Poruszył się i instynktownie
przesunął ręką po prześcieradle w poszukiwaniu ciepła drugiego ciała. Gdy go
nie znalazł, mruknął coś z irytacją i wtulił twarz w poduszkę, obejmując ją
zaborczo. Jasne włosy opadły niesfornie na zarumieniony od snu policzek,
łaskocząc go w nos, który zmarszczył zabawnie.
Siedzący na parapecie Potter
przyglądał mu się z zainteresowaniem. We śnie Draco wyglądał tak niewinnie.
Znikał arogancki i cyniczny wyraz twarzy, zaciśnięte usta rozchylały się
miękko, nadając mu coś z wyglądu rozkosznego dziecka. Długa, smukła noga
spoczywała na kołdrze, odcinając się bielą skóry od ciemnooliwkowej pościeli.
Harry westchnął i odpalił
kolejnego papierosa, uchylając lekko okno. Wczorajszy wieczór, jak i cała noc,
należały do tych, które określa się mianem niezapomnianych. Malfoy jako
kochanek był niesamowity. Zaborczy, wymagający, ale też troszczący się o potrzeby
partnera. Dawał i brał w równym stopniu. Podczas seksu znikały dzielące ich
różnice, zatracali się w swych objęciach, zapominając o wszystkim. Jednak dzień
bezlitośnie rozjaśniał wszystkie kąty, w które na te kilka godzin poupychali
troski i wyganiał je bez miłosierdzia.
Potter zaciągnął się i wydmuchał
siną smużkę dymu w szczelinę w oknie. Nie ukrywał, że cieszył się, iż Draco
wrócił do jego łóżka. Był młody i miał swoje potrzeby, a Ślizgon zaspokajał je
w stu procentach. Musiał wreszcie skonfrontować się z własnymi odczuciami i
przyznać, że brakowało mu Malfoya u boku. Przyzwyczaił się do niego i ku
własnemu zaskoczeniu, zaczęło mu zależeć na tym bezczelnym Ślizgonie. Po
gruntownej introspekcji zrozumiał, że tęsknił nie tylko za tym, aby mieć go w swoim
łóżku, ale też za tymi zwykłymi złośliwościami, którymi Draco raczył go co
wieczór, za rozmowami, długimi debatami i kłótniami o jakiś zupełnie
nieistotny, zapominany chwilę później szczegół. Lubił gdy wieczorem siedzieli w
łóżku, rozluźnieni, spokojni, zamknięci na świat zewnętrzny.
Dziś rano zadał sobie pytanie,
czy lubi też samego Malfoya i będąc szczerym wobec siebie, stwierdził, że tak.
Przy bliższym poznaniu Draco wiele zyskiwał. Był inteligentny, błyskotliwy,
miał poczucie humoru i jak nikt inny potrafił sprawić, że Harry w wielu
kwestiach zmieniał zdanie, zasypywany argumentami, które stawiały sprawy w
zupełnie nowym dla niego świetle. Ślizgon był też tajemniczy, nigdy nie dzielił
się z nim swoim życiem, unikał rozmów o rodzinie, co akurat z wielu względów
było dla Pottera zrozumiałe. Jednak nadal pozostawało wiele spraw
niewyjaśnionych, a Harry nie lubił żyć w niewiedzy.
— Nad czym tak rozmyślasz,
Potter? — Poderwał głowę i spojrzał w kierunku łóżka. Malfoy leżał na boku,
podpierając głowę na ręce i przyglądał mu się badawczo.
— Musimy porozmawiać. —
Zauważył, jak blondyn drgnął i skrzywił się nieznacznie.
— Naprawdę musimy? — westchnął i
odwrócił się na plecy, wbijając wzrok w baldachim.
— Unikałeś mnie przez miesiąc,
chyba nie sądzisz, że po jednym bzykanku przejdę nad tym do porządku dziennego?
— Żeby być dokładnym, to po
trzech. — Z satysfakcją zauważył, jak Gryfon poruszył się niespokojnie. — Do
czego ci to potrzebne?
— Do szczęścia — warknął, po
czym odwrócił się w stronę okna, zagaszając papierosa w popielniczce stojącej
obok. — Chcę odpowiedzi. Wydawało mi się, że jest między nami dobrze. Nie
mówię, że nagle staliśmy się przyjaciółmi, seks był dobry — sprostował. — Po
tym jak przychodziłeś co wieczór, wnioskuję, że masz zbliżone zdanie na ten
temat.
— Potty, seks to nie wszystko,
chociaż przyznaję, że jest… satysfakcjonujący.
— Satysfakcjonujący… Malfoy, to
diabelnie dobre pieprzenie, nie wciskaj mi kitu. To, że nie noszę już okularów,
nie oznacza, iż stałem się ślepy. Chcę wiedzieć, co się stało, że tak nagle
zacząłeś mnie unikać.
— Nie możesz przyjąć, że świat
nie kręci się wokół ciebie i nie wszystko jest tak, jak ty chcesz? Bycie
Wybrańcem nie oznacza, że podadzą ci odpowiedzi na srebrnej tacy.
— Oni? Nie. Ty? Jak najbardziej,
bo inaczej nic z tego nie wyjdzie, Draco. — Ukrył uśmiech, widząc, jak oczy
chłopaka rozszerzyły się w zaskoczeniu. Co prawda, zwracał się już do niego po
imieniu, jednak zdarzało mu się to tylko w trakcie namiętnego seksu. — Sądzę,
że obydwaj zasługujemy na szczerość, przynajmniej względem siebie. Zaufałeś mi,
opowiadając o Samuelu. Dlaczego nie chcesz teraz?
— Potter, są sprawy…
— Związane z twoim ojcem? Boisz
się rozmowy o nim? Naprawdę staram się to zrozumieć. Byłem tam, pamiętasz? —
wszedł mu w słowo.
— No właśnie, byłeś. — Malfoy
usiadł, pozwalając, by kołdra zsunęła się z jego torsu, okrywając tylko biodra.
Przesunął się w tył, opierając o poduszki. — To nie tak, że nie doceniam tego,
co zrobiłeś. Jestem… wdzięczny, chociaż nie lubię tego uczucia. Sytuacja jednak
trochę się zmieniła, nie uważasz?
— Och tak, twój ojciec raczył
się obudzić. To raczej niefortunne wydarzenie, ale nie widzę związku między
nim, a naszym małżeństwem i twoim zachowaniem.
— Potter! — Spojrzał na niego
ostro. — Jak by na to nie patrzeć, jestem jego synem. Nie lubisz go…
przepraszam, to eufemizm. Nienawidzisz Lucjusza, najchętniej widziałbyś go
martwego, lub w objęciach dementora. — Widząc poruszenie na twarzy bruneta,
westchnął ciężko. — Nie ma co zaprzeczać. Obraziłbyś mnie, twierdząc, że jest
inaczej. Nie jestem głupcem.
— Nienawidzę go — w głosie
Harry'ego zadźwięczała stal. — Nienawidzę od momentu, gdy przez niego prawie
zginęła Ginny. Nienawidzę za to, że był śmierciożercą. Pośrednio przyczynił się
do śmierci jedynej rodziny, jaką miałem. Jest zły, podstępny i w moich oczach
niewiele różni się od Voldemorta. Czarny Pan był złem absolutnym, miał
wypaczony umysł, a twój ojciec go popierał. Torturował, mordował i szedł po
trupach, bo władza była dla niego celem ostatecznym. Nie ma dla niego
usprawiedliwienia, nic nie zmaże jego win. — Zeskoczył z parapetu i podszedł do
łóżka, siadając obok Ślizgona. — Masz rację, najchętniej widziałbym go martwym.
— Dokładnie, Potter. A ja jestem
jego synem.
— Jesteś — przyznał. — Ale nie
jesteś nim. Nie uważam, aby grzechy ojców przechodziły na dzieci. Wtedy… —
Zawahał się chwilę. — Wtedy musiałbym uwierzyć, że to, jak traktował mnie
Snape, było usprawiedliwione, a nie było.
Malfoy spojrzał na niego
zaskoczony.
— Twój ojciec…
— Chcę wierzyć, że był dobrym
człowiekiem, jednak nie był bez wad. Kiedy chciał, potrafił być niezłym
skurczybykiem. — Harry uśmiechnął się krzywo.
— Co takiego zrobił Severusowi? —
Draco był autentycznie ciekaw.
— Nie mogę ci powiedzieć.
Zapytaj swojego chrzestnego, jeżeli musisz. Obiecałem mu, że nikt się o tym
nigdy nie dowie. Nie każ mi łamać obietnic.
— Rozumiem.
— Poza tym, powinieneś mi był powiedzieć
wcześniej, że Lucjusz się obudził.
— Oczywiście, Potter. Pierwszą
myślą, jaka mnie nawiedziła po tym, gdy te fascynujące wieści do mnie dotarły,
było poinformowanie cię — sarknął z irytacją. — Jednak zanim się zabiłem na
zakręcie, spiesząc z radosną nowiną, przypomniałem sobie, jakim afektem darzysz
mego ojca i postanowiłem nie zapalać kolejnej świeczki na twym torcie
szczęścia. — Pokręcił głową z politowaniem. — Merlinie, Potter, naprawdę
oczekiwałeś, że będę szukał u ciebie wsparcia? Po czym to wnioskujesz? Po tych
pięknych latach przyjaźni ze szkolnej ławki? A może powinienem był postawić na
szlachetność Gryfona, który oczywiście stanie na wysokości zadania, tuląc mnie
do piersi w ramach pocieszenia?
— Cholera, Draco, to było ważne.
Wiedziałeś, że będziesz zmuszony do zeznań, było wiele okazji, żeby mi
powiedzieć.
— Kiedy? Po kolejnej nocce
pełnej namiętnych westchnień? Może coś w stylu: Wiesz, Potter, to było
cholernie dobre rżnięcie, a tak przy okazji, twój teść się obudził. — Malfoy
wywrócił oczami z irytacją.
— Nie kpij. — Harry stłumił
narastającą w nim złość. Jeżeli miał doprowadzić tę rozmowę do końca, nie mógł
poddać się niechcianym uczuciom. — Czyli unikałeś mnie tylko ze względu na
ojca?
— Tak.
Harry oparł się o kolumnę,
przyglądając się siedzącemu przed nim Ślizgonowi. Patrzył na niego hardo, a
jego oczy przypominały chmury gradowe. Nie, to nie mogło być wszystko. Za
dobrze znał Malfoya, aby w to uwierzyć.
— Jak długo wiedziałeś, że
Lucjusz wyszedł ze śpiączki? — zapytał nieoczekiwanie.
— Severus mi powiedział jakiś
tydzień przed przesłuchaniem.
— Kłamiesz.
— Słucham? — Draco spojrzał na
niego zaskoczony. — Chyba lepiej wiem, kiedy…
— Kłamiesz, że chodziło tylko o
ojca. Wiedziałeś od tygodnia i nadal przychodziłeś co wieczór. Gdyby cudowne
przebudzenie miało wpływ na twoją decyzję, zacząłbyś mnie unikać już wtedy. —
Potter patrzył na niego z ciekawością i spokojem.
— Ty…
— Co ci się śniło tamtej nocy? —
Pytanie zaskoczyło Malfoya do tego stopnia, że drgnął niespokojnie.
— Nie chcę o tym mówić —
wycedził.
— Oczywiście, że nie chcesz.
Nikt nie lubi rozmawiać o swych snach. Pozwól, że coś ci uświadomię. Wojna
odcisnęła piętno na każdym z nas. Ja też mam koszmary. Budzę się z krzykiem,
widząc martwe, zakrwawione twarze przyjaciół. Poskręcane nienaturalnie ciała
ludzi, którzy walczyli u mojego boku. Gębę Voldemorta, szyderczo wykrzywioną,
gdy zabijał kolejne ofiary. — Draco milczał, wpatrując się w niego z
zaciśniętymi ustami. — Wiesz, co jeszcze mi się śni?
Malfoy nie wiedział i zaczął się
zastanawiać, czy w ogóle chce wiedzieć. Oczy Pottera były takie zimne i
odległe, przerażające.
— Tortury. Setki
najwymyślniejszych tortur, jakie może stworzyć tylko zupełnie wypaczony umysł
sadysty. Nocą, gdy jestem sam, w formie snów powracają wizje. Widzę czarodziei
łamiących się po kolejnej porcji Cruciatus. Incarcerous tak
mocny, że więzy przecinały ofiarę prawie na pół. Relashio, powoli
robiące z bezbronnego człowieka żywą pochodnię. Szatańską pożogę, która niszczy
wszystko, co stanie jej na drodze. Cutler, tnący tak głęboko, że tkanka
odchodzi od kości. Okrutne gwałty, pośród śmiechu i dopingu na czarno ubranych
postaci... — Zamilkł na chwilę i spojrzał na pobladłego Malfoya. — Wiesz, co
mnie pociesza? — Blondyn pokręcił przecząco głową. — To, że mieli maski…
cholerne maski śmierciożerców, dzięki którym mogę teraz patrzeć na ciebie i
Snape'a. Bo widzisz, Draco… jest różnica pomiędzy byciem świadomym, że
staliście gdzieś w tym kręgu potworów, a zobaczeniem was tam na własne oczy.
— Byliśmy…
— Szpiegami, wiem o tym. Wiem też
równie dobrze, że nic nie mogliście zrobić i cholernie was za to podziwiam. — W
oczach Gryfona płonął żar. — Bo nie wiem, czy ja byłbym na tyle silny, aby stać
i się przyglądać, będąc świadomym, że jeden ruch może zniszczyć o wiele więcej
niż to. — Wstał i podszedł do okna, otwierając je szeroko, jakby nagle zabrakło
mu powietrza. Do pokoju wpadł zimny listopadowy powiew. Po chwili mężczyzna
odwrócił się i dodał cicho — Wiem to wszystko, Draco, ale cholernie się cieszę,
że nigdy tak naprawdę was tam nie widziałem.
— Po… Harry…
— Dlatego możesz mi powiedzieć,
możesz podzielić się ze mną każdym swym koszmarem, bo ja tam byłem i rozumiem.
Nie musisz uciekać.
Malfoy wbił wzrok w oliwkową
pościel, usiłując znaleźć odpowiednie słowa, jednak ku jego zaskoczeniu, nic
nie przychodziło mu do głowy.
— Czasami… — zaczął ostrożnie,
po czym przerwał, jakby zastanawiając się, jak zacząć. — Czasami wojna zmusza
nas do robienia rzeczy, z których nie jesteśmy dumni. Rzeczy tak strasznych, że
nikomu nie chcemy o tym mówić.
— Mnie możesz powiedzieć, ja
zrozumiem.
— Nie, obawiam się, że nie
zrozumiałbyś.
— Spróbuj mi zaufać, jestem
twoim mężem, jestem… Cholera, naprawdę się staram, Draco.
— Wiem, może kiedyś… w
przyszłości — mruknął niechętnie. — Po prostu niektóre rzeczy lepiej zostawić w
spokoju, pogrzebane.
— Co takiego zrobiłeś… Zabiłeś
kogoś? — Zaśmiał się głucho. — Merlin świadkiem, że mam na sumieniu śmierć
wielu osób.
— Nie w ten sposób… Nie chcę o
tym mówić.
— Dobrze. — Harry skapitulował.
W oczach Draco zobaczył coś, co nakazało mu zatrzymać się w tym miejscu i nie
naciskać. Na razie. — Kiedy zobaczę Samuela? — Zmienił temat, a Malfoy spojrzał
na niego zaskoczony.
— Samuela?
— Tak, nie widziałem go od
tygodni. Chciałbym go odwiedzić. Możesz mi nie wierzyć, ale lubię twojego
brata.
— Dlaczego? Nie mogę tego
zrozumieć. To tylko chłopiec, jedno z wielu dzieci. Litujesz się nad nim?
— Przypomina mi mnie samego. —
Harry uśmiechnął się gorzko. — Właściwie sierota, wychowywany przez ludzi,
którzy go nienawidzili. Dziecko, które potraktowano jak przedmiot służący do
określonego celu. Gdyby nie przysięga, jaką złożyła moja ciotka, ja też wylądowałbym
w sierocińcu. Dlatego doceniam jego siłę. Wspaniale go wychowujesz. — Spojrzał
na Ślizgona ciepło. — Jest tak żywy, wesoły, inteligentny. Nigdy nie myślałem o
dzieciach, zawsze wydawały mi się zbyt odległe. Jestem Harry Potter, Wybawca,
który z góry założył, że nie potrafi nikogo obdarzyć uczuciem. Po wojnie
sądziłem, że jestem wyprany z emocji, że nie potrafię współistnieć z nikim, bo
nikt nie zrozumie… — Przekrzywił głowę, wpatrując się w Malfoya. — Możliwe, że
się myliłem.
— Potter, jeszcze chwila, a się
wzruszę. — Draco odwrócił wzrok, poprawiając kołdrę. — Czy mam to odczytać jako
sugestię… Hmm, czy chcesz mi coś powiedzieć, Harry? Postaram się być otwarty na
propozycje, chociaż naprawdę trudno mi to przychodzi, twój gryfonizm…
— Kpij sobie. — Potter założył
ręce na piersi, opierając się o ścianę. Cokolwiek Draco ukrywał, rozbudzało to
jego ciekawość. W końcu nic nie mogło być tak straszne jak to, czego sam
doświadczył. Jeżeli kiedykolwiek miał się dowiedzieć, nie mógł pozwolić, aby
Ślizgon się od niego znowu odsunął. Poza tym… wcale tego nie chciał. Przełknął
ślinę i nabrawszy powietrza, mruknął — Chcę, żebyśmy zaryzykowali.
— Słucham? — Malfoy spojrzał na
niego ze zdumieniem.
— Magia i tak nas nie wypuści.
Możemy męczyć się ze sobą do końca życia lub postawić wszystko na jedną kartę i
spróbować stworzyć z tego coś dobrego.
— Potter, czy ty proponujesz mi
związek? — Blondyn ukrył poruszenie pod maską obojętności.
— My jesteśmy już w związku. —
Tym razem to Potter przewrócił oczami. — Możemy walczyć lub przynajmniej
spróbować być ze sobą. Co nam szkodzi?
— Wspólne śniadanka, obiady i
kolacyjki? Wypady i przechadzki w świetle księżyca? Kupowanie kwiatów w
Walentynki i obchodzenie rocznicy ślubu z koszem róż w tle? — Brew Draco
powędrowała ku górze, a Potter wbrew sobie poczuł na ten widok dreszcz
podniecenia.
— Myślę, że kwiaty i czekoladki
możemy sobie odpuścić. Serduszkowych kupidynów również. Co do romantycznych
spacerów nocami, idzie zima, Malfoy, nie chciałbym, aby twój arystokratyczny
tyłek zamarzł. Potem jęczałbyś i wzdychał, że to moja wina. Wolę sobie
oszczędzić tych wielkopańskich zawodzeń.
— Dzięki ci, dobry człowieku,
przywróciłeś mi właśnie wiarę w ludzi. — Draco patrzył na niego z politowaniem.
Harry poczuł, jak mentalny
uśmiech rozlewa się ciepłem po jego ciele. Malfoy nawet nie podejrzewał, jak
łatwo było go rozszyfrować. Potter czasami myślał, że powiedzenie, iż oczy są
zwierciadłem duszy, zostało stworzone specjalnie dla Ślizgona. Uprzednia
szarość i burza odeszły, zastąpione czystym błękitem.
— Powiedzmy, że lubię
eksperymenty. Dlatego też, po dogłębnym przemyśleniu wszystkich za i przeciw, a
uwierz mi, tych przeciw było tysiąc razy więcej… Postawiłem wyświadczyć ci tę
łaskę i dać szansę twemu jakże wątpliwemu pomysłowi.
— Jak wielkodusznie — Harry
prychnął, przyglądając się, jak niczym nie skrępowany blondyn podnosi się z
łóżka i sięga po jego własny szlafrok.
— Niemniej żądam jednej rzeczy.
— Jakiej? — Gryfon spojrzał na
niego badawczo.
— Żadnych nocnych spotkań pod
gwiazdami. Nie lubię się dzielić, nawet z byłymi kolegami z dormitorium. —
Malfoy spojrzał na niego kpiąco.
— Słucham? — Harry przez chwilę
nie wiedział, o czym do diabła bredzi stojący przed nim mężczyzna. Po chwili
jego oczy rozwarły się w szoku. — Chodzi ci o Michaela? To mój przyjaciel.
— I lepiej niech nim pozostanie.
— Ślizgon niedbałym ruchem odgarnął opadający mu na oczy kosmyk. — Dla dobra
was obu.
— Michael ma chłopaka, łączy nas
tylko przyjaźń. Twoje insynuacje są absurdalne.
— Jakie by nie były, koniec z
obściskiwaniem się w bramie. Coś za coś, Potter. — Odwrócił się i ruszył w
kierunku łazienki.
— Czyżbyś był zazdrosny, Malfoy?
— Harry nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.
— Marz sobie dalej, Gryfiaku. —
Otworzył drzwi i wszedł do środka. — Byłbym zapomniał. — Przystanął i spojrzał
na niego przez ramię. — Zorganizuj sobie wolne popołudnie, Samuel na nas czeka.
***
— „Quiddtch przez wieki"! —
Szeroko otwarte z podekscytowania oczy dziecka wpatrywały się w książkę, którą
właśnie dostał od Harry'ego. — Ale super!
— Nie super, tylko dziękuję. —
Draco wziął tacę z herbatą i ciastem z rąk opiekunki i postawił ją na stole.
— Dziękuję za super książkę! —
Samuel wpatrywał się w Pottera z zachwytem.
Harry zachichotał, a Malfoy
westchnął cierpiętniczo.
— Zupełnie nie rozumiem, skąd u
niego zamiłowanie do tego plebejskiego języka.
— Daj mu spokój, nauczy się, a
książka jest faktycznie super. — Gryfon mrugnął w kierunku chłopca.
— Tak, tak, pamiętam jak w
szkole wszędzie ją za sobą nosiłeś. Stanowiła integralną część ciebie i
Weasleya. Nawet Granger nie miała z nią szans.
— Och, pamiętasz takie rzeczy. —
Harry spojrzał na niego niewinnie. — Jak miło wiedzieć, że byłem tak
intensywnie obserwowany.
— Poznaj swojego wroga. —
Ślizgon uśmiechnął się ironicznie.
— Tata powiedział, że dziś
zagramy w quidditcha. — Samuel spojrzał na nich z nadzieją.
— Naprawdę z radością znów bym z
tobą zagrał, ale na dworze jest prawdziwe oberwanie chmury. To warunki za
trudne nawet dla profesjonalistów. — Potter spojrzał na niego z żalem.
— Szkoda. — Chłopiec posmutniał,
lecz zaraz na powrót zagłębił się w oglądanie obrazków znanych graczy.
— Następnym razem na pewno
będzie lepsza pogoda — pocieszył go Potter.
— Na pewno — zgodził się Sam. —
Harry, a ty grałeś w szkole?
— Tak, bardzo lubiłem
quidditcha.
— A kim byłeś?
— Szukającym.
— Tata też grał?
— Tata grał i również był
szukającym. — Draco nalał herbaty do filiżanek i spojrzał na brata.
— Super! Graliście przeciwko
sobie? — Chłopiec sprawiał wrażenie podekscytowanego.
— Bardzo często, Draco był w
Slytherinie, a ja w Gryffindorze, byliśmy zaciekłymi rywalami. — Harry z
nostalgią wrócił myślami do rozgrywek międzydomowych.
— Łał, tato, wygrywałeś? — Wbił
wzrok w Malfoya.
— Ekhm, to były rozgrywki na
naprawdę wysokim poziomie. — Uniósł brew, gdy Potter parsknął cichym śmiechem. —
Poza tym chodziło o zabawę, a nie o to, kto zwycięży.
— Czyli to Harry wygrywał. — Dziecko
po raz kolejny wykazało się niezwykłą spostrzegawczością.
— Tylko dlatego, że mu na to
pozwalałem. Czasami trzeba się ulitować nad słabszymi. — Draco wydawał się bardzo
zaabsorbowany rozdzielaniem ciasta.
— Słabszymi? Byliście
największymi z oszustów, próbowaliście nas zgnieść na wszystkie możliwe sposoby
— prychnął Gryfon.
— To się nazywa motywacja,
dzięki nam zyskiwaliście wolę walki. Poza tym, przykro byłoby odbierać wam coś,
dzięki czemu cieszyliście się jak stado niuchaczy w beczce z błyskotkami. —
Malfoy usiadł i wbił zęby w swoje ciastko.
— I dlatego zawsze to my
wygrywaliśmy puchar domów, co idealnie dowodzi, kto był słabszy. — Potter się
wyszczerzył.
— O nie. — Ślizgon przełknął i
spojrzał na niego oskarżycielsko. — Puchar przegrywaliśmy przez to, że
Dumbledore jawnie okazywał wam swoje poparcie. Pamiętam, jak na pierwszym roku
odebrał go nam, chociaż uczciwie zwyciężyliśmy.
— Slytherin i uczciwość. Gryffindorze,
gdzież miecz twój, broń honoru domu! Otrzymaliśmy punkty w ostatniej chwili i
dobrze wiesz za co. Słusznie nam się to należało — Harry udał oburzenie.
— Słusznie to wam się należała
kara za niesubordynację i wymykanie się nocami pod peleryną niewidką!
Faworyzował was od samego początku. — Draco upił łyk herbaty i skrzywił się,
sięgając po cukier.
— Mieliście pelerynę niewidkę?
Super! — Oczy Samuela lśniły z ekscytacji, a jego głowa obracała się w
szaleńczym tempie, śledząc rozmowę.
Mężczyźni zamilkli, jakby
dopiero teraz uświadomili sobie, że chłopiec jest w pokoju i przysłuchuje im
się uważnie.
— Absolutnie nie powinieneś
nigdy brać przykładu z tak nieprzemyślanych działań. — Surowo przykazał mu
Draco, pomijając tym razem milczeniem słówko „super".
— Co jeszcze robiliście w
szkole? — Sam najwyraźniej był żądny sensacji.
— Uczyliśmy się.
— Nuda. — Blask w oczach dziecka
lekko przygasł.
— Nauka jest bardzo ważna,
Samuelu. — Harry spojrzał na niego, jak mu się wydawało surowo, chociaż w jego
oczach nadal tańczyły iskierki rozbawienia.
— Jakbyś ty coś o tym wiedział —
mruknął Malfoy na tyle cicho, aby chłopiec go nie usłyszał.
— Miałem wybitny z obrony —
odciął się Gryfon.
— I to by było na tyle.
— Bycie kujonem zostawiłem
nudziarzom. — Potter miał ochotę pokazać blondynowi język.
— Tak, Granger zawsze była lekko
przymulona. — Draco uśmiechnął się zwycięsko, widząc jak Gryfon pierwszy raz
podczas tej dyskusji nie wie, co powiedzieć.
— Harry… — Brunet odwrócił
głowę, czując jak dziecko ciągnie go lekko za rękaw, chcąc zwrócić na siebie
jego uwagę.
— Słucham?
— Dlaczego mnie nie odwiedzałeś
tak długo?
— Och… — To pytanie musiało
paść. Prędzej czy później, ale po prostu musiało.
Draco spojrzał na Pottera z
niepokojem, oczekując na jego odpowiedź. Miał nadzieję, że mężczyzna nie
wykorzysta tego przeciwko niemu i nie powie, że to właśnie Malfoy praktycznie
odciął go od Samuela.
— Sam, jesteś inteligentnym i
mądrym chłopcem, prawda? — Dziecko szybko pokiwało głową. — Widzisz, czasami są
takie sytuacje, na które nawet dorośli nie mają wpływu. Ty mieszkasz tutaj i
wiesz, że są różne rzeczy, które z pewnych przyczyn musisz tolerować. Nie
możesz wychodzić gdzieś dalej, nie zapraszasz do siebie kolegów i posługujesz
się innym nazwiskiem niż twój tata. Wolałbyś zapewne, aby było inaczej, jednak
wiesz, że to jest słuszne. — Chłopiec znowu kiwnął główką.
— Tak, bo jakby się dowiedzieli,
że tutaj mieszkam, to z powrotem by mnie zabrali do sierocińca i tata mógłby
mnie nie znaleźć.
Draco zastygł z uniesioną w
połowie drogi do ust filiżanką herbaty, a ręka wyraźnie mu zadrżała. Nie
wiedział, że chłopiec właśnie w ten sposób wytłumaczył sobie tę niecodzienną
sytuację, w której się znajdował. Nigdy nie chciał, aby Samuel żył w strachu
przed powrotem do przytułku, a najwyraźniej tak było. Merlinie, powinien był mu
to jakoś wytłumaczyć, jednak żaden racjonalny powód nie przychodził mu w tej
chwili do głowy. Uniósł wzrok, widząc, jak Potter przygląda mu się badawczo.
Nienawidził czuć się bezradnym, a właśnie tak czuł się w tej chwili.
— Myślę, że nie powinieneś się
tym martwić. — Harry oderwał wzrok od Malfoya i spojrzał na Sama. — Twój ojciec
odnalazłby cię wszędzie, a ja bym mu w tym pomógł.
— Bo jesteś szukającym. —
Chłopiec uśmiechnął się słabo.
— Najmłodszym w tym stuleciu. —
Mrugnął do niego, przywołując na twarz uśmiech. — Wracając do tematu. Bardzo
chciałem cię odwiedzić, ale na niektóre sprawy po prostu nie mamy wpływu i
musimy się z tym pogodzić. Nigdy jednak nie powinieneś myśleć, że o tobie
zapomniałem.
— Sądzę… — Draco odchrząknął,
niespodziewanie dumny z tego, jak zręcznie mężczyzna wybrnął z tej kłopotliwej
sytuacji. — Sądzę, że od teraz Harry będzie cię częściej odwiedzał. — Poczuł
jakieś dziwne ciepło, gdy twarze chłopca i mężczyzny rozjaśniły uśmiechy.
— Super — westchnął
uszczęśliwiony Sam.
***
Korytarze Świętego Munga powoli
pustoszały. Zbliżała się godzina dwudziesta i ostatni odwiedzający powoli
rozchodzili się do domów, pozostawiając swych krewnych i przyjaciół pod opieką
wykwalifikowanych magomedyków.
Bocznym korytarzem w kierunku
izolatki, przed którą stało dwóch aurorów, zmierzał wysoki, postawny mężczyzna
ubrany w oficjalny strój ministerstwa. Na jego widok mężczyźni wstali i
uprzejmie skinęli mu na powitanie.
— Panie Dawlish... — Jeden z
nich wysunął się do przodu. — Wybaczy pan, ale musimy zapytać, w jakiej sprawie
chce się pan widzieć z oskarżonym i czy ma pan przepustkę.
— Oczywiście. — Mężczyzna
wyciągnął z kieszeni pismo i podał je aurorowi. — To oficjalne zezwolenie
ministerstwa na odwiedziny. Zostałem wysłany, aby osobiście dostarczyć urzędowe
papiery w sprawie wyznaczonego terminu pierwszej rozprawy.
— Papiery są w porządku. — Auror
oddał przepustkę, która na powrót wylądowała w kieszeni pracownika
ministerstwa. — Procedura nakazuje, aby zostawił pan tutaj różdżkę. Poza tym,
musimy sprawdzić, czy nie przenosi pan żadnych magicznych przedmiotów, które
mogłyby stanowić jakiekolwiek zagrożenie.
— Doprawdy, to imponujące, że
biuro Aurorów posiada tak wykwalifikowaną kadrę. Kiedyś i ja byłem jednym z
was. Tak, tak, pamiętam to dokładnie. Panowie, czyńcie swoją powinność. —
Uniósł ręce, pozwalając rzucić na siebie kilka standardowych zaklęć śledzących,
które jednak niczego nie wykazały.
— To wszystko, może pan wejść,
proszę jednak, aby nie zamykał pan drzwi.
— To jasne. — Mężczyzna
uśmiechnął się i wszedł do środka. Szybkim krokiem podszedł do łóżka mężczyzny
i przystanął dopiero tuż obok niego.
— Dawlish. — Malfoy spojrzał na
przybysza, a jego twarz przypominała kamienną maskę. — Czemu zawdzięczam ten
zaszczyt?
— Jestem tutaj z ramienia
ministerstwa, aby dostarczyć panu dokument zawierający oficjalne oskarżenie i
datę pańskiej rozprawy. — Głośny, urzędowy ton słychać było nawet na korytarzu.
— Rozczaruję pana, dobrze zdaję
sobie sprawę z tego, o co mnie oskarżacie. — Lucjusz pokręcił głową, udając
rozbawienie. — Czyżby magomedycy wreszcie ulegli presji i wydali zezwolenie na
przetransportowanie mnie?
— Z tego, co wiemy, jest pan
zdolny do samodzielnego poruszania się, co aż nazbyt wystarczy tam, dokąd pan
się uda. Wbrew temu, co zwykło się sądzić o Azkabanie, posiadamy tam też
odpowiednio wykwalifikowaną służbę magomedyczną. Nie jesteśmy wami, my nie
znęcamy się nad więźniami.
— Oczywiście, zamykacie ich
tylko w celach dwa na dwa, czekając, aż oszaleją lub umrą z nudów — prychnął
Malfoy. — Proszę dać mi to pismo i nie naprzykrzać się więcej. Wbrew pozorom
nie cierpię z powodu braku towarzystwa. — Wyciągnął zdrową rękę po papier.
— Skoro pan nalega. — Dawlish
wysunął dłoń z dokumentem w stronę Lucjusza, o cal mijając jego palce i
pozwalając kopercie upaść na podłogę. — Cóż, jak widzę, refleks zawodzi, a
podobno był pan jednym z najszybszych magów Anglii. Jakie to smutne — mruknął
ironicznie, schylając się po papiery i delikatnie podpierając się dłonią o
materac łóżka, tuż obok poduszki. — Proszę. — Podniósł się i rzucił na pościel
kopertę.
— Jeżeli to wszystko, chciałbym
zostać sam. — Lucjusz spojrzał na niego chłodno.
— Och, myślę, że mogę to panu
zapewnić, nawet na bardzo długi czas. — Mężczyzna odwrócił się i ruszył w
kierunku drzwi. — Pilnujcie go dobrze — rzucił na odchodnym do strażników. —
Może być niebezpieczny nawet w tym stanie.
— Oczywiście. — Jeden z aurorów
oddał mu różdżkę i zamknął drzwi prowadzące do izolatki, tak że światło z
korytarza wpadało do niej tylko przez małą szybkę służącą do obserwacji. Po
chwili mężczyźni na powrót usiedli na swych stołkach i powrócili do przerwanej
rozmowy.
***
Późną nocą długie, blade palce
ostrożnie wsunęły się pod poduszkę i wyciągnęły spod niej niewielki, błyszczący
przedmiot. Chłodny uśmiech rozjaśnił twarz mężczyzny. Moc. Czuł ją przez skórę,
jej dotyk przyprawiał go o dawno zapomniane dreszcze. Magia tak doskonale
ukryta, że mogłaby przejść przez każdą kontrolę, a co dopiero przez zwykłe
zaklęcie śledzące. Dokonał niezbędnej zamiany i z żalem wsunął przedmiot
pomiędzy gąbki materaca. Teraz pozostawało czekać, aż po niego przyjdą.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, porozmawiali w końcu... Harry wyjaśnił Samuelowi czemu się nie pojawiał, choć ciekawa była by sytuacja jak by powiedział, że to przez Draco nie przychodził...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, no i wyjaśnione wszystko... Samuel dowiedział się czemu Harry nie przychodził do niego, ale ciekawa była by sytuacja, gdyby poznał prawdę i że to przez Draco...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, och ciekawe czym to jest zajęty Severus... Ginny mnie wkurzyła i to bardzo...
Dużo weny życzę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga