Odwaga to panowanie
nad strachem, a nie brak strachu.
Draco powtarzał sobie
tę myśl niczym mantrę, gdy przemierzał na pozór puste korytarze Rowle Manor.
Kiedyś piękny, tętniący życiem dom przypominał teraz krajobraz po bitwie.
Skrzywił się, gdy dotarło do niego, że to nie wojna zniszczyła to dzieło
sztuki, jakim był dwór, a zwyczajna niedbałość aurorów. Gdyby wykazali chociaż
trochę poszanowania, nawet nie dla właścicieli, ale dla wartości, jaką
przestawiały niektóre przedmioty, w tej chwili nie musiałby się wzdrygać, gdy
jego stopy deptały resztki rozbitych, antycznych waz. Najwyraźniej nikt nawet
nie pomyślał o delikatności, gdy przeszukiwali posiadłość w celu wykrycia
czarnomagicznych artefaktów.
Draco mijał kolejne
komnaty straszące pozdzieranymi, jakby w przypływie złości, tapetami i
zapleśniałymi dywanami z powygryzanymi, zapewne przez szczury, brzegami. Część
kryształowych żyrandoli zniknęła zupełnie, padając najprawdopodobniej łupem
grabieżców, pozostałe wisiały smętnie, podzwaniając resztkami szklanych sopli,
które poruszał nocny wiatr wpadający przez rozbite okna. Ten dźwięk przyprawiał
go o dreszcze. Przeszedł ostrożnie obok jednego z na wpół rozwalonych kominków,
przestępując nad roztrzaskanymi na kamiennej podłodze figurkami. Smutne. Mógł
zrozumieć to, że ktoś kruszył kamień, aby znaleźć skrytki, których pełno było w
dworach czarodziei, nie mógł jednak pojąć, dlaczego z taką wściekłością
wyładowano się na delikatnych ozdobach. Jakby dzieło zniszczenia dawało komuś
satysfakcję. Pod jego stopą coś zachrzęściło. Przesunął ją w bok, by dostrzec
popękane oblicze laleczki z francuskiej porcelany, niegdyś zapewne pięknej i
delikatnej. Najprawdopodobniej właścicielka dworu miała sentyment do tego
rodzaju bibelotów. Być może zbierała je latami, nie przypuszczając, że jej
ukochane maleństwa, roztrzaskane, pokryją kiedyś zakurzoną podłogę. Draco nie
był sentymentalny, rzadko przywiązywał wagę do podobnych rzeczy, jednak w
pewien sposób upadek tego pięknego dworu sprawiał mu przykrość. Wszędzie, gdzie
się obrócił, widział gruz zalegający marmurowe posadzki. Przerażała go myśl, że
gdzieś tutaj znajdowała się komnata, w której ukryty był Samuel. To
niesprawiedliwe, że małe dziecko zmuszone zostało do oglądania przygnębiających
obrazów ruiny. Jakby sam fakt porwania nie był wystarczająco straszny.
Otworzył kolejne drzwi
i z różdżką gotową do ataku odskoczył, gdy ciemny kształt śmignął mu pod
nogami. Zbeształ sam siebie za lodowate igły strachu, które poczuł na całym
ciele. To tylko stary, zdziczały kot. Przeklął cicho i ruszył dalej. W tej
chwili zazdrościł Harry'emu, że może przemierzać tę ruinę z Weasleyem u boku.
Przez głowę przemknęła mu myśl, że Potter był jednym z aurorów przydzielonych
do przeszukania Rowle Manor. Czy i on wyładowywał swój gniew i frustrację na
wszystkim, co znalazło się w zasięgu jego rąk? Wzdrygnął się na myśl, że Malfoy
Manor mogłoby tak wyglądać i że dzieła zniszczenia mógłby dokonać Harry Potter.
Nie, nie wierzył, że jego mąż byłby do tego zdolny. Draco wiedział, jak bardzo
Harry jest sentymentalny. W jego pokoju stały zdjęcia przyjaciół, nadal
przechowywał resztki swej starej miotły, a kiedyś nawet wydawało mu się, że w
którejś z szuflad mignęło mu, starannie zawinięte w skrawek materiału, rozbite
lusterko. Tak, jeżeli ktoś tutaj zawinił, to byli to niekrzesani, nie mający
żadnych obiekcji aurorzy, nie Harry.
Skrzywił się
ironicznie, gdy dotarło do niego, że podświadomie idealizuje swojego partnera.
Być może nie był on jednym z tych, którzy w furii wyładowywali swój gniew na
własności znienawidzonego śmierciożercy, ale był równie winny grabieży, która
nastąpiła później. W końcu to on i jego współpracownicy nie założyli ponownie
barier, pozostawiając posiadłość dostępną dla każdego. Draco nie czuł żalu z
powodu byłych mieszkańców domu, dostali to, na co zasłużyli. Jego złość
powodowało bezsensowne niszczenie. Fakt, że ktoś nie rozumiał wartości
unikalnych przedmiotów, nie był żadnym usprawiedliwieniem. To był po prostu
wandalizm w czystej postaci.
Powoli wspiął się po
schodach wyłożonych płytkami, kiedyś zapewne pięknymi, teraz porysowanymi i
popękanymi. Mocniej zacisnął palce na Ręce Glorii, drugą dłoń przesuwając po
kieszeni, w której ukryty był proszek ciemności. Dziwne, że przeszedł cały
parter niezaczepiony przez nikogo. Teraz przemierzał korytarze piętra, tak
puste i ciche, jakby poza nim w posiadłości nie było żywego ducha. Niepokojące.
Naprawdę wolałby walczyć, spotkać kogoś, doprowadzić do konfrontacji i
przydusić go do ściany, żądając odpowiedzi. Ta pozorna pustka doprowadzała go
do szału.
Przystanął i rozejrzał
się dookoła, mrużąc podejrzliwie oczy. Coś było nie tak. Już dawno powinien był
się na kogoś natknąć lub usłyszeć jakikolwiek dźwięk świadczący o obecności
innych osób. Przecież we dworze był jeszcze Harry, Weasley, Snape, a i aurorzy
zapewne wkroczyli już do akcji. Zupełnie, jakby ktoś rzucił na niego czar
wyciszenia, aby nie zwracać jego uwagi na… na co? Od początku miał wrażenie, że
coś go rozprasza, coś, co powoduje, że… idzie jak po sznurku! Sapnął głośno,
gdy zdał sobie sprawę, że ma rację. Wiedzieli! Dokładnie wiedzieli, kiedy
wszedł do dworu i wyznaczyli mu drogę. Cholerna magia krwi! Subtelny i
praktycznie niewykrywalny czar, który mógł rzucić tylko jego ojciec. Osoba z
nim związana! Draco prawie zgrzytnął zębami, gdy uświadomił sobie, że być może
minął komnatę, w której znajdował się Samuel, kiedy pod wpływem zaklęcia
kierował się prosto w paszczę lwa. Teraz dokładnie rozumiał, dlaczego jego
myśli bardziej zajmował stan dworu niż brat. Odwracano jego uwagę od tego, co
istotne!
— Finite incantatem
— mruknął cicho, kierując różdżkę na siebie.
Odwrócił się, aby
wrócić na parter, jednak coś nadal ciągnęło go w stronę końca korytarza. Miał
wrażenie, że znajduje się tam coś ważnego, być może odpowiedzi na pytania. A
może Samuel? Zgrzytnął zębami. Pieprzone zaklęcie nadal działało. Mógł
przewidzieć, że zwykły czar rozproszenia tutaj nie pomoże. A więc czekali na
niego. Wyprostował się i szybkim krokiem ruszył przed siebie, mocniej
zaciskając palce na różdżce, czujny i w każdej chwili przygotowany do odparcia
ataku. Teraz, kiedy zdał sobie sprawę, z czym ma do czynienia, mógł bardziej
skupić się na zadaniu.
Powoli zbliżał się do
drzwi znajdujących się na przeciwległej ścianie holu, rozglądając się
jednocześnie dookoła. Miał wrażenie, że słyszy zduszone śmiechy, tak jakby ktoś
obserwował go z ukrycia. Cholera! To zdecydowanie nie tak miało wyglądać! Wyprostował
ramiona i ostrożnie pchnął drewniane, bogato rzeźbione drzwi, które ku jego
zaskoczeniu otworzyły się bezszelestnie. Przełknął ślinę i wkroczył do środka.
Wnętrze w niczym nie
przypominało zniszczonych pomieszczeń, które mijał po drodze. Jasne, wyłożone
drogą tapetą ściany oświetlały magiczne pochodnie, osadzone w mosiężnych
kandelabrach. W kominku płonął ogień, a duży wazon z bukietem białych róż w
środku stał na jego gzymsie. Na okrągłym stoliku, nad filiżanką kawy unosił się
obłoczek pary.
— Mam nadzieję, że
nikt nie niepokoił cię po drodze. — Cichy, lekko stłumiony, lecz jakże dobrze
znany Draco głos dotarł do niego z lewej strony pokoju. Błyskawicznie odwrócił
się w jego kierunku z wyciągniętą przed siebie różdżką. — Proszę, cóż za
refleks. Niemniej cokolwiek spóźniony.
— Wiedziałem, że to
ty! — Draco zmrużył oczy, wpatrując się w siedzącą w głębokim fotelu postać.
— Tak, wyobrażam
sobie. — Lucjusz podniósł się powoli z fotela i wyprostował, po czym przeszedł
kilka kroków w kierunku syna. Gdy światło pochodni padło na jego twarz, Draco
wzdrygnął się lekko. — Żałosne, prawda? — Starszy Malfoy przeciągnął szczupłymi
palcami po wyglądającej jak martwa lewej stronie twarzy.
— Zasłużyłeś na o
wiele więcej… — Draco siłą woli powstrzymał odruch, który nakazywał mu cofnąć
się w bezpieczne miejsce.
— Pięć lat w śpiączce
po zdradzie własnego syna to chyba wystarczająca kara. — Mocno opierając się na
ręcznie rzeźbionej lasce, mężczyzna minął Draco i zatrzymał się przy stoliku,
zaciskając palce na krawędzi krzesła.
— Najwyraźniej niczego
cię to nie nauczyło. Nie dość, że udało ci się uciec, to… — Draco potrząsnął
głową, próbując się uspokoić. — Gdzie jest Samuel! Co mu zrobiłeś?
— Ach, Samuel,
nieszczęsne dziecko. Nigdy nie powinien się urodzić, ale Alecto się uparła. Nie
wiem, o czym myślałeś, zabierając go z sierocińca.
— To mój brat, ale ty…
ty nigdy tego nie zrozumiesz. — Draco nieznacznie opuścił różdżkę, jednak ani
na chwilę nie spuszczał wzroku z ojca.
— To bękart. Hańba i
wstyd dla naszego rodu. — Lucjusz odwrócił się i spojrzał na syna ostro. —
Niepotrzebne sentymenty, nie tego cię uczyłem.
— A ja myślę, że
właśnie tego. Honor rodziny, więzy krwi, Malfoyowie zawsze trzymają się razem.
Czy nie o to w tym wszystkim chodziło?
— Być może. — Lucjusz
skinął lekko głową. — Najwyraźniej popełniłem błąd, zakładając, że jesteś w
stanie to pojąć. Zdradziłeś mnie! Zdradziłeś ideały, które ci wpajałem! A potem
zdradziłeś swoją matkę, okrywając ją hańbą.
— Nie bądź hipokrytą. —
Draco skrzywił się szyderczo. — Zdrada, zdrada, zdrada. Szafujesz tym słowem,
podczas gdy to ty pierwszy wskoczyłeś w ogień. Mam nadzieję, że przynajmniej
było warto.
— Byłem… cóż, nie
myślałem trzeźwo. — Lucjusz chciał wzruszyć ramionami, jednak, ku jego
rozgoryczeniu, lewy bark pozostał nieruchomy.
— Przespałeś się z nią
po jednej z tych waszych śmieciożerczych libacji? To naprawdę żenujące. I ty
śmiesz mówić o godności.
— Nie zapominaj się! —
Mężczyzna mocniej zacisnął palce na rękojeści laski. — Ty też byłeś jednym z
nas — dodał ciszej. — Też byłeś śmierciożercą.
— Nie byłem.
To spokojne
stwierdzenie najwyraźniej wytrąciło starszego Malfoya z równowagi, gdyż
zachwiał się lekko, kiedy postąpił krok w kierunku syna. Draco zdusił w sobie
odruch pomocy. Mimo tego, co mówił, pomimo całej złości jaka w nim buzowała,
targał nim też ogromny żal. Jego ojciec. Ten wspaniały, pełen godności
mężczyzna, stał się… kaleką. Kimś, kto z trudem się poruszał, opierając swe
sparaliżowane ciało na…
— Gdzie twoja stara
laska? — Pytanie padło, nim Draco zdążył je powstrzymać.
Przez twarz Lucjusza
przebiegł skurcz.
— Aurorzy.
— Och… Cóż, to
logiczne, twój symbol władzy ukrywał w sobie zbyt wiele czarnej magii i… twoją
różdżkę. Wiąz z włóknem smoczego serca… Musiało być trudno przyzwyczaić się do
nowej.
— Bynajmniej. —
Lucjusz odwrócił twarz, ukrywając ją za kurtyną jasnych włosów.
— Wiesz, że nie możesz
ukrywać się w nieskończoność. W końcu cię złapią. Porwanie chłopca działa na
twoją niekorzyść.
— Jeden grzech mniej,
jeden więcej…
— Oddaj mi go, nie
jest ci do niczego potrzebny. — Draco zacisnął zęby, słysząc w swym głosie
błagalną nutę.
— Jest skazą. —
Lucjusz na powrót spojrzał na syna. — Dlaczego tak ci na nim zależy?
— To mój brat. Kocham
go.
— Ach, miłość. Zgubne
uczucie. Ludzie dla niej ginęli. Miłość to słabość. — Lucjusz westchnął i
mocniej oparł się na lasce. — Stałeś się zbyt emocjonalny, synu. Zakładam, że
to wpływ Pottera.
— Nie mieszaj w to
Harry'ego. — Draco rzucił mu wściekłe spojrzenie. — On nie ma z tym nic
wspólnego. Samuel zagościł w moim życiu na długo przed nim!
— Proszę, proszę,
Harry… — wycedził Lucjusz. — Gdzie się podziały te dobre czasy, gdy Harry
był tylko Potterem, wrogiem numer jeden?
— Umarły wraz ze
śmierciożercami.
Mężczyzna cofnął się,
jakby Draco go uderzył i zacisnął usta w wąską linię.
— Ja żyję. Ty również.
— Już ci mówiłem,
nigdy nie byłem jednym z was.
— Ten znak mówi coś
innego. — Lucjusz oparł się o krzesło i zdrową ręką podciągnął do góry rękaw
szaty, odsłaniając tatuaż.
— Nie porównuj ich. Ty
przyjąłeś Znak jako symbol swojego oddania psychopacie z manią wielkości. Ja
swój, aby go zniszczyć. — Kąciki ust Draco wygięły się ironicznie, gdy ujrzał w
oczach ojca szok, którego ten nie zdołał w porę ukryć. — Tak, od samego
początku byłem szpiegiem. Jak widzisz, jestem dobry w swoim fachu. Możesz sobie
pogratulować, zawsze uczyłeś mnie, aby być najlepszym.
— Uczyłem cię też
innych rzeczy, twoja pamięć jest mocno wybiórcza.
— Raczej wyrafinowana.
Przyjmuje to, co znaczące, a odrzuca brednie szaleńca. Dosyć tego, marnujesz
tylko mój czas. — Różdżka Draco powędrowała z powrotem do góry. — Oddaj mojego
brata.
— Grozisz mi? —
Lucjusz parsknął krótkim, śmiechem, a w jego oczach pojawiło się coś dziwnego. —
Zachowaj groźby dla tych, którzy mają możliwość…
— Przestań pieprzyć i
oddaj… — Krzyk zagłuszył ostanie słowa ojca, jednocześnie sprawiając, że Draco
nie usłyszał ruchu po swojej prawej stronie.
— Expelliarmus!
Jego głogowa różdżka
wyślizgnęła mu się spomiędzy palców i poszybowała w stronę intruza. Draco
zamarł z wyciągniętą przed siebie dłonią.
— Cóż za język!
Przebywanie z plebsem najwyraźniej ci szkodzi. — Narcyza cmoknęła z
dezaprobatą.
— Ty…
— Matko! Nie jestem
jednym z twoich wątpliwych przyjaciół. — Kobieta spojrzała na niego zimno. —
Nie przywitasz się?
— To nie spotkanie
towarzyskie.
— Rozczarowujesz mnie.
Tyle lat nie byliśmy razem, jak rodzina. — Narcyza machnęła dłonią i
natychmiast pojawił się mocno wystraszony skrzat, kładąc na stoliku tacę z
herbatą i ciasteczkami. — Darjeeling, parzona trzy minuty, taka, jak lubisz.
— Nie, dziękuję.
— Nalegam. — W głosie
matki zadźwięczała stal.
— Nie rozumiesz? Nie
chcę ani twojej herbaty, ani twoich ciasteczek! Przyszedłem tu po brata. —
Draco ledwo panował nad sobą. Miał ochotę wrzasnąć i komuś przyłożyć. To była
farsa, pozory dobrego wychowania, za którymi kryło się zło.
— Ależ, Draco. — Narcyza
spojrzała na niego z zaskoczeniem. — Ty nie masz brata.
— Samuel…
— Nie wymawiaj przy
mnie tego imienia!
— Co zrobiliście z
Samem? — Draco przesunął palcami po czole. Merlinie, miał nadzieję, że Harry i
Snape mieli więcej szczęścia niż on i znaleźli chłopca. — To tylko dziecko.
— Nie rozumiesz,
Draco. Zło ukrywa się pod różnymi postaciami. Czasami przybiera formę takiej
niewinnej na pozór istoty, aby kusić nas i wabić. Zło trzeba niszczyć, zanim
przejmie nad nami władzę. — Narcyza wolnym krokiem podeszła do stolika i nalała
sobie gorącej herbaty do maleńkiej filiżanki. — Niestety, Lucjusz również nie
pojmuje ogromu zagrożenia. Sprawił mi zawód.
— Narcyzo…
— Tak? Och,
przepraszam, też chcesz herbaty? — Kobieta nalała kolejną porcję napoju.
— O czym ona mówi? —
Draco spojrzał na ojca bezradnie.
— Nie ona! Matka! —
Głos Narcyzy wzniósł się o oktawę, by w tym samym momencie opaść. — Kochanie, a
ciasteczko?
— Ojcze? — Czuł się
tak, jakby ktoś wepchnął go w sam środek jakiegoś nieudolnego przestawienia
teatralnego z nad wyraz sztucznymi aktorami.
— Tak, właśnie! Ojcze!
— Matka uśmiechnęła się radośnie. — Widzisz, znowu jesteśmy jednością.
Wspaniałą i nieskazitelną rodziną. Musicie jeszcze tylko zmyć z siebie grzechy,
odpokutować. Czystość odróżnia arystokrację od hołoty.
— Odpokutować? — Draco
miał wrażenie, że coś zimnego przepełzło wzdłuż jego kręgosłupa.
— Oczywiście, pokuta
oczyszcza. — Narcyza skinęła poważnie głową. — Niestety, Lucjusz nie jest o tym
przekonany — dodała smutno.
— Narcyzo, tłumaczyłem
ci…
— Cicho. — Wzrok
kobiety stwardniał, gdy ponownie spojrzała na męża i Draco nagle zdał sobie
sprawę, że coś tu się zupełnie nie zgadza. Matka dominowała! I było to
absolutnie przerażające. — Zawiniłeś, mój drogi. Pozwoliłeś ciału, aby przejęło
władzę nad umysłem. Zbrukałeś nasz związek, jego świętość, wagę. Sprowadziłeś
przez to na świat zło, w którym płynie twoja krew. Powinieneś mieć w sobie
siłę, aby ten grzech zniszczyć, spopielić. Sprawić, by przestał istnieć. —
Wolno podeszła do mężczyzny i pogładziła go delikatnie po twarzy w parodii
czułości. — A wtedy ja ci wybaczę.
— To tylko chłopiec.
On ci nie zagraża. — Lucjusz przymknął oczy w grymasie, który Draco uznał za
rezygnację. — Pozwól mu odejść, odeślij gdzieś daleko, gdzie nikt nie będzie o
nim wiedział.
— Pamiętaj o swojej
różdżce. — Delikatny dotyk w ułamku sekundy zmienił się w ostre uderzenie i
zszokowany Draco zobaczył czerwone ślady palców wykwitające na policzku ojca.
Salazarze… miał do
ojca niesamowity żal. Żal graniczący wręcz z nienawiścią. Jednak w jego oczach
Lucjusz zawsze stanowił wzór arystokraty, przywódcy. Człowieka, który nigdy się
nie poddawał. Przed nikim nie zginał karku, pomijając tego obłąkańca, który
wyglądał, jakby zżerał go trąd. Duma i potęga, oto, co kojarzyło się z Malfoyem
seniorem. Dlaczego więc ulegał szaleńczym… Zamarł, gdy ta myśl uderzyła go z
mocą rozpędzonego tłuczka. Narcyza była szalona! Oczywiście wiedział, że po tym,
jak ojciec zapadł w śpiączkę, a Czarny Pan upadł, matka nie chciała przyjąć do
wiadomości, że rzeczywistość wokół niej uległa zmianie. Obwiniała go o
wszystko, nie raz i nie dwa wypominając mu zdradę. Nigdy nie pogodziła się z
faktem, że jej nazwisko w tym nowym świecie, straciło na wartości. Najwyraźniej
pojawienie się nieślubnego dziecka przepełniło kielich goryczy i kobieta
ostatecznie popadła w obłęd. Nie było innego wytłumaczenia.
— Obiecałaś. — Cichy
głos ojca sprawił, że Draco na powrót skupił się na rozgrywającej się przed
jego oczami scenie.
— Oczywiście, mój
drogi. — Narcyza po raz kolejny sięgnęła dłonią do twarzy męża, a Draco
zesztywniał na ten widok. Jednak tym razem karząca dłoń delikatnie odgarnęła
długie, jasne włosy mężczyzny, wkładając opadający na policzek kosmyk za ucho. —
Twoja nowa różdżka jest u mnie bezpieczna. Przecież wiesz. Dostaniesz ją, gdy
spełnisz swój obowiązek. Wtedy twoja pokuta dobiegnie końca. Pomogłam ci,
prawda? Wyrwałam cię z rąk niegodnych i nie pozwoliłam, by spotkała cię
krzywda. Tylko dwie osoby dzielą nas od szczęścia. Dlaczego nie potrafisz tego
zrozumieć? To takie proste. Ja, ty i Draco znowu zajmiemy należne nam miejsce w
społeczeństwie. Będą nas poważać, bać się nas, okazywać respekt. Tylko dwie
małe przeszkody…
— Nie zmusisz mnie,
abym zabił własnego syna! — Lucjusz wreszcie odzyskał część swej stanowczości i
odsunął się od żony.
— Nawet za cenę
odzyskania władzy, jaką daje magia? — Narcyza uniosła do góry różdżkę Draco,
tocząc ją między dwoma smukłymi palcami. — I nie nazywaj go tak! To bękart,
skaza!
— Zmuszasz go do… —
Draco zatrząsł się z przerażenia. — Zupełnie oszalałaś! Jak możesz kazać mu
zabić własne dziecko?
— Cisza! — Narcyza
skierowała na niego jego różdżkę. Przez chwilę przyglądała się jej, po czym z
cichym westchnieniem podeszła do kominka i położyła ją na gzymsie, daleko poza
jego zasięgiem. — Nie chciałabym zrobić ci krzywdy, Draco. — Z kieszeni
eleganckiej szaty wyjęła własną różdżkę, pieszcząc opuszkiem palca gładkie,
wypolerowane drewno. — Ty również musisz wyprostować swoje życie. Dopuściłeś
się potrójnej zdrady. Pierwszy raz, gdy zwróciłeś się przeciwko własnej
rodzinie. Drugi, gdy poślubiłeś… Pottera — Nazwisko Złotego Chłopca z trudem
przeszło jej przez usta. — Trzeci, gdy ujawniłeś światu istnienie dziecka.
— Nie…
— Milcz, kiedy do
ciebie mówię!
Draco wręcz poczuł,
jak powietrze w komnacie gęstnieje i przezornie zamilkł. Przez jego głowę
przebiegały dziesiątki myśli. Mógłby spróbować użyć magii niewerbalnej, w końcu
po ślubie nabył tę umiejętność dzięki połączeniu z Harrym. Jednak do tej pory
używał jej tylko wtedy, gdy z czystego lenistwa nie chciało mu się sięgnąć po
paterę z owocami lub… gdy szybko chciał pozbyć się zbędnego ubrania męża. Druga
opcja odpadała od razu. Nawet jeżeli miałby tu zginąć, nie pozbawi matki
odzieży. Na samą myśl zrobiło mu się słabo. Poza tym Narcyza na takie
upokorzenie mogłaby zareagować cokolwiek nieprzewidywalnie, a widok nagiej
rodzicielki nie był tym, co Draco chciał koniecznie widzieć w chwili śmierci.
Mógł też spróbować unieść tacę, na której leżały ciastka i starać się uderzyć
nią kobietę. Istniało jednak ryzyko, że nie trafi i wtedy jego odważny manewr
skończy się w ten sam sposób, czyli szybką Avadą z ręki własnej matki. Milczał
więc przezornie, coraz bardziej pragnąc, by Harry, Severus bądź ktokolwiek inny
interweniował w jakikolwiek, byle skuteczny, sposób.
— To będzie wasza
ofiara. Zadośćuczynienie za błędy. Draco… — Wolno ruszyła w kierunku syna,
zatrzymując się niechętnie, gdy ten cofnął się o krok. — Nie musisz się mnie
bać. Jestem twoją matką, wiesz, że zawsze chciałam dla ciebie wszystkiego, co
najlepsze.
— Tak jak wtedy, gdy
rzuciłaś Imperio na urzędnika w ministerstwie? — Draco spojrzał na nią kpiąco.
— Wiesz dobrze, że
zrobiłam to dla ciebie, dla nas! Jesteś Malfoyem, moc masz we krwi, nie było
zagrożenia. — Narcyza westchnęła zniecierpliwiona. — To miało zniszczyć
Pottera, zabić go lub, jeżeli by się nie udało, odebrać mu przynajmniej magię. —
Zamilkła, słysząc cichy śmiech Lucjusza. — To cię bawi?
— Owszem. — Malfoy
uśmiechnął się, lecz uniosła się tylko zdrowa strona jego twarzy. Jak
nieudolnie wykonana maska mima, przebiegło Draco przez głowę. — Założyłaś,
że nasz potomek jest potężniejszy magicznie od Pottera, co — rzucił synowi
szybkie spojrzenie — jest śmieszne. Złoty Chłopiec został naznaczony jako równy
Czarnemu Panu. Czy to dla ciebie nic nie znaczy?
— To… Draco…
Malfoyowie… — Narcyza zbladła lekko, lecz zaraz odzyskała rezon. — Jesteśmy
czystokrwistą rodziną. Nasza krew nigdy nie została rozrzedzona, nasza magia
sięga korzeniami do pokolenia Morgany! A Potter… Potter to mieszaniec, półkrwi
odmieniec! Musiałam coś zrobić!
— I zrobiłaś. Połączyłaś
nas na zawsze. — W głosie Draco można było usłyszeć czystą satysfakcję.
— To da się naprawić. —
Narcyza machnęła lekceważąco różdżką, aż posypały się z niej iskry. Lucjusz
przyglądał się temu z niepokojem. — To właśnie twoja pokuta. Zabijesz odmieńca.
Świat będzie bez niego lepszy.
— Chyba twój. — W
oczach Draco zapłonęła nienawiść. — Nigdy! Słyszysz? Nigdy nie zmusisz mnie,
bym skrzywdził Harry'ego!
— Zmieniłeś się. —
Kobieta odrzuciła na plecy jasne, długie włosy. — On cię zmienił. Gdybyś
poszedł od razu do Durmstrangu, nadal trwałbyś przy swojej rodzinie. Nauka w
Hogwarcie przewróciła ci w głowie. Ale oczywiście nikt mnie nie słuchał. —
Skierowała na męża oskarżycielskie spojrzenie.
— Trochę logiki,
Narcyzo. Draco nie może zabić swojego małżonka, gdyż magia mu na to nie
pozwoli. Rytuał, którym są połączeni, notabene dzięki tobie, skutecznie chroni
ich przed nimi samymi. Nawet Malfoy nie jest wszechmocny. Taki zwrot przeciwko
synergii doprowadziłby go do śmierci.
— Bronisz go? Po tym,
co ci zrobił? Po tym, jak przyglądał się, gdy nasi wrogowie zagnali cię jak
zwierzę wprost do pułapki, która na pięć lat pozbawiła cię…
— Narcyzo, to nie czas
na takie rozmowy. — Lucjusz odwrócił głowę, podziwiając magiczny obraz
przedstawiający wschodzące słońce nad Malfoy Manor. — Świta — mruknął cicho.
— Pięć lat
egzystowania na poziomie spetryfikowanej kukły naruszyło twój mózg, Lucjuszu.
Nie wierzę, że nie chcesz zadośćuczynienia. Rehabilitacji!
— Jesteś szalona! Nic
mnie nie zrehabilituje, nic nie oczyści naszego nazwiska. Zapomnij o salonach,
zaproszeniach, balach i rautach. To nie wróci! Sądzisz, że zabicie Pottera coś
zmieni? Pogrążysz siebie i Draco!
— Nie jestem szalona!
Dobrze wiem, czym kieruje się magia. — Narcyza zachichotała cicho. — Właściwie…
— Spojrzała na Draco z figlarnym uśmieszkiem, który przeraził go bardziej niż
jej wcześniejszy gniew. — Masz rację, to nie nasz syn będzie egzekutorem. On
tylko nakłoni odmieńca do przyjścia w odpowiednie miejsce o wyznaczonym czasie.
Resztą zajmą się nasi słudzy.
— Nigdy! Zapominasz,
że nie możesz mnie do niczego zmusić. — Draco zacisnął pięści. Merlinie, jakże
pragnął w tej chwili mieć swoją różdżkę!
— Doprawdy? — Przekrzywiła
lekko głowę, przyglądając mu się z rozbawieniem. — Zapominasz, że mam w rękach
coś, na czym ci bardzo zależy.
— Samuel… — Twarz
Draco zastygła w grymasie przerażenia. — To jeszcze dziecko…
— I od ciebie zależy,
czy umrze w bólu, czy zgaśnie we śnie, oczyszczony prostą Avadą. Crucio to
takie mało skomplikowane zaklęcie. — Przyłożyła palec do ust jakby się nad
czymś zastanawiała. — Chociaż po namyślę stwierdzam, że Imperio ma w sobie
więcej finezji i daje większe możliwości. Samookaleczenie… inspirujące,
nieprawdaż?
— Nienawidzę cię… —
Złamała go. Czuł, jakby uszło z niego powietrze. To nie był wybór, to był gwałt
na jego wolnej woli. Co miał zrobić? Poświęcić życie Harry'ego czy Samuela?
Cokolwiek wybierze, wyrzuty sumienia w końcu go zabiją. Będzie umierał długo i
powoli. — Harry… Harry odnajdzie Sama i twoje plany…
— Moje plany się
ziszczą. Może i go odnajdzie, jednak nigdy nie dostanie go w swoje ręce. —
Wzruszyła wdzięcznie ramionami. — Bękarta chroni magia krwi, nawet wszechmocny
Potter jej nie przełamie. Jak widzisz, wszystko przemyślałam.
— I sądzisz, że po tym
będziemy jedną wielką szczęśliwą rodzinką? — Draco przyglądał się stojącej
przed nim kobiecie, którą kiedyś uważał za uosobienie piękna, taktu i dobrego
smaku. Poczuł, jak cały strach spływa z niego, a zastępuje go czysta nienawiść
i determinacja. Powoli ruszył w kierunku matki, która na widok tego, co
odmalowało się na jego twarzy, cofnęła się lekko.
— Nie masz różdżki —
upomniała go cicho, swoją unosząc na wysokość jego piersi. — Nie bądź idiotą,
Draco.
— I co zrobisz?
Zabijesz mnie? — warknął nieprzyjemnie. — Proszę bardzo, nie krępuj się. Dla mnie
to nie ma znaczenia. Myślisz, że życie ze świadomością, że przyczyniłem się do
śmierci dwóch osób, na których mi najbardziej zależy, byłoby lepsze? Zawsze
byłaś próżna i zadufana w sobie. Wcale się nie zmieniłaś, poza tym, że teraz
jesteś kompletnie szalona!
— Nie podchodź!
— Draco, cofnij się!
Krzyki Narcyzy i
Lucjusza zlały się w jedno z odgłosem otwieranych z trzaskiem drzwi. Kątem oka
Draco zauważył stojących w nich Harry'ego i Snape'a. Nie! Nie mógł pozwolić,
aby coś stało się któremuś z nich. Nie mógł… Błyskawicznym ruchem dłoni sięgnął
do kieszeni i cisnął przed siebie Peruwiański Proszek Natychmiastowej
Ciemności. Komnatę ogarnął nieprzenikniony mrok. Z zaskoczeniem stwierdził, że
w drugiej ręce nadal ściska Rękę Glorii. Świat nagle zwolnił. Obrazy przesuwały
się przed nim rozmazane. Nie miał różdżki, więc tak naprawdę nie mógł niczego
zrobić. Zobaczył Narcyzę na oślep celującą w Harry'ego i odruchowo rzucił się w
jego kierunku. Ostatnim, co usłyszał, był krzyk Lucjusza i łoskot upadającego ciała.
Nie wiedział czyjego.
Hej,
OdpowiedzUsuńo w pewien sposób to Lucjusz jest po stronie Draco... Narcyza to oszalała, ale kto teraz padł Lucjusz, czy Draco?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia