grę do twoich komnat. — Sarah wyraźnie
się ucieszyła, a pulchny chłopiec, którego imienia nie pamiętał, potaknął jej z
entuzjazmem.
— U mnie będzie fajnie. To,
tego… widzimy się później. — Samuel uśmiechnął się z wysiłkiem i ruszył za
dorosłymi.
Im bardziej oddalał się od dzieci,
tym bardziej zwalniał, zatopiony we własnych myślach. Miał wrażenie, że nagle
wszystko zwaliło mu się na głowę, a on zupełnie niczego nie rozumiał. Jego
ojciec był śmierciożercą? I Draco go zdradził? Czy to on mu zagrażał? Brat
nigdy nic nie mówił o swoich rodzicach, a on nie pytał o dziadków. Dziadków…
nie byli jego dziadkami, Lucjusz Malfoy okazał się być jego ojcem i
najwyraźniej stał po złej stronie. Joe mówił, że jest jak warzywo. Nie bardzo
wiedział, co to znaczy. Nie mógł się ruszać? Hmm… Victoria mówiła, że niektóre
rośliny są śmiertelnie niebezpieczne nawet wtedy, gdy stoją w doniczkach i
ostrzegała, aby nie dotykał nieznanych ziół. Ale to raczej niczego nie
tłumaczyło. I była jeszcze Narcyza… Dlaczego nie mógł mieszkać z nią? Nie
chciała mieć drugiego dziecka i dlatego znalazł się w przytułku? Nie, to się
nie zgadzało. Pamiętał rodziców matki, nigdy ich nie lubił, a oni nie lubili
jego. Nie raz krzyczeli, że Alecto zwariowała, robiąc sobie bachora i patrzyli
na niego z nienawiścią. Nazywali go bękartem i dzieckiem z przypadku. Nie
wiedział, co to znaczy. Jednak skoro jego mama miała na imię Alecto to… Czy
Draco miał inną mamę?
Westchnął i przyspieszył kroku,
pragnąc dogonić Harry'ego i profesora Weasleya. Miał tak wiele pytań i żadnej
odpowiedzi. Chciał porozmawiać z Draco, dowiedzieć się, o co w tym wszystkim
chodzi.
***
Obraz przesunął się
bezszelestnie, jednak głośny syk oburzonego czymś węża sprawił, że Ron, który
właśnie przeglądał nową książkę o zaklęciach ochronnych podskoczył w miejscu, oblewając
się kremowym piwem.
— Merlinie, człowieku, kiedyś
przez ciebie zejdę na zawał — mruknął widząc przemierzającego salon Draco.
Wyjął różdżkę i rzucił na siebie szybkie zaklęcie czyszczące.
— Zamknij się, Weasley. — Malfoy
przeszedł przez pokój, ze złością ciskając szatę na oparcie krzesła — Jak na
byłego aurora jesteś strasznie bojaźliwy.
— Myśleliśmy, że wrócisz
kominkiem. — Harry siedzący na okiennym parapecie spojrzał na niego uważnie.
— Wróciłem, ale prosto do komnat
Samuela. Musiałem go zobaczyć.
— Mam nadzieję, że nie narzekał
na naszą opiekę i to nie to jest przyczyną twojej irytacji.
— Nie, Samuel śpi. — Draco
nerwowo przemierzył pokój, zatrzymując się przy jego przeciwległej stronie. —
Rozmawiałem z Victorią, mówiła, że dobrze się dziś bawił.
— W takim razie nie rozumiem
twojego zachowania. — Harry poczuł się lekko zdezorientowany. — Może byś z
łaski swojej wyjaśnił o co chodzi, zamiast warczeć od progu na Rona?
— Na razie nalej mi whisky,
czystej. — Malfoy zignorował jego słowa i zatrzymał się przy kominku zaciskając
ręce na gzymsie i spuścił głowę, wpatrując się w migoczące płomienie.
Harry z westchnieniem irytacji
podniósł się i ruszył w kierunku barku. Z przeszklonej szafki wyjął butelkę
mugolskiego Jacka Daniel'sa i napełnił bursztynowym trunkiem jedną szklankę.
Widząc pytający wzrok Rona, wzruszył niepewnie ramionami i podszedł do Draco.
— Proszę. — Wręczył mu tumbler,
który ten opróżnił dwoma łykami i oddał mu zamaszystym gestem.
— Jeszcze.
Harry prychnął i ponownie
napełnił szkło.
— Co się stało w szpitalu? —
zapytał w końcu. Wiedział, że gdyby nie Samuel, Draco nigdy nie spotkałby się z
Lucjuszem. Widząc go tak zdenerwowanym, przypuszczał, że rozmowa z ojcem
musiała należeć do niezbyt przyjemnych.
— W szpitalu? — Draco prychnął i
upił kolejny łyk trunku. — Kurwa! — Zaklął i przez chwilę przyglądał się
migoczącej w szkle whisky, po czym z rozmachem wrzucił szklankę do kominka,
gdzie rozprysła się na drobne kawałki, a płomień zamigotał niespokojnie w
kontakcie z alkoholem.
— To już druga. — Harry splótł
ręce na piersi, przyglądając mu się uważnie. — Co się dzieje, Draco?
— Ten dupek uciekł. Zwiał prosto
z rąk aurorów! — Malfoy spojrzał na niego, po czym roześmiał się nieco
histerycznie. — Wysłali po niego Cienie, a on tak po prostu poczekał aż
opuszczą osłony i deportował się. W tej chwili może być wszędzie… Po prostu
wszędzie. — Bezradnie przejechał ręką po włosach, burząc ich idealne ułożenie.
— Niemożliwe… — Ron jęknął,
zapadając się głębiej w miękką sofę. Książka leżała obok niego zapomniana.
— Jak? — Harry chociaż równie
zaskoczony, był bardziej konkretny.
— Za pomocą świstoklika.
— Był pod ciągłym nadzorem, kto
mógł mu go dostarczyć?
— Dawlish, a raczej ktoś, kto
się za niego podawał. — Draco westchnął i usiadł ciężko na jednym z foteli. —
Ciało prawdziwego Dawlisha znaleziono niedawno w jakimś zaułku.
— Eliksir wielosokowy? — Weasley
wreszcie się pozbierał i najwyraźniej obudziła się w nim aurorska żyłka. — Jak
przemycił świstoklik? Zaklęcia identyfikujące powinny sobie bez problemu z tym
poradzić.
— Oczywiście. — Malfoy oparł się
zmęczony o zagłówek. — O ile nie jest to przedmiot z magią ukrytą pod
inkrustowanym złotem — prychnął. — Rozmawiałem z Shlackleboltem. Lucjusz użył
rodowego pierścienia, który jest przekazywany w naszej rodzinie od pokoleń.
Magia w nim jest tak subtelna i przemyślnie zakamuflowana, że mało kto mógłby
ją wykryć.
— Więc osoba, która mu go
dostarczyła, musiała znać dobrze twoją rodzinę. Wątpię abyście trzymali tak
cenne przedmioty w widocznym miejscu. — Harry oparł się o gzyms kominka,
zaplatając ręce na piersi.
— Oczywiście, że nie trzymamy. —
Draco spojrzał na niego ze złością. — Wszelkie rodowe klejnoty są ukryte w taki
sposób, że praktycznie nikt nie ma do nich dostępu.
— W takim razie… — Weasley
ostrożnie zerknął na Malfoya. — Jest tylko jedna osoba, która mogła pomóc
twojemu ojcu w ucieczce.
— To akurat jest dla mnie
zupełnie jasne, chociaż szanowne ministerstwo uważa, że to tylko
niepotwierdzone poszlaki i nie chce nic z tym zrobić. — Draco skrzywił się
zdenerwowany.
— Kiedy?
— Kiedy co? — Malfoy odstawił
pusty tumbler na stół i spojrzał na Pottera.
— Kiedy uciekł?
— Kilka dni przed świętami. To
po prostu śmieszne i powinienem ich zaskarżyć. — Draco zacisnął usta, tłumiąc
cisnące się na nie przekleństwo. — Ci imbecyle nie poinformowali mnie o swej
niekompetencji. Dobrze wiedzieli, że Lucjusz pragnie zemsty, a jednak milczeli.
Mógłbym ich oskarżyć o współudział w planowanym zamachu na moje życie!
Harry mruknął coś i podszedł do
komody usytuowanej pod jedną z ścian. Z jednej z szuflad wyjął napoczętą paczkę
papierosów i czubkiem różdżki odpalił jednego, zaciągając się mocno. Przeczucie
dobrze mu mówiło, że nie powinien ich wyrzucać. Teraz po prostu musiał zapalić.
Lucjusz Malfoy na wolności… Przez chwilę poczuł się tak, jakby wróciła
przeszłość, a on sam znowu był tym młodym chłopcem, na którego czyhało
niebezpieczeństwo w postaci Voldemorta i jego popleczników. Nie ulegało
wątpliwości, że mężczyzna był śmiertelnie niebezpieczny i spragniony zemsty.
Czy naprawdę nie będzie chwili spokoju w jego życiu? Zsunął się po ścianie i
usiadł na podłodze podciągając kolana pod brodę. Tym razem to nie on będzie
priorytetem Lucjusza. Owszem, kiedyś zapewne zapoluje i na niego, jednak
najpierw zwróci się przeciwko Draco i…
— Atak na Różany Dom! — sapnął,
a w jego zielonych oczach zapłonęła złość. To nie mógł być zbieg okoliczności.
Ucieczka starego Malfoya zbiegła się w czasie z próbą zabicia Samuela. To był
wręcz namacalny dowód.
— Dokładnie. — Draco skinął
ponuro głową.
— Jasna cholera. — Ron
potarmosił się po włosach obydwiema rękami. — No to mamy przesrane. Obiecaliśmy
ostatnio dzieciakom wyprawę do miasteczka Sanqua, teraz to najprawdopodobniej
nie przejdzie.
— Dlaczego? — Harry spojrzał na
niego, wypuszczając smużkę sino—popielatego dymu. — Nie mieliśmy problemów z
wychodzeniem do Hogsmeade, kiedy Voldemort żył. Myślę, że poradzimy sobie i z
Lucjuszem. Poza tym uwzględnialiśmy i tak tylko trzecie klasy. Draco i Samuel
pozostaną bezpieczni w zamku. Oni mają konkretny cel, nie będą atakować
nieznanych uczniów. Na wszelki wypadek mogę porozmawiać z Goldsteinem i
poproszę go o dyskretny nadzór w wiosce. Jeżeli Lucjusz zrobi jakikolwiek
nieostrożny ruch, będziemy na to przygotowani.
— Nie próbuj go nie doceniać. —
Malfoy spojrzał ostro na Harry'ego. — Czarny Pan był szaleńcem, psychopatycznym
mordercą, który trzymał swych wyznawców przy sobie za pomocą strachu i bólu.
Lucjusz jest przebiegły, inteligentny i uwielbia manipulować ludźmi. Przez te
kilka lat wiele czarodziejskich rodzin spało spokojnie, bo wierzyło, że nigdy
się nie obudzi. Teraz… Lucjusz ma wielu dłużników, jeżeli będzie chciał,
wykorzysta to i w zamian za anulowanie długu, może przyjąć łaskawie pomoc w
realizacji swoich celów.
— Cholera. — Harry strzepnął
popiół do kryształowej popielniczki, która zazwyczaj służyła jako ozdoba. — A
co z twoim dziedziczeniem? Czy teraz, gdy…
— Nie. — Draco obrócił w rękach
tumbler, przesuwając opuszkiem palca po ozdobnych rytach umieszczonych na
krysztale. — Fortuna Malfoyów przeszła na mnie dwa lata temu. Nikt nie wierzył,
że ojciec może się obudzić, więc zgodnie z procedurą, automatycznie zostałem
spadkobiercą.
— A teraz? Czy to się nie
zmieni? W końcu okazuje się, że jednak jest zdolny do zarządzania finansami
rodu.
— Tak, ale jest też zbiegiem i
zgodnie z prawem nie może korzystać z żadnych przywilejów. Nie ma dostępu do
banku, a przede wszystkim — machnął ręką — nie może wejść sobie ot tak do
Gringotta i podjąć pieniędzy. Do tego potrzebna jest magiczna sygnatura
właściciela. Od razu zostałby złapany.
— To pocieszające. — Ron
spojrzał karcąco na Harry'ego. — Palisz już drugiego.
— Palę, kiedy mam na to ochotę. —
Potter wzruszył ramionami, ponownie się zaciągając. — Zakładając, że twoja
matka mu pomaga, myślisz, że zdradził jej fakt istnienia Samuela? — zwrócił się
do Draco. — Do tej pory trzymał to w sekrecie, więc może… Zresztą i tak
postanowiłeś przestać trzymać jego istnienie w sekrecie, więc… Cholera, teraz
gdy Lucjusz jest na wolności, to już nie wydaje się tak dobrym pomysłem.
Upokorzenie Narcyzy to jedno, ale on będzie wściekły podwójnie.
— Och, problem w tym, że ona już
wie. — Draco zagryzł zęby i ze złością spojrzał na Rona. — Dzięki uprzejmości
Weasleyów.
— Co? — Ron poderwał się z
kanapy. — Nigdy bym nie zdradził czegoś tak ważnego! Nie powiedziałem nawet
Hermionie! Dopiero dzisiaj…
— Nie mówię o tobie, więc posadź
z łaski swojej swój tyłek na poprzednim miejscu i nie skacz mi przed oczami jak
niewytresowany psidwak. To twoja siostra ma za długi język.
— Ginny? — Rudzielec usiadł z
powrotem, czując, jak jego nogi robią się miękkie. — Ale to niemożliwe, skąd
ona by wiedziała?
— Pracuje w ministerstwie i
pechowo w dziale, w którym znajduje się archiwum koligacji rodzinnych. Uciąłem
sobie z nią małą pogawędkę. — Skrzywił się, zaciskając dłoń na szklance. —
Gdyby nie obecność Kingsleya, mógłbym zapomnieć o dobrych manierach i o tym, że
jest kobietą.
— Ale… — Ron spojrzał na niego
ze strachem. — Nic jej nie zrobiłeś, prawda? Zresztą Ginny nie zdradziłaby… —
zająknął się. — Nie coś tak ważnego…
— To było naprawdę trudne, ale
uwierz mi, nawet nie wyjąłem różdżki. — Draco przewrócił oczami. — Jednak
mylisz się, zdradziła, ba! rzuciła to w twarz mojej matce, nie przejmując się
konsekwencjami. Podobno Narcyza ją zdenerwowała. — Uśmiechnął się krzywo. — Nie
ulega wątpliwości, że potrafi być żmiją, jednak… — Jego głos stwardniał. —
Twoja siostra pracuje w ministerstwie! Obowiązuje ją tajemnica i nie powinna w
odwecie wywlekać czegoś, co znalazła w aktach.
— Merlinie, to zupełnie do niej
niepodobne. — Ron najwyraźniej zdradę siostry wziął sobie głęboko do serca. —
Nie wierzę, że zrobiła coś takiego. Ginny zawsze była taka… no, wiecie, trzeźwo
myśląca. Nie pamiętam, ile razy mówiła mi, że to ja jestem w gorącej wodzie
kąpany i najpierw działam, a potem myślę. Nie wiem, co musiałoby się stać, żeby
zaczęła działać bez zastanowienia, to nie ten typ. Nie jest impulsywna, nie
kieruje się emocjami. — Podniósł głowę, zauważając dziwną wymianę spojrzeń
między Harrym a Draco. — Chyba… — dokończył żałośnie.
— Przestań, Ron, to nie twoja
wina. A Ginny… no wiesz… Cholera, każdy odpowiada za siebie, więc nie zadręczaj
się tym. — Harry wreszcie wyrzucił papierosa do kominka i podniósł się z
podłogi. Podszedł do stolika i przysiadł na poręczy fotela, na którym siedział
Draco.
— Nie jesteś zły? — Przyjaciel
spojrzał na niego nerwowo.
— Jestem wkurwiony, co jednak
niczego nie zmieni. — Harry potarł palcem okolicę nasady nosa. — I wybacz, ale
wolałbym w najbliższym czasie nie widzieć twojej siostry. Do tej pory sprawa
była jasna: Lucjusz stanowi zagrożenie i tego się trzymamy. Teraz, gdy okazuje
się, że Narcyza również wiedziała o istnieniu Samuela, nasza prosta droga się
rozwidla i musimy obserwować obydwa jej końce.
— No, ale… — Ron spojrzał
niewyraźnie na milczącego Draco. — Przecież jak Lucjusz uciekł, to…
— Nie wiemy na sto procent, czy
połączył siły z Narcyzą. O ile mu się nie przyznała, że zna jego wstydliwą
tajemnicę, Lucjusz raczej sam jej o tym nie poinformował. Będzie potrzebował
pieniędzy i wsparcia od osoby, która dostarczyła mu świstoklik. Jeśli to była
Narcyza… Chwalenie się posiadaniem nieślubnego syna raczej nie wpłynęłoby
pozytywnie na ich stosunki. — Harry pokręcił przecząco głową. — Nie, prędzej
działałby na własną rękę, pragnąc, by informacja o istnieniu chłopca nigdy nie
ujrzała światła dziennego. Przez chwilę mogliśmy być pewni, że to on zaplanował
atak. Teraz, gdy wiemy już, że Ginny zdradziła sekret Narcyzie, nic już nie
jest takie proste.
— Wierzysz, że Malfoy mógł nie
wiedzieć nic o zamachu, i że to…
— Narcyza za nim stała? — Harry
westchnął i spojrzał z góry na pochyloną lekko głowę Draco. — Niestety, to
jedna z możliwości, którą teraz musimy brać pod uwagę.
— Kurde, przepraszam.
Draco wreszcie przestał bawić
się szklanką i odsunął ja na bok. Uniósł wzrok i przez chwilę przyglądał się
uważnie zaczerwienionej twarzy Weasleya. Przez jego blade oblicze przebiegło
kilka emocji, zanim przybrało na powrót swój neutralny, dobrze wszystkim znany
wyraz.
— Daj sobie spokój i nie rób z
siebie na siłę męczennika. — Wyprostował się i oparł głowę o bok Harry'ego. —
To nie twoja wina — powtórzył słowa Harry'ego, a Ron otworzył szeroko oczy w
zaskoczeniu. — Tak czy tak, moja matka niedługo dowiedziałaby się o zdradzie
Lucjusza. Jedyną zmienną jest to, że teraz nie wiemy, kto zaplanował zamach.
Niemniej możemy się cieszyć, że był on nieudany i należy już do przeszłości.
Samuel jest bezpieczny w szkole. Teraz naszym największym problemem jest
Lucjusz. Nie możemy zapominać, że nadal jesteśmy związani umową nauczycielską i
poszukiwania raczej nie są tym, na co możemy sobie pozwolić. Za kilka dni
wracają wszyscy uczniowie i nasz czas będzie mocno ograniczony. Pozostaje nam
wierzyć, że ministerstwo i aurorzy poradzą sobie z tą sytuacją. Ze swojej
strony mogę tylko zatrudnić ludzi, którzy będą na bieżąco monitorować sytuację
i starać się wpaść na jakiś trop.
— Porozmawiam z kilkoma
aurorami. To moi przyjaciele i mam nadzieję, że od nich dowiemy się więcej w
tej sprawie. Czy Kingsley nadal ma zamiar trzymać ucieczkę Lucjusza w tajemnicy?
— Harry spojrzał na Draco.
— Nie, po rozmowie ze mną
zgodził się zatrudnić do odnalezienia go wszystkich aurorów i nadać sprawie
status priorytetu. Rychło w czas — prychnął z irytacją.
— Dobrze. W takim razie nie
pozostaje nam nic innego, jak tylko czekać i mieć oczy szeroko otwarte. Przykro
mi, ale ty i Samuel nie możecie do czasu wyjaśnienia tej sprawy opuszczać
zamku. To zbyt niebezpieczne.
— Nie miałem takiego zamiaru. —
Draco przewrócił oczami. — Nie jestem samobójcą. Nalegam jednak, abyś ten jeden
raz postąpił równie rozważnie i nie pokazywał swojego tyłka nigdzie, gdzie ktoś
może go uszkodzić. Lucjusz może pragnąć zemsty na mnie, ale ty wcale nie jesteś
przez to bezpieczniejszy. Śmiem twierdzić, że nie pała on sympatią do kogoś,
kto nie dość, że pokonał jego mistrza, to jeszcze zabawia się z jego własnym,
zdradzieckim synem.
— Nie zabawiam się z tobą,
jesteś moim mężem! — Potter spojrzał na niego oburzony.
— Wątpię, aby to miało dla niego
jakieś znaczenie.
— To co, po raz kolejny jesteśmy
w stanie wojny? — Ron z rezygnacją oparł się o zagłówek sofy.
Draco zmęczony zamknął oczy i
przybrał zacięty wyraz twarzy.
— Urodziliśmy się, aby walczyć.
Walczymy, aby zwyciężać, Weasley. To zawsze było mottem Slytherinu. Czas, aby
znowu ujrzało światło dzienne.
* Santana (silny
wiatr z kierunków północno—wschodnich, występujący w południowej Kalifornii).
Hej,
OdpowiedzUsuńdzieci potrafią być tak bardzo okrutne... Samuel inaczej żył nic nie wie co się działo, powinien o tym porozmawiać z Draco i Harrym, ciekawe kto stoi za tym atakiem max różany dom...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia