Od samego rana w szkole
panował nieopisany gwar. Uczniowie biegali po korytarzach w bliżej
nieokreślonych kierunkach lub spotykali się z małych grupkach, zalegając
parapety okienne albo cudem znalezione puste jeszcze kąty. Chociaż godzina była
wczesna, a do oficjalnego pożegnalnego obiadu pozostało jeszcze sporo czasu,
dzieci wyglądały, jakby właśnie wybijała ich ostatnia minuta i koniecznie
trzeba było w niej zmieścić wszystkie niedokończone jeszcze sprawy.
— Mam wrażenie, że to
świat zmierza ku końcowi, a nie świętujemy zakończenie roku szkolnego. Zupełnie
nie rozumiem, gdzie im wszystkim tak się spieszy. — Ron westchnął, gdy kolejny
uczeń potrącił go w biegu, mrucząc niewyraźne „przepraszam”. Już nawet nie miał
siły upominać i zwracać uwagę, że po korytarzach się nie biega!
— Och, wymiana liścików,
adhesów, ostatnie wyznania. Komuś coś trzeba oddać, a od kogoś koniecznie
pożyczyć. Nie mów, że nigdy tego nie hobiłeś. — Fabien stojący pod jednym z
okien, uśmiechnął się lekko. — Wakacje zawsze były bahdzo ekscytującym
wydarzeniem.
— Tylko czy muszą mnie
przy tym tratować? — Weasley z refleksem godnym byłego aurora chwycił za
kołnierz przebiegającego obok w iście sprinterskim tempie chłopca. — Panie
Sundray, czy ja wyglądam na kolumnę? — Potrząsnął głową i westchnął, gdy
dzieciak wytrzeszczył na niego oszołomione spojrzenie. — Nie! Nie wyglądam!
Więc bardzo proszę, nie okręcać się wokół mnie, jakbym ją przypominał.
— Bo Brian mnie gonił. —
Uczeń usiłował się oswobodzić, jednocześnie wykręcając głowę i zerkając za
siebie, na stojącego za rogiem jasnowłosego chłopca.
— To może by pan
łaskawie zaczekał na kolegę, skoro już pana ściga? — Ron puścił wreszcie
kołnierz i pozwolił dziecku odetchnąć.
— Ale on chce zabrać
mojego Posępnego Jeźdźca!
— Kogo? — Weasley
zamrugał oczami zaskoczony.
— Posępnego Jeźdźca,
Ron. — Hermiona przewróciła oczami. — To taka figurka, wykonana jest ze
specjalnego materiału i wygląda jak miniaturowy duch na koniu.
— Duch? — Rudzielec
zamrugał ponownie.
— Och, nie prawdziwy. To
zabawka. Małe, półprzeźroczyste, galopuje i wydaje jęcząco potępieńcze odgłosy —
wyjaśniła dziewczyna spokojnie.
— A... — Weasley
odchrząknął i skinął głową, jakby wszystko było dla niego jasne, co było po
prostu wierutnym kłamstwem, gdyż zupełnie nie wiedział, o co chodzi. — Jeźdźca,
tak. Oczywiście. — Spojrzał na wiercącego się obok ucznia. — Dogadajcie się
jakoś. Może pan weźmie konia, a kolega zmorę? Zawsze jest jakiś wyjście — dodał
profesorskim tonem. — I proszę nie biegać! Korytarze to nie ogród ani plaża!
— Emm… No. — Chłopiec
skinął głową, patrząc na niego jak na wariata i odwróciwszy się na pięcie,
pognał w kierunku głównej sali. Głośny tupot za plecami Rona, świadczył o tym,
że Brian już pobiegł jego śladami.
— Mówiłem… nie biegać. —
Ron jęknął cicho i oparł się o ścianę. — No co? — Rzucił skwaszone spojrzenie w
kierunku chichoczącej Hermiony i wyraźnie rozbawionego Fabiena.
— Posępnego i jego konia
nie da się hozdzielić. — Francuz podszedł do niego i poklepał go po ramieniu. —
Zginęli obaj i są związani ze sobą na wieczność. To staha legenda, któha
ostatnio hobi oghomna fuhhohe wśhód dzieciaków. Założę się, że Bhian ma u
siebie hytualistę i dlatego tak pożąda Jeźdźca.
— Rytualistę? To jakaś
gra w egzorcyzmy? — Ron był w tym temacie zupełnie nieuświadomiony. Przez te
wszystkie lata, jego ukochanymi grami nadal pozostały eksplodujący dureń i
szachy czarodziei i nie zanosiło się na to, aby cokolwiek miało się zmienić.
— Rytualista to figurka
maga, który może pokonać Jeźdźca, posiada mściwy oręż i zagładę. Najnowsza
zabawka ma też podobno moc przywołania i walczy za pomocą zjaw. Bardzo
popularne wśród uczniów. — Hermiona najwyraźniej była dość dobrze obeznana w
dziecięcych zabawach.
— Jestem na to za stary.
— Ron jęknął cierpiętniczo. — Za moich czasów szachy były jedyną morderczą grą.
— Haczej sthategiczną. —
Fabien odsunął jakiś zbłąkany kosmyk z twarzy.
— Jak zwał tak zwał. —
Weasley wzruszył ramionami. — Na szczęście to już ostatni dzień, a przed nami
ponad dwa miesiące ciszy i spokoju. — Spojrzał z zadowoleniem na Francuza. — A
przed tobą nie. — Uśmiechnął się szeroko. — Bo ty właśnie zaczynasz swoją drogę
przez mękę. Na którą macie świstokliki?
— Na szesnastą. — Fabien
oparł się o ścianą obok rudzielca. — Poza tym, to nie ja będę się nimi
zajmował. Wynająłem już opiekunów, którzy zapewnią im hozhywkę i bezpieczeństwo
przez całe wakacje.
— Farciarz.
— Haczej zapobiegliwy
Samahytanin. — Francuz zachichotał bezwstydnie. — Nie będę miał czasu na bycie
nianią, Michael do mnie przyjeżdża. — Jego spojrzenie stało się lekko
rozmarzone. — To będą dwa cudowne miesiące. Będziemy pławili się w hozkoszy,
popijali ją szampanem i wzmacniali ciało świeżymi khewetkami.
— Ble, ohyda. — Ron
skrzywił się odruchowo.
— Słucham?
— Ron! — Zarówno
Hermiona jak i Fabien spojrzeli na niego z oburzeniem.
— No co, nienawidzę
krewetek. — Weasley obrzucił ich zaskoczonym spojrzeniem.
— Och… — Fabien
uśmiechnął się miękko, rozluźniając spięte nagle ramiona. — Hozumiem. A wy? Co
będziecie hobić?
— Dziś jedziemy do moich
rodziców na tydzień. — Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie.
— Hachunek sumienia już
zhobiłeś mam nadzieję? — Mężczyzna otworzył szeroko oczy.
— Fabien! Nie mów mu
takich rzeczy! — Hermiona spojrzała na niego zgorszona. — Już i tak zachowuje
się, jakby szedł na ścięcie.
— Niewielka różnica —
mruknął Ron.
— Pocieszające jest to,
że nie ma szans, aby cię przeklęli lub przez przypadek podali eliksih na
impotencję. — Fabien zachichotał cicho, pocierając ramię, w które uderzyła go
Hermiona.
— Faceci! — prychnęła. —
Lepiej zajęlibyście się czymś pożytecznym. — Z furkotem odwróciła się i odeszła
w kierunku pokoju nauczycielskiego.
— Chyba się obhaziła. —
Francuz spojrzał na Rona z niepokojem.
— Przejdzie jej. —
Weasley wzruszył ramionami. — Poboczy się chwilę i zapomni, a mnie i tak nie
minie sąd ostateczny, już takie moje pechowe szczęście.
— Podejdź do tego jak auhoh,
w końcu nie haz byłeś na niebezpiecznych misjach.
— Taa… chociaż w tej
chwili wolałbym oswajać Aragoga, niż rodziców Hermiony. — Ron wzdrygnął się i
spojrzał na Fabiena, który patrzył na niego pytająco. — Opowiem ci później,
lepiej chodźmy za nią, zanim jej złość osiągnie stan krytyczny. — Uśmiechnął
się blado i pociągnął mężczyznę w kierunku, w którym przed chwilą zniknęła
dziewczyna.
***
— Błękitna, czy zielona?
— Draco krytycznie przyglądał się dwóm szatom wiszącym na drzwiach szafy.
— Wszystko jedno. —
Harry machnięciem różdżki zawiązał swoje czarne, skórzane buty i poprawił
nogawkę spodni.
— Nie, Harry, nie
wszystko jedno. — Malfoy spojrzał na niego zniecierpliwiony. — Dziś jest
zakończenie roku. Przyznanie pucharu, czeka cię przemowa i wszystkie oczy,
zarówno nauczycieli jak i uczniów, nie żeby ci ostatni znali się na modzie,
będą skierowane na ciebie. Ja siedzę obok, ja jestem twoim mężem, ja jestem
zastępcą, a więc oczywistym jest, że na mnie również będą patrzyli. Czy to jest
dla ciebie jasne?
— Właściwie, nie bardzo.
— Harry podniósł się i z wieszaka zdjął czarno—bordową szatę. — Przecież i tak
widzą nas codziennie, więc co to za różnica?
— Zasadnicza! To święto
szkoły, szczególna okazja! — Draco przesunął ręką po włosach. — To która?
— Szara.
— Nie, Harry, nie pytam
o szarą. Pytam: niebieska czy zielona! — Ślizgon przyłożył obydwie szaty do
siebie, potrząsając nimi wymownie. — Więc?
— Szara z tym czarnym,
roślinnym ornamentem.
— Dlaczego? — Draco
opuścił ramiona, pozwalając drogiej materii omieść podłogę.
— Bo pasuje do twoich
oczu. — Harry wzruszył ramionami.
— Haroldzie Jamesie
Potterze Malfoyu, ja mam niebieskie oczy. Niebieskie jak niebo, błękitne jak
moja nieskalana krew. Nie przyziemnie szare! — Malfoy spojrzał na niego z
niesmakiem.
— A wiesz, to zależy, w
tej chwili są szare i założę się, że dopóki ostatni uczeń nie opuści tej
szkoły, nie zmienią barwy. — Harry uśmiechnął się wymownie.
— Nieprawda. — Draco
rzucił ubrania na łóżko i szybkim krokiem powędrował do łazienki. — Udowodnię
ci, że… — W pomieszczeniu zapadła cisza.
— Draco? — Harry
zapanował nad cisnącym się na usta chichotem i poszedł za nim. W drzwiach
przystanął i opierając się o futrynę, zapytał z ciekawością. — I jakie są?
— Zamknij się.
— Mówiłem, są szare.
— Absolutnie nie! —
Malfoy naciągnął skórę na policzku, wgapiając się w zwierciadło.
— On ma rację. — Lustro
ziewnęło potężnie. — Są takie jakby pochmurne.
— Znalazł się kolejny
znawca. Są jak stare, arystokratyczne srebro. Chociaż to zupełnie
nieprawdopodobne. — Wyprostował się i zamrugał gwałtownie. — Zawsze były
niebieskie.
— To by się zgadzało. —
Harry potarł brodę w geście zamyślenia. — Jesteś chodzącym przykładem
samouwielbienia. Patrzysz w lustro i od razu jesteś zadowolony, dlatego są
niebieskie. Teraz się niepokoisz, a to coś zupełnie innego.
— Zmieniam kolory jak
cholerny kameleon? — Draco spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Mniej więcej. — Potter
wyszczerzył się radośnie.
— To nawet ciekawe
zjawisko — zaszemrało lustro. — Poznaj nastrój faceta po kolorze jego oczu. Raz
miałem nawiedzonego właściciela. Ten to był dopiero ciekawym przypadkiem. Jego
oczy zmieniały się jak kalejdoskop. Dobre medium mogło wyczytać z nich
wszystko. Raz były pożądliwe, raz ukrywały coś na dnie, raz błyskały złością, a
raz… tak, to była chyba czułość. Facet miał psa, przeważnie go dręczył, ale
czasami potrafił go pogłaskać, a wtedy zwierzę łaziło za nim z błogim wyrazem
mordy. Oczywiście do następnego kopniaka. Chociaż… jakby tak pomyśleć, to
psisko też było nienormalne, w końcu normalny magiczny psidwak już dawno by go
pogryzł i wyniósł się w cholerę.
— Urzekła mnie twoja
historia. — Draco spojrzał na zwierciadło, poprawiając przy tym kosmyk włosów. —
Jak to mówią mądrzy ludzie, kto z kim przestaje, takim się staje.
— No tak, psidwak na
początku też wydawał się normalny. — Zwierciadło najwyraźniej wciąż bawiło w
krainie wspomnień.
— Powiedzmy, że on mówił
o psie — mruknął Harry, przesuwając się, gdy Malfoy zamaszystym krokiem opuścił
łazienkę. — Ale to naprawdę wiele tłumaczy.
— Tak, tak. Pamiętam
dobrze, psidwak zgłupiał przy opętanym właścicielu. Chociaż facet, o ile
pamiętam, nie miał szarych oczu, co oczywiście świadczy na korzyść Adonisa. —
Lustro nadal przebywało poza rzeczywistością.
— Zapewne błyskały
czerwienią — Harry pokręcił bezradnie głową. Rozmowa osiągnęła kolejny poziom
absurdu.
— Czerwienią? Nie, to
była chyba czerń… Tak, miał takie bezdenne…
— Harry! — Wspomnienia
zwierciadła przerwał wrzask Draco. Potter odwrócił się w jego kierunku,
podskakując lekko.
— Co?
— Szary z czarnym
wykończeniem czy gołębi z grafitowym? — Na środku sypialni Malfoy kontemplował
kolejne dwie szaty. Harry bezradnie przesunął ręką po twarzy.
***
Draco siedział przy
stole, poprawiając szeroki rękaw grafitowej szaty wykończonej ornamentem w
kolorze głębokiej czerni i leniwie przesuwał wzrokiem po uczniach oraz
profesorach. Jednym uchem słuchał przemowy Harry’ego, który w wyszukanych
słowach gratulował wszystkim zakończenia pierwszego roku nauki w nowej szkole.
Uśmiechnął się lekko, gdy mężczyzna pewnym głosem instruował uczniów
wyjeżdżających na wakacje do Francji lub Norwegii, gdzie mają się stawić i co
powinni ze sobą zabrać. Sam napisał mu przemówienie, po tym, jak Potter prawie
zjadł swoje pióro, próbując coś nabazgrać na którymś z kolei pergaminie. Harry
był taki przewidywalny. Świetny strateg, doskonały mag i urodzony wręcz
nauczyciel, jednak jako dyrektor… cóż, jak to mówią, głowa domu potrzebuje
szyi, która pomogłaby się jej utrzymać i kręcić w odpowiednich kierunkach.
Draco mógł sobie tylko pogratulować, że z tego zadania wywiązywał się po prostu
perfekcyjnie.
— Draco! — Głos z lewej
strony sprawił, że podskoczył lekko, a łyżeczka cicho stuknęła o jego zęby.
— Co?
— Zastanawiam się, o
czym myślisz tak intensywnie. — Harry pokręcił głową, rzucając mu rozbawione
spojrzenie. — Pytałem, co sądzisz o moim przemówieniu, ale najwyraźniej nic z
tego, co powiedziałem, do ciebie nie dotarło.
— Potter, sam je
napisałem, więc naprawdę nie sądzę, aby znalazło się w nim coś, czego bym nie
wiedział. O ile trzymałeś się tekstu, ono po prostu musiało być perfekcyjne —
wycedził, odsuwając od siebie talerzyk z niedokończonym ciastem.
— Przynajmniej nie
zasnęli. — Harry wzruszał ramionami.
— Oczywiście, że nie. —
Draco prychnął zniesmaczony. — Łatwo jest ględzić o niczym, przyprawiając
słuchaczy o ziewanie, sztuką jest napisać takie przemówienie, aby podtrzymać
ich ciekawość i sprawić, że poczują się zadowoleni. Oczywiście, sam nigdy byś
sobie nie poradził i dlatego to ja muszę się tym zajmować.
— Och, doprawdy, nie
wiem, co bym bez ciebie zrobił. — Potter przewrócił oczami.
Zero szacunku dla jego
pracy. Malfoy zacisnął zęby w przypływie złości.
— Wiesz co? We wrześniu
to ty będziesz przemawiał, na pewno pociągniesz za sobą tłumy. — Harry
wyszczerzył się radośnie.
— Nie mam co do tego
żadnych wątpliwości, jednakże, ku mojej rozpaczy, to ty jesteś dyrektorem i to
twoja praca. — Draco uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy Gryfon westchnął
rozczarowany. Tajemnicą poliszynela było to, że Harry nienawidził publicznych
wystąpień i nieważne, czy za słuchaczy miał tłum oczarowanych wybrańcem
czarodziei, czy po prostu grono uczniów.
— Głupota — Potter
zajęczał cicho, zatykając usta kawałkiem pasztecika. Przez chwilę jadł w
milczeniu, po czym podniósł głowę i spojrzał w kierunku Hermiony. — O której
macie świstoklik do Londynu?
— O szesnastej. —
Dziewczyna delikatnie wytarła usta serwetką. — Rodzice mają na mnie czekać przy
wejściu na peron. Chcę zrobić jakieś zakupy, zanim Ron do nas dołączy.
— Sądziłem, że razem
udajecie się do Anglii. — Potter pytająco spojrzał na przyjaciela.
— Mieliśmy, ale godzinę
temu ojciec przysłał mi list, żebym pojawił się w domu przed wyjazdem.
Najprawdopodobniej chce mi wręczyć długą listę zakupów, po które będę zmuszony
wybrać się do, jakże jego zdaniem fascynujących, sklepów mugoli. — Ron zrobił
nieszczęśliwą minę. — Dlatego dziś wieczorem wracam do domu, a jutro rano… sąd
ostateczny.
— Ron! — Hermiona
trąciła go łokciem w rękę. — To naprawdę staje się już nudne. Zupełnie nie
rozumiem, co tak bardzo przeraża cię w tej wizycie. Moi rodzice nie są jakimiś
potworami i nie jedzą rudych czarodziei na drugie śniadanie.
— Jakby jednak jedli,
proszę odeślij mi jego resztki. Ludzkie komponenty są nieocenionymi składnikami
do unikalnych wręcz eliksirów. — Draco wymownie spojrzał na Snape’a.
— Ocierają się też o
czarną magię, więc wybacz, że nie skorzystam. Poza tym… — Mistrz Eliksirów
zawiesił znacząco głos. — Sądzę, iż części anatomiczne pana Weasleya do tego
stopnia przesiąkły jego niechęcią do eliksirów, że nawet jako ingrediencje
mogłyby wejść z nimi w przykrą w konsekwencjach interakcję.
— Bardzo śmieszne. — Ron
posłał Snape’owi nieprzychylne spojrzenie. — Jeżeli skończyliście już tę
bezsensowną wymianę zdań, proponowałbym zająć się czymś poważniejszym, za
godzinę aktywują się świstokliki uczniów.
— Spokojnie, wszystko
jest pod kontrolą. — Draco machnął lekko ręką, jednak wstał i spojrzał w
kierunku siedzącego przy końcu stołu Fabiena, który na ten widok szybko wytarł
usta serwetką, kiwając głową, że jest gotowy. — Spotkamy się za czterdzieści
minut przed szkołą. — Malfoy, jakby od niechcenia, przesunął ręką po ramieniu
Harry’ego i ruszył w kierunku Francuza.
***
W ogrodzie panował
nieopisany gwar. Uczniowie żegnali się i przegrupowywali w zależności od
miejsca, do którego mieli się udać. Ci z nich, którzy wracali do domów,
otrzymali indywidualne świstokliki, druga grupa zebrała się wokół Fabiena,
trzymającego w ręce kwiecistą koszulę, która miała uaktywnić się za dziesięć
minut. Po trzecią grupę przybył sam Oliver Vendell, który ofiarował sporą sumę
na wakacje dla najuboższych. Draco z niesmakiem obserwował, jak młody Malcolm
stoi u boku ojca, pusząc się i każdemu przypominając, że to właśnie dzięki jego
rodzinie synowie i córki biedaków mogą zakosztować trochę luksusu. Na szczęście
z tego, co Malfoy wiedział, chłopak będzie przebywał z rodzicami i jego
kontakty z kolegami zostaną mocno ograniczone. Wątpił, aby ciągłe przypominanie
dzieciakom o szczodrości rodzinki Vendellów było czymś, czego szczególnie
pragnęły.
O ile wszystkie dzieci z
sierocińców wyraziły chęć spędzenia wakacji we Francji, o tyle wokół
norweskiego ambasadora stało tylko dziesięciu uczniów, reszta, jak Draco
słusznie przewidywał, postanowiła spędzić czas z własnymi rodzinami. Rodzice
byli ważniejsi od luksusowych wakacji i chociaż Malfoy uparcie twierdził, że
głupotą jest rezygnowanie z wypoczynku w czarodziejskim kurorcie, to jednak
gdzieś w głębi zazdrościł tym, którzy z taką gorliwością powracali do domów.
Kątem oka obserwował też
żegnającego się z Maksymilianem Samuela i nonszalancko opartego o kolumnę
Joego, który od czasu do czasu z kamienną twarzą żegnał podchodzących do niego
członków swojego domu. Chłopak zdecydował się zostać w szkole i nie wracać na
wakacje do babki. Draco osobiście interweniował w tej sprawie u starszej pani
Wallner. Na samą myśl o tej zimnej kobiecie mimowolnie się wzdrygnął. Ośmieliła
się zasugerować, aby krnąbrnego chłopaka trzymać krótko i nie szczędzić mu
batów, co jej zdaniem miało go odpowiednio wychować. Ostatkiem sił powstrzymał
się od słownej obrazy, gdy wyraziła zadowolenie, że Joe dostanie się pod opiekę
samego Malfoya, który jej zdaniem na pewno poradzi sobie z tym przeklętym
dzieciakiem. Draco pochlebstwo odczuł jak policzek.
Odepchnął od siebie
nieprzyjemne myśli, koncentrując się na żegnających się Granger i Weasleyu.
Doprawdy, mogliby być chociaż trochę bardziej powściągliwi. Zachowywali się,
jakby ich rozstanie miało trwać lata, a nie zaledwie jeden dzień. Hermiona
udzielała swojemu chłopakowi ostatnich porad i tłumaczyła głośno, że koniecznie
musi założyć ubrania, które dla niego przygotowała, gdyż w czarodziejskich
szatach wzbudziłby niepotrzebne zainteresowanie. Ron wyglądał, jakby wahał się
pomiędzy płaczem, a chęcią ucieczki. To naprawdę było zabawne, jak ludzie nie
potrafili opanować swoich emocji.
Punktualnie o szesnastej
przez błonia przetoczył się charakterystyczny dźwięk towarzyszący zbiorowej
aportacji i panujący wokół hałas ucichł w ułamku sekundy.
— Zdumiewające, jak
człowiek, który zmuszony jest przez dłuższy czas przebywać wśród jazgoczącej
zgrai, docenia później ciszę. — Stojący obok niego Snape z wyraźną ulgą powitał
spokój.
— Zawsze tak mówisz, a
wraz z początkiem roku ogarnia cię ekscytacja, to samo było w Hogwarcie.
Zrzędzisz dla zasady. — Draco spojrzał na mężczyznę z ironią.
— Nie bądź bezczelny. —
Severus skrzywił się i odwrócił w kierunku wejścia do zamku. — Co powiesz na
filiżankę mocno schłodzonej herbaty?
— Chętnie. — Malfoy siłą
woli powstrzymał się od otarcia czoła. Szata, którą miał na sobie była może
elegancka, ale w panującym upale zdecydowanie traciła swoje atuty. Zimny napój
z pewnością był dobrym pomysłem.
***
— Więc zamierzasz
opuścić mnie na cały tydzień. — Draco zamachał pergaminem, na którym eleganckim
pismem wypisane zostało zaproszenie na odbywające się piętnastego lipca
sympozjum Mistrzów Eliksirów.
— Wątpię abyś zdążył za
mną zatęsknić. — Snape upił łyk zimnej herbaty z grubym plastrem cytryny. — Z
tego, co zdążyłem zauważyć, ostatnio jesteś bardzo zajęty.
— Zabrzmiało, jakbym
zupełnie cię opuścił. — Malfoy wywrócił oczami. — Zakończenie roku zawsze jest
okresem, w którym czas jest na wagę galeona. Poza tym wiesz dobrze, że nadal
spotykam się z osobami, które mogłyby coś wiedzieć o miejscu pobytu Lucjusza.
Próbowałem nawet skontaktować się z matką, ale nie chce ze mną rozmawiać.
— Oczywiście, rozumiem
twoje zaangażowanie w obydwie sprawy. — Snape kiwnął głową i usiadł w głębokim
fotelu, poprawiając swą czarną szatę. — Niemniej, nasze popołudniowe spotkania
już od dawna należą do przeszłości. Nie jestem idiotą, dobrze wiem jak spędzasz
swój wolny czas.
— Samuel…
— Potter.
— Och, proszę cię. —
Draco przewrócił oczami i prychnął rozdrażniony. — Kiedy masz jakiś problem, od
razu mieszasz w to Harry’ego.
— Po prostu stwierdzam
fakt. — Snape splótł ręce na piersi i spojrzał na niego badawczo. —
Najwyraźniej pan Potter jest bardzo zajmującą osobą.
— Powinieneś wiedzieć,
że jako zarządzający tą szkołą mamy wiele pracy. — Malfoy sięgnął po szklankę i
zamknął smukłe palce na chłodnym szkle. — Prowadzenie zajęć, poprawa
sprawdzianów… Dodaj do tego całą tę papierkową robotę, którą zleca nam
ministerstwo i rozliczenia, których żąda rada nadzorcza. Naprawdę, pozostaje
miało czasu na relaks.
— Wymówki. — Mistrz Eliksirów
westchnął, a jego spojrzenie nieznacznie złagodniało. — Mnie możesz przekonywać
do woli, że czas spędzony z Potterem to przede wszystkim praca. Zastanawiam się
tylko, czy ty sam jesteś świadomy rzeczywistości.
— Rzeczywistość jest
taka, jaką ją przedstawiam. Prozaiczna. — Draco zacisnął gniewnie usta. To
miało być miłe popołudnie, a czuł, jakby chrzestny atakował go, odkąd
przekroczył próg.
— Ile jesteście
małżeństwem?
— Dziesięć miesięcy.
Czyżby to był już ten wiek, w którym zaczynają się kłopoty z pamięcią?
— Zachowuj się. — Snape
skarcił go delikatnie. — Dziesięć miesięcy to dużo czasu na to, aby kogoś
dobrze poznać i… hmm… — potarł palcami podbródek, jakby zastanawiał się, jak
sformułować dalszą część swej wypowiedzi — może… aczkolwiek nie musi, zaistnieć
pewnego rodzaju zależność od partnera.
— Nie bądź śmieszny. To
oczywiste, że w pewnym momencie człowiek zaczyna się przywiązywać. Nie odkryłeś
niczego nowego w tym temacie. Jednak zapomniałeś o jednym. — Draco uśmiechnął
się wymuszenie. — To nadal Potter. Być może lepiej poznany, ale nadal on.
— Opowiedz mi o nim. —
Snape nagle podniósł się z fotela i podszedł do barku, skąd przyniósł karafkę
cabernet, w której ciemnym rubinem połyskiwało wino Chateau Lafite Rothschild i
rozlał je do kryształowych kieliszków.
— O Harrym? Przecież go
znasz. — Draco spojrzał na niego zaskoczony.
— Oczywiście, że go
znam. — Severus prychnął z niesmakiem. — Chcę, abyś przedstawił mi pana Pottera
prywatnie.
— Po co?
— Draco, po prostu zrób
to. Jest twoim mężem, być może potrafisz mnie przekonać, że na ciebie
zasługuje. — Snape uniósł kieliszek w geście toastu i upił łyk.
— Bez sensu. — Malfoy z
pewną niechęcią sięgnął po wino. — Cokolwiek bym nie powiedział, ty i tak masz
już na jego temat wyrobione zdanie.
— Spróbuj.
— Hmm… — Draco zakręcił
kieliszkiem, wdychając delikatny, dębowy aromat trunku, który najwyraźniej
długo leżakował w beczce. — Harry jest… dobry.
— W jakim sensie? Jako
bohater? Opiekun Samuela? Mąż? — Snape najwyraźniej chciał konkretów.
— Po prostu dobry. Lubi
Samuela, co oczywiście doceniam, zajmuje się nim, rozmawia i czasami gra z nim
w quidditcha, chociaż myślę, że faworytem mego brata w tej dziedzinie i tak
stał się Weasley.
— A dla ciebie?
— Odgania koszmary.
Rozumie wiele spraw i przyjmuje je bardzo naturalnie. Czasami… nocą,
wspomnienia powracają i wtedy on jest po prostu obok. Jakby czuwał i wiedział,
kiedy ma mnie dotknąć. — Draco skosztował wina i delikatnie uśmiechnął się z
aprobatą. — Zrozumiał, że nie chcę o nich rozmawiać i nie naciska, chociaż sam
opowiedział mi o swoich. Częściowo… Nie do końca. Sądzę, że każdy z nas ma
jakieś tajemnice, o których woli nie mówić. Demony, których nie chce budzić
przez głośne wypowiadanie ich imion.
— To pozytywne uczucie,
gdy ma się świadomość, że obok nas jest ktoś, kto rozumie. — Snape nie wyglądał
na rozbawionego, raczej na boleśnie świadomego istnienia grozy, która czai się
w ciemnościach.
— Tak.
— Dalej.
— Jest inteligentny. —
Uśmiechnął się, gdy ojciec chrzestny zakrztusił się winem. — Możesz w to nie
wierzyć, ale tak właśnie jest. Wbrew temu, co myślisz, nasz wspólny czas to nie
tylko pieprzenie się do nieprzytomności, chociaż jeżeli chodzi o seks, Harry
jest…
— To akurat spokojnie
możesz pominąć. — Snape uniósł rękę uciszając rozbawionego jego przerażeniem
Draco. — Skup się na… nie wierzę, że to mówię, inteligencji Pottera.
— Jak mówiłem wcześniej,
wiele rozumie. Czasami zaskakuje mnie jego rozległa wiedza na jakiś temat. Na
przykład, gdy przygotowuję kolejną lekcję, czasami poruszamy temat zaklęć.
Harry ma naprawdę ogromną wiedzę w tej dziedzinie. Nie wnikam, czy to zasługa poprzedniej
pracy, czy po prostu gderanie Granger przez te wszystkie lata coś po sobie
pozostawiło. Jest zaskakująco obeznany z tematem. Niecały tydzień temu
rozmawialiśmy na temat zaklęcia Wingardium
Leviosa. Banalnie prosty czar lewitacji. Zastanawialiśmy się nad jego
zasięgiem, oddziaływaniem pomiędzy ciężkością a grawitacją i oczywiście
wyraziliśmy żal, że nie wszystko można podnieść w ten sposób. Harry zasugerował
możliwość rozbudowania mocy czaru dzięki dodaniu końcówki maksimum. Oczywiście, gdyby to było takie proste, już dawno
zostałoby zrobione. Widzisz… — Spojrzał podekscytowany na Snape’a, który
słuchał go uważnie. — Nie chodziło o to, że naprawdę chcemy zmienić zaklęcie.
Cała zabawa polegała na tym, że po prostu rysowaliśmy zapętlenie, które pojawia
się przy ruchu ręki i próbowaliśmy ustalić inny tor oraz konsekwencje takich
działań. W końcu nie mieliśmy zamiaru mimowolnie stworzyć czegoś potencjalnie
niebezpiecznego. To było… jak układanie puzzli, po prostu ekscytujące. —
Uśmiechnął się szeroko.
— Więc pan Potter zna
się na zaklęciach. — Snape skinął aprobująco głową.
— Nie tylko! Dzięki
niemu dowiedziałem się wiele o mugolskiej rzeczywistości. — Draco podniósł się
z fotela i zaczął krążyć po komnacie. — Wylądowali na księżycu, budują ogromne
satelity, odkrywają gwiazdy, o których nam się nie śniło. Posiadają teleskopy o
mocy przewyższającej wszystkie, które znamy. Ich dzieci uczą się zaawansowanej
matematyki, historii, która sięga epoki dinozaurów. To niesamowite do czego są
zdolni. Nie znają magii, a osiągnęli tak wiele. To wręcz frustrujące.
— To nadal tylko mugole.
— Snape skrzywił się lekko. — Mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania na ich
temat.
— Oczywiście, że nie. —
Draco spojrzał na niego z przerażeniem. — Nadal uważam, że jako czarodzieje
stoimy dużo wyżej od nich. Jednakże nie sposób zaprzeczyć ich osiągnięciom i
inteligencji. Co tylko umacnia mnie w przeświadczeniu, że nie powinni o nas
wiedzieć. Ktoś, kto jest zdolny do zbudowania bomb o niesamowitej sile rażenia,
byłby dla nas mimo wszystko dużym zagrożeniem. Nie twierdzę oczywiście, że nie
poradzilibyśmy sobie, ale ilość ofiar… Harry zgadza się ze mną.
— Naprawdę? Pan Potter
rozumie zagrożenie? — Snape uniósł brew z niedowierzaniem.
— Oczywiście. Może
nienawidzić śmierciożerczych haseł o zupełnej eksterminacji, jednak doskonale
zdaje sobie sprawę, czym groziłaby otwarta konfrontacja i wyjście z ukrycia.
— To zaskakujące.
Myślący Potter, jak do tej pory, był dla mnie całkowitą abstrakcją. — Mistrz
Eliksirów potarł końcówkę nosa w zadumie.
— Nie doceniasz go. Jest
naprawdę mądry, a do tego zabawny i błyskotliwy. — Draco zatrzymał się przed
kominkiem, wpatrując w niego niewidzącym spojrzeniem. — Potrafi mnie rozbawić i
sprawić, że śmieję się… czasami nawet sam z siebie. Nigdy się przed niczym nie
cofa. Rodzina jest dla niego jedną z najważniejszych rzeczy i gotów jest zrobić
dla niej wszystko.
— Ty jesteś jego
rodziną. — Snape przypomniał mu spokojnie.
— Tak… To dziwne prawda?
Jestem rodziną Pottera. Rodziną, u boku której walczy i nie waha się dla niej
zabić. — Głos Draco był cichy i stłumiony, jakby myślami przebywał daleko poza
tą przytulną komnatą.
— Zabić?
— Kiedy stanął obok
mnie, ratując Samuela.
— Och, tak. — Severus
nerwowo dolał sobie wina. — Jest idealny prawda? — rzucił do niechcenia.
— Jest.
— I nic byś w nim nie
zmienił?
— Nie.
— Kochasz go.
— Ta… Co? — Malfoy
odwrócił się gwałtownie, wyrwany z własnych myśli. — O czym ty mówisz?
Merlinie, czasami potrafisz mnie zaskoczyć swym tokiem rozumowania.
— Po prostu stwierdziłem
fakt. Jesteś zakochany w Potterze. — Głos Mistrza Eliksirów był zupełnie
spokojny, jakby oznajmiał rzecz tak oczywistą jak to, że o świcie wstaje
słońce.
— Co próbujesz osiągnąć?
Chcesz mnie do czegoś sprowokować? — Draco wwiercał w niego podejrzliwe
spojrzenie.
— Oczywiście, że nie. —
Snape prychnął głośno. — Po prostu doszedłem do wniosku, że powinieneś sobie
uświadomić własne uczucia. Wiedzieć na czym stoisz. Oszukiwanie samego siebie
jest ostatnią rzeczą, która jest ci potrzebna.
— Jestem wystarczająco
świadomy, nie potrzebuję kogoś, kto mi o tym powie. — Malfoy niechętnie
powrócił do fotela i opadł na niego zdenerwowany. — Nalej mi jeszcze.
— Jestem mile
zaskoczony. Sądziłem, że będziesz się tego wypierał. — Mężczyzna pochylił się
nad stołem, uzupełniając pusty kieliszek chrześniaka.
— Nie chcę o tym mówić. —
Draco złapał pełny kieliszek i uniósł go do ust.
— Powinieneś. Tłumienie
w sobie wszystkiego, to najgorsze co możesz zrobić — westchnął, przesuwając
palcem po krawędzi szkła. — Czy Potter odwzajemnia twoje uczucia?
— Mogę się tylko
domyślać. — Malfoy wzruszył nonszalancko ramionami. — Poza tym, nie chcę tego
wiedzieć. Niewiedza często bywa błogosławieństwem.
— Dlaczego? — Snape
poruszył się niespokojnie. — Dlaczego nie? Jestem ostatnią osobą, która mogłaby
rozprawiać na temat miłości, ale jeżeli wierzyć poetom, to najpiękniejsze z
uczuć.
— Miłość jest czysta,
Severusie. — Draco spojrzał na chrzestnego kpiąco. — Ja nie jestem. Na takie
uczucie trzeba zasłużyć.
— Powinieneś mu w końcu
powiedzieć. Jeżeli naprawdę cię kocha, zrozumie. — Mężczyzna posłał mu karcące
spojrzenie. — Poza tym, co to za bzdura z tą nieczystością? Rozumiem, że w
twojej rodzinie szaleństwo objawiło się w osobie Belli, ale nie sądziłem, że
wyciągnęło swe macki i po ciebie.
— To nie szaleństwo, to
racjonalizm. Harry nienawidzi czarnej magii, a tej w szczególności. Gdyby się
dowiedział, że zostałem nią skażony… że z własnej woli się na to zgodziłem. Nie
ma wytłumaczenia. — Malfoy przymknął oczy i oparł głowę o zagłówek. — Nie
zasługuję na…
— To Potter nie
zasługuje na ciebie! — Snape poderwał się z fotela. — Zrobiłeś dla niego
więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Więcej, niż ktokolwiek by się
poważył. Nie liczą się metody, liczą się intencje!
— Bzdura, zobacz do
czego doprowadziły mnie moje intencje. Pomyśl, gdybym mu powiedział… gdyby nie
zrozumiał… jak mógłby to odebrać? O co mógłby mnie posądzić? — Głos Draco
podniósł się o oktawę wyżej.
— Chyba nie sądzisz, że…
— Owszem, muszę brać pod
uwagę wszystko. To zbyt ryzykowne. — Uniósł głowę i spojrzał ostro na Snape’a. —
Obiecaj mi, że nigdy, w żadnych okolicznościach, nie zdradzisz mu tego.
— Draco…
— Obiecaj!
— To niedorzeczne!
— Obiecaj mi, że nigdy
się nie dowie!
— Jesteś cholernie
upartym bachorem! — Snape spojrzał na chrześniaka ze złością. — Obiecuję! Ale
nie myśl, że popieram!
— Nie musisz. — Draco
odetchnął z ulgą. — Nie chcę go stracić — dodał ciszej.
— Wątpię, aby do tego
doszło. — Severus zawarczał wściekle. — Jeżeli to, co o nim mówiłeś jest
prawdą, nawet by się nie zastanawiał nad tym. Prędzej by ci podziękował.
— Nie masz takiej
pewności. Dlatego niech żyje w niewiedzy. Spokojny i szczęśliwy, na tyle
oczywiście, na ile może być szczęśliwy ze mną, a nie z kimś, kogo sam by
wybrał, gdyby dano mu wybór. — Spojrzenie Malfoya było miękkie i prawie czułe.
— Nic, co powiem, cię
nie przekona, prawda? — Snape z rezygnacją przesunął palcami po włosach. — Co
się z tobą stało? Zmieniłeś się. Merlin mi świadkiem, że jeżeli tak działa
miłość, powinienem dziękować wszystkim mocom, że nigdy nie musiałem przez to
przechodzić.
— Miłość jest piękna,
Severusie. Tylko czasami pojawia się w nieodpowiednim miejscu, w ciernistym
ogrodzie bez wyjścia.
— Potter jest głupcem,
że jeszcze się nie zorientował. Twoje uczucia są dla mnie oczywiste.
— Jestem bardzo dobrym
aktorem. — Draco wzruszył ramionami.
— Zastanawiałeś się
kiedyś nad tym, że ta gra sprawi, iż w końcu staniesz się zgorzkniałym i
sarkastycznym człowiekiem?
— Takim jak ty? — Kącik
ust Malfoya uniósł się leciutko. — Nie obrażaj się — dodał, widząc, jak
mężczyzna zesztywniał po jego słowach. — Rozumiem.
— Czasami wydajesz się
być niezwykle bystrym i inteligentnym młodym człowiekiem. Jednak tylko wtedy,
gdy chodzi o innych, sam siebie oglądasz niczym ślepy głupiec, nie dostrzegając
tego, co w tobie najważniejsze. — Snape w końcu usiadł z powrotem na fotelu. —
Pozwól mi na ostatnie spostrzeżenie. Potter to mężczyzna, który wierzy w
miłość. Kiedyś może pomyśleć, że nigdy jej od ciebie nie otrzyma, oczywiście
zakładając, że cię kocha. Być może magia nie pozwoli mu na fizyczny kontakt,
ale nie zabroni mu poszukiwań, a jeżeli znajdzie… — Zamilkł, widząc cień bólu
na twarzy Draco. — Po prostu martwię się o ciebie.
— Ja…
Głośny huk aportacji
przerwał Draco w pół słowa. Wraz z Sewerusem poderwali się z foteli na widok
stojącego na środku komnaty Pottera, którego dłoń spoczywała na ramieniu Joego.
Twarz Harry’ego była blada, a ręce trzęsły się nieznacznie. Rozgorączkowanym
spojrzeniem omiótł Severusa, na Draco zatrzymując wzrok wypełniony bolesnym
przerażeniem.
— Samuel zniknął —
wychrypiał.
Hej,
OdpowiedzUsuńjednak powinien powiedzieć no i ta rozmowa o oczach i upieranie się Draco, ale jak to zniknął?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia