Ron odetchnął głęboko, wciągając
w płuca ciepłe, majowe powietrze. Dzień wcześniej rozegrany został ostatni w
tym roku mecz quidditcha, który sprawił, że dom Aqua awansował na pierwsze
miejsce w tabeli. Jeśli nie wydarzy się nic nieoczekiwanego, prawdopodobnie to
właśnie Aquanie odbiorą tegoroczny, pierwszy w historii Emeraldfog, Puchar
Domów. Te dzieciaki naprawdę z każdym dniem grały coraz lepiej, były też
niesamowitymi oszustami. Jeżeli ktoś potrafił wykorzystywać wszystkie słabe
punkty przeciwnika, to były to Wymoczki, jak złośliwie nazywali ich mieszkańcy
innych domów, choć już bardziej mylącej nazwy nie można było im nadać.
Uczniowie tego domu byli przebiegli, sprytni i Ron niechętnie musiał przyznać,
że podziwia ich umiejętność zmieniania rzeczywistości na swoją korzyść.
Na początku roku patrzył na nich
pod kątem Ślizgonów. Nic nie mógł poradzić na to, że ich cechy charakteru
nieodmiennie mu się z nimi kojarzyły. Wydawali się sprytni, wyrachowani i
przemykający się wężowym ślizgiem pomiędzy niedogodnościami. Z biegiem czasu
zaczął dostrzegać ich pozytywne cechy. Uczniowie Domu Wody trzymali się razem.
Nie było tam podziału na bogatych i biednych. Jeśli byłeś Wymoczkiem, należał
ci się szacunek i poważanie, a jeżeli ktoś spoza błękitnego kręgu łamał tę
zasadę, Aquanie ruszali swojemu koledze na odsiecz. Nieważne, czy dzieciak
pochodził z arystokracji, był synem kupca, czy po prostu kolejnym wychowankiem
sierocińca. Skoro artefakt przydzielił go do Domu Wody, najwyraźniej zasługiwał
na ten przywilej i nikt nie poddawał tego pod dyskusję. Jeżeli pomagali komuś
spoza ich dormitorium, musieli mieć ukryty cel lub czerpać z tego jakieś
korzyści. Co ciekawe, uczniowie z innych domów godzili się z tym i w taki oto
sposób Wymoczki wychodziły na swoje.
Ich zupełnym przeciwieństwem był
dom Ignis. Płomyki nie dostały swojej nazwy przez przypadek. Były żywiołowe,
skore do bójek, nigdy nie zastanawiały się nad czymś dwa razy i nosiły serca na
dłoni. Jeżeli komuś pomagały, robiły to, nie czekając na gratyfikację, jeżeli z
kimś się biły, to tak, aby ten ktoś wiedział za co i dlaczego dostał oraz aby
zapamiętał to na dłużej. Gotowi byli skoczyć z balkonu tylko po to, aby
udowodnić, że zaklęcie lewitacji działa i posiadając odpowiedni refleks, można
je rzucić, zanim delikwent roztrzaska się o murawę. Ron prawie zszedł na zawał,
gdy jeden z uczniów przefrunął mu bez miotły przed oknem z okrzykiem:
„Wygrałem! Zjadasz swoje wypracowanie, cieciu!". Tak, Płomyki zdecydowanie
były zakałą szkoły, drżał przed nimi każdy nauczyciel. Kiedyś, jako młody
chłopak, podziwiał legendarnych Huncwotów oraz chciał być taki jak Fred i George,
jednak patrząc na to wszystko z perspektywy nauczyciela, zmienił zdanie: nie
wszystkie wyskoki wydawały się być tak bardzo zabawne.
Najmniej problemów było z domami
Ziemi i Powietrza. Uczniowie byli spokojniejsi, mniej skorzy do wygłupów i
rzadko nawiązywali relacje z innymi grupami. Profesorowie lubili z nimi
prowadzić zajęcia. Ron również doceniał ich zrównoważenie i spokój, jednak nie
był ślepy. To właśnie tutaj najwyraźniej widać było nierówność. Pokoje tych
cichych uczniów zostały przez nich samych podzielone na mieszkania biednych i
bogatych.
Westchnął i rozpiął kołnierzyk,
wystawiając twarz do słońca. Każdy dom miał swoje wady i zalety. Nie można było
zrobić rozdziału na dobrych i złych. To były po prostu dzieci i od nauczycieli
zależało, kim będą w przyszłości. Uśmiechnął się lekko, widząc nadchodzącego od
strony boiska Joego, za którym, dźwigając dużą miotłę obrońcy, podążał Samuel.
— To dasz się przelecieć? — Sam
podskakiwał podekscytowany.
— Zapomnij młody, już ci
mówiłem. — Starszy chłopak machnął ręką, jakby opędzał się od uprzykrzonej
muchy.
— Ale obiecałeś!
— Nieprawda.
— Powiedziałeś, że jak będę
cicho, to dasz mi się przelecieć. — Sam skrzywił się żałośnie.
— Jak będziesz starszy. Nie mam
zamiaru odpowiadać przed twoim bratem, jak coś ci się stanie.
— Umiem latać! — Młody Malfoy
tupnął nogą rozdrażniony.
— Na dziecięcych miotełkach. To
jest sprzęt do quidditcha, widzisz różnicę? Duża, szeroka miotła obrońcy. Mowy
nie ma. — Joe obrzucił go nieprzychylnym spojrzeniem.
— Dupek z ciebie. — Sam skrzywił
się pociesznie.
— Masz cholernie mały zasób
słownictwa, młody.
— Wcale, że nie!
— Merlinie… — Joe jęknął i
przystanął zniecierpliwiony. — Daj mi wreszcie spokój, dobrze? Jestem zmęczony
treningiem, głowa mnie zaczyna przez ciebie boleć. Spadaj się pobawić.
— Nienawidzę cię! — Samuel
rzucił miotłę na trawę i demonstracyjnie odwrócił się do chłopaka tyłem.
— Tak, tak, z wzajemnością. —
Joe podniósł miotłę i troskliwie wygładził jej witki. — Ktoś cię woła. —
Wskazał ręką w kierunku nadchodzącego od strony szkoły Maksa, który pod pachą
niósł kolorową piłkę. — Nawet zabawkę niesie. Bądź grzeczny i pobaw się ładnie.
— To dobre dla dzieciaków. — Sam
wzruszył ramionami, ale uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, przeczył
słowom. — Idę, dupku.
— Idź, młody. — Joe uśmiechnął
się pod nosem i odprowadził go wzrokiem, po czym, zauważając stojącego pod
drzewem profesora, skinął głową na powitanie. — Dzień dobry.
— Widzę, że nadal ćwiczysz.
Wczorajsza wygrana cię nie zadowoliła? — Ron spojrzał na niego przyjaźnie.
— Zadowoliła, ale trzeba być w
formie. — Chłopak pieszczotliwie przycisnął miotłę do siebie.
— Prawda. — Weasley kiwnął
głową.
— To ja tego… pójdę coś zjeść. —
Joe niepewnie przestąpił z nogi na nogę.
— Idź, powiedz skrzatom, żeby
dały ci coś konkretnego. Obrońca musi mieć dużo siły. — Ron uśmiechnął się i
odprowadził ucznia wzrokiem. Lubił go. Chłopiec przypominał mu czasami jego
samego. Zapalony gracz, dla którego quidditch znaczył więcej niż cokolwiek
innego. Był świetnym obrońcą i Weasley widział w nim przyszłego gracza drużyny
juniorów. Poza tym Joe go śmieszył. Wiecznie opędzał się od Samuela i dogryzał
mu na każdym kroku. Jednak tylko ślepy by nie zauważył, że miał na dzieciaka
oko. Zawsze zjawiał się w odpowiednim momencie i ratował go od kłopotów, tylko
po to, by potem osobiście na niego nawrzeszczeć, przemycając pośród krzyków
dobrze ukryte rady i ostrzeżenia.
— Masz dyżur? — Drobna, kobieca
dłoń spoczęła na jego ramieniu.
— Sobota. — Wzruszył ramionami i
uśmiechnął się do Hermiony. — Czasami zazdroszczę Moody'emu. To jego oko było
genialne. Przydałoby się wśród tej szarańczy. Człowiek patrzy w lewo, kombinują
z prawej, obracasz się w prawo tylko po to, by po lewej ktoś rzucił łajnobombę.
— Przesadzasz. — Roześmiała się
i stanęła tuż obok niego. — Jeszcze trzy tygodnie i pojadą do domów. Zrobi się
tutaj cicho i spokojnie.
— Uhm — przytaknął. — A dopiero
co zaczynaliśmy. Prawdę mówiąc, miałem wątpliwości, czy to się uda.
— A teraz? — Spojrzała na niego
z ciekawością.
— Teraz wiem już na pewno, że
wszystko będzie dobrze. — Uśmiechnął się szeroko. — Kurde, fajnie jest. Ciepło.
— Prawda? Jak na maj, pogoda
jest wspaniała. — Pomachała ręką przebiegającym obok Samuelowi i Maksowi. —
Chłopcy, spóźnicie się na obiad.
— Nie jesteśmy głodni. — Sam
szeroko się uśmiechnął. — Zjemy później u mnie w pokoju.
— I tyle go widzieli. — Ron
potrząsnął głową w rozbawieniu, patrząc jak dzieciaki znikają za zakrętem. — My
nie mieliśmy tak dobrze, obiad był o wyznaczonej porze, potem można było
jedynie pomarzyć.
— Ty nie byłeś bratem zastępcy
dyrektora. — Hermiona zachichotała cicho. — Cieszę się, że tak dobrze się tutaj
czuje. Na początku wydawał się trochę zagubiony i niepewny.
— To prawda, musiało minąć sporo
czasu, zanim dzieciaki przekonały się do niego. Nie dość, że młodszy, to
jeszcze na uprzywilejowanej pozycji. Na szczęście prawie od razu zaprzyjaźnił
się z Maksem. — Ron przyciągnął dziewczynę bliżej, aż oparła się plecami o jego
tors i splótł dłonie na jej brzuchu. Byli razem już pięć miesięcy, a on nadal
nie mógł wyjść z podziwu, że ma ją tylko dla siebie. Z koleżanki stała się kimś,
bez kogo nie wyobrażał sobie życia. Na początku, po tej jednej, zupełnie
nieplanowanej nocy, czuł się mocno zakłopotany. Hermiona była przecież jego
przyjaciółką i miał wrażenie, że ją wykorzystał, że zepsuł to, co pomiędzy nimi
było. Chciał się wycofać, przeprosić, jednak ona znowu okazała się silniejsza.
Nie negowała tego, co pomiędzy nimi zaszło. Potrafiła odróżnić uczucie
przyjaźni od czegoś głębszego i nie pozwoliła mu na ucieczkę. Był jej za to
niezmiernie wdzięczny. Przy niej czuł, jakby odnalazł swoją własną przystań i
mógł się tylko dziwić, że przejrzenie na oczy zabrało mu tak wiele czasu.
— Ma też Joego. — Jej głos
przerwał mu rozmyślania.
— Wiecznie się kłócą. — Skrzywił
się lekko. — Chłopak traktuje Sama jak upierdliwe dziecko i trudno mu się
właściwie dziwić.
— Jednak zawsze jest na miejscu,
gdy coś się dzieje. Mam wrażenie, że Samuel stał się dla niego namiastką
straconej rodziny. Być może widzi w nim swojego młodszego brata. — Hermiona
zamyśliła się na chwilę. — Wiedziałeś, że to on uspokajał uczniów, gdy
dokuczali Samowi?
— Nie. — Trącił nosem jej włosy.
— Skąd to wiesz?
— Rozmawiałam z Draco.
Obserwował Joego, odkąd Sam zjawił się w szkole. Wcześniej nie było z nim
problemów, ale w tamtym okresie zrobił się w stosunku do Malfoya krnąbrny i
bezczelny.
— Mhm… — Ron pokiwał głową. —
Coś słyszałem, ale nie przywiązywałem do tego wagi, bo na moich lekcjach był
spokojny.
— No właśnie, na moich też.
Draco rozmawiał z innymi nauczycielami i oni również nie zgłaszali żadnych
zastrzeżeń. Zaczął się więc chłopakowi przyglądać, a w międzyczasie pogrzebał w
jego papierach. Wiedziałeś, że rodziców i brata Joego zabili śmierciożercy? —
Odsunęła się na chwilę i usiadła na trawie, opierając głowę o jego kolana.
— Tak. — Ron westchnął smętnie. —
Nie tylko jego to dotknęło. Kilku uczniów jest w takiej samej sytuacji.
— Owszem, jednak to nie
wszystko. Joe w tym czasie bawił się z bratem na dworze. W trakcie zabawy
opuścili bezpieczne granice ogrodu. Gdy nastąpił atak, jego rodzice wybiegli,
aby ratować dzieci… — Zamilkła, jakby szukała właściwych słów, po czym cichym
głosem podjęła przerwany wątek. — Zginęli wszyscy poza Joem, jego uratowali
przybyli na miejsce aurorzy. Od tamtej pory jego babka ciągle mu o tym
przypomina. Obwinia go za to, bo był starszy i miał opiekować się bratem.
— Starszy? — Ron zaklął pod
nosem. — Miał wtedy dziewięć lat, do cholery.
— To nieistotne. Ludzki umysł
czasami działa w przedziwny sposób. Jego babka w jednym dniu straciła syna,
synową i wnuka. To był dla niej ciężki cios. Jak widać musiała kogoś za to
obwinić, a chłopiec był pod ręką. Nie mówię, że to sprawiedliwe, wręcz
przeciwnie, to okrutne, jednak nic na to nie poradzimy. — Westchnęła i
przeczesała ręką włosy, odgarniając je z twarzy. — Draco rozmawiał z różnymi
ludźmi i kiedy wydawało się, że wie już wszystko, wyszło na jaw najgorsze…
Pośród śmierciożerców, którzy zaatakowali rodzinę Wallnerów była Alecto… To z
jej ręki zginął brat chłopaka.
— Szlag… Dziwię się, że w ogóle
chce z nim rozmawiać. — Weasley spojrzał na nią wstrząśnięty.
— Myślę, że na początku
traktował Sama jak wroga z tego właśnie powodu. Być może potem zrozumiał, że
obwinianie go jest niesłuszne. To mądry chłopak.
— A na wakacje znowu wróci do
swojej toksycznej babki, która go nienawidzi — mruknął ponuro.
— Niekoniecznie. — Dziewczyna
uśmiechnęła się lekko. — Wczoraj było posiedzenie inwestorów. Poruszyliśmy
temat dzieci z sierocińca. Draco i Harry długo myśleli nad tym, jak zapewnić im
coś lepszego niż powrót do przytułku. Malfoy wysunął propozycję, aby
zorganizować im wakacje, a Fabien od razu powiedział, że zasponsoruje pobyt
dwadzieściorga uczniów we Francji. Na ten okres jeden z jego hoteli przygotuje
dla nich specjalne zajęcia. Inni inwestorzy poszli za jego przykładem. To
wspaniałe, nie sądzisz?
— Hej! To naprawdę fantastyczne
wieści! Malfoy czasami ma dobre pomysły. — Ron wyszczerzył się wesoło. — I
bogatych przyjaciół.
— Myślę, że wstrząsnął nim widok
sierocińca, w którym przebywał Samuel i rozumie niechęć uczniów do powrotu do
takiego miejsca. — Zerwała źdźbło trawy, oplatając je naokoło palca.
— To i tak nie rozwiązuje
sytuacji Joego. On mimo wszystko ma opiekę.
— Harry z nim rozmawiał. Wie, że
to nie jest praktykowane, ale zaproponował mu pozostanie w szkole na wakacje. —
Podniosła się i otrzepała szatę. — Chłopak ma czas, by się zastanowić.
— Nie lepiej, żeby pojechał z
innymi? — Ron spojrzał na nią sceptycznie.
— Nie pochodzi z biednej
rodziny, więc sponsorowane wakacje i tak by go nie objęły. Sądzę, że lepiej dla
niego byłoby, aby pozostał w zamku, niż wrócił do babki. Samuel też by na tym
skorzystał. Kiedy wszyscy wyjadą, zostałby w szkole sam. Maksymilian wróci do
rodziców i Sam byłby jedynym dzieckiem w zamku. Joe może jest od niego starszy,
ale pomimo ciągłych kłótni bez przerwy się nim opiekuje. — Wzruszyła ramionami.
— Czasami, kiedy na nich patrzę, przypominają mi dwa koguty, ciągle na siebie
naskakują, chociaż każdy może zobaczyć, że pod tą fasadą kryje się coś
głębszego. Sam mu ufa, myślę, że Joe mu imponuje, jako starszy i mądrzejszy.
— Dzieciaki! — Ron prychnął
rozbawiony. — Merlinie, gdy pomyślę o wakacjach… Jesteś pewna, że twoi rodzice
nie będą mieli nic przeciwko moim odwiedzinom? Wiesz, mieszkanie Harry'ego… —
Spojrzał na nią z nadzieją.
— Ronaldzie Weasley, nie
wymigasz się od odwiedzin u mojej rodziny. — Zmierzyła go surowym spojrzeniem. —
Moja mama nie może się już doczekać naszego przyjazdu.
— Tak, ja też nie mogę — mruknął
bez entuzjazmu.
— Zupełnie cię nie rozumiem.
Zawsze spędzałam część wakacji u ciebie w domu i nigdy nie byłam z tego powodu
nieszczęśliwa. Moi rodzice naprawdę nie gryzą. — W jej oczach zamigotały
iskierki rozbawienia.
— To co innego. To dwie zupełnie
różne rzeczy!
— Niby dlaczego?
— Bo… tego, no… no byłaś moją
koleżanką, moja mama zdążyła cię poznać i w ogóle. — Bezradnie podrapał się po
głowie.
— A czym to się różni? Moi
rodzice też chcą cię lepiej poznać. Do tej pory widywali cię tylko na peronie. —
Odwróciła głowę, ukrywając rozbawiony uśmiech.
— Kurde, będą zadawać pytania,
przyglądać mi się… A jak dojdą do wniosku, że im się nie podobam? — jęknął
cierpiętniczo. — Chyba wolałbym się spotkać z inkwizycją — mruknął cicho.
— Ron! — Odwróciła się i oparła
ręce o jego klatkę piersiową. — Ty się boisz! Naprawdę, boisz się moich
rodziców!
— No bo… Merlinie, Mionka, będą
na mnie patrzeć jak na kogoś, kto zbezcześcił ich córkę. — W jego oczach
malowała się panika.
— Zbezcześcił… — Nie wytrzymała
i roześmiała się głośno. — Nie wierzę! Skąd ty bierzesz takie słowa? Moi
rodzice naprawdę nic ci nie zrobią. Przez te lata tyle im o tobie opowiadałam,
że znają cię naprawdę dobrze. Różnica jest taka, że wreszcie będą mogli z tobą
porozmawiać.
— I to jest właśnie
przerażające. — Zatrząsł się lekko. — Zazdroszczę Draco i Harry'emu, oni nie
muszą chodzić na herbatki do teściów.
— Bo Harry niestety jest
sierotą, a Draco… — zamilkła i spojrzała na niego smutno. — Wiesz, że Narcyza
nienawidzi Harry'ego, a Lucjusz… Nie mogę uwierzyć, że nadal go nie znaleźli. —
Westchnęła i przytuliła się do mężczyzny. Przy nim czuła się bezpieczna. — To
straszne, Ron. Żyjemy tutaj tak spokojnie, mamy siebie i jesteśmy szczęśliwi.
Dzieci niedługo zaczną wakacje, jest ciepło i przyjemnie, a gdzieś tam… Czasami
zupełnie zapominam, że za murami może czaić się niebezpieczeństwo. Znowu…
— Wiem. — Objął ją ramionami,
gładząc delikatnie po plecach. — Harry nieskończoną ilość razy odwiedzał
ministerstwo. Draco ciągle dostaje listy od wynajętych przez siebie ludzi i
nadal nikt nic nie wie. Już chyba wolałbym, żeby coś zaczęło się dziać.
Najgorsza jest ta niepewność.
— Może… może niepotrzebnie się
martwimy, może… — jęknęła, wiedząc, że to tylko nadzieja. Nie była naiwna,
wiedziała, że Lucjusz, gdziekolwiek jest, nadal przedstawia sobą śmiertelne
niebezpieczeństwo.
— Nie wolno nam stracić
czujności. Opuszczenie gardy zrobi z nas łatwy cel. Malfoyowie kochają zemstę i
nienawidzą poniżenia.
— Powinniśmy być spokojni,
szczęśliwi. Nie po to walczyliśmy, aby nadal się bać. — Odsunęła się i chwyciła
go za rękę. — Chodźmy na obiad. Twój dyżur się skończył. — Wskazała ruchem
głowy zbliżającego się Neville'a, który z uśmiechem pomachał im ręką.
— Czasami myślę, że dla nas,
którzy walczyliśmy, wojna nigdy się nie kończy.
***
Zasłona falowała lekko na
wietrze, który pomimo późnego maja, niósł do wnętrza pokoju chłodne powietrze.
Harry leżał na czarnym, puchatym pledzie rozłożonym przed kominkiem, przeglądając
dokumenty z danymi uczniów.
— Nie za wygodnie ci? — Draco
siedział w fotelu z książką na kolanach, sącząc powoli słodkie, czerwone wino.
— Bynajmniej. — Harry potarł
nosem długie, puszyste włoski niezwykle miękkiego koca. — Twój hedonizm jest
najwyraźniej zaraźliwy.
— Och, oczywiście, bardzo
wygodne wytłumaczenie. — Malfoy prychnął i przewrócił oczami. — Przyznaj po
prostu, że twój bohaterski tyłek woli miękkie koce od krzesła przy stole.
Wreszcie zrozumiałem, dlaczego wybrałeś karierę aurora, zamiast szukającego i
tym samym ominęła cię funkcja bożyszcza tłumów. Już widzę te piszczące fanki,
unoszące nad głowami transparenty z napisem „Złoty Chłopiec i jego złoty
znicz".
— Naprawdę cieszę się, że tak we
mnie wierzysz. — Harry parsknął i na powrót zatopił wzrok w dokumentach.
— Chyba nie sądzisz, że to był
komplement? — Draco poruszył się niespokojnie na krześle.
— Nie, Fretko, nie sądzę. —
Potter nieuważnie machnął ręką.
— I dobrze, bo nie był. —
Ślizgon uspokojony przewrócił kartkę w książce. Przez kilka minut panowała
cisza, przerywana tylko szelestem papieru. — Długo jeszcze będziesz pracował? —
Głos Malfoya zabrzmiał wyjątkowo marudnie. — Nudzi mi się! Nad czym znowu się
głowisz?
— Dwadzieścia siedem osób
pochodzących z sierocińców i czterdzieści dziewięć z ubogich rodzin. To daje
razem… — Harry przesunął piórem po ustach. — Siedemdziesięciu sześciu uczniów. —
Westchnął i oparł policzek na ręce. — Dużo.
— Nie sądzisz chyba, że wszyscy
wykażą chęć wyjazdu. — Draco poprawił się w fotelu i lekko zmrużonymi oczami
spojrzał na pracującego mężczyznę. — Wakacje to jedyny moment, gdy mogą być ze
swoimi rodzinami, wątpię, aby dzieciaki chciały z tego zrezygnować. Poza tym
ich rodzice już pewnie zorganizowali im czas wolny. To klasa robotnicza, a
potomstwo jest darmową siłą roboczą — prychnął z niesmakiem.
— I dlatego chcę, aby miały
wybór. — Harry z uporem maniaka wpatrywał się w rozrzucone przed nim papiery.
— Harry, Harry… — Malfoy
przeciągnął się i z wdziękiem podniósł z miękkiego fotela, odstawiając na
stolik kieliszek z niedokończonym trunkiem. — Jesteś taki naiwny czasami. —
Ukląkł obok niego, wyjmując mu z rąk dokument. — Pomyśl trochę, gdybyś miał
wybór… powrócić do rodziców, których nie widziałeś prawie rok lub pojechać na
cudowne wakacje, co byś wybrał? — Popchnął go lekko, sprawiając, że mężczyzna
przewrócił się na plecy. — No właśnie, twoje oczy mówią wszystko. Każdy
logicznie myślący człowiek wybrałby odpoczynek i relaks pośród dobrobytu i
cudownej pogody. Niestety, ty i dzieci to gatunek, który z logiką i myśleniem
ma niewiele wspólnego.
— Jak zawsze cyniczny. To chyba
dobrze, że kochają swoje rodziny. — Harry spojrzał w górę na męża, w którego
niebiesko—szarych oczach płonęło rozbawienie.
— Miłość jest ślepa. Nie zauważa
niedogodności i daje się wykorzystywać. — Draco położył się obok, przesuwając
palcami po koszuli Pottera i rozpinając leniwie jej guziki.
— Nie zgadzam się, miłość jest
ważna, to ona nas określa. — Harry przymknął oczy, poddając się dotykowi
chłodnych dłoni, które jakby od niechcenia gładziły jego klatkę piersiową. —
Kim bylibyśmy bez tego uczucia?
— Ludźmi bez słabości.
Pożądanie… — Draco pochylił się, przesuwając językiem po jego szyi. — Namiętność…
— Przygryzł delikatnie naskórek, pozostawiając na nim różowy ślad, który szybko
znikł. — Pragnienie… — Przebiegł palcami po jego brzuchu. — Żądza… — Polizał
jego podbródek, sięgając jednocześnie po różdżkę. Szybkie zaklęcie golące
sprawiło, że Harry otworzył szeroko oczy. — Jedwabisty dotyk skóry. Oto co się
liczy.
— Tyle możesz mieć z każdym. A
co z przynależnością, zaufaniem, bliskością… Co z sercem? — Westchnął, gdy
Draco polizał jeden z jego sutków, po czym trącił go nosem.
— Wiesz, Harry, serce na pewno
masz wielkie, jednak w tej chwili interesuje mnie wielkość innego organu. —
Malfoy prychnął, rozpinając zamek w jego spodniach.
— Naprawdę? — Harry uniósł
biodra pozwalając mu zsunąć z siebie spodnie wraz z bielizną, po czym sam
skopał ze swych stóp skarpetki. — Nigdy bym na to nie wpadł. — Przez chwilę
pozwalał dłoniom Ślizgona błądzić po swoim ciele, czując gorąco w miejscach,
gdzie dotykały go zręczne palce. Było coś perwersyjnie przyjemnego w tym, że
Malfoy nadal był kompletnie ubrany, a on sam leżał nago, pozwalając mu odkrywać
po raz nie wiadomo który swoje ciało. — Czyli praktycznie mógłbyś pieprzyć się
z każdym — mruknął, gdy język Dracona wsunął się do jego pępka.
— Och nie, Harry, nie z każdym. —
Poczuł, że Malfoy się uśmiecha. — Mam bardzo wyrafinowany gust.
— Naprawdę? — Zacisnął pięści,
powstrzymując się od dotknięcia mężczyzny i założył ręce pod głowę, aby
skuteczniej oprzeć się pokusie. — Więc? Jaki powinien być twój idealny
kochanek? — Rozsunął szerzej uda, przyglądając się, jak Draco klęka między
nimi. Na jego twarzy malował się głód i coś, co Harry określił jako zaborczość.
— Przystojny, nie lubię
brzydkich ludzi. — Malfoy położył się na nim, znacząc ustami ślad od jego szyi,
przez obojczyk, powoli zmierzając coraz niżej.
— Musi mieć piękne ciało, chcę
się rozkoszować jego widokiem. — Drobne pocałunki dotarły do biodra Harry'ego,
który odruchowo przygryzł dolną wargę, aby powstrzymać jęk.
— Szczodry, chcę, aby mnie
pieścił i doprowadzał swym dotykiem do obłędu. — Potter westchnął, gdy drobne
ukąszenia po wewnętrznej stronie jego ud sprawiły, że włoski na jego skórze
uniosły się lekko.
— Inteligentny, nienawidzę
głupców. — Harry z fascynacją przyglądał się swojej uniesionej nodze, próbując
nie dyszeć, gdy zwinny język kochanka pieścił go pod kolanem.
— Pasywny, abym mógł wypróbować
z nim moje najdziksze fantazje. — Draco gładził teraz dłonią całą jego nogę, od
stopy po pachwinę, wprawiając go w stan niecierpliwego oczekiwania.
— Aktywny, niech mnie pieprzy
tak, abym w tym jednym momencie nie widział poza nim świata. — Oczy Draco
pociemniały, gdy wplótł palce w delikatne włoski nad męskością Harry'ego,
szarpiąc je delikatnie.
— Perwersyjny, niech mi pokaże
wszystkie swoje tajemnice. — Potter sapnął, gdy jego nogi zostały rozsunięte i
przyciśnięte mocno do klatki piersiowej.
— Jego zapach musi przyprawiać
mnie o ekstazę, chcę czuć jego pot i to, czego nikt poza mną nigdy nie poczuje.
— Wsunął nos w pachwinę Gryfona, wciągając gwałtownie powietrze. — Merlinie… —
jęknął zachrypłym głosem, który posłał iskry wzdłuż kręgosłupa Harry'ego.
— Chcę… chcę, aby smakował
rozkoszą i rządzą, wszystkim tym, co sprawia, że tracę oddech, a moje zmysły
szaleją. — Potter poczuł, jak język Ślizgona przesuwa się po jego pośladku,
pozostawiając na nim mokrą smugę.
Wpatrywał się w jego jasne
włosy, które ozłocone blaskiem ognia przesuwały się pomiędzy jego palcami
niczym jedwabista przędza. Merlinie… Potter zamknął oczy i jęknął ochryple. Czy
można czuć za każdym razem równie wielką rozkosz, kochając się ciągle i ciągle
z tym samym partnerem? Czy to normalne, że sama myśl o dłoniach Draco
błądzących po jego skórze, o języku podążającym za nimi, przyprawia go znowu i
znowu o szybsze bicie serca? Nigdy tak nie reagował, nigdy tak nie odczuwał,
nigdy tak nie pożądał…
Seks z Michaelem był wspaniały,
uwielbiał to z nim robić. Był cudownym kochankiem, który potrafił odgadnąć jego
najskrytsze życzenia. Był jak krynica w upalny dzień, jak słońce ogrzewające
jego skostniałą po wojnie duszę. Seks z Draco… był nieprzewidywalny, Harry
nigdy nie wiedział, co w danej chwili zrobi Ślizgon, gdzie go dotknie, gdzie
zabłądzą jego dłonie i usta. Był jak wieczna niespodzianka, jak ogień
wypalający znaki na jego skórze, jak błyskawica, która posyłała iskry wzdłuż
jego ciała, jak lawa, która go pochłaniała, gotując jego krew i sprawiając, że
serce biło mu w szaleńczym tempie. Malfoy był…
Podciągnął go do góry, czując,
jak ubranie Ślizgona ociera się o jego skórę. Przez chwilę patrzył w jego lekko
zamglone, zaskoczone zmianą oczy, po czym przeturlał się wraz z nim i nakrył go
swoim ciałem, jednym ruchem dłoni pozbawiając go garderoby.
Zetknięcie się ze sobą ich
gorących ciał spowodowało, że na chwilę obydwaj stracili oddech, a Draco jęknął
głośno i zaklął po francusku. Harry uśmiechnął się lekko i uniósł na łokciach,
obserwując go z góry.
— To niesamowite, jak bardzo
pasują do ciebie twoje imiona — wychrypiał, wbijając w niego intensywne
spojrzenie. — Draco jak smok, idealnie wyglądający w otoczeniu drogich
klejnotów i płomieni. — Przesunął ręką po jego nagim torsie, na którym światło
padające z kominka rysowało prawie nierzeczywiste refleksy. Sapnął, rozkoszując
się dotykiem aksamitnej skóry. — I Apollo, najpiękniejszy z bogów… myślę…
myślę, że byłby zawstydzony widząc cię takim, jakim ja mogę cię oglądać. —
Wziął w usta jego lewy sutek i zassał lekko, po czym dmuchnął na niego,
powodując, że leżący pod nim mężczyzna wciągnął ze świstem powietrze.
— Po… Potter, nie wiedziałem, że
czytujesz poezję. — Draco wyprężył się pod jego dotykiem.
— Nie muszę. — Uniósł głowę i
ponownie spojrzał na Malfoya.
Jego nagie ciało odcinało się
ostro od intensywnej czerni pledu. Jasna skóra rysowała się na nim niczym coś
nieskazitelnie perfekcyjnego, coś, czego nikt nie ważyłby się poprawiać, gdyż
żaden z artystów nie śmiałby dotknąć ideału. Rozsypane włosy otaczały lekko
zaróżowioną z emocji twarz, półprzymknięte oczy były zamglone i przybrały barwę
starego srebra, lekko rozchylone usta łapały oddech, jakby mężczyzna właśnie
położył się, aby odpocząć po zbyt długim biegu. Harry czuł, że mógłby zatracić
się w nim, zapomnieć o wszystkim i umrzeć, mając ten widok przed oczami. Coś
ścisnęło go za gardło, gdy pomyślał, że mógłby tego wszystkiego nigdy nie
zobaczyć, że mógłby to kiedyś stracić…
— Draco…
— Tak? — Malfoy zamrugał i
spojrzał na niego, szerzej otwierając oczy, jakby w twarzy Harry'ego ujrzał
coś, co wprawiło go w zdumienie.
— Wiesz, co to znaczy ko…
kochać? — Głos Pottera załamał się przy ostatnim słowie.
— Tak, kocham… — Przez moment
poruszał tylko ustami nic nie mówiąc i Harry zamarł w oczekiwaniu. — Seks —
dokończył i pociągnął go gwałtownie do pocałunku, wybijając mu tym samym z
głowy dalsze pytania i wątpliwości oraz chwilowe rozczarowanie, które pojawiło
się nie wiadomo skąd i dlaczego. Po chwili Potter rozluźnił się i przesunął
językiem po jego wargach, łapiąc w zęby dolną i skubiąc ją lekko. Cichy jęk
Malfoya był jedyną odpowiedzią. Dłonie bruneta błądziły po ciele Draco, gładząc
boki i pieszcząc napiętą skórę bioder. Otoczył go nogami, przyciągając jeszcze
bliżej i nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, Malfoy odsunął się, uśmiechając
szelmowsko.
— Co? — Harry spojrzał na niego
zdumionym wzrokiem.
— Zobaczysz. — Draco wyciągnął
rękę, szepcząc cicho. W kilka sekund w jego dłoni znalazła się mała,
kryształowa fiolka z jakimś mieniącym się złoto płynem.
— Felix Felicis? — Gryfon
zerknął pytająco.
— Coś lepszego. — Mężczyzna
odkorkował buteleczkę i po komnacie rozszedł się intensywny zapach piżma i
orchidei. Draco uniósł brew i przechylił fiolkę, wylewając połowę jej
zawartości na tors Harry'ego, który wzdrygnął się lekko, gdy zimna, oleista
ciecz zetknęła się z jego ciałem.
— Zrobisz mi masaż? — zapytał,
gdy zwinne dłonie Malfoya przesunęły się po jego ciele.
— O tak, Harry, masaż, jakiego
nigdy nie miałeś. — Ślizgon zachichotał cicho, po czym położył się na nim,
rozsmarowując resztę olejku swoim własnym ciałem.
Na ogolone jaja Merlina! Harry
wierzył, że w seksie poznał już wszystko, jednak to przeszło jego najśmielsze
oczekiwania. Wydawało mu się, że całe jego ciało płonie, czuł gorąco bijące od
wijącego się na nim mężczyzny. Draco przesuwał się po nim, sprawiając, że jego
skóra stała się jednym wielkim skupiskiem nerwów, nieskończenie wrażliwych na
każdy przepełniony erotyzmem dotyk.
— Podoba ci się? — Malfoy
przekrzywił głowę, przyglądając mu się spod rzęs, które w świetle ognia
padającego z kominka rzucały cienie na jego policzki.
— Merlinie, tak! — Harry jęknął
ponownie, gdy dłonie Draco zjechały na jego barki, by potem prześlizgnąć się
przez ramiona, nadgarstki, aż ich place splotły się ze sobą.
— Odwróć się. — Gryfon
posłusznie spełnił rozkaz, sapiąc cicho, gdy utalentowane ręce blondyna
nacierały skórę jego pleców, pośladków, ud, aż po same stopy. To było dobre,
nieskończenie wspaniałe. Mógłby zawsze poddawać się temu erotycznemu masażowi.
Czując, że Malfoy skończył,
ponownie odwrócił się na plecy i przyciągnął go do siebie, całując długo i mocno.
Ich ciała, wilgotne i śliskie, ocierały się o siebie, wyrywając z gardeł
stłumione odgłosy rozkoszy. Harry czuł, jakby dłonie, stopy i usta mężczyzny
były wszędzie, jakby nie było na jego ciele ani jednego skrawka skóry, który
ominęłaby pieszczota. Gdy Draco odwrócił się i położył na plecach, przekładając
sobie jego nogę nad głową, Harry był pewien, że nie wytrzyma długo pieszczoty
języka męża. Pozycja, w której mogli nawzajem pieścić swe domagające się uwagi
erekcje, była jedną z jego ulubionych. Klęczał, mając pod sobą ciało mężczyzny.
Członek Draco naprężał się przed jego oczami, oczekując na dotyk. Jego własne
wypięte pośladki pieszczone były wprawnymi dłońmi Malfoya, które gładziły jego
skórę, od czasu do czasu drapiąc ją delikatnie, a penis drgał w gorących ustach
Ślizgona, prężąc się i grożąc niekontrolowanym wybuchem. Podparł się na
dłoniach i pochylił głowę, liżąc męskość mężczyzny. Czując jak Malfoy przebiega
językiem po jego członku, sam zassał go głęboko, powodując tym samym, że Draco
wygiął się pod nim, odchylając głowę do tyłu z przeciągłym jękiem i na moment
zapominając o jego twardej potrzebie. To dało mu chwilę na rozluźnienie. Wsunął
język w rowek na czubku członka Malfoya, dłonią pieszcząc jego twarde z
podniecenia jądra. Uwielbiał, gdy Draco jęczał i drżał pod nim, a jego penis
prężył mu się w ustach. Smak i zapach mężczyzny, zupełnie go obezwładnił i
Harry całkowicie zatracił się w pieszczocie. Jego głowa miarowo poruszała się w
górę i w dół pomiędzy bladymi udami. Sapnął głośno, gdy poczuł, jak śliskie od
olejku palce przesuwają się pomiędzy jego pośladkami. O tak, dokładnie tego w
tej chwili potrzebował. Uniósł głowę i zerknął przez ramię, chcąc zobaczyć
twarz Malfoya, jednak jego własne ciało przesłaniało mu widok.
— Chcę cię widzieć — mruknął
ochryple, czując rozciągające go długie palce Draco.
— Zobaczysz. — Malfoy jedną ręką
mocno przytrzymał jego biodra, penetrując domagające się uwagi wnętrze i
jednocześnie przesunął językiem po napiętych jądrach, biorąc jedno z nich do
ust i ssąc lekko.
— Do diabła, Draco… — warknął
czując, że zaraz dojdzie.
— Jesteś taki niecierpliwy. —
Oczyma wyobraźni widział, jak Ślizgon uśmiecha się radośnie, poczuł mocne
klepnięcie w pośladek i mężczyzna wysunął się spod niego, popychając go lekko
tak, że znowu wylądował na plecach, dając wytchnienie zmęczonym nogom. Uda
drżały mu tak mocno, że gdyby tego nie zrobił, zapewne niedługo przygniótłby
leżącego pod nim męża. — Teraz, Harry… — Draco rozsunął jego nogi, układając
się wygodnie pomiędzy nimi. — Wejdę w ciebie… — Potter jęknął, czując
ocierający się o jego pośladki twardy członek.
— Zrób to wreszcie, zamiast
gadać. — Prawie wrzasnął z niecierpliwości.
— A potem… — Draco spojrzał na
niego przeciągle. — Będę pieprzył cię tak mocno, że będziesz krzyczał moje
imię, gdy wreszcie pozwolę ci dojść.
— Szlag! — To było jedyne słowo,
które w tym momencie potrafił wypowiedzieć Harry, czując zagłębiającą się w nim
męskość mężczyzny. Waleczny Godryku! Uczucie wypełnienia było po prostu
niesamowite. Czuł się rozciągnięty i tak idealnie dopasowany, jakby miejsce
Draco było właśnie tam, głęboko w nim. Jakby nigdy nie miał go wypuścić…
Malfoy ugiął jego nogi w
kolanach i rozsunął je szeroko.
— Trzymaj je tak, nie próbuj
wypuszczać. — I Harry usłuchał. Wsunął ręce pod swoje uda, przyciągając je do
piersi i wystawiając się na mocne pchnięcia Ślizgona.
Draco jedną ręką trzymał go za
biodro, a drugą ściskał u nasady jego spragnionego zaspokojenia penisa, nie
pozwalając mu dojść przedwcześnie. Uderzał miarowo i w równym rytmie,
nakierowując swego członka lekko pod skosem, co wywoływało u Pottera głośne
pojękiwania i okrzyki aprobaty.
— Muszę…
— Jeszcze nie… — Ślizgon
zacisnął zęby, samemu powstrzymując się przed zakończeniem. Chciał, by Harry
krzyczał, jęczał i zaczął w końcu wrzeszczeć jego imię. Chciał go naznaczyć
sobą tak, aby zapamiętał go na zawsze. Sam nie wiedział po co to robi, jednak w
tej chwili dokładnie to wydawało mu się najważniejsze. Ważniejsze nawet niż
zaspokojenie własnego, pragnącego uwolnienia ciała.
— Draco… — Potter jęknął
przeciągle, podnosząc głowę, jego ręce powoli ześlizgiwały się z napiętych ud.
— Co? — Wpatrywał się w leżącego
pod sobą mężczyznę. Z czoła spłynęła mu stróżka potu, a lepiące się do skóry
włosy zapewne łaskotały go w policzek.
— Draco… ja… — Harry otworzył
szeroko oczy i wrzasnął przeciągle, gdy Malfoy z całej siły pchnął, po raz
kolejny mocno uderzając w ten najczulszy punkt w ciele mężczyzny. Na to właśnie
czekał, na ten krzyk świadczący o poddaniu się, o całkowitej uległości. Puścił
członka Pottera i oparł ramiona po obu stronach jego głowy, przyspieszając i
prawie wgniatając go w miękki pled. — Dracooo…. — Po raz pierwszy jego imię
brzmiało jak muzyka. Tak śpiewnie, tak ochryple, jakby świat właśnie się
kończył. Poczuł, jak Potter dygocze pod nim, rozlewając się pomiędzy ich
złączonymi brzuchami. Jego ciało zmieniło się w jeden ciasny, drgający węzeł,
który zacisnął się na nim, prawie go miażdżąc. Stopy Gryfona wbiły się w jego
pośladki, a ramiona otoczyły szyję, podczas gdy twarz Harry'ego była wtulona w
jego ramię, a usta szeptały coś nieskładnie.
— Har… — Prawie zaszlochał, gdy
mięśnie Gryfona zacisnęły się na nim z niesamowitą siłą. Przez jego ciało
przeszedł dreszcz, który skumulował się gdzieś w okolicach podbrzusza,
uwalniając wreszcie nagromadzone w nim emocje. Zbyt ciepło, zbyt ciasno, zbyt
intensywnie. Draco stłumił krzyk, gryząc leżącego pod nim kochanka w ramię i
doszedł z głębokim westchnieniem, prawie tracąc oddech. Poruszył się jeszcze
kilka razy, po czym opadł bezwładnie na znieruchomiałego po przeżytym orgazmie
mężczyznę.
— Merlinie, to było niesamowite…
— Harry jęknął, gładząc delikatnie jego ramię.
— Nie musisz mnie aż tak
tytułować, chociaż… — wciągnął głęboko powietrze, usiłując dokończyć rozpoczęte
zdanie — jestem pewien, że zasłużyłem na to porównanie.
— Nie wiem, czy Merlin by się z
tobą zgodził. — Potter zaśmiał się ochryple, wodząc dłońmi po jego śliskich od
olejku i mokrych od potu plecach.
— Och, myślę, że byłby dumny z
porównania. — Draco uniósł wreszcie głowę i spojrzał na zarumienioną po seksie
twarz Harry'ego. — Cholera, wyglądasz rozpustnie — mruknął, pochylając się i
całując go leniwie.
— Nieprzyzwoicie piękny. —
Gryfon westchnął z przyjemności i pogładził kciukiem jego policzek.
— Moje towarzystwo psuje
obyczaje i wyrabia smak. — Draco uniósł brew, uśmiechając się z wysiłkiem.
Poczuł jak jego mięknący penis opuszcza przyjazne wnętrze Pottera. Przez chwilę
poczuł żal, że przyjemne ciepło już go nie otacza, po czym stoczył się z niego,
kładąc obok z głową na jego ramieniu. — Powinienem się powielić i wysłać na
eksport. „Seks Malfoy", zbiłbym fortunę na swoich klonach. Przyjemne z
pożytecznym.
— Zapomnij. — Ciepłe ramię
objęło go i przyciągnęło bliżej.
— Jesteś taki zaborczy —
prychnął, kreśląc palcem kółka na piersi Harry'ego.
— Jestem. — Przyznał Potter bez
cienia zażenowania i Draco pomyślał, że cholernie dobrze było to usłyszeć.
Hej,
OdpowiedzUsuńo tak Joe przekonał się do Sama i troszczy się o niego, Hermiona i Ron uuu... a Malfloy tak to bylo piękne...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia