Stojąc
w progu sypialni, Draco od kilku minut z rozbawieniem obserwował poczynania
Pottera. Gryfon za pomocą czarów usiłował przytwierdzić sporych rozmiarów
portret do ściany nad kominkiem. Wydawało się, że nie jest do końca zadowolony
ze swoich działań, gdyż co chwilę wydawał z siebie głośny jęk irytacji.
— Jest
idealnie, zostaw w tej pozycji. — Malfoy w końcu nie wytrzymał i podszedł do
Pottera, przyglądając się obrazowi z lekko przechyloną głową.
—
Myślisz? Nie jest krzywo? — Harry nie był przekonany.
—
Rozumiesz słowo „idealnie”? Nic już nie ruszaj, zepsujesz i będziesz musiał
zaczynać od początku.
— No
dobrze. — Brunet w końcu rzucił zaklęcie przylepca i usatysfakcjonowany cofnął
się kilka kroków, podziwiając swoje dzieło. — Myślisz, że tutaj pasuje?
—
Myślę, że nigdzie nie pasowałby lepiej. — Draco wolno skinął głową.
—
Dziękuję… — Harry odruchowo chwycił go za rękę. — Ten portret… To naprawdę dużo
dla mnie znaczy. Syriusz był jedyną rodziną, którą znałem. Rodziców nie pamiętam,
a Dursleyowie… — Wzruszył ramionami, nie kończąc wypowiedzi.
—
Zapomnij o Dursleyach, to przeszłość, poza tym… Ty masz rodzinę, może nie taką,
którą sam byś sobie wybrał, ale… Och, po prostu przestań użalać się nad sobą!
Przed nami ciężki poranek, śniadanie z Samuelem w głównej sali, mam nadzieję,
że nie zapomniałeś — dodał szorstko i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi.
—
Pamiętam. — Zaskoczony Harry przyglądał się jego oddalającym się plecom. Miał
rodzinę… Draco i Samuel byli teraz jego rodziną. Nigdy nie patrzył na to z tej
perspektywy. Niechciane małżeństwo raczej nie kojarzy się z ciepłem domowego
ogniska. Malfoy jawił mu się jako partner i kochanek, w wyjątkowych
okolicznościach określał go mianem męża. Na co dzień w ogóle o tym nie myślał. Połączyła
ich więź, o którą nie prosili, ale… pomimo dzielących ich różnic to małżeństwo
prosperowało. Układało im się tak dobrze, że czasami Harry’ego ogarniało
zdumienie. Nigdy by nie pomyślał, że on i Ślizgon mogą mieć ze sobą tyle
wspólnego, zgadzać się w tak wielu kwestiach, lubić te same rzeczy. Merlinie,
to wyglądało tak, jakby przez te wszystkie lata kłócili się tylko dla zasady,
bo powinni, bo takiego zachowania od nich oczekiwano. W tej chwili było to tak
odległe i nieistotne, że rozpamiętywanie przeszłości zdawało się obrzydliwe i
małostkowe.
— Tak,
masz rację i bardzo się cieszę, że to właśnie… Sam. — Machnął w zakłopotaniu
ręką. — No wiesz, jest częścią tej rodziny — dodał niezręcznie.
—
Oczywiście. — Draco zatrzymał się przed obrazem i spojrzał na niego przez
ramię. — Chodź już, jest po ósmej, lepiej być wcześniej.
***
Im
bliżej głównej sali, tym bardziej Samuel zwalniał kroku. W końcu tuż przed
małymi, tylnymi drzwiami dla nauczycieli zatrzymał się, przestępując
niezdecydowanie z nogi na nogę.
— Co
jest, mistrzu? — Harry spojrzał na niego z uśmiechem, czując jak drobne palce
kurczowo zaciskają się na jego dłoni.
— Tam
będzie dużo ludzi. — Samuel spuścił głowę, kopiąc czubkiem buta w podłogę.
—
Jasne, przecież to szkoła. Mówiliśmy ci, że wielu uczniów zostało na święta, a
więc i nauczyciele są prawie w komplecie. — Potter kucnął obok niego, gładząc
kciukiem miękką skórę ręki chłopca.
— Będą
się na mnie gapić. — Dziecko obejrzało się do tyłu, jakby zastanawiało się, czy
dałoby radę uciec, jednak za jego plecami spokojnie stała Victoria, patrząc na
niego z czułością.
— Sam,
to normalne, że będą cię obserwować, w końcu niecodziennie widzą nowego
mieszkańca szkoły. — Draco pochylił się, chcąc poprawić chłopcu jasną grzywkę,
która opadła mu na oczy, po czym odsunął się na moment, by w końcu zbliżyć się
jeszcze raz i wyrównać mu biały kołnierzyk wystający spod ciemnogranatowej
dziecięcej szaty. Usatysfakcjonowany pokiwał głową. — Wyglądasz wspaniale.
— I
tak się będą gapić. — Oczy chłopca były rozszerzone i wydać było, że Sam jest
przerażony perspektywą wkroczenia do ogromnego pomieszczenia wypełnionego
tłumem ludzi. O ile dzień wcześniej był podekscytowany i naprawdę nie mógł się
tego doczekać, o tyle w tej chwili najwyraźniej dopadła go trema.
—
Jasne, że będą się gapić. — Harry mrugnął wesoło, kierując na siebie uwagę
Samuela. — Jesteś bratem Draco, będą się zastanawiać czy ich polubisz, czy
będziesz chciał się z nimi zaprzyjaźnić. Wiesz, dyrektor szkoły to wielka
szycha, a jego brat to też nie taki zwykły uczeń.
— Nie?
Dlaczego?
— Hmm,
jesteś od nich młodszy, jeszcze się nie uczysz, masz własny pokój i nie musisz
mieszkać w dormitorium z innymi. Zobaczysz, będą bardzo ciekawi wszystkiego. —
Poklepał go przyjaźnie po ramieniu. — Na pewno szybko znajdziesz przyjaciół.
— A
jak mnie nie polubią? — Chłopiec nadal nie wydawał się przekonany.
—
Kochanie, ciebie nie da się nie lubić. — Z tyłu rozległo się ciche westchnienie
opiekunki.
—
Victoria ma rację, polubią cię i zobaczysz, że szybko poznasz wszystkich.
Uczniowie mają jeszcze sześć dni wolnego, a skoro nie ma lekcji, wykorzystują
ten czas na zabawę, już dziś dołączysz do jakiejś grupy. — Draco objął ramię
dziecka pocieszającym gestem. — Jest wcześnie, na pewno w środku jeszcze nikogo
nie ma, będziemy pierwsi, co ty na to? Będziesz mógł wszystko sobie obejrzeć.
—
Dobrze. — Sam przełknął głośno, dygocząc lekko, jakby zaczęła go ogarniać
panika. — Chodźmy — jęknął płaczliwie. Wyraźnie było widać, że słowa brata
wcale go nie uspokoiły.
Harry
podniósł się i spojrzał z niepokojem na męża. Rozumiał niepokój chłopca i sam
też czuł wielki supeł na żołądku. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak się
denerwował. Chyba coś podobnego odczuwał w momencie gdy po raz pierwszy
przekroczył próg Hogwartu i lęk przed tiarą przydziału sprawiał, że ledwo mógł
oddychać. Twarz Malfoya wydawała się spokojna, jednak bladość zdradzała
niepokój. Potter widział jak przymyka oczy i bierze głęboki oddech, usiłując
się uspokoić. Przez tyle lat ukrywał istnienie chłopca, aby teraz w jednej
chwili rzucić go na głęboką wodę i odkryć wszystkie karty. To na pewno nie było
na niego łatwe.
—
Przejdziemy przez to razem. — Gryfon wytrzymał nerwowe spojrzenie Draco, gdy
ten na niego w końcu popatrzył. — Jesteśmy rodziną. — Widział jak źrenice
Ślizgona rozszerzają się w oczekiwaniu na jego dalsze słowa. Ponownie pochylił
się ku dziecku. — Posłuchaj, jeżeli naprawdę nie chcesz tam wchodzić, to możemy
wrócić do pokoju. Śniadanie z uczniami nie ucieknie. Co o tym sądzisz, Draco?
—
Zgadzam się, nic na siłę. Sam, skoro nie masz ochoty, absolutnie nie będziemy
cię zmuszać. — Malfoy poklepał chłopca po ramieniu.
—
Naprawdę? Nie będziesz się gniewać? — Samuel spojrzał na brata z nadzieją.
—
Oczywiście, że nie, to twoja decyzja.
—
Dziękuję. — Chłopiec wreszcie zdobył się na nieśmiały uśmiech.
— A
może moglibyśmy kogoś zaprosić? — Harry zerknął na męża.
— Masz
jakąś propozycję? — Na twarz Draco powrócił ten zwykły malfoyowsko—cyniczny
uśmieszek i Gryfon poczuł, jak coś w jego wnętrzu rozluźnia się na ten widok.
—
Myślałem o Hermionie, twoim ojcu chrzestnym i Ronie — przyznał niepewnie.
— Tak,
sądzę, że to dobry pomysł. — Ślizgon ku zaskoczeniu Pottera był przychylnie
nastawiony. Być może perspektywa spędzenia poranka w bardziej kameralnym gronie
uspokoiła i jego.
— A
ty, Sam, jak uważasz? Mogę zaprosić wujka Severusa i dwójkę moich przyjaciół? —
Spojrzał na chłopca pytająco.
—
Acha, będzie nas więcej. — Dziecko najwyraźniej odzyskało animusz, jakby co
najmniej została odroczona jakaś egzekucja. — Kim oni są?
—
Pamiętasz tego czarodzieja, który przyprowadził cię do zamku? — Samuel
energicznie pokiwał głową. — To mój najlepszy przyjaciel. Założę się, że nie
może się doczekać, aby znowu cię zobaczyć. Drugą osobą jest moja przyjaciółka,
Hermiona. Chodziliśmy razem do szkoły. Na pewno bardzo się ucieszy z poznania
ciebie.
—
Fajnie, też chcę ją poznać. — Chłopiec wyglądał na podekscytowanego. Na blade
do tej pory policzki powoli zaczęły powracać kolory.
—
Świetnie, w takim razie wy wracajcie, a ja przyjdę… za pół godziny? — Zerknął
na Draco.
—
Idealnie. — Ślizgon wyraźnie się rozluźnił. — Będziemy czekać.
***
Pierwszym,
co zrobił Harry gdy został sam, było aportowanie się do lochów. Nadal nie lubił
Snape’a, ale wiedział, że chłopiec mu ufa i traktuje jak wujka. Uświadomił
sobie, że jeżeli mieli spokojnie wprowadzić dziecko w życie szkoły, należało
zacząć od najbliższych mu osób, wśród których Samuel czułby się swobodnie.
Wiedział, że Ron i Hermiona nie zrobią niczego, co mogłoby zranić chłopca, więc
bezpiecznie było ich zaprosić. W obecności Draco, Severusa, Victorii i jego
samego, Sam powinien się zrelaksować i rozluźnić, co na pewno ułatwiłoby pierwszy
kontakt.
Zdenerwowany
spojrzał na obraz, z którego łowczy przyglądał mu się uważnym wzrokiem.
—
Powiedz profesorowi, że Harry Potter chce się z nim widzieć. — Pomimo
zdenerwowania jego głos brzmiał głośno i wyraźnie. Po chwili rama przesunęła
się i korytarz zalało światło wydobywające się z głębi pomieszczenia.
— Pan
Potter. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt tak wcześnie rano? — Snape stanął w
przejściu, tarasując je swą wysoką, mroczną osobą.
—
Cieszę się, że pana zastałem. — Brew Severusa uniosła się. Cóż, Harry raczej
nigdy okazywał entuzjazmu na jego widok. — Draco, Samuel i ja zapraszamy pana
na śniadanie.
—
Słucham? — Jeżeli mężczyzna był zaskoczony, okazywał to niebywale
powściągliwie.
—
Chłopiec miał dziś zjeść śniadanie ze wszystkimi w sali na dole, jednak w
ostatniej chwili się przestraszył. Doszliśmy z Draco do wniosku, że będzie
lepiej dla Sama, jeżeli trochę odpuścimy i damy mu więcej czasu na oswojenie
się z nowym środowiskiem. Chcemy, aby powoli przyzwyczajał się do otoczenia i
innych ludzi. Posiłek w gronie najbliższych będzie miłym wstępem.
—
Rozumiem. Kto jeszcze weźmie w tym udział? — Wyraz twarzy Mistrza Eliksirów nie
zmienił się ani trochę.
—
Hermiona i Ron — przyznał niechętnie Harry, obawiając się reakcji mężczyzny.
—
Muszę przyznać, że to dość nieoczekiwana propozycja. — Snape ku zaskoczeniu
Gryfona wyglądał na spokojnego i ani słowem nie skomentował obecności przy
posiłku obojga Gryfonów.
— Nie
planowaliśmy tego, jednak Draco i Sam byliby na pewno szczęśliwi, widząc pana
przy swoim boku. — Harry nie zamierzał błagać, jednak miał nadzieję, że
mężczyzna nie odmówi.
—
Prosiłbym, aby na przyszłość takie rzeczy konsultować ze mną wcześniej. Jestem
dość zajęty. — Mistrz Eliksirów westchnął cicho i schował dłonie w obszernych
rękawach swej szaty. — O której zaczyna się posiłek?
— Za
dwadzieścia minut w moich komnatach. Mam nadzieję, że to panu odpowiada.
— Jak
najbardziej.
—
Dziękuję. — Obraz na powrót zasunął się za mężczyzną, a Harry westchnął z ulgą
i aportował się pod komnatami Hermiony. Naprawdę był zadowolony, że mężczyzna
tak łatwo się zgodził, jednak właściwie nie powinien być zaskoczony, wiedząc
jak bardzo Mistrzowi Eliksirów zależało na szczęściu Draco i Samuela.
***
Młoda
pasterka jak zwykle na jego widok mocno spąsowiała.
— Pan
Potter! — Dygnęła, trzęsąc się jak osika na wietrze. Harry nigdy nie mógł
zrozumieć tej dziwnej reakcji — było nie było — martwego obrazu. Rzucił szybkie
spojrzenie na przeciwległą ścianę i pomyślał, że być może powinni tam umieścić
postać jakiegoś rycerza, bądź giermka. Nie miał pojęcia, czy olejne postacie
mogą się zakochiwać, ale jeżeli tak, to malowidło młodego mężczyzny mogłoby
wreszcie pozbawić pannę tego irytującego dziewiczego rumieńca. — Cóż pana tutaj
sprowadza w ten uroczy poranek?
— Ja
do Hermiony — mruknął szybko. Głupie pytanie, chyba nie sądziła, że przyszedł
tutaj popatrzeć na jej wykwintną, różową sukienkę i kapelusz z szarfą, które
jego zdaniem nijak pasowały do biegających w tle owieczek. Idealizm malarza
bardziej go śmieszył niż zachwycał. Sielanka sielanką, ale koronki do owiec
miały się jak pięść do oka. W ogóle urocze baranki, podskakujące w jakimś tylko
sobie znanym rytmie pomiędzy głazami i skubiące bujną trawę, wyglądały, jakby
ktoś z maniakalną obsesją rzucał na nie Chłoszczyść.
Ich runo wydawało się niesamowicie miękkie i sterylnie białe. Potter zakładał,
że artysta w życiu nie widział ani owiec, ani ich pasterzy. Może i dobrze, taka
konfrontacja z rzeczywistością mogłaby sprawić, że jego światopogląd ległby w
gruzach i z desperacji zacząłby malować gady mieszkające w oczodołach jakichś
nie do końca proporcjonalnych czaszek.
—
Harry! — donośny głos Hermiony przywrócił go do rzeczywistości. Odskoczył lekko
w tył, z konsternacją stwierdzając, że od dobrej minuty jak nawiedzony wpatruje
się w obraz, a pasterka jest już tak czerwona, jakby lada chwila miała dostać
wylewu krwi do mózgu.
— Eee…
przepraszam, zamyśliłem się — jęknął lekko spanikowany, widząc słaniające się
na nogach różowe dziewczę.
—
Pytałam co cię sprowadza tutaj tuż przed śniadaniem — Granger westchnęła cicho.
— A
tak! — Potter otrząsnął się szybko. — Chciałbym zaprosić cię na posiłek do
moich komnat — powiedział szybko.
— Mam
zjeść… z tobą i Draco? — Spojrzała na niego sceptycznie.
— Tak,
to znaczy nie tylko. Będzie jeszcze Snape i Ron, o ile zdążę go złapać. Wiesz,
że zawsze pierwszy jest przy stole.
— Czy
coś się stało? — W jej oczach błysnął niepokój. — Jakiś wypadek? Może na
wczorajszym balu coś się wydarzyło? Wybacz, że zniknęłam tak wcześnie. — Z
przerażeniem stwierdził, że teraz i Hermiona zaczyna się rumienić. Jakaś
epidemia?
— Nie,
nie. — Zamachał rękami. — Po prostu chciałbym ci kogoś przedstawić.
—
Macie spóźnionego gościa? Ktoś nie dotarł na przyjęcie? — indagowała ostrożnie.
—
Merlinie, nie! To ktoś, kto… eee… Wytłumaczę ci po drodze, dobrze?
—
Harry… Naprawdę nie wiem czy to dobry pomysł. Możesz mi wyjaśnić teraz?
—
Proszę, Mionka, nie zadawaj pytań — jęknął desperacko. — Naprawdę, nie mam
czasu, muszę jeszcze złapać Rona.
—
Zachowujesz się niezwykle tajemniczo — mruknęła cokolwiek zirytowana i
odwróciła się do niego plecami.
—
Hermiona, proszę! — sapnął z irytacją. — Chodź ze mną, naprawdę mi się spieszy!
—
Dobrze, dobrze. Ron! Harry zaprasza nas do siebie na śniadanie — krzyknęła w
głąb pomieszczenia, z którego w kilka sekund później wychynęła rozczochrana
głowa Weasleya.
— Eee…
Ron? — Potter zamrugał zdziwiony. — Przyszedłeś po Hermionę?
— Tak,
to znaczy… ekhm… no… — Dobrze, purpura u pasterki i Granger mogła uchodzić za
uroczą, jednak czerwony Weasley zdecydowanie uroczo nie wyglądał! W ogóle
czerwień i rudowłosy mężczyzna w zestawieniu prezentowali się niczym zapalony
fajerwerk grożący wybuchem. — To zupełnie nie tak…
—
Jasne, świetnie, po prostu rewelacja. Słuchaj, stary, naprawdę nie interesuje
mnie co robisz o tej porze w pokojach Hermiony... — Ron rzucił dziwnie
spłoszone spojrzenie w kierunku dziewczyny i Harry wreszcie zamilkł, jakby coś
zupełnie niedorzecznego przyszło mu do głowy. — Nocowałeś tutaj?
—
Harry! — Spąsowiała Granger spojrzała na niego wściekle. — To naprawdę
niestosowne pytanie.
—
Nocowałeś… — Gryfon cofnął się o krok, przekrzywiając głowę i przyglądając się
dwójce przyjaciół zszokowanym wzrokiem. — Eee… nie no… nie mam nic przeciwko… —
Wyciągnął rękę i niezręcznie poklepał Rona po ramieniu. — Chyba nawet nie
jestem zaskoczony…. Cholera no!
—
Język, Harry! — Dziewczyna najwyraźniej zacięła się na jego imieniu.
—
Stary, bo wiesz… — Ron wyglądał, jakby miał zamiar rzucić się do ucieczki. —
Pogadamy później, dobrze? To nie jest dobry moment na dyskusje. — Weasley
wreszcie się otrząsnął. — Kurde, nie patrz tak! — huknął, wyrywając bruneta z
transu.
— Nie
wrzeszcz na mnie. — Harry cofnął się znowu, tak
na wszelki wypadek. — Wiesz, nie co dzień człowiek dowiaduje się, że
jego najlepsi przyjaciele… Jak to się stało?
—
Właściwie to… — Ron uśmiechnął się krzywo.
—
Harry, spieszyło ci się. — Hermiona wreszcie przestała się rumienić i jej twarz
na powrót przybrała ten znany, nieustępliwy wyraz.
— Co? —
Zamrugał kilka razy. — A tak, śniadanie. To co, pójdziecie ze mną? — Spojrzał
ponownie na Weasleya z miną jeszcze z
tobą nie skończyłem.
—
Jasne. — Weasley odetchnął z ulgą. — Co to za okazja? — zapytał, gdy zmierzali
w kierunku schodów.
— Dziś
miało być wielkie śniadanie. Wiesz, chcieliśmy z Draco przedstawić wszystkim
Sama, ale w ostatniej chwili się przestraszył, a my nie chcieliśmy naciskać.
—
Dziwisz mu się? Wiesz gdzie mieszkał i co się ostatnio stało, takie tłumy
raczej nie są przyjaznym środowiskiem,
zwłaszcza kiedy nikogo się nie zna. — Idąc, Ron przygładzał ręką sterczące
włosy.
— To
nie tak, że chcieliśmy go zabrać tam na siłę, on sam jeszcze wczoraj był tym
mocno podekscytowany — mruknął obronnie Potter.
—
Wiesz, wczoraj a dziś to różnica. — Weasley wzruszył ramionami. — Ginny też
była cała w skowronkach dzień przed pójściem do Hogwartu, a na peronie prawie
przyrosła do spódnicy mamy i trzęsła się jakby dostała ataku febry.
—
Dokładnie w ten sam sposób wyglądało to dziś rano u Sama. — Harry westchnął i
skręcił w korytarz prowadzący do swoich komnat, jednak zanim doszedł do obrazu
z wężem, drobna kobieca postać zagrodziła mu drogę.
—
Dobrze. — Hermiona stanęła przed nim, zaplatając ręce na piersiach. — Czy ktoś
łaskawie wytłumaczy mi o co chodzi? Całą drogę rozmawiacie o… Właściwie o kim? —
Jej głos brzmiał cokolwiek wrogo.
—
Och... przepraszam. — Potter jakby dopiero teraz przypomniał sobie o jej
obecności. — Słuchaj, przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej, ale Draco…
—
Harry złożył przysięgę milczenia. — Usłużnie podsunął Ron.
— Tak,
coś w tym stylu. Widzisz… — zająknął się. — Samuel… Kurcze… — Podrapał się po
głowie. — Dzień przed ślubem dowiedziałem się, że… — Rozejrzał się dookoła i z
rezygnacją rzucił zaklęcie prywatności. — Przepraszam. Zatem… dzień przed
ślubem Draco zapoznał mnie ze swoim bratem.
— Z
kim? — Hermiona otworzyła szeroko oczy.
— No,
bratem. Młodszym. Sam ma osiem lat i jest nieślubnym dzieckiem Lucjusza. Draco
dowiedział się o jego istnieniu cztery lata temu i postanowił go odnaleźć.
Chłopiec mieszkał w sierocińcu. Ojciec nie przyznawał się do niego, a matka już
nie żyła. Nie żeby to robiło jakąś różnicę, bo właściwie nigdy się nim nie
interesowała.
— To straszne. — Granger pobladła.
—
Straszne — przyznał Harry. — Draco zabrał go ze sobą i ukrywał przez cały czas
przed swoją matką. Wiesz, Narcyza raczej nie byłaby zachwycona, wiedząc o
zdradzie męża.
— To
oczywiste. Czy chłopcu grozi niebezpieczeństwo? — Potter odetchnął z ulgą.
Najwyraźniej przyjaciółka dość dobrze orientowała się w prawach rządzących
światem czarodziei i szybko kojarzyła fakty, no ale czego innego mógłby się po
niej spodziewać?
— Tak.
W wigilię świąt nastąpił atak. W ostatniej chwili udało nam się uratować
Samuela — przyznał. — Ron zabrał go do zamku, a my zajęliśmy się napastnikami.
— Och,
więc Ron wiedział…
— Nie
wiedziałem. — Weasley oparł się o ścianę tuż przy portrecie. — Szliśmy na
śniadanie, gdy zjawił się patronus. Harry i Draco wyglądali jakby zobaczyli
ducha i pognali na złamanie karku do kominka, a ja… Cóż, pobiegłem za nimi.
—
Rozumiem. — Wyglądało jakby jej ulżyło. — Więc to jest ta wielka tajemnica i to
dlatego ty i Draco, nagle zaprzyjaźniliście się.
—
Przepraszam, Mionka, naprawdę chciałem ci powiedzieć. — Ron spojrzał na nią bezradnie.
— Ale to nie ode mnie zależało.
—
Chłopiec musi być przerażony. — Dziewczyna jakby go nie słuchała.
—
Jest. Draco wychowywał go w ukryciu i Sam miał nikłe kontakty z otoczeniem.
Zaledwie kilku sąsiadów wiedziało o jego istnieniu, chociaż żaden z nich nie
znał jego prawdziwego nazwiska. — Harry przesunął ręką po włosach w
zdenerwowaniu.
—
Rozumiem. — Przez chwilę wpatrywała się w stojącego naprzeciw niej przyjaciela,
jakby się nad czymś zastanawiała, po czym nagle uśmiechnęła się delikatnie. —
No, to na co czekamy? Chcę go poznać.
—
Wiesz… naprawdę cię kocham. — Harry poczuł jak coś ściska go w gardło i
spontanicznie objął przyjaciółkę. — Nie wiem, co bym bez was zrobił.
— Och,
wylądowałbyś w Slytherinie i pobrał się z Malfoyem w wieku szesnastu lat. Do
tej pory może dorobilibyście się własnych dzieci. W końcu jeżeli ktoś może
dokonać niemożliwego, to jest to Harry Potter. — Ron przewrócił oczami. — Albo
kamień filozoficzny trafiłby w ręce człowieka o dwóch twarzach, bo nikt nie
rozwiązałby zagadki z eliksirami i zabrakłoby mistrza szachownicy…
— Ron!
— Hermiona w końcu roześmiała się głośno. — Chodźmy już na to śniadanie, pewnie
wszyscy czekają na nas.
***
Kiedy
Harry wszedł do salonu, pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, był duży
stół w kształcie elipsy, nakryty białym obrusem. Draco siedział na kanapie,
która przesunięta została w kierunku kominka, obok niego Samuel przeglądał
swoją nową książkę o magicznych zwierzętach.
—
Wydawać by się mogło, że naprawdę się panu spieszyło, panie Potter. — Snape
stał przy oknie, rozmawiając z Victorią.
—
Owszem. — Harry nie zamierzał się kłócić, nie dzisiaj. — Samuelu. — Odwrócił
się w stronę chłopca. — Chciałbym ci przedstawić moich przyjaciół. Jak ci
mówiłem, razem chodziliśmy do Hogwartu, a teraz są tutaj profesorami. —
Chłopiec ostrożnie odłożył lekturę i podszedł powoli w jego kierunku. — To jest
Hermiona, uczy tutaj numerologii.
—
Witaj, Sam. Naprawdę cieszę się, że mogę cię poznać. — Dziewczyna wyciągnęła
rękę i delikatnie uścisnęła dłoń dziecka.
—
Dzień dobry. — Chłopiec ostrożnie odwzajemnił uścisk.
— Rona
zapewne pamiętasz, uczy latania na miotle i jest trenerem quidditcha. — Harry
wskazał na stojącego obok mężczyznę.
— Miło
cię znowu zobaczyć. — Weasley uśmiechnął się wesoło, machając przy tym dłonią.
—
Naprawdę trenujesz quidditcha? — Oczy dziecka rozbłysły ciekawością.
—
Jasne, jak chcesz, mogę i ciebie pouczyć, to świetny sport. — Uśmiech Rona
poszerzył się.
— Chcę
— Samuel ochoczo przytaknął. — Harry dał mi nawet książkę „Quidditch przez
wieki”, miał ją kiedyś w szkole — pochwalił się szybko.
—
Uuuu, to bardzo dobra książka. — Ron mrugnął wesoło do Pottera. — Widzę, że
rośnie nam nowy mistrz. Na jakiej pozycji chciałbyś grać?
—
Szukającego.
— No
tak, tradycja rodzinna, czemu się nie dziwię… — Weasley zachichotał, a Harry
trzepnął go w plecy, przewracając oczami.
— Zamknij
się już.
—
Cieszę się, że przyjęliście nasze zaproszenie. — Hermiona podniosła z
zaskoczeniem głowę, słysząc słowa Malfoya, który zaraz po ich wejściu również
podniósł się z kanapy i podszedł się przywitać. — Samuel czuje się trochę
niepewnie, nie znając nikogo w zamku, chcieliśmy jak najbardziej mu to ułatwić.
— To
miło, że wzięliście pod uwagę jego uczucia. — Dziewczyna odruchowo poprawiła
kołnierzyk sukienki.
— To
mój brat. — Draco spojrzał na nią dziwnie.
— Och,
tak… oczywiście. — Spuściła wzrok zakłopotana. — Po prostu dorośli często
ignorują uczucia dzieci. — Nie to, żeby Malfoy kiedykolwiek kojarzył się jej z
kimś, kto idzie na ustępstwa.
—
Niektórzy uczą się na błędach. — Ślizgon uśmiechnął się zagadkowo. — Zapraszamy
do stołu, na pewno każdy już zgłodniał.
Nieoczekiwanie
śniadanie przebiegło bez większych problemów. Snape wdał się w dyskusję z
Hermioną na temat zmian w metodach nauczania od nowego roku. Dziewczyna chciała
wprowadzić lekcje kaligrafii połączone z nauką gramatyki i ortografii. Mistrz
Eliksirów bardzo przychylnie odniósł się do tego pomysłu, twierdząc, że
faktycznie wiedza dzieci w tej dziedzinie jest na żenująco niskim poziomie.
Draco zaproponował naukę matematyki. On sam pobierał prywatne lekcje w wakacje
i po szkole, gdyż zarządzanie finansami wymagało od niego tej wiedzy.
Zastanawiano się też nad nieobowiązkowymi lekcjami mugolskiej historii i
geografii. Mieli pół roku na przeforsowanie swoich planów u sponsorów, gdyż
wiązało się to z zatrudnieniem nowych nauczycieli, a co za tym idzie, kolejnymi
wydatkami. Były to dość innowacyjne pomysły, gdyż w czarodziejskich szkołach
raczej stroniono od tych typowo mugolskich dziedzin. Dzieci były douczane w
domach, jednak z przyczyn oczywistych nie dotyczyło to młodzieży z biedniejszych
rodzin, bądź z sierocińców.
Samuel
wyglądał na oczarowanego Ronem. Mężczyzna wykazywał się dużym poczuciem humoru,
potrafił szybko nawiązać kontakt z dzieckiem, i co najważniejsze, uczył czegoś,
co chłopca naprawdę fascynowało. Sam jedząc tosta, nie spuszczał z niego
wzroku, z ogromną ciekawością słuchając opowieści i anegdot z treningów i
meczów quidditcha. Weasley opowiadał historię, jak to wspaniały Harry prawie
połknął znicza, gdy głośny śmiech Sama zaskoczył wszystkich. Do tej pory
dziecko wydawało się raczej wyciszone i spokojne. Draco nie mógł powstrzymać
szerokiego uśmiechu. Najwyraźniej chłopiec powoli wracał do życia, a rudzielec
okazał się dla niego doskonałym lekarstwem. Było to dziwne, ale zaskakująco
łatwe do przyjęcia.
Hermiona
z wysoko uniesionymi brwiami obserwowała jak Malfoy dyskretnie podał bratu
serwetkę, którą ten rozłożył sobie na kolanach i podsunął półmisek z
faszerowanymi jajkami. Z uwagą przysłuchiwał się jego rozmowie z Weasleyem,
uśmiechając się od czasu do czasu, gdy Samuel zadawał jakieś konkretne pytania,
lub inteligentnie komentował wypowiedzi Gryfona. Widać było, że darzy chłopca
naprawdę szczerym uczuciem i przywiązaniem. Półgłosem korygował jego błędy,
jednak ani razu nie zabrzmiało to karcąco, bądź z niechęcią, jakby doskonale
rozumiał, że dziecko nie musi znać wszystkich szczegółów etykiety panującej
przy stole. Po śniadaniu przypomniał mu o wytarciu ust i widząc niecierpliwość
chłopca, pozwolił pokazać panu Ronowi
nową miotłę i sprzęt do konserwacji quidditcha od Harry’ego.
Było
to dla niej zadziwiające i nie mogła się oprzeć wrażeniu, że do tej pory
zupełnie nie znała mężczyzny, który przez tyle lat chodził z nią do tej samej
szkoły. Jej wzrok padł na przyjaciela, przypatrującego się temu wszystkiemu z
błogim wyrazem twarzy i uśmiechem goszczącym w kącikach ust. Harry wydawał się
najzupełniej szczęśliwy, nie wdając się w rozmowy, a tylko kontemplując
poczynania Malfoya i zadowoloną twarz dziecka. Od czasu do czasu odzywał się,
by wtrącić coś do opowieści Rona i spokojnie znosił jego żartobliwe przytyki, o
ile tylko sprawiały one radość Samuelowi. Zesztywniała na moment, gdy Sam
nieuważnie rozchlapał napój na swojej białej, idealnie wyprasowanej koszuli.
Chłopiec skrzywił się lekko i spojrzał z zakłopotaniem na brata.
—
Chyba muszę się przebrać… Przepraszam, to było niechcąco.
—
Oczywiście, że niechcąco — zgodził się Ślizgon, podnosząc się i biorąc dziecko
za rękę. — Masz rację, musimy zmienić koszulę, nie wypada chodzić z plamami. —
Uniósł dłoń, zatrzymując w miejscu podnoszącą się z krzesła opiekunkę. —
Zostań, pójdę z nim i zaraz wrócimy, do zmiany ubrania nie potrzeba nam pomocy.
Prawda, Sam? — Chłopiec mocno pokiwał głową, aż jasna grzywka opadła mu na
oczy.
— Sam
potrafię, nie jestem już dzieckiem.
—
Widzisz, Samuel jest naprawdę samodzielny. Ośmiolatek naprawdę powinien umieć
wybrać sobie coś z szafy. Chodźmy.
— To
niewiarygodne — westchnęła, gdy obraz zasunął się za braćmi. — Nigdy bym nie
przypuszczała, że Draco… Jakbym poznała zupełnie nowego człowieka.
— Nie
rozumiem pani zaskoczenia. — Snape otarł usta serwetką i odchylił się lekko na
krześle. Resztki śniadania zniknęły ze stołu, a jego miejsce zastąpił serwis
kawowy, porcelanowy dzbanek z kawą i taca pełna maleńkich ciasteczek. — Nie
miała pani zbyt dobrego zdania o moim chrześniaku — mruknął zaskakująco
łagodnie, nalewając sobie aromatycznego napoju do jednej z maleńkich filiżanek.
— To
nie tak. — Spłoniła się. — Po prostu… Draco zawsze kojarzył mi się z bardzo
nieprzystępną osobą. Został wychowany w arystokratycznej rodzinie z pewnymi
zasadami. Sądziłam, że jeżeli kiedykolwiek będzie miał własne dzieci, zechce
nauczyć je tego samego. Takie rodziny mają swoje tradycje i pewne… wymagania.
— Jak
pani mówi, Draco został wychowany według zasad i praw rządzących rodem
Malfoyów, co nie znaczy… — zawiesił znacząco głos — że mu się to podobało.
Człowiek uczy się na błędach, a on uczył się na błędach własnych rodziców.
Sądzę, że poznała pani już historię Samuela.
—
Tylko tyle, że Draco odnalazł go w jakimś sierocińcu. O jego istnieniu
dowiedziałam się zaledwie minutę przed przyjściem tutaj. — Podziękowała za kawę
i dolała do niej kroplę mleka.
—
Rozumiem. — Rzucił przelotne spojrzenie na Harry’ego i Rona, którzy z uwagą
przysłuchiwali się rozmowie. Victoria spokojnie siedziała z boku, za pomocą
różdżki prowadząc magiczne szydełko. Na jej kolanach spoczywał kosz pełen
kolorowych kłębków włóczki.
—
Draco prosił, żeby nikomu nie mówić. — Ron wzruszył ramionami.
—
Samuel jest jego bratem. — Harry skubał palcami ciastko. — To nie do mnie
należało informowanie otoczenia o istnieniu chłopca. Nad dzieckiem wisiało
niebezpieczeństwo, więc było to ryzykowne, poza tym… zobowiązałem się do
milczenia.
— Czy
teraz jest już bezpiecznie? — zapytała z niepokojem.
— Nie.
— Snape nachmurzył się. — Ostatni atak tylko potwierdził, że istnienie Samuela
wyraźnie komuś przeszkadza.
— Nie
chciałabym wyciągać pochopnych wniosków, ale… czy ktoś rozmawiał na ten temat z
ojcem chłopca i Narcyzą?
— Nie,
napad miał miejsce w wigilię. Proszę pomyśleć, święta, bal… To znacznie
utrudniło Draco jakiekolwiek kroki. Niemniej słusznie pani wytypowała
podejrzanych, my również zwracamy się w tym kierunku. — Snape upił łyk kawy i
złożył ręce na piersi.
— Jak
rozumiem, matka Draco byłaby mocno niepocieszona, gdyby wiadomość o istnieniu
chłopca dostała się do mediów. Dlaczego więc… — Odchrząknęła i ostrożnie
spojrzała na Mistrza Eliksirów. Do tej pory był zaskakująco rozmowny, jednak
obawiała się przeciągnięcia struny. Mężczyzna bardzo łatwo się irytował. — Czy
nie obawiacie się wprowadzić go w publiczne życie?
— Obawiamy
się, ale i tak musimy to zrobić. Niestety, dotychczasowe środki bezpieczeństwa
zawiodły. Do tej pory chłopiec przebywał w domu chronionym bardzo silnymi,
magicznymi osłonami. —
Zamiast Snape’a odezwał się Harry. — Draco naprawdę zrobił wszystko aby go
ukryć i zapewnić mu normalne, jak na te warunki życie. Jednak Samuel był mocno
izolowany, miał nikły kontakt z otoczeniem. Owszem, znał dzieci kilku sąsiadów,
ale nigdy nie chodził w publiczne miejsca, nie mówiąc już o wyjściu na lody,
czy plac zabaw, uczyła go tylko Victoria i brat. Musisz zrozumieć, że to jaki
jest teraz, jest ogromną zasługą Draco. Ten dzieciak wiele przeszedł.
Wychowywany przez dziadków, którzy go zaledwie tolerowali, oddany do przytułku
po śmierci matki. Nieufny i przerażony czterolatek stał się dzięki bratu i Victorii
otwartym i szczerym dzieckiem, nawet pomimo bardzo dużych ograniczeń, jakie na
niego nałożono ze względu na jego bezpieczeństwo.
—
Lepiej bym tego nie ujął. — Po raz pierwszy w życiu Snape spojrzał na Pottera
przychylnie. — Draco bardzo zależy na Samuelu. Jednakże pomimo ścisłej ochrony,
chłopiec i tak został zaatakowany. Czy jest sens ukrywać go nadal? Czy nie
lepiej, aby zamieszkał w miejscu, które chroni potężna magia, przy ludziach
darzących go uczuciem? Będzie mógł też nawiązać odpowiednie przyjaźnie i
zintegrować się z grupą. To ważne dla dziecka. — Snape odstawił filiżankę i
przesunął smukłym palcem po jej wyprofilowanym uszku. — Prasa zapewne niedługo
dowie się o jego istnieniu, jednak i to ma pewną zaletę. Jeżeli chłopiec
znajdzie się w centrum uwagi, trudniej będzie niepostrzeżenie go zranić i nie
mówię tutaj tylko o ranach fizycznych, tych psychicznych… — Skrzywił się lekko.
— Nie ukrywam, że wszystko zależy od odpowiedniego przedstawienia i
wprowadzenia.
—
Myśli pan, że ktoś może mu dokuczać z powodu jego pochodzenia? — Ron spojrzał
na niego ponuro.
—
Panie Weasley, pan najlepiej powinien wiedzieć, jak okrutne są dzieci —
prychnął Mistrz Eliksirów. — Proszę mi powiedzieć, jak często słyszał pan
obelgi pod adresem swoim i swojej rodziny?
— Zbyt
często… Zwłaszcza od…
— To
już przeszłość, Ron. — Harry rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
—
Wiem, jednak to nie znaczy, że zapomniałem. — Rudzielec wzruszył ramionami. —
Masz rację, nie mówmy o tym. Ludzie się zmieniają.
— To
prawda — przytaknęła zamyślona Hermiona. — Zastanawialiście się, dlaczego
właśnie teraz nastąpił atak? Po tylu latach?
— Tego
właśnie dziś będę chciał się dowiedzieć. — Drgnęła, słysząc za sobą głos
Malfoya. Stał w przejściu wychodzącym na
korytarz, trzymając za rękę młodszego brata, ubranego teraz w jasnobłękitną
szatę, doskonale podkreślającą kolor jego oczu. Nie po raz pierwszy tego ranka
przyszło jej do głowy, że są do siebie niezwykle podobni. Samuel ze swymi
jasnymi włosami, lekko szpiczastym podbródkiem i małym zgrabnym noskiem, był
miniaturową kopią Draco. Nawet gdyby mężczyzna chciał, nie mógłby wyprzeć się z
nim pokrewieństwa. Westchnęła i odwróciła wzrok w kierunku Rona. Dzisiejsza noc
i dzień okazały się pasmem niespodzianek. Miała nadzieję, że pojawienie się w zamku
jeszcze jednego Malfoya nie będzie przyczyną jakiegoś nieszczęścia. Po jej
ciele przeszedł zimny dreszcz i otrząsnęła się odruchowo. Jej babcia zwykła
mówić, że w takich momentach śmierć przechodzi nad czyimś grobem. Odepchnęła tę
myśl z dala od siebie. Była racjonalnie myślącą osobą i nigdy nie wierzyła w
zabobony, zwłaszcza te wieszczące tragedię.
Hej,
OdpowiedzUsuńo tak Sam się zestresował, Ron i Harry rozmawiają, Hermiona się przysłuchuje było boskie, ciekawe czy pozna, że to przez Ginny był zagrożony...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia