— Dokąd idziemy? —
Harry od jakiegoś czasu podążał za Snape'em w głąb lochów, z każdym krokiem
coraz bardziej zagłębiając się w labirynt korytarzy. W dół, ciągle w dół. Miał
wrażenie, że znajdują się już dużo poniżej kwater mistrza eliksirów. Po tym,
jak Snape powiedział, że muszą porozmawiać, kazał mu wrócić do siebie i ubrać
się przyzwoicie. Harry był mu za to wdzięczny, gdyż chodzenie na bosaka po
zimnych lochach zdecydowanie nie byłoby przyjemne.
— Na najniższy poziom.
— Snape bez wahania skręcił w prawo i zszedł po kilku schodach prowadzących do
kolejnego korytarza.
Harry mocniej otulił
się szatą, czując, jak wilgotny chłód ciągnący od podziemi przenika przez
warstwy jego ubrania. Pomimo lata temperatura tutaj była o wiele niższa niż w
naziemnej części zamku. Ściany zdobiły mokre plamy skraplającej się na murach
wody, a kamień wyglądał na o wiele starszy niż ten, z którego zbudowane były
mury na powierzchni. Czuć było zapach pleśni i stęchlizny. Zdecydowanie ta
część zamku nie należała do przyjemnych i kojarzyła się Harry'emu z Komnatą
Tajemnic w Hogwarcie. Ten sam mroczny i ponury klimat.
— Daleko jeszcze? —
Ostrożnie przekroczył leżące na ziemi, pokruszone zębem czasu, kamienie.
— Cierpliwość to
cnota, Potter. Zaraz będziemy na miejscu. — Snape ponownie skręcił i zatrzymał
się przed wilgotną ścianą z odłażącym w kilku miejscach tynkiem. Zatknął
pochodnię, którą do tej pory niósł w ręce, w kandelabr znajdujący się po lewej
stronie i cofnął się o krok.
— To tutaj? — Harry
niepewnie rozejrzał się po wąskim, ślepym korytarzu.
— Dokładniej za
ścianą, przed którą stoimy. — Mężczyzna gestem wskazał odrapany kawałek muru.
Harry przyjrzał się
uważnie kamieniowi. Już po chwili pośród plam i zacieków zaczął odróżniać
kształt namalowany na ścianie. Ostrożnie podszedł bliżej i wyciągnął rękę,
obrysowując go palcem.
— Uroboros? — Odwrócił
się, pytająco zerkając na Snape'a.
— Dokładnie.
— Eee… podasz mi
hasło?
— Potter. — Snape
sapnął i potarł w rozdrażnieniu czoło. — Twoja ignorancja czasami mnie
przeraża. Jesteś właścicielem zamku i nie wiesz nic o jego sercu ani jak się
tam dostać. Jestem rozczarowany, że jednak nadal potrafisz mnie zadziwić swą
niewiedzą.
— Ej, to
niesprawiedliwe! — Harry cofnął dłoń i odwrócił się w stronę mężczyzny. — Nigdy
nie byłem właścicielem żadnego zamku, skąd mogę wiedzieć, że mają jakieś serca?
— O ile pamiętam,
razem z Draco wzmacnialiście bariery szkoły, dodając do nich swoją własną
sygnaturę. Sądziłem, że, w związku z tym procesem, istnienie czegoś takiego jak
serce zamku stało się dla ciebie logiczne i w pełni zrozumiałe. — Snape
pokręcił z niedowierzaniem głową.
— Najwyraźniej nie. —
Harry przewrócił oczami. — Masz zamiar mi wytłumaczyć czy dalej nabijać się z
mojej niewiedzy? Przyznam, że nie czuję się z nią komfortowo, a to w połączeniu
z napięciem, które nie opuszcza mnie od kilku tygodni, może okazać się zgubne w
skutkach.
— Tak, miałem już tego
przedsmak.
— Więc nie prowokuj
kolejnego wybuchu, tylko wyjaśnij. Naprawdę — Harry w roztargnieniu zmierzwił
włosy, wprowadzając jeszcze większy nieład pomiędzy już i tak już sterczące
kosmyki — jestem zmęczony i cholernie boli mnie głowa. Bądź chociaż raz miłym
nietoperzem i bez pieprzenia o tym, jaki to jesteś nieszczęśliwy, że musisz
przebywać w towarzystwie takiego ignoranta jak ja, walnij prosto z mostu, o co
chodzi.
— Oczywiście. — Kącik
ust Snape'a uniósł się lekko, jakby mężczyzna starał się ukryć rozbawienie. —
Mając na uwadze twoje zdrowie psychiczne — urwał, czując, jak fala magii
przetacza się przez korytarz, roztrzaskując o przeciwległą ścianę drobny żwirek
— postaram się zrobić to bez pieprzenia.
— Jestem niezmiernie
wdzięczny. — Harry spojrzał na niego wymownie.
— Pamiętasz zapewne,
jak pan Weasley wymyślił podziały domów opierające się na magii żywiołów. Nie
wpadł na to ot tak sobie.
— Co to ma wspólnego
z…
— Nie przerywaj. —
Snape spojrzał na niego karcąco. — Magia żywiołów to jedna z najpotężniejszych
form magii naturalnej. Każda rzecz na tej planecie posiada energię, woda,
ogień, rośliny, powietrze. Czegokolwiek byś nie wymienił, w jakiś sposób będzie
z nią związane. Najpotężniejsza oczywiście jest energia pochodząca z samego
jądra ziemi, ukształtowana już u zarania dziejów. Po odpowiednim treningu
niektórzy magowie mogą wyczuć, jak pulsuje tuż pod ich stopami, czasami
delikatnie, a czasami mocno niczym magiczne serce planety.
— Chcesz mi
powiedzieć, że serce zamku to ta magia pochodząca z ziemi? — Harry zmarszczył
czoło w skupieniu.
— Dokładnie. — Snape
skinął głową. — Od dawien dawna czarodzieje stawiają swoje domy na źródłach
pierwotnych mocy. To zupełnie naturalne. Każdy mag szuka jak największych jego
pokładów. To dlatego poszczególne dwory są od siebie tak bardzo oddalone.
— Jeżeli są one tak
potężne, to powinny spokojnie… Eee… a właściwie co one robią? — Harry poczuł
się zażenowany własną niewiedzą. — Cholera, czuję się jak idiota — sapnął
zirytowany.
— To one podtrzymują
bariery. — Tym razem Snape najwyraźniej nie zamierzał kpić z Gryfona. — Pomyśl.
Kiedy rzucasz czar, który nie jest magią docelową, musisz się na nim skupić,
aby jak najdłużej go utrzymać. Przykładowo Protego. Kiedy rzucasz zaklęcie
tarczy, utrzymujesz je, dopóki skupiasz na nim swą wolę, jednak gdy opuścisz
różdżkę, ochrona opada. Na tej samej zasadzie funkcjonuje też Wingardium
Leviosa i wiele innych czarów o przedłużonym działaniu. Magia docelowa jest
inna, rzucasz Incendio i podpalasz, nie musisz się troszczyć o to, czy się
utrzyma. Jej moc trafia prosto w cel i na tym twoja ingerencja się kończy.
— Rozumiem. — Harry
skinął głową. — Innymi słowy, gdybym rzucił czar na zamek, aby otoczyć go
barierą, w momencie, gdy przestałbym o tym myśleć, zaklęcie przestałoby
działać.
— Mniej więcej.
Oczywiście jakaś moc zostałaby w samych murach, jednak przeciętnie wyszkolony
czarodziej byłby zdolny ją ominąć. — Snape splótł ręce na piersi, owijając się
ciaśniej szatą. — Źródło pradawnej mocy, ujarzmione i zamknięte w jednym
miejscu, staje się sercem budowli. Skupia w sobie magię, kumuluje ją i
zapamiętuje. Tym samym zaklęcia ochronne działają przez cały czas. Im
potężniejszy punkt, na którym wybudowano dom, tym potężniejsza ochrona. Dwie
posiadłości w tym samym miejscu, spowodowałyby zachwianie synergii. Energia
zaczęłaby się rozdwajać, próbując działać na dwa fronty, lub też otoczyłaby
budynki tymi samymi barierami, co oczywiście byłoby raczej nie na rękę
właścicielom.
— Emeraldfog musi stać
na naprawdę ogromnym skupisku mocy. Jego magia ochronna jest potężna. — Harry z
szacunkiem położył dłoń na wizerunku Uroborosa.
— To prawda.
Najpotężniejsze rodziny są bardzo stare. Ich domy zostały postawione w
miejscach specjalnie ku temu wybranych. Hogwart, Malfoy Manor, Snape Manor,
domy Weasleyów, Longbottomów i wielu innych magów, stoją na gigantycznych
skupiskach energii. Pomijając bariery ochronne, ludzie wierzą, że urodzenie
dziecka w takim miejscu sprawia, że stanie się ono w przyszłości potężnym
czarodziejem i myślę, że mają rację.
— Neville? — Gryfon
spojrzał na Snape'a sceptycznie.
— Neville Longbottom
wywodzi się z rodu znamienitych magów. Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego
zielarstwo tak dobrze mu idzie? Nawet w nieprzyjaznych warunkach potrafi
wyhodować bardzo rzadkie i wrażliwe zioła. Jego magia skupiona jest na ziemi i
idealnie do niej dopasowana. Gdyby zamiast Hogwartu kończył Emeraldfog, na
pewno zostałby przydzielony do domu Terry.
— Nie wierzę, że
chwali pan Neville'a — Harry zamrugał w niedowierzaniu i uśmiechnął się,
rozbawiony.
— Potter, to, że
Neville jest totalnym idiotą w dziedzinie eliksirów, nie znaczy, że nie
doceniam jego pracy jako nauczyciela zielarstwa. — Snape prychnął zirytowany.
— A ja? Gdzie w takim
razie ja bym trafił?
— Do domu Ignis —
odparł bez wahania mistrz eliksirów. — Twoja magia jest bardzo żywiołowa,
potężna i gdybyś nie potrafił nad nią panować, niszczycielska. Uprzedzając
twoje pytanie, Draco zdecydowanie zostałby przydzielony do Aquarian. Jednak
chociaż woda i ogień to dwa przeciwieństwa, są równie niebezpieczne, co
imponujące. A teraz — machnął niecierpliwie ręką — zamierzasz tutaj stać, czy
może otworzysz przejście do serca?
— A ty nie możesz? —
Harry nie bardzo chciał się przyznać, że nadal nie wie, jak to zrobić.
— Nie, nie mogę. Ja je
tylko znalazłem. Uroboros od wieków oznacza takie miejsca.
— Dlaczego to zawsze
muszą być węże? — Harry przekrzywił głowę, przyglądając się znakowi.
— Potter, skup się.
Uroboros nie ma nic wspólnego ze Ślizgonami. To znak nieskończoności, który
symbolizuje wieczność i zamknięty krąg. — Snape wyglądał, jakby siłą
powstrzymywał się od wywrócenia oczami.
— To było pytanie
retoryczne, nie musiałeś na nie odpowiadać. — Potter westchnął i odwrócił się w
stronę mężczyzny. — Powinienem coś więcej wiedzieć o sercu, zanim tam
wejdziemy?
— Jak już mówiłem,
serce zamku podtrzymuje osłony. Jego moc jest jak huragan zabezpieczony w
szczelnym pomieszczeniu. Energia przodków zamknięta w jednym miejscu,
zwiększana co jakiś czas przez kolejnych spadkobierców, którzy dokładają do
osłon własną porcję mocy.
— Skoro energia jest
zamknięta, to czy w momencie otwarcia przejścia, nie zakłócimy tego? — Harry
spojrzał na Snape'a uważnie. — Nie chciałbym szalejącej po szkole dzikiej
magii, której nikt nie byłby w stanie kontrolować.
— Naprawdę sądzisz, że
zwykły kamień mógłby zatrzymać taką moc? — Snape wyglądał na rozbawionego. —
Zapewniam cię, że nie uwolnimy niczego, wchodząc do środka. Nad ujarzmieniem
tej energii czuwali potężni magowie i bariery powstrzymujące ją są doskonałe i
wieczne. Jeżeli nie masz więcej pytań… — Mistrz eliksirów wykonał ponaglający
gest w kierunku znajdującej się za Harrym ściany.
— Jesteś pewien, że to
ja powinienem…
— Potter, tylko
właściciel może otworzyć przejście, gdyż rozpozna ono sygnaturę, którą zawarł w
osłonach. Musisz tego po prostu chcieć.
Harry westchnął i
odwrócił się w stronę znaku. Ostrożnie podszedł do ściany i stanął naprzeciw
niej, wpatrując się uważnie w symbol węża. Uniósł dłonie, opierając je o mur. Otwórz
się!, pomyślał, modląc się w
duchu, by przejście rozsunęło się bez przeszkód. Nic się jednak nie stało i
ściana pozostała niewzruszona. No, otwórz się, cholera! Zbłaźni się
przed Snape'em! Pierwszy właściciel, na którego wypiął się własny dom. Tylko
jemu mogło się to przydarzyć. Stał tutaj jak jakiś niedorozwój, wgapiając się w
ścianę, podczas gdy od tego, czy będzie w stanie przez nią przejść, zależy
życie Draco. Chciał, aby znikła, przepadła, rozpłynęła się i wreszcie… Gdyby
nie refleks mistrza eliksirów, zaryłby nosem w twarde podłoże, gdy kamienna
powierzchnia zdematerializowała się nagle i stracił oparcie dla ciała, którym
niemal przylgnął do muru.
— Eee… dzięki —
wydukał, gdy mężczyzna puścił szaty, za które go złapał.
Harry szeroko
otwartymi oczami wpatrywał się w rozciągający się wokół widok. Miejsce, w
którym się znaleźli, było ogromne i przytłaczało potężną magią. Harry niemal
czuł, jak fale energii rozbijają się o jego ciało, sycąc je mocą. Miał
wrażenie, jakby delikatne palce ostrożnie badały i pieściły jego skórę,
przyjaźnie witając go i przyjmując jak swego. Uczucie jedności z otoczeniem
pochłonęło go i sprawiło, że przez długi czas po prostu stał bez ruchu, chłonąc
całym sobą to, co z taką łatwością go zaakceptowało.
— Merlinie… Czy ty też
czujesz tę jedność? Przynależność? — szepnął cicho, jakby głośniejszy dźwięk
mógł zburzyć panującą tu atmosferę.
— Nie, nie jestem
połączony z tym miejscem. Moja sygnatura nie została przez nie wchłonięta.
Niemniej trudno przegapić moc, która się tutaj kumuluje. — Snape stał obok
niego, rozglądając się z ciekawością.
— Wszystkie serca
wyglądają tak samo? — Harry wreszcie przestał upajać się magią wirującą wokół
jego ciała i zaczął baczniej przyglądać się szczegółom.
Serce zamku wyglądem
przypominało wielką salę Wizengamotu, było jednak od niej znacznie
rozleglejsze. Miało kształt okręgu i Harry'emu nasunęło się skojarzenie z
Koloseum. Tak samo jak w tamtej starożytnej budowli środek stanowiło koło.
Otaczały je jednak nie rzędy ławek, a kamienne schody o wysokich,
nieobrobionych stopniach. Wydawało się, że podłogę stanowi delikatna, ażurowa
siatka, ale gdy Harry spojrzał uważniej, doszedł do wniosku, że to, co brał za
skomplikowany splot, było czymś zupełnie innym. Okrąg wypełniały setki
mieniących się różnymi kolorami i rozbłyskujących od czasu do czasu feerią barw
starożytnych run, które układały się w długie, skomplikowane zaklęcia. Harry
uświadomił sobie, że to właśnie stamtąd pochodzi moc, która przenika mury
Emeraldfog.
— Podobnie. — Snape
skinął głową. — Jednak to jest dużo starsze od Hogwartu i Snape Manor.
— Magia jest starsza? —
Harry spojrzał na niego zaintrygowany.
— Jest więcej filarów.
— Mistrz eliksirów zatoczył ręką łuk, zwracając uwagę Pottera na ogromne
kariatydy i atlanty stojące w różnych miejscach. Do tej pory Harry nie
przyglądał im się uważnie, jednak teraz, zainteresowany, podszedł do jednej z
kamiennych postaci. Miała kształt kobiety ubranej w starodawną czarodziejską
tunikę. Posąg stał z uniesionymi rękami, jakby podtrzymywał sklepienie. Gryfon
odwrócił się i podszedł do kolejnego. Ten okazał się młodym mężczyzną. Harry
przemierzał pomieszczenie, oglądając kolejne rzeźby, aż zatrzymał się przed
jedną z nich.
— Ten wygląda jak
Dumbledore. — Wskazał dłonią posąg starego mężczyzny z długą brodą.
— Przypuszczam, że to
jego ojciec. — Snape podszedł do niego i przesunął smukłymi palcami po chłodnym
kamieniu. — Niestety, Albusa raczej tutaj nie znajdziesz, poświęcił życie dla
Hogwartu i to zapewne w tamtych podziemiach znajduje się jego podobizna.
— Czy oni wszyscy —
Harry rozłożył ręce, jakby chciał ogarnąć całe pomieszczenie — to przodkowie i
właściciele tego miejsca?
— Oczywiście, dlatego
jest ono tak potężnie chronione. Wraz ze śmiercią osoby, która tutaj mieszkała
i oddała część swej magii osłonom, pojawia się w sercu zamku jej kariatyda.
Jest w niej zawarta sygnatura maga, dzięki niej moc barier nigdy nie słabnie. —
Snape przyłożył dłoń do posągu. — Jeżeli się skupisz, poczujesz, jak wędruje
przez nie energia. — Spojrzał zachęcająco na Pottera, który powtórzył jego
gest, przymykając oczy i chłonąc w siebie wibracje płynące z kamienia. — Ich
kształt też nie jest przypadkowy. Na tych kamiennych barkach spoczywa
odpowiedzialność za ochronę przyszłych pokoleń. Są filarami podtrzymującymi ten
zamek, jego magię i broniącymi go przed atakiem. Wielcy czarodzieje odchodzą,
jednak ich magia pozostaje w tym miejscu.
— Czyli kiedyś, po
mojej śmierci, stanie tutaj i moja podobizna. — Harry uśmiechnął się lekko,
jakby to, że nawet gdy go zabraknie, jego moc nadal będzie ochraniała to
miejsce, niezwykle mu się podobało.
— Twoja i Draco, jako
twojego męża, który również udzielił temu miejscu swej magii — przytaknął
Snape.
— Nawet gdy obaj
odejdziemy, nadal będziemy razem. — Na twarzy Harry'ego odmalowało się
zadowolenie. — Jednak jeszcze nie teraz. — Spoważniał i oderwał rękę od posągu.
— Jak to miejsce ma nam pomóc przywrócić Draco?
— Jesteście z nim
połączeni. Znajdując się w jego centrum, zyskujecie moc i, można by rzec,
błogosławieństwo przodków. — Mistrz eliksirów spojrzał poważnie na Pottera. —
Jeżeli coś ma was wzmocnić, to właśnie magia ukryta w tej komnacie. Moc
żywiołów będzie wspomagać wasze funkcje życiowe. Serce ma za zadanie chronić
swojego właściciela, tak samo jak budowlę. Oczywiście nie jest wszechmocne i,
tak jak mówiłem, nie pokona samej śmierci, jednak… Jeżeli chodzi o tak
skomplikowaną sprawę, jak oderwanie części duszy Draco od ciebie i sprawienie,
byś przy tym nie umarł, żadne eliksiry podtrzymujące nie będą równie skuteczne
jak to miejsce.
— Rozumiem. — Gryfon
wbił wzrok w pulsujące energią centrum serca. — Dlaczego nie mogliśmy tego
zrobić wcześniej? To cały czas tutaj jest, nie rozumiem, czemu nie
przynieśliśmy Draco od razu.
— Potter. — Snape
westchnął i oparł się lekko o jeden z filarów. Harry pomyślał, że pulsująca w
nim moc musi sprawiać mężczyźnie przyjemność. Sam, dotykając atlanta, czuł,
jakby magia otulała go ciepłym płaszczem, dając mu poczucie bezpieczeństwa. —
Zdajesz sobie sprawę, że nie znając twoich uczuć względem Draco, raczej nie
byłem chętny wyjawianiu ci prawdy o horkruksie. Poza tym wiesz dobrze, jakie
ryzyko wiąże się z przeniesieniem części duszy i co możesz stracić.
Rozmawialiśmy o tym. — Zmrużył oczy, z natężeniem wpatrując się w stojącego
naprzeciw mężczyznę. Odprężył się nieco, gdy Harry potakująco kiwnął głową. —
To były najważniejsze rzeczy, które mnie powstrzymywały, jednak nie wszystkie.
Musisz wiedzieć, że każde takie miejsce czerpie moc zarówno z samej ziemi, jak
i otaczającego go świata. Co jakiś czas, hmm… jest jakby dodatkowo ładowane
energią słoneczną. Przeglądając księgi dotyczące Emeraldfog, odkryłem, że tutaj
zdarza się to pięć razy do roku. Stosunkowo często, gdyż w Hogwarcie miało to
miejsce cztery, a w Snape Manor dwa razy na rok. Oczywiście wymieniam tylko te
dwa miejsca, gdyż nie mam wiedzy o innych zamkach i dworach. Za dwa dni
ułożenie słońca sprawi, że przez specjalny iluminator promienie będą oświetlać
centrum serca. — Wskazał ręką migoczący środek pomieszczenia. — Nie muszę ci
tłumaczyć, jak potężną energią dysponuje słońce.
— Zamek naładuje się
jak bateria? — Harry spojrzał na niego zaskoczony.
— Potter, mógłbyś przez
chwilę przestać myśleć jak tępy mugol i zacząć jak mag twojej kategorii? —
Snape sapnął zniecierpliwiony. — Tłumaczyłem ci już, że od zarania dziejów
magia była częścią wszechświata. Połączenie energii ziemi i słońca powoduje, że
moc wzrasta. To jak współczarowanie twoje i Draco.
— Rozumiem, nie musisz
od razu się wkurzać. Pojutrze cała magia wszechświata skumuluje się w tym
miejscu, co da mnie i Draco dodatkowe szanse na wyjście z tego cało. Przy
odrobinie szczęścia, nie staniemy się kolejnymi posągami.
— Można tak to ująć. —
Snape parsknął cicho. — Chociaż gdyby to naprawdę była cała magia wszechświata,
to… cóż, nawet posąg by z ciebie nie został.
— No przecież wiem,
tak mi się powiedziało. — Harry wzruszył ramionami. — Rozumiem już wszystko,
myślę, że możemy wracać. — Ziewnął ukradkiem, czując, jak nieprzespana noc i
zmęczenie ciągłą troską o Draco powoli dają o sobie znać. — Powiedz mi jeszcze…
Co to znaczy, że wzgórza zapłoną?
— To oczywiście
metafora. Hrabstwo wzięło swą nazwę od terenu, który jest ukształtowany w ten
sposób, że w chwili, gdy słońce dociera do serca zamku, równocześnie oświetla
okoliczne wzgórza, nadając im specyficzny, czerwony kolor.
— Czerwone Wzgórza. —
Oczy Harry'ego rozbłysły zrozumieniem. — Kiedyś zastanawiałem się, skąd taka
nazwa.
— Pomimo tego, że
słońce zasila swą energią zamek aż pięć razy w roku, to tylko na początku lata
i jesieni każdy zakamarek hrabstwa przybiera płomienną barwę. Dodatkowo, jeżeli
pogoda jest upalna, powietrze wygląda jakby drgało, a cały teren ogarnął pożar.
— Skąd o tym wiesz?
Byłeś tu już kiedyś? — W czasie tej rozmowy zdążyli wyjść z pomieszczenia i
Harry raczej bez zdziwienia zobaczył, jak ściana za nimi na powrót się
zmaterializowała, zamieniając w chłodny, zabrudzony kamień.
— Czytałem „Historię
Emeraldfog". Nie rozumiem, jak można być właścicielem zamku i nie
przeczytać niczego na jego temat. — Snape spojrzał na niego z potępieniem,
wyjmując z kandelabra pochodnię.
— Eee… przeczytam. —
Harry przez chwilę poczuł się tak, jakby wrócił do Hogwartu i usłyszał głos
Hermiony wyrzucającej mu, że nie przeczytał najsłynniejszej książki o zamku.
Zdecydowanie tym razem zamierzał naprawić to zaniedbanie. Przynajmniej jeżeli
chodziło o Emeraldfog.
***
Ulica Pokątna nigdy
się nie zmieniała. Odkąd Harry pamiętał, zawsze było na niej tłumnie i gwarnie.
Jako dziecko dostrzegał tylko kolorowe wystawy i stragany, przy których
przekupki odziane w krzykliwe stroje głośno zachwalały swoje towary. Tym razem
wchodząc na Pokątną, Harry widział o wiele więcej. Pomiędzy stoiskami można
było spotkać ludzi każdego stanu i zamożności. Za robiącymi zakupy, bogato
odzianymi czarodziejami, stały skrzaty, które zawsze starały się być jak
najmniej widoczne. Odbierały od swych właścicieli kupione produkty i po ich
zmniejszeniu pakowały do kuferków. W bramach stali naganiacze z mniej
uczęszczanych ulic. Młodzi chłopcy i dziewczęta, ubrani w skromne, szare
stroje, podchodzili do klientów, zachwalając towary i ceny, wskazując, gdzie
otwarto nowy sklep bądź stragan. Im więcej nabywców naraili w ten sposób swoim
pracodawcom, tym więcej knutów wpadało do ich kieszeni. Pod ścianami bawiły się
dzieci sprzedawców i straganiarzy.
— Dzień dobry, panie
dyrektorze. — Zaraz za progiem Dziurawego Kotła przywitał go wesoły, lekko
zadyszany, dziecięcy głos.
— Panno Gwyneth. —
Harry skinął głową niskiej, nieco pulchnej dziewczynce. — Przyszłaś na zakupy?
— Nie, pomagam mamie. —
Poprawiła przewieszoną przez ramię i zawiązaną w pasie chustę, w którą owinięte
było około półroczne dziecko. — Skończyły się nam pijawki i musiałam przywieźć
z domu. Mama trzyma je w piwnicy, bo tam jest zimno i nie trzeba tak często
rzucać czarów chłodzących.
— Twoja mama pracuje w
aptece? — Odruchowo spojrzał w kierunku sklepu z wszelkimi ingrediencjami i
składnikami eliksirów.
— Fajnie by było,
aptekarze są bogaci. — Uśmiechnęła się szeroko. — Nie, my mamy stragan z
ziołami. — Wskazała ręką w stronę pobliskich stoisk. — Pijawki, krwawe kijanki
i pajęczy jad to tylko dodatki. Mój tata i brat zbierają je na bagnach, więc
mamy świeższe niż w sklepach. — Jedną ręką mocniej objęła śpiące dziecko, a
drugą złapała za trzonek wózka. — Muszę iść, mama czeka. — Pchnęła mocno
pojazd, którego koło z oporem podskoczyło na jednym z kocich łbów, którymi
wybrukowana była ulica.
— Powinnaś rzucić
zaklęcie zmniejszające ciężar, byłoby ci łatwiej — poradził Harry, patrząc, jak
dziewczyna lawiruje wózkiem pomiędzy kamieniami. Wehikuł kształtem przypominał
trzykołowe taczki, wypchane po brzegi towarem.
— W wakacje? —
Spojrzała na niego krzywo.
— Och… Zupełnie o tym
zapomniałem. — Pochylił się i pomógł jej wyjechać na prosty chodnik.
— Nie ma czym się
przejmować — Po raz kolejny uśmiechnęła się wesoło. — Odkąd chodzę do szkoły,
znam więcej zaklęć. Jeszcze dwa lata i będę mogła używać ich cały czas, a wtedy
pomogę rodzicom. Dobrze wyszkolona czarownica znajdzie lepszą pracę. Może nawet
otworzę własną aptekę?
— A chciałabyś? — Szła
w tym samym kierunku co on, więc zrównał z nią krok.
— Jasne. Kto by nie
chciał? Mama mówi, że mam szansę, jeżeli mój nauczyciel od eliksirów będzie
dobry w swoim fachu, a ja będę się dużo uczyć.
— Profesor Snape to
najlepszy mistrz eliksirów, jakiego znam — zapewnił ją pospiesznie.
— Też tak myślę. Jest
świetnym nauczycielem. Zupełnie nie wiem, czemu większość uczniów tak się go
boi.
— Tak, to bardzo
dziwne. — Bo przecież Snape to takie nasze słoneczko. Co prawda w fazie
zaćmienia, ale zawsze słoneczko. Pomyślał
ironicznie, po czym pożegnał się z uczennicą, gdyż po drugiej stronie ulicy
znajdowało się wejście do banku Gringotta.
***
Mały, pomarszczony
goblin długim palcem zakończonym ostrym szponem przesunął wzdłuż pergaminu,
odczytując po raz drugi jego treść.
— Podsumujmy. W razie
pańskiej śmierci posiadłość Emeraldfog, znajdująca się w hrabstwie Red Hills,
przechodzi na własność pana Draco Malfoya—Pottera. Dom przy Grimmauld Place 12
w Londynie zostaje przekazany panu Ronaldowi Weasleyowi i pani Hermionie
Granger. — Goblin poprawił okulary i spojrzał spod oka na siedzącego przed nim
Harry'ego. — Jeden dom, dwie niespokrewnione ze sobą osoby. Zdaje pan sobie
sprawę z tego, do czego może to doprowadzić?
— Zapewne niedługo
będą małżeństwem. — Harry wzruszył ramionami, nie widząc większego problemu.
— A jeżeli nie będą?
Czy nie powinien pan tego jakoś uwzględnić? Taka forma zapisu może doprowadzić
do tego, iż pańscy przyjaciele staną przed sądem, walcząc o tę nieruchomość. To
bardzo przewidywalne zakończenie, zwłaszcza u ludzi.
— Zapewniam, że nawet
gdyby nie doszło do ślubu, ani pan Weasley, ani panna Granger nie będą walczyć
o dom. To nie w ich stylu. — Harry poczuł się urażony podejrzeniami goblina.
— Rozumiem. — Urzędnik
pokiwał głową, jednak jego wyraz twarzy wskazywał, że nie czuje się przekonany.
— Co z ziemią w Dolinie Godryka?
— Proszę zapisać na
rzecz pana Samuela Malfoya.
— Samuel Malfoy. —
Goblin machnął ręką w kierunku samopiszącego pióra, które dopisało odpowiedni
paragraf. Harry'emu przyszło na myśl długie, jadowicie zielone pióro Rity
Skeeter. Odruchowo pochylił się i zerknął w kierunku zapisu. — Oczywiście
dostanie pan dokumenty do wglądu przed ich podpisaniem — zapewnił uprzejmie
goblin.
— Oczywiście. — Harry
z ociąganiem odsunął się od biurka.
— Czy pańskie konta
bankowe również przypiszemy?
— Tak — potwierdził
stanowczo Harry. — Skrytkę Potterów proszę zapisać na rzecz Draco Malfoya—Pottera.
Majątek rodu Blacków w dniu osiągnięcia pełnoletniości powinien objąć Samuel Malfoy.
Goblin skinął głową i
po chwili zwój wypełniły kolejne linijki perfekcyjnie prostego pisma. Harry
przyglądał się idealnie równym literom i zaczął się zastanawiać, czy pióro nie
ma aby odgórnie ustalonego stylu. Zapis bardziej kojarzył się z drukiem niż
pismem odręcznym. Po kilku minutach ciszy wypełnionej tylko skrzypieniem ostrej
stalówki, pióro uniosło się i zawisło bez ruchu nad kałamarzem. Goblin pochylił
się nad pergaminem, bacznie zlustrował jego treść, po czym posypał go piaskiem,
strzepnął i podał Harry'emu.
— Nie lepiej rzucić
zaklęcie suszące? — Harry przyjął od niego zwój i zagłębił się w lekturze, z
zadowoleniem stwierdzając, że wszystkie jego życzenia zostały przez urzędnika
ujęte w prosty i zrozumiały sposób.
— Zaklęcie suszące
koliduje z zaklęciem konserwacji. Po kilku latach atrament zaczyna się kruszyć.
— Pan oczywiście zna
się na tym lepiej. — Harry oddał dokument goblinowi i oparł się na powrót o
zagłówek fotela. — Wszystko się zgadza.
— Jeżeli jest pan
zadowolony, to możemy podpisać. — Mężczyzna zeskoczył ze stołka i kołysząc się
lekko, podszedł do regału, który składał się z całej masy szuflad i szufladek.
Bez wahania sięgnął do jednej z nich i wyciągnął z jej głębin długi futerał o
ciemnofioletowej barwie, wykończony złotym ornamentem.
— Jeszcze jedno. —
Harry przesunął dłonią po miękkim obiciu fotela, obserwując goblina,
kaczkowatym chodem powracającego do biurka.
— Słucham, panie
Potter. — Urzędnik usiadł na fotelu i Harry był gotów przysiąc, że ten podniósł
się wraz z nim do góry.
— Samuel Malfoy nie
został przeze mnie oficjalnie adoptowany. W tej chwili opiekę nad nim sprawuje
mój mąż. Niemniej jest on ciężko chory, dlatego… — Zawahał się chwilę. — Gdyby
doszło do najgorszego, kto w chwili jego śmierci objąłby pieczę nad Samuelem?
— Nie rozumiem. —
Goblin zmarszczył czoło, zamierając na chwilę z piórem wyjętym z przyniesionego
futerału. — Przyszedł pan spisać testament, w którym praktycznie cały majątek
scedował na swojego męża… który jest na skraju śmieci? Wy ludzie jesteście
dziwnymi istotami. — Pokręcił głową z niedowierzaniem.
— To skomplikowane.
Proszę nie doszukiwać się w tym sensu, tylko odpowiedzieć na moje pytanie.
— Jest pan mężem
Dracona Malfoya—Pottera. — Goblin nie wyglądał na urażonego raczej oschłą
odpowiedzią. — Jeżeli nigdzie nie ma odpowiedniego wpisu, że wyznaczył on już
opiekuna dla swojego brata na wypadek swojej śmierci, to automatycznie pan się
nim staje, jako najbliższa rodzina.
— Rozumiem. — Harry
zagryzł wargę, zastanawiając się nad czymś intensywnie.
— Jeżeli to już
wszystko… — Urzędnik podsunął mu pergamin, wyciągając pazurzastą łapę, w której
trzymał pióro.
— Jeszcze jedno. —
Harry podniósł się, wbijając wzrok w dokument. — Proszę dopisać… że w razie
gdybym ja i Draco Malfoy… — odchrząknął i zamilkł na moment, jakby szukał
odpowiednich słów. — Jeżeli ja i mój mąż uleglibyśmy razem jakiemuś wypadkowi,
proszę zaznaczyć, że moje dobra, które miał przejąć Draco, automatycznie
przypadają Samuelowi Malfoyowi, a na jego opiekuna wyznaczam Severusa Snape'a.
Emeraldfog, do momentu przejęcia majątku przez Samuela Malfoya, zarządzać ma
Hermiona Granger. — Zamilkł i odetchnął głęboko. — Tak, to już wszystko.
Dziesięć minut później
Harry opuścił bank Gringotta, czując się absurdalnie oderwanym od
rzeczywistości. Było coś zupełnie nierealnego w tym, że właśnie w obecności
urzędnika spisał swój własny testament. Odkąd skończyła się wojna nie myślał o
śmierci, a nawet gdyby taka myśl zaświtała w jego głowie, wszystko było
zupełnie proste. Cały jego majątek mieli przejąć Ron i Hermiona. To krótkie
oświadczenie złożył przed wojną i zostało one spisane jeszcze przez
Dumbledore'a. Wszyscy o tym wiedzieli i nie musiał się tym przejmować. Teraz
był mężem Draco i opiekunem jego brata. W dodatku już jutro mógł… Przystanął
przed lodziarnią Floriana Fortescue i po chwili namysłu wszedł do środka.
— Poproszę Eksplozję
Smaków z podwójnym sosem czekoladowym — mruknął do młodej kelnerki. Po mniej
niż minucie olbrzymi puchar lodów wylądował na stoliku tuż przed jego nosem.
Wbił zęby w chrupiący, kakaowy, nadziewany wafelek, który zdobił czubek
lodowego przysmaku. Słodycz czekolady rozlała się na jego języku. Uśmiechnął
się gorzko.
Hej,
OdpowiedzUsuńo ten tekst, że Snape to słoneczko w fazie zaćmienia ale nadal słoneczko... rewelacja, spisał testament, tak i Sama też się troszczy... mam nadzieję, że się uda...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia