Porywisty wiatr pchał po niebie
ciężkie, ciemne chmury, które powoli, tłocząc się pomiędzy sobą, nadpływały nad
dolinę, zasnuwając do tej pory błękitne niebo szarością i mrokiem. Około
godziny dwudziestej pierwsze krople uderzyły o ziemię, rozpryskując się na
kamieniach, liściach i wysokich źdźbłach trawy. Wąskimi strumykami spływały po
szybach, pluskając na kamiennych parapetach.
Harry wzdrygnął się, gdy
pierwszy grzmot przetoczył się głucho przez dolinę, mruczącym dźwiękiem
docierając do każdego zakamarka zamku. Oparł czoło o chłodną taflę, obserwując
bezmyślnie deszcz chłoszczący szyby. Zamknął okna, gdy po południu powietrze
wyraźnie się ochłodziło i teraz w komnacie dało się wyczuć ten specyficzny
zapach towarzyszący chorobie. Pociągnął nosem, wychwytując słabą woń potu i
czegoś jeszcze… czegoś przypisanego tylko Malfoyowi, co w tej chwili prawie
mógł poczuć na języku, a co przybrało cierpki, graniczący z goryczą posmak.
Przełknął ciężko i jednym szarpnięciem na powrót otworzył okno, cofając się
nieznacznie, gdy zimny deszcz uderzył go w twarz. Kręcąc głową nad własną
głupotą, rzucił zaklęcie nieprzenikalności i wciągnął głęboko czyste, pachnące
ozonem powietrze. Objął się ramionami, unosząc głowę i wpatrując się w
ciemniejące niebo, pękające co rusz pod mieczem błyskawic.
Burze miały w sobie coś
pierwotnego. Były nie do ogarnięcia, nie do powstrzymania. Harry dopiero tutaj,
w Irlandii, poznał znaczenie słowa „burza". Rozszalały żywioł przewalał
się jak ciężkie cielsko nad niczym nieosłoniętą doliną, uginając wiatrem silne
drzewa, łamiąc wiotkie krzewy i chłoszcząc batem deszczu delikatne pąki
kwiatów. W takich chwilach Harry gotów był uwierzyć, że ziemi dosięgnął gniew
jakiegoś prastarego bóstwa, które gdzieś wysoko, przeklinając głośno, miotało
się, rzucając zaklęcia w kierunku przyczyny swego złego humoru. Czym zawiniła
mu dolina? Tego Harry nie wiedział. Najważniejsze, że w tej chwili
solidaryzował się ze złym bóstwem jak nigdy.
Odwrócił się od okna, zrzucił
szlafrok i z pewną niechęcią wsunął się do łóżka. Ciężką kołdrę zastąpiło cienkie
prześcieradło, jednak nawet ono nie sprawiło, by Harry pozbył się uczucia
nieprzyjemnej lepkości, która towarzyszyła mu ostatnio zawsze, kiedy się kładł.
Miał wrażenie, że Draco z każdym dniem poci się coraz obficiej. Teraz już sam
zanosił go do wanny i obmywał przelewające się przez ręce bezwładne ciało. Rano
i wieczorem mył jego delikatne włosy, które po kilku godzinach i tak wyglądały
niczym strąki. Malfoy oddychał ciężko i chrapliwie, jakby jego gardło
wypełniała gula, której nie mógł przełknąć.
Harry położył się, zaplatając
ramiona pod głową. Nieprzyjemny, rzężący dźwięk ranił jego uszy i sprawiał, że
przechodziły go ciarki. Nigdy dotąd nie opiekował się chorym, a już na pewno
nie takim, który sprawiał wrażenie, jakby z każdym kolejnym oddechem miał
dokonać żywota. Kochał Draco, mógłby zrobić dla niego wszystko i zrobi to już
jutro, ale po tych wszystkich długich i prawie bezsennych nocach miał ochotę
rzucić na niego zaklęcie ciszy, by móc chociaż na chwilę zamknąć oczy i odciąć
się od nieprzyjemnych charczących dźwięków. Powstrzymywała go tylko obawa, że
mógłby wtedy nie usłyszeć, kiedy nadejdzie koniec.
Wypuścił ze świstem powietrze i
podniósł się na łokciu, odwracając w stronę męża. Ze stolika obok wziął
chusteczkę i otarł nią strużkę śliny, która zdążyła już spłynąć mokrą ścieżką z
ust Draco, zasychając gdzieś w okolicach obojczyka. Nabrał na palce przyjemnie
pachnącego melisą kremu i rozprowadził go na skórze twarzy nieprzytomnego
mężczyzny, delikatnie wcierając go w powieki i usta. Woskowa, odwodniona skóra
przyjmowała te zabiegi z wdzięcznością i w takich chwilach Harry dziękował
Merlinowi za istnienie Snape'a, a wraz z nim jego maści i eliksirów.
Ostrożnie przewrócił Draco na
bok, podkładając mu pod policzek i usta czystą, dwukrotnie złożoną chusteczkę.
W tej pozycji charczenie zmniejszało się i Harry żywił nadzieję, że i Malfoyowi
jest tak wygodniej.
— Jutro już będzie po wszystkim
— mruknął, odgarniając mu z policzka włosy i zakładając je za ucho. — Jutro
odpoczniemy.
Opadł z powrotem na poduszkę,
zasłaniając twarz ramieniem. O tak, był zmęczony. Cholernie zmęczony.
***
— Wejść! — Harry ramieniem
pchnął drzwi do łazienki, kiwając głową wchodzącej do komnaty Hermionie. —
Możesz odchylić prześcieradło? — Ponownie ruchem głowy wskazał w kierunku
idealnie zaścielonego łóżka. — Skrzaty zdążyły już zmienić pościel — sapnął,
poprawiając sobie trzymanego w ramionach Draco, owiniętego w biały, miękki
szlafrok.
— Mogłeś zawołać, pomogłabym ci.
— Spojrzała na niego wyrzutem, szybko podchodząc do posłania i ściągając z
niego przykrycie.
— Nie żartuj, zabiłby mnie,
gdyby się dowiedział, że pozwoliłem komuś oglądać go w takiej sytuacji. Poza
tym to tylko i wyłącznie mój obowiązek — prychnął, układając mężczyznę na łóżku
i poprawiając mu poduszkę pod głową. — Chciałaś coś ode mnie? — Wyprostował się
i spojrzał na nią z zainteresowaniem.
— Pomyślałam, że moglibyśmy
zjeść wspólnie śniadanie. — Popatrzyła na niego z nadzieją. — Od wielu dni nie
jedliśmy razem.
Westchnął, pochylając się i
układając prosto nogi męża. Nie chciał opuszczać tego pokoju, wolał być tutaj
na wypadek, gdyby Draco się pogorszyło. Wczoraj i tak był zmuszony udać się do
Gringotta i przez cały czas denerwował się, że na tak długo zostawił Draco
samego. Teraz, kiedy już znał drogę ratunku, godziny, które dzieliły go od
niego, wlokły się niesamowicie i wzmagały obawę, że coś się stanie i nie zdążą.
Dziś wieczór wreszcie wszystko miało się rozstrzygnąć i czuł z tego powodu
niewysłowioną ulgę. Do tego momentu najchętniej zaszyłby się tutaj z Draco i
nie pokazywał nikomu. Hermiona i Ron nie byli świadomi nadchodzących wydarzeń,
a Harry nie miał ochoty udawać przed nimi spokoju, kiedy wewnętrznie czuł się
niesamowicie spięty i każda, nawet niewinna, uwaga groziła wybuchem. Z drugiej
strony… to mogło być ich ostatnie śniadanie, ostatnia możliwość do rozmowy i
czuł, że jest im winien pożegnanie.
— Jasne. — Uśmiechnął się z
wysiłkiem. — Poproś skrzaty, aby przyniosły jedzenie do salonu. Zaraz do was
dołączę. — Kiedy wyszła, transmutował szlafrok Draco w miękką bawełnianą piżamę
i przykrył go prześcieradłem. — Wiem, że wolałbyś jedwab, ale w tej sytuacji
bawełna jest praktyczniejsza. — Pogładził go po ręce, przez chwilę przyglądając
się wąskim, lekko wypukłym paznokciom, których pozazdrościłaby Malfoyowi
niejedna kobieta. Cofnął się i obrócił w kierunku drzwi do salonu, skąd
dochodziły odgłosy rozkładanych przez skrzaty sztućców.
***
— Wyglądasz jak śmierć na
chorągwi. — Gdy Harry wszedł do komnaty, Ron zmierzył go krytycznym
spojrzeniem. — Gorzej niż Malfoy.
— Ron! — Hermiona kopnęła
mężczyznę pod stolikiem. — Czasami mam wrażenie, że ty zwyczajnie nie znasz
słowa „takt". Chodź Harry, usiądź. — Poklepała miejsce obok siebie. — Dziś
rano przyszły nowe książki. — Podsunęła mu talerz z tostami i maselniczkę. —
Rodzice przysłali mi „Wędrówkę dusz. Studium życia pomiędzy wcieleniami",
„Anatomię duszy" i „Pomiędzy wymiarami". Mam nadzieję, że coś tam
znajdziemy. Do tej pory szperaliśmy tylko w czarodziejskich bibliotekach, a
przecież mugole też wierzą w istnienie duszy i prowadzą na ten temat wiele
badań. Być może cały czas po prostu szukaliśmy nie tam, gdzie trzeba.
— Myślisz, że teraz znajdziemy
coś więcej? — Harry posmarował tost i położył nóż na talerzyku. Nie czuł głodu.
Ba, na samą myśl o jedzeniu jego żołądek kurczył się nieprzyjemnie. Nie chciał
gasić entuzjazmu Hermiony, ale nie wierzył, aby w mugolskich książkach znaleźli
rozwiązanie. Nie na czarną magię. Jedynym sposobem na uratowanie Draco był
rytuał, o którym mówił Snape. To on stanowił drogę do jego powrotu do zdrowia.
— Harry? — Wzdrygnął się, gdy
poczuł na ramieniu dłoń Hermiony.
— Co? — Zamrugał mało
przytomnie.
— Masz zamiar zjeść ten tost,
czy nakarmić nim ptaki?
Harry spojrzał na swój talerz,
na którym leżały okruchy do połowy rozdrobnionego chleba, który skubał
bezmyślnie palcami. Westchnął i sięgnął po kolejny, wmuszając go w siebie.
— Przepraszam. Jestem trochę
zmęczony. — Usprawiedliwił się niezręcznie.
— Będzie dobrze, stary. Grunt to
się nie poddawać. Nie z takich kłopotów wychodziliśmy cało. — Ron nabił na
widelec kawałek gotowanego jajka i przyglądał mu się chwilę, po czym odłożył go
na talerz, sięgając po herbatę. Najwyraźniej brak apetytu dotknął tego ranka
nie tylko Harry'ego.
— Jasne, Ron — przytaknął,
również chowając twarz za kubkiem.
Atmosfera panująca przy
śniadaniu z każdą chwilą stawała się coraz cięższa. Ron i Hermiona starali się
go pocieszać, jednak jedyne, co był w stanie dostrzec, to przerażające wrażenie
sztuczności. Być może było to dla nich krzywdzące, jednak Harry, nic nie mógł
poradzić, że za każdym razem, gdy na nich patrzył, odnosił wrażenie, iż jego
przyjaciele tak naprawdę stracili już nadzieję na uratowanie Draco. Te
zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, wynikały bardziej z przyjaźni niż z
przekonania. Hermiona jeszcze zamawiała książki, jeszcze sama przed sobą
udawała, że szuka, ale tak naprawdę nie wierzyła, że cokolwiek znajdzie. Harry
widział ich zmęczenie, podkrążone z niewyspania oczy, bladą cerę i miał coraz
większe wyrzuty sumienia, że ich oszukuje. Wspólny posiłek okazał się jedną
wielką pomyłką, Harry po prostu nie był w stanie siedzieć tutaj i udawać, że
nic się nie dzieje.
Przełknął z trudem ostatni kęs i
podniósł się z krzesła.
— Pójdę do Draco. Za chwilę
zjawi się Snape z eliksirami, więc… — urwał, odkładając na stolik mocno zmiętą
serwetkę.
— Rozumiemy. — Hermiona kiwnęła
głową, rzucając mu zmartwione spojrzenie. — Przynieść ci książki, o których
mówiłam?
— Nie dziś. Mam u siebie jeszcze
kilka woluminów z biblioteki Syriusza. — Pokręcił szybko głową.
— Oczywiście. Daj mi znać, jak
będziesz czegoś potrzebował.
Harry z ulgą zamknął za sobą
drzwi do sypialni i oparł się o nie z westchnieniem. Niezręczność, jaką czuł
wśród przyjaciół, dobijała go. Wiedział, że chcieli dobrze, ale utrata nadziei
tak widoczna w ich oczach… A on sam?
Pomasował palcami skronie,
czując, jak głowa zaczyna mu nieprzyjemnie pulsować. On sam wcale nie jest
lepszy. Jedyne, o czym był w stanie w tej chwili myśleć, to fakt, że być może
widzi ich po raz ostatni, że dziś powinien się pożegnać, powiedzieć im,
pozwolić na ostatnie słowa… ale nie potrafił. Nie mógł, bo wiedział, że będą
chcieli go powstrzymać i swymi dobrymi chęciami tylko zaszkodzą. Czuł się
zupełnie rozbity. Podszedł do okna i otworzył szeroko drzwi prowadzące na
balkon. Po wczorajszej burzy nie było już śladu i ciepłe promienie słoneczne
delikatnie otulały park. Przeszedł wzdłuż balkonu, który otaczał wieżę,
zatrzymał się i popatrzył w stronę morza. Poszarpane klify ciągnęły się dalej
niż sięgał wzrokiem, jednak to nie one przykuły jego spojrzenie. Po błękitnym
niebie, wydając z siebie żałosne dźwięki, krążył duży, jaskrawo upierzony ptak.
— Więc jednak istniejesz
naprawdę. — Harry oparł się o balustradę, mrużąc oczy przed słońcem. — Co tutaj
robisz, Fawkes?
— Wrócił do domu. — Drgnął,
słysząc obok siebie dziecięcy głos.
— Jego domem zawsze był Hogwart,
Sam.
— Teraz nie. — Samuel podparł
się na ręce i wstał z kamiennej podłogi. — Jego właściciel umarł, więc wrócił
tutaj.
— Naprawdę rozumiesz, o czym
śpiewa? — Harry przekrzywił głowę, przyglądając się chłopcu z ciekawością.
— To nie do końca tak. On
przekazuje obrazy, jakby malował. Teraz jest smutny i chyba się boi. On lubi
ciepło. — Sam wzruszył ramionami bezradnie.
— Mamy lato. — Przypomniał mu
łagodnie. — Na dworze jest bardzo ciepło.
— No, chyba jest. — Sam spojrzał
w kierunku feniksa. — Pójdę do Joego.
— Jasne, Sam. Baw się dobrze. —
Harry uśmiechnął się z wysiłkiem.
— Harry?
— Tak?
Samuel zatrzymał się w drzwiach
prowadzących do jego komnaty.
— Czy Draco…
— Jeżeli cokolwiek się zmieni,
dowiesz się jako pierwszy, obiecuję. — Harry mocniej zacisnął palce na
balustradzie.
— Victoria mówi, że Draco może
odejść… — Chłopiec intensywnie wpatrywał się w swoje buty. — Nie pozwolisz mu
na to, prawda?
— Nie, Sam, nie pozwolę…
— Wierzę ci, Harry. — Samuel
jeszcze chwilę stał w otwartych drzwiach, po czym zniknął w głębi komnaty.
Harry z wysiłkiem odwrócił głowę
od drzwi i ponownie spojrzał w niebo.
— Podobno jesteś symbolem odrodzenia
i magii, a twoje pieśni dodają odwagi i nadziei. No, to zrób coś, bo cholernie
by mi się dzisiaj przydała chociaż część twoich nadprzyrodzonych mocy. Zapłacz
i ulecz go! — Czekał przez chwilę, wpatrując się w olbrzymiego ptaka, który
podleciał bliżej i krążył teraz kilka metrów od niego. — Nie możesz, prawda? —
Feniks zakwilił żałośnie. — Tak, tym razem nawet ja cię zrozumiałem. — Harry
machnął ręką i zawrócił do swojej komnaty.
***
Słońce chyliło się ku zachodowi,
gdy Harry z Draco na rękach aportował się w komnatach Snape'a. Mężczyzna już
czekał na niego, siedząc przy stole, na którym stały dwie fiolki, i wpatrywał
się w nie intensywnie.
— Jesteśmy.
— Widzę. — Snape podniósł się z
krzesła i spojrzał w kierunku Harry'ego. Jego wzrok przez chwilę zatrzymał się
na Draco, którego głowa spoczywała w zagłębieniu szyi Pottera. Ciemne oczy
rozszerzyły się lekko i przez moment, Harry mógłby przysiąc, pojawiło się w
nich uczucie ciepła i czegoś bardzo delikatnego, co jednak szybko zniknęło, gdy
Snape potrząsnął głową, jakby odganiając od siebie niechciane emocje. — Jesteś
gotowy?
— Bardziej już nie będę. — Harry
wzruszyłby ramionami, gdyby nie trzymany w nich ciężar. Co by nie mówić, Draco,
pomimo rzuconego na jego ciało zaklęcia zmniejszającego ciężar, nadal swoje
ważył. Gryfon na początku rozważał użycie czaru lewitacji, jednak widok
unoszącego się nad łóżkiem bezwładnego ciała wywołał w nim uczucie nagłego
strachu, więc szybko cofnął zaklęcie.
— Potter… — Snape, otworzył
drzwi na korytarz i rozejrzał się po nim uważnie. — Nie chcesz aportować się na
miejsce?
— Nie, o ile pamiętam jest tam
bardzo wąsko, wolałbym w nic nie uderzyć — wytłumaczył Harry spokojnie,
wymijając mężczyznę i kierując się w dół lochów. Nie musieli się obawiać, że na
kogoś wpadną. Poza nimi w zamku przebywali tylko Ron i Hermiona, a oni
znajdowali się w salonie Harry'ego, wertując mugolskie książki o reinkarnacji.
— Jak zareagowali twoi
przyjaciele na wieść, że chcesz popełnić samobójstwo? — Snape jakby czytał w
jego myślach.
— Nie musisz tego tak nazywać. —
Harry nawet na niego nie spojrzał. — Nie wiedzą o niczym — dodał po chwili
milczenia.
— Nie powiedziałeś im? — Snape
przystanął i spojrzał na niego ostro. — Potter…
— Napisałem list, dobrze? —
przerwał mu szybko, zanim mężczyzna zdążył powiedzieć coś, co mogłoby być
przyczyną kłótni. — Jeżeli mnie się nie powiedzie, a zdołam uratować Draco, to
on przekaże go Hermionie i Ronowi. Jeżeli nam się nie uda… list znajduje się w
szufladzie w mojej sypialni i ty im go przekażesz. Być może jednak, wbrew
wszystkim fatalistycznym znakom na niebie i ziemi, uda się nam obu, wrócimy
cali i zdrowi, a Rona i Hermionę ominie ten cały pieprzony bajzel i strach
przed nieznanymi rytuałami.
— Rozumiem. — Ku jego
zaskoczeniu Snape nie zdobył się na jakiś obszerniejszy komentarz. W milczeniu
przemierzali korytarze, kierując się ku najniższym partiom zamku i kilka minut
później zatrzymali się przed ścianą z widniejącym na niej znakiem Uroborosa.
Tym razem kamienny mur zniknął bez żadnych przeszkód i ich oczom ukazało się
serce zamku. Harry poprawił sobie Draco w ramionach i pytająco spojrzał na
Snape'a.
— Co teraz?
— Teraz zejdziemy na dół do
środka okręgu i poczekamy kilkanaście minut. — Wzrok mężczyzny powędrował w
kierunku iluminatora.
— Na zachód słońca. — Harry
wolno ruszył w stronę barwnie migoczących run, przed którymi zatrzymał się
niepewnie. — Muszę tam wejść?
— Nawet powinieneś. — Snape
spokojnie skinął głową.
— Nie wyglądają na stabilne. —
Harry podejrzliwie spoglądał na mieniące się znaki. Kiedy był tutaj poprzednio,
podłoga wydawała mu się być czymś w rodzaju dzieła utalentowanej hafciarki i z
bliska to wrażenie wcale nie osłabło, a wręcz przeciwnie — wzmogło się. To, na
co miał wejść, było rodzajem cienkiej siatki, w której jakiś diabelnie silny
mag wyciął szereg run. Jedna obok drugiej tworzyły misterną plecionkę
zabezpieczającą wejście do otchłani płynnej, wielobarwnej magii, która różnymi
kolorami wydostawała się przez otwory run na zewnątrz, falując i wirując przez
cały czas. Im wyżej, tym bardziej rozproszona i mniej widoczna, jednak przez to
wcale nie mniej potężna. Harry pomyślał, że w momencie, gdy postawi stopę na
tej dziwacznej dziurawej pokrywie, ta zawali się i obydwaj z Draco runą w dół.
— Potter, przestań się trząść. Ta
na pozór krucha konstrukcja, wykonana jest z metalu wydobywanego w
krasnoludzkich kopalniach.
— Jak mithril?
— Słucham? — Snape spojrzał na
niego ze zdziwieniem. — To amonium. Ze względu na swoje właściwości wydobywane
jest za pomocą srebrnych toporów. To jedyny metal odporny na magię. Niezwykle
silny i trwały. Niestety, jest tak rzadki i ciężki do pozyskiwania, że używa
się go praktycznie tylko i wyłącznie do zabezpieczania miejsc podobnych do
tego.
— Rozumiem. — Harry zacisnął
zęby, nadal wpatrując się podejrzliwie w konstrukcję, po czym zdecydowanym
krokiem ruszył do przodu. Z zaskoczeniem stwierdził, że podłoga pod nim nawet
się nie ugięła, a jedynie magia zafalowała, jakby zdumiona wtargnięciem. Miał
wrażenie, że moc bada i jego i Draco, po czym rozpoznaje ich i akceptuje. Wręcz
czuł, jak otacza obu ochronnym kokonem swej siły. Doszedł do środka i odwrócił
się w kierunku Snape'a. — Co teraz?
— Teraz proszę tutaj wrócić po
wywar. — Mistrz eliksirów wyjął z kieszeni butelkę i wyciągnął rękę w kierunku
Harry'ego. — Wolałbym też, aby znajdował się pan z Draco jak najbliżej
krawędzi. Wbrew pozorom im bliżej środka, tym magia staje się słabsza. —
Mężczyzna uśmiechnął się kątem ust i Harry poczuł się lekko wytrącony z
równowagi. Snape nigdy się nie uśmiechał!
— Mógłbym pomyśleć, że ucieszy
pana moja niechybna śmierć. — Harry nie potrafił powstrzymać się od ironii i
zaraz przeklął sam siebie, gdy Snape zamarł z wyciągniętą ręką. — Przepraszam.
Nie chciałem tego powiedzieć. — Zmitygował się i ruszył z powrotem w jego
kierunku. — Chyba nie myślę, co mówię.
— Najwyraźniej. — Mężczyzna
skinął lekko głową.
— Dlaczego powinniśmy być blisko
krawędzi? — zapytał szybko, chcąc zatrzeć nieprzyjemne wrażenie. Mógł nie
przepadać za Snape'em, ale równocześnie wiedział, że mężczyzna jest jedyną
osobą, która może mu pomóc i że zrobi wszystko, aby uratować zarówno jego, jak
i Draco. Po raz kolejny.
— Niestety, ja nie mogę dotknąć
siatki. Magia nie zareagowałaby dobrze na czarodzieja niezwiązanego z domem i
uznałaby mnie za intruza. Niemniej mogę panu podać antidotum, a nawet wyciągnąć
z wnętrza okręgu, jeżeli obaj będziecie na tyle blisko, abym mógł was
dosięgnąć.
— No tak… Powinienem chyba
usiąść. — Harry przystanął na skraju okręgu, czując zupełną pustkę w głowie.
— Usiąść, a nawet proponowałbym
położenie się. Trucizna, którą pan wypije, działa nasennie.
Harry zauważył, że Snape nadal
trzyma w ręku fiolkę z jasnobłękitnym eliksirem.
— Racja. — Skinął głową i
ostrożnie położył Draco na siatce, tak blisko krawędzi, że jego jasne włosy
prawie dotykały zewnętrznego, kamiennego podłoża. — Tak będzie dobrze?
— Idealnie. — Snape wpatrywał
się w niego intensywnie.
— To może… to wezmę już ten
eliksir. — Wyciągnął rękę w kierunku fiolki, którą trzymał kurczowo mężczyzna.
— Może pan ją puścić — mruknął, kiedy mistrz eliksirów nie zwolnił uchwytu.
— Potter, jesteś pewien, że
wiesz co robisz? Jeszcze masz czas, aby się wycofać. — Snape zmrużył
nieznacznie oczy, jednak nie rozwarł palców obejmujących szyjkę fiolki. —
Wiesz, że potem nie będzie już odwrotu.
Harry spojrzał na niego i poczuł
pewnego rodzaju żal. Stał tutaj naprzeciwko swojego byłego profesora, który
proponował mu odwrót nie dlatego, że martwił się o niego i mu zależało, ale z
zupełnie innych pobudek i Harry bardzo dobrze go rozumiał. Tak naprawdę mistrz
eliksirów nie mógł go do niczego zmusić. To miała być wyłącznie jego decyzja,
aby Snape potem mógł stanąć przed Draco i powiedzieć: „To był jego wybór. To
nie moja wina". Bo przecież od początku chodziło tylko o Draco. Zarówno
jemu, jak i Snape'owi.
— Widzisz jakieś inne wyjście? —
zapytał, wpatrując się w fiolkę, którą nadal obydwaj trzymali. W komnacie
panowała niczym niezmącona cisza, którą rozpraszały tylko ich głosy. W tej
ciszy chrapliwy oddech Draco wyraźnie jak nigdy przypominał im o jego
cierpieniu. — Muszę to zrobić. — Harry pochylił głowę i spojrzał na leżącego na
siatce męża. — On już długo nie wytrzyma. Słyszysz to, tak jak i ja. Jego płuca
po prostu błagają o litość. — Uniósł wzrok w kierunku iluminatora, skąd powoli
zaczęło napływać światło słońca, omiatając na razie górne partie komnaty. — Już
czas, Snape.
— Co jeżeli to się nie
powiedzie? Tak naprawdę nikt poza nami tego nigdy nie próbował. Jak, twoim
zdaniem, wytłumaczę Draco, że jego mąż otruł się, ratując mu życie?
— Snape, proszę, nie udawaj, że
się wahasz. — Harry szarpnął fiolkę, która wysunęła się z zaciśniętych palców
mężczyzny. Przez chwilę podziwiał jej gołębi kolor, po czym jednym ruchem
odkorkował ją i wypił zawartość. — Na zdrowie, Draco — mruknął, ocierając usta
rękawem i zginając się wpół, gdy gardło zapłonęło mu żywym ogniem. — Nie
mówiłeś… że pali bardziej niż Ognista — jęknął.
— To tylko pierwsze wrażenie,
zaraz minie. — Snape pobladł lekko, jednak w jego głosie pojawiło się coś na kształt
ulgi i Harry prawie się roześmiał. Naprawdę zdążył dobrze poznać tego
mężczyznę. — Powinieneś się położyć.
— Racja. — Harry opadł na kolana
i położył się na boku. — Mogę go dotykać?
— Myślę, że to nawet wskazane. —
Mistrz eliksirów klęknął tuż nad krawędzią, opierając ręce o kamienną podłogę
zaraz przy linii włosów Draco.
— Nie powinieneś się cofnąć? —
Harry przysunął się blisko męża, podkładając mu rękę pod głowę i przytulając go
do siebie tak, że twarz Draco znalazła się w zagłębieniu jego obojczyka.
— Powinienem, ale jeszcze nie
teraz. — Snape wyjął z kieszeni fiolkę, której zawartość nie wyróżniała się
niczym szczególnym, poza pływającymi w niej opiłkami, najprawdopodobniej
czystego złota. — To antidotum.
— Myślisz, że będzie potrzebne?
— Módl się, aby było. —
Mężczyzna pochylił się do przodu. — Posłuchaj mnie uważnie, Potter. W momencie,
gdy cząstka duszy Draco opuści twoje ciało, jeżeli starczy ci sił, weźmiesz to
antidotum.
— Mówiłeś, że wyśliźnie się ze
mnie przed samą śmiercią. — Harry spojrzał na niego, usiłując skupić wzrok.
Cholera, ostatnio widział tak źle w czasach, gdy jeszcze nosił okulary.
— Najprawdopodobniej —
przytaknął mężczyzna. — Uprzedzam cię jednak, że może nastąpić to wcześniej.
Jeżeli tak się stanie, musisz pamiętać o fiolce, która stoi tuż obok twojej
głowy. Wystarczy, że sięgniesz ręką. — Snape niespokojnie zerknął za siebie,
obserwując przesuwające się promienie słoneczne, które swym blaskiem objęły już
większą część komnaty. — Zrozumiałeś mnie?
— Antidotum za moją głową. —
Harry przytaknął, czując, jak powoli dopada go odrętwienie. — Snape, myślisz,
że nam się uda? — Jego myśli były rozbiegane i nie mógł skupić ich na naprawdę
istotnych kwestiach.
— Szczerze? — Mistrz eliksirów
odsunął się nieznacznie.
— Nie możesz przynajmniej raz
odpowiedzieć wprost? — jęknął Harry, wtulając twarz we włosy Draco. — Jakie to
uczucie obserwować, jak umiera ktoś, kogo zawsze nienawidziłeś?
— Nie bądź śmieszny, Potter.
Oczywiście, że cię nie nienawidzę. Gdyby tak było, nigdy nie podjąłbym się
nauczania w tej szkole. Nawet dla Draco. — Snape podniósł się z podłogi, gdy
światło słoneczne dotarło do ostatniej linii schodów i zostało mu jakieś
półtora metra, aby sięgnąć okręgu.
— Snape?
— Straszna z ciebie gaduła.
— Może to ostatni raz, kiedy
mnie słyszysz. — Potter prawie się uśmiechnął. — Jak Draco się obudzi, powiedz
mu…
— Sam mu powiesz. — Mężczyzna
zacisnął usta w wąską linię i objął się ramionami, jakby zrobiło mu się zimno.
— Nie… — Harry usiłował pokręcić
głową, jednak ku swemu zaskoczeniu stwierdził, że nie ma siły nawet na tak
drobny ruch. — Nie sądzę… Powiedz mu, że chciałem… Chciałem wielu rzeczy. —
Nagle wyjaśnianie tego wszystkiego komukolwiek, a zwłaszcza Snape'owi, wydało
się śmieszne i zupełnie niemęskie. Przecież Draco i bez tego będzie wiedział, w
końcu… w końcu Harry napisał mu o tym. Wszystko to, czego nie zdołał
powiedzieć, zawarł na dwóch kartkach chaotycznej spowiedzi. Wsunął je do
notesu, z którym Draco nigdy się nie rozstawał. — Snape…
— Cicho, powinieneś odpoczywać.
— Głos mistrza eliksirów brzmiał, jakby dochodził z oddali, a może to Harry'emu
słuch zaczynał szwankować?
— Wie..eesz, chyba nie… nie dam
raady z tym an… anti… eliksi…irem. — Harry czuł, że dziwny uścisk w gardle
uniemożliwia mu poprawne artykułowanie zdań.
— Widzę. Nie przejmuj się tym,
będę tutaj. — Naprawdę coś było bardzo nie tak z głosem Snape'a. Harry usiłował
odwrócić głowę, aby sprawdzić, co dzieje się z mężczyzną, jednak jego ciało
pozostało nieruchome.
— Sna… — Przymknął na moment powieki,
czując, że nie może dokończyć tego, co zamierzał powiedzieć. Słońce powoli
zbliżyło się do linii okręgu i Harry kątem oka zobaczył ruch nad swoją głową.
Najwyraźniej nadszedł czas, gdy Snape musiał się wycofać. Poczuł coś na kształt
żalu, że mężczyzna zostawił go samego z Draco w takim momencie, jednak
równocześnie wiedział, że tak trzeba.
Trucizna, którą wypił,
najprawdopodobniej działała w kilku różnych kierunkach. Już od dobrych paru
minut miał świadomość paraliżu całego układu mięśniowego. Próbował poruszyć
palcami i ze strachem stwierdził, że nie może. Na moment zapomniał, po co w
ogóle się tutaj znalazł i ogarnęła go panika. Jego umysł zaczął szaleć,
usiłując przypomnieć sobie cokolwiek, co mogłoby go uspokoić. Czuł, jak zimny
pot występuje mu na czoło, spływając wolno na kark. Miał ochotę unieść rękę i
zetrzeć uciążliwe krople, a nie mógł.
A jeżeli tak zostanie? Jeżeli
wszystko się zatrzyma, a on nadal będzie miał świadomość otaczającego go
świata? Merlinie! Pochowają go żywcem! Włożą do ciemnego, ciasnego pudła i
zakopią głęboko pod ziemią, gdzie będzie umierał powoli z głodu i pragnienia...
Otworzył szeroko oczy. Może jak
zamruga, zrobi cokolwiek, to zorientują się, że jeszcze żyje i… Kopuła nad nim
zamazywała się stopniowo, tak jakby ostrość widzenia malała z każdą sekundą.
Jeszcze chwila i ogarnie go całkowita ciemność…
Ślepy i nieruchomy, a jednak
nadal żywy. Jego umysł szalał z przerażenia, zatracając resztki samokontroli i
racjonalności. Harry czuł się jak zwierzę w ciasnej klatce, z której nigdy już
nie wyjdzie. Upiorny lęk sprawił, że jego żołądek zaczął się gwałtownie
kurczyć, protestując przeciwko napiętym mięśniom, przeciwko grozie i mrokowi
zalewającemu umysł, przeciwko mackom zimnego strachu pełznącym wzdłuż
kręgosłupa i… wtedy to poczuł.
Najpierw rozluźniły się mięśnie.
Nadal nie mógł się ruszyć, jednak to, co prawie boleśnie spinało się w jego
ciele, teraz powoli zaczęło ustępować. Drugą rzeczą, jaką poczuł, był zapach.
Delikatna i ulotna woń, którą dobrze znał i od której zdążył się uzależnić.
Usiłował znaleźć w zakamarkach pamięci jego pochodzenie, jednak umysł odmawiał
współpracy. Miał wrażenie, że brnie przez własne myśli, omijając napotkane na
drodze przeszkody i próbując rozproszyć spowijającą je mgłę. Zapach stał się
silniejszy i bardziej określony, jeszcze moment, jeszcze jeden mentalny krok i…
aromat cytrusów i jaśminu uderzył go niespodziewanie, prawie wypychając
powietrze z jego płuc.
Draco…
Mgła rozwiała się tak nagle, jak
się pojawiła, i tak, jak nagle przyszło otępienie, tak teraz wróciła mu jasność
myślenia. Draco! Robił to dla Draco. Nie sparaliżowało go nagle i nikt nie
pochowa go w trumnie żywego. Snape by na to nie pozwolił. Trucizna
sparaliżowała jego ciało, odebrała mu wzrok, przytępiła umysł i sprawiła, że poddał
się panice. Co w takim razie stało się potem? Dlaczego strach i upiorne
przerażenie ustąpiło?
Ciepło!
Słońce z całą pewnością musiało
dotrzeć do środka kręgu!
Harry spróbował się rozluźnić i
poczuć coś, cokolwiek, jakiś przypływ mocy, o której mówił Snape, jednak nic
takiego nie nastąpiło. Jego umysł był jasny, a myśli klarowne, jednak jego
ciało… Wyraźnie czuł, że słabnie. Teraz, gdy lęk ustąpił, świadomość własnej
śmierci wydała mu się dużo łatwiejsza do przyjęcia niż do tej pory. Czy nie
powinien się bać? Zwłaszcza w chwili, w której już wiedział, że nie ma odwrotu?
Zastanowił się nad fenomenem działania własnego umysłu i dotarło do niego, że
cały ten strach i obawa ustąpiły wyparte przez coś zupełnie innego, czystego i
bardzo pierwotnego. Jego myśli koncentrowały się na Draco. Robił to dla niego,
chciał go uratować. Nie liczyło się nic innego. On sam mógł odejść, to nie było
w tej chwili ważne. Byle Draco żył.
Miłość to magia, pomyślał i nagle wszystko
stało się zupełnie jasne. Ta moc, o której mówił Snape, magia, która miała go
wzmocnić, sprawić, że jego ciało stanie się silniejsze i przetrwa rytuał, to
coś zupełnie innego! Tutaj nie chodziło o krzepkość cielesną, a duchową. Słońce
rzeczywiście wzmocniło magię żywiołów, ale to wcale nie pomogło ciału
Harry'ego, które naprawdę umierało. Umysł… to umysł się umocnił. To, co łączyło
jego i Draco, to pierwotna magia, najpotężniejsza ze wszystkich i właśnie ona
pozwoliła mu pogodzić się ze śmiercią.
Harry poczuł żal, że nie może
już tego wszystkiego powiedzieć Snape'owi. Chciał mu wytłumaczyć, że miał rację
w takim samym stopniu, w jakim się mylił. Jednak wiedział, że nie ma już czasu.
Jego ciało szarpnęło się nagle i
wygięło, targane drgawkami. Niczego nie czuł, nic go nie bolało, a jednak
wiedział, że właśnie dzieje się coś niezwykle ważnego, coś, co bardzo nie
podoba się jego organizmowi. Naszła go myśl, że powinien się zaniepokoić,
spróbować sprawdzić, co było nie tak, jednak wtedy zapach się wzmocnił i jego
umysł całkowicie zajęła osoba Draco, zasłaniając sobą strach i rzeczywistość.
Harry wyciągnął rękę i ruszył w kierunku, w którym wydawało mu się, że widzi
postać męża. Aromat cytrusów stał się tak mocny, że prawie dało się go
posmakować na języku i wtedy… Po mgle nie było już śladu i Harry zatrzymał się
w pół kroku, chłonąc całym sobą postać Draco, który unosząc brew, uśmiechał się
ironicznie. Wewnątrz własnej świadomości Harry doszedł do wniosku, że śmierć to
cholernie dobre uczucie.
***
Snape, stojąc przy schodach, nie
odrywał wzroku od leżących na ziemi postaci. Kiedy słońce dotarło do środka
okręgu, wstrzymał oddech, czekając na to, co się stanie. Nie miał wcale
pewności, że wszystko pójdzie dobrze. Wydarzenia, które rozgrywały się na jego
oczach, nie były czymś zwyczajnym. Severus naprawdę wierzył, że jeżeli rytuał
ma się udać, to właśnie w tym miejscu i o tej porze, ale, Merlin świadkiem,
nigdy do tej pory tak bardzo się nie bał. Lubił jasne sytuacje, klarowne i
przejrzyste jak jego eliksiry, a ta wcale taka nie była. Robiąc to, co robił, kierował
się raczej własną intuicją niż wiedzą, co było do niego zupełnie niepodobne.
Być może właśnie skazał Pottera na śmierć, a Draco wcale dzięki temu nie wróci
do zdrowia?
Poczuł się stary i zmęczony.
Dwóch młodych ludzi umierało na jego oczach, w czasie gdy on sam mógł tylko
stać i przyglądać się im bezradnie. Nie żeby czuł specjalny żal za Potterem.
Był racjonalistą, który zrobiłby wszystko, aby ratować swojego chrześniaka, a
jeżeli to wymagało poświęcenia ze strony Pottera, niech i tak będzie. Jednak był
też człowiekiem i musiał przyznać, że po raz pierwszy ta gryfońskość, jaka
cechowała Pottera, zrobiła na nim wrażenie. Poczuł do niego szacunek oraz
podziw za olbrzymią odwagę, której trudno było nie docenić.
Drgnął, wyrwany z ponurych
rozmyślań, gdy ciało Pottera wygięło się w łuk i na moment zastygło w tej
nienaturalnej pozycji, by potem zadygotać mocno, wstrząsane serią silnych
drgawek. Snape z przerażeniem patrzył, jak kark młodego mężczyzny napręża się,
a głowa odchyla do tyłu, usta otwierają szeroko, jakby w próbie złapania
oddechu, po czym nagle wszystko ustaje, a ciało Pottera opada na siatkę jak
szmaciana lalka. Severus ruszył do przodu, jednak zatrzymał się w pół kroku, z
całej siły uderzając pięścią w kolumnę i zdzierając przy tym knykcie do krwi.
Nie mógł tam podejść! Nie mógł, dopóki nie będzie wiedział… dopóki… Głowa
Pottera obróciła się lekko w lewo, jakby z wysiłkiem. Snape odetchnął z ulgą. A
więc Potter żył i być może uda mu się sięgnąć po antidotum, być może naprawdę…
Zamrugał gwałtownie, gdy jego wzrok nagle stracił ostrość i zmrużył oczy,
przyglądając się Potterowi, po czym jęknął cicho.
— Draco…
— Harry? — Głos Malfoya był
zachrypnięty i ledwo słyszalny, jednak nie na tyle, by nie dotrzeć do uszu
Snape'a. Prawie potykając się o własne szaty, mistrz eliksirów ruszył w
kierunku leżących w kręgu. Upadł na kolana, nie zważając na ból w nogach i
pochylił się nad mężczyznami. Szare oczy Draco patrzyły na niego, a malujące
się w nich przerażenie sprawiło, że zamarł w bezruchu. — Harry… — powtórzył
Malfoy bezradnie, usiłując się podnieść, a wtedy twarz Pottera, do tej pory
wtulona w jego włosy znowu się poruszyła i Snape zrozumiał, że to, co wziął za
ruch Harry'ego, było tak naprawdę niezdarną próbą powstania Draco. Mistrz
eliksirów wyciągnął rękę, próbując odgarnąć ciemne włosy z twarzy Gryfona i
zastygł w pół ruchu, ogłuszony przeraźliwym wrzaskiem Malfoya. Cofnął
gwałtownie dłoń, ze zgrozą wpatrując się w zastygłą w uśmiechu twarz Pottera.
Krzyk Draco, który wprawił go w odrętwienie, umilkł, zastąpiony cichą skargą.
— Severusie… nie zdążyłem go
uratować.
Snape oderwał wzrok od Pottera i
spojrzał na chrześniaka. Merlinie! On najwyraźniej myślał, że nadal znajduje
się w Rowle Manor. Snape poczuł, jak ogarnia go czyste, niczym nieskalane
przerażenie.
Hej,
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział, mam nadzieję, że się wszystko uda, bardzo chce odzyskać Draco...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńrytuał się udał, ale co z Harry przeżył czy umarł?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia