Harry uwielbiał ogrody
otaczające zamek. Wiele razy wędrował ścieżkami wijącymi się pomiędzy krzakami dzikich
róż, paprociami lub malowniczo zarośniętymi powojem resztkami kolumn, które
kiedyś musiały być altankami imitującymi rzymski styl. Często w nocy, gdy sen
nie chciał nadejść, wychodził, aby odetchnąć świeżym powietrzem i pozwalał
myślom płynąć nieprzerwanym strumieniem, lawirując pomiędzy przeszłością i
teraźniejszością a marzeniami, w których wszystkie plany i zamierzenia się
spełniały, szkoła była stawiana za wzór, uczniowie byli szczęśliwi, a
przyjaciele zawsze trwali u jego boku. Czasami w takich nocnych wędrówkach
towarzyszył mu Draco. Malfoy lubił zagłębiać się pomiędzy wysokie ściany
labiryntu i z idealną wręcz precyzją zawsze trafiał do jego serca. Potrafił
godzinami siedzieć w znajdującej się tam, zarośniętej bluszczem altanie i
niewidzącym spojrzeniem wpatrywać się w niebo, którego skrawek widać było w
niewielkim świetliku umieszczonym nad ich głowami. Harry w takich chwilach
przymykał oczy i pozwalał sobie na całkowity relaks, wdychając zapach późnej
wiosny, dopóki dotyk na ramieniu nie wyrywał go ze sfery fantazji i nie
przywracał do rzeczywistości, w której była tylko noc, on i Draco, wracający
razem do zamku.
Tak, Harry naprawdę
kochał ogrody.
— Cholera, nienawidzę
tych pnączy — zawarczał Potter, potykając się kolejny raz o jakiś wystający
korzeń. — Przysiągłbym, że tego wcześniej tutaj nie było. Powinienem kazać
wykarczować cały ten teren i zasiać niegroźną trawę, która nie będzie stwarzała
niebezpieczeństwa w postaci połamanych kończyn.
— Oczywiście. — Draco
wzruszył ramionami, mocniej przyświecając sobie różdżką i ze zdumiewającą wręcz
intuicją omijając wszelkie nierówności terenu. Kierował się w stronę fontanny,
pod którą po raz ostatni widziano Samuela.
— Krzaki też każę
wyciąć, zasłaniają widok, zupełnie nie rozumiem, dlaczego wcześniej nie
zwróciłem na to uwagi. Przecież to stwarza idealne warunki do ukrycia się i…
— Harry. — Malfoy
przystanął i spojrzał z irytacją na towarzyszącego mu mężczyznę. — Zamknij się.
Naprawdę, zaczynam się zastanawiać, jakim cudem przetrwałeś jako auror.
— Co ma piernik do
wiatraka? — Gryfon spojrzał na niego z oburzeniem.
— Jeżeli za każdym
razem, gdy szedłeś na misję, marudziłeś z takim zapamiętaniem, twoi towarzysze
już dawno powinni cię byli zamordować. Zaczynam podziwiać ich cierpliwość. —
Podszedł do fontanny i rozejrzał się wokół. — Może powiesz mi wreszcie, czego
szukamy? O ile pamiętam, przeczesaliśmy to miejsce dokładnie, sprawdzając każdą
potencjalną kryjówkę i niczego do tej pory nie znaleźliśmy.
— Szukamy piłki. —
Harry skierował różdżkę na trawę, wypatrując zaginionej zabawki.
— Piłki… — Draco
spojrzał na niego z niedowierzaniem. — Po jaką cholerę nam piłka?
— Bo jest na nią
nałożone zaklęcie lokalizujące. — Potter potarł pięścią oko, do którego dostała
się drobinka kurzu. — Jeżeli Samuel miał ją w rękach…
— Harry… po co
ktokolwiek miałby zabierać go razem z zabawką?
— Do aportacji
wystarczy dotknięcie. Załóżmy, że Sam trzymał piłkę, a ktoś podszedł do niego
od tyłu… — Mężczyzna zamrugał, sprawdzając czy irytujące pieczenie minęło i z
zadowoleniem stwierdził, że wzrok odzyskał swoją ostrość.
— Nie wierzę… po
prostu nie wierzę, że nie pomyślałeś o tym wcześniej. — Draco obrzucił go
wściekłym spojrzeniem. — Wiedziałeś coś tak istotnego i pozwoliłeś, abyśmy
zmarnowali tyle czasu?
— Zapomniałem! — Harry
potrząsnął głową. — Wiem, że to moja wina, po prostu… cholera…
— Zaklęcie. — Malfoy
niecierpliwie zastukał palcami o brzeg fontanny, tłumiąc złość.
— Co?
— Jak brzmi zaklęcie
lokalizujące nałożone na piłkę? A myślisz, że o co pytam? — Pomimo tego, że
usiłował być spokojny, nerwy powoli zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa. Nawet
nie chodziło o to, że był zły na Pottera, chociaż był, po prostu strach coraz
bardziej przejmował nad nim kontrolę, a na takie rozkojarzenie nie mógł sobie
pozwolić.
— Recupero.
— Recupero! — Draco
mocniej chwycił różdżkę, gdy poczuł, że zadrżała w jego dłoni, jakby usiłowała
się wyrwać. — Tamtędy. — Jego krzyk bardziej przypominał skrzek, gdy uczucie na
nowo odzyskanej nadziei ścisnęło go za gardło.
Biegiem minęli
fontannę i przeskakując przez kilka porozrzucanych kamieni, skierowali się w
stronę, którą wskazywała różdżka. Oddech Pottera łaskotał Draco w szyję, gdy
ten prawie następował mu na pięty, tak samo jak on przejęty i pełen wiary.
— Dlaczego się
zatrzymałeś? — Harry spojrzał na Malfoya pytająco.
— Bo stoimy przed
wyjściem! — Draco rzucił mu wściekłe spojrzenie. — Gdziekolwiek jest Samuel,
teraz już wiemy, że nie ma go na terenie szkoły.
— Wiedzieliśmy o tym
już wcześniej. Mapa Huncwotów…
— Powiedzmy, że nie do
końca ufałem kawałkowi pergaminu. — Malfoy westchnął i przekroczył bramę.
Potter postąpił za nim, czując jak magia ochronna delikatnie muska jego skórę w
momencie, gdy opuszczali bezpieczny teren szkoły.
— Draco… wiesz, że
nikt nie mógł wejść na teren zamku… — Harry ostrożnie dotknął ramienia Malfoya.
— Samuel musiał samodzielnie opuścić ogród.
— To raczej oczywiste
i kiedy dorwę go w swoje ręce…
— Sprawdzisz czy jest
cały i zdrowy i podziękujesz wszelkim bogom i bóstwom, że ci się udało go
odzyskać. — Potter za bramą wyciągnął różdżkę i ponownie rzucił Recupero. Tym
razem poczuł ciepło, a przed jego oczami na moment ukazał się obraz
zarośniętego i zaniedbanego dworu. Wizja tak szybko jak się pojawiła, zniknęła.
— Skądś… — Harry zmarszczył czoło usiłując sobie przypomnieć, skąd zna
posiadłość, którą właśnie ukazało mu zaklęcie.
— Rowle Manor. — Draco
zrobił ruch, jakby chciał aportować się natychmiast, ale Harry chwycił rękę, w
której Malfoy trzymał różdżkę.
— Uspokój się, nie
możesz ot tak zjawić się tam samotnie. Oni tylko na to czekają. — Potter
pociągnął szarpiącego się mężczyznę z powrotem za bramę do ogrodu.
— Cholera, Harry,
możemy go… — Draco zmiął w ustach kolejne przekleństwo. — Puść mnie idioto!
— Nie! — Potter
mocniej chwycił jego rękę i zanim Malfoy zdążył zaprotestować, aportował ich
prosto do komnat Mistrza Eliksirów.
— Co ty wyprawiasz! —
Draco był autentycznie wściekły. — Liczy się każda minuta! Zmarnowaliśmy już
tyle czasu! Powinniśmy natychmiast wyruszyć!
— Uspokój się. — Harry
popchnął go stanowczo na fotel i odwrócił się w kierunku Snape'a, który z
uniesioną brwią obserwował zamieszanie. — Samuel najprawdopodobniej znajduje
się w Rowle Manor.
— Skąd pewność? —
Snape ostrożnie włożył do torby dwie ciemnoczerwone buteleczki, w których Harry
rozpoznał eliksiry przeciwkrwotoczne.
— W momencie porwania
trzymał w ręku piłkę. Zabawka ma na sobie zaklęcie lokalizujące.
— A wie pan o tym
ponieważ? — Severus zacisnął usta, wpatrując się w Pottera intensywnie.
— Ponieważ to ja ją kupowałem.
— I dopiero teraz nas
pan o tym informuje? — Snape wyszarpnął z rąk wchodzącego Rona kolejne eliksiry
i pomimo wściekłości, ostrożnie włożył je do torby. — Jest pan chodzącym…
— Severusie, przestań.
— Głos Draco był cichy, lecz skutecznie uciszył Mistrza Eliksirów. — Dzięki tej
zabawce znamy miejsce pobytu Samuela.
— To nie tłumaczy…
— To nie czas na
kłótnie. Będziecie mogli powyzywać się, kiedy już wrócimy. — Podniósł się z
fotela i ruszył w kierunku wyjścia.
— Czekaj! — Harry
ponownie chwycił go za rękaw szaty. — Nie możesz aportować się tam ot tak. Nie
wiesz, ilu ich tam jest, nie wiesz czy to nie pułapka. Nie uratujesz Samuela,
jeżeli cię złapią.
— To co? Mam tutaj
siedzieć i czekać, kiedy on tam jest i nie wiadomo, co przeżywa? Merlinie, musi
być przerażony, zagubiony i… kiedy pomyślę, że jest sam pośród tej zgrai…
—Zacisnął pięści, ale przestał próbować opuścić pomieszczenie. — Jaki jest twój
plan?
— Po pierwsze: musimy
zawiadomić aurorów. — Uniósł rękę, widząc, że Draco chce mu przerwać. — Sam z
nimi porozmawiam, ujawnią się dopiero, kiedy my wejdziemy do środka. Cicho i
bez zamieszania. Draco, wiem że nie ufasz ministerstwu, ale ja z nimi
pracowałem. To wyszkoleni ludzie, nie spieprzą tego.
— Zagwarantujesz mi
to?
— Poproszę o wybrane
przeze mnie osoby. Zgadzasz się?
— Niech będzie, ale
pozostają na zewnątrz. — Malfoy w zdenerwowaniu okrążył komnatę, zatrzymując
się obok Severusa. — Dom jest na pewno obłożony zaklęciem antyaportacyjnym, jak
sobie z tym poradzimy?
— To chyba moja
działka. — Ron po raz pierwszy odkąd się pojawili, odważył się odezwać.
— Łamacz zaklęć? —
Draco spojrzał na niego zaskoczony.
— Bill wiele mnie
nauczył, kiedy wstąpiłem w szeregi aurorów. Potem było już łatwo wybrać
kierunek, w którym chciałem się szkolić. — Weasley wzruszył ramionami.
— Rozumiem. — Malfoy
spojrzał na niego z uznaniem i Ron zaczerwienił się, jednocześnie prostując
swoje i tak imponująco wysokie ciało. — Jakieś propozycje?
— Peruwiański Proszek
Natychmiastowej Ciemności, Fred i George powinni go mieć. Draco, czy posiadasz
jeszcze ten artefakt…
— Rękę Glorii? Tak,
mam ją. — Draco skrzywił się lekko. Zarówno proszek, jak i Ręka, zostały już
kiedyś przez niego użyte i nie było to przyjemne wspomnienie.
— Dobrze, to da nam
element zaskoczenia. — Harry skinął głową. — Wezmę ze sobą pelerynę—niewidkę, a
Severus będzie odpowiedzialny za eliksiry.
Snape wzdrygnął się,
słysząc swoje imię w ustach Gryfona. O ile mógł znieść, kiedy mężczyzna zwracał
się do niego po nazwisku, o tyle imię uważał za zbytnie spoufalanie się.
— Nie jestem pańskim
podwładnym, panie Potter, i nie sądzę, aby był pan odpowiednią osobą, do
wydawania rozkazów.
— Proszę bardzo. —
Harry spojrzał na niego z nieskrywaną złością. — Masz lepsze pomysły? Jestem
otwarty na propozycje.
— Oczywiście. — Snape
jednym ruchem ręki uzbrojonej w różdżkę zmniejszył torbę i wsunął ją do
kieszeni swej szaty. — Zawiadomi pan aurorów. Kiedy pan Weasley złamie bariery,
będziemy mogli wkroczyć do środka. Oczywiście opadnięcie osłon zawiadomi o tym
mieszkańców. To nieuniknione, niestety. W środku nie będzie czasu na dyskusje.
Zakładam, że jako były auror był pan już w Rowle Manor?
— Byłem tam raz, po
aresztowaniu Thorfinna Rowle. Przeszukiwaliśmy dwór, aby zarekwirować
czarnomagiczne artefakty.
— Bardzo dobrze. —
Snape poprawił swą szatę i schował różdżkę do szerokiego rękawa. — Po wejściu
do środka korytarz rozdziela się na trzy części. Pan i pan Weasley w pelerynie
ruszycie w lewo. Ja wezmę środek, a Draco z proszkiem i Ręką Glorii zajmie się
prawą stroną. Aurorzy wkroczą dziesięć minut po nas, nakładając zaklęcie
antydeportacyjne. To uniemożliwi ucieczkę osobom przebywającym wewnątrz.
— To nielogiczne.
Dlaczego ja i Ron, wyszkoleni aurorzy, mamy iść razem, podczas gdy Draco ma być
sam? — zaoponował Harry.
— Poradzę sobie. —
Draco najwyraźniej zgadzał się ze swoim ojcem chrzestnym.
— Nie wiemy, ilu ich
tam jest, to zbyteczne ryzyko!
— Panie Potter, proszę
zauważyć, że Draco jest naprawdę bardzo zdenerwowany. Żeby nie rzec, wkurzony.
— Snape wydawał się być pewny swych racji.
— O tak, Draco jest
wkurzony. To zapewne wyrównuje szanse — prychnął Harry.
— Walczyłem już z
wieloma przeciwnikami. Poza tym z proszkiem i Ręką Glorii, mam zapewnioną
przewagę. — Malfoy spojrzał na niego spokojnie.
— Skąd będziemy
wiedzieli, że któreś z nas znalazło Samuela?
— Wyślemy imiennego
patronusa. Pojawi się przed osobą, do której został skierowany. — Snape i na to
miał odpowiedź.
— Wszystko to piękne,
ja i Ron będziemy mieć pelerynę, Draco proszek, a ty? — Harry wbił wzrok w
Snape'a.
— Czy pan się o mnie
martwi, panie Potter? — Mistrz Eliksirów uniósł brew w ironicznym grymasie.
— Po prostu możemy nie
mieć czasu, aby wrócić po ciebie. Będziesz zdany tylko na siebie. — Gryfon
chłodnym spojrzeniem omiótł jego sylwetkę. — Wątpię, aby Draco pogodził się z
twoją stratą.
— Na szczęście,
niektórzy z nas znają Zaklęcie Kameleona. Poza tym, naprawdę sądzi pan, że
zapomniałem, jak to jest być szpiegiem? — Snape prychnął zniesmaczony.
— Dobrze. — Harry, nie
do końca przekonany, skinął głową. — Draco, pójdziesz po Rękę Glorii. Jak
rozumiem znajduje się ona w naszych komnatach? Chociaż jako czarnomagiczny
artefakt… — zawiesił znacząco głos i westchnął, gdy Malfoy przytaknął. — Ja
porozmawiam z aurorami i przekażę im wytyczne. Ron, twoim zadaniem jest
zdobycie proszku ciemności od braci i nie, oni nie pójdą z nami. Kategorycznie
nakażesz im pozostać w zamku i czekać na nasz powrót. Niech skontaktują się ze
szkolnym lekarzem i pielęgniarką i ściągną ich z powrotem. Spotykamy się za
piętnaście minut przy bramie. — Omiótł wszystkich spojrzeniem i zatrzymał wzrok
na Mistrzu Eliksirów. — Jako doświadczony legilimenta znasz dokładnie
funkcjonowanie umysłu na granicy podświadomości i wspomnień. Obliviate nie
powinno być problemem, prawda?
Snape zacisnął usta,
po czym z westchnieniem pokręcił głową.
— Absolutnie. Jednak
tylko w razie najwyższej konieczności.
— Zgadzam się. —
Spojrzał na pobladłą twarz Draco i pełen niepokojących przeczuć aportował się
do swoich komnat.
***
Dwór wyglądał na
opuszczony. Otaczający go mur w wielu miejscach był pokruszony, jakby ktoś
atakował go od zewnątrz, obrzucając kamieniami. Pomimo wczesnego lata
roślinność pnąca się po bramie w niektórych miejscach była uschnięta, jakby
łodygi bluszczu już jakiś czas temu straciły kontakt z podłożem. Wybite okna
straszyły niczym puste oczodoły, a strzępy brudnych, potarganych firan z daleka
wyglądały, jakby jakieś niematerialne stworzenia wyglądały co jakiś czas na
zewnątrz. Kiedyś piękny i rozległy ogród zamienił się w siedlisko chwastów i
dzikich, nierówno rosnących roślin. Stojąca po lewej stronie altanka,
nienaruszona zębem czasu, pyszniła się spowijającymi ją pnącymi różami, jednak
u podstawy wysokie pokrzywy odstraszały potencjalnych spacerowiczów. To
zdecydowanie nie był ogród, w którym ktoś chciałby przysiąść i odpocząć.
Dochodziła trzecia w nocy, księżyc oświetlał dwór i okolice, potęgując swym
bladym światłem poczucie nierealności i grozy.
— Jak z sennego
koszmaru. — Ron wzdrygnął się lekko, stając obok Harry'ego i z niewielkiego
wniesienia obserwując posiadłość.
— Od lat nikt tutaj
nie mieszkał. — Draco trzymał w ręku piłkę znalezioną w miejscu, w którym się
aportowali. Najwyraźniej chłopiec upuścił ją w momencie, w którym jego stopy
dotknęły ziemi w zagajniku. Obecność zabawki dobitnie świadczyła o tym, że
dziecko znajduje się w opuszczonym domostwie.
— Wygląda, jakby
nikogo tutaj nie było. — Harry zmrużonymi oczyma intensywnie wpatrywał się w
Rowle Manor.
— Chyba nie oczekiwał
pan fanfar powitalnych? — Snape otworzył torbę i wyjął z niej eliksiry. —
Przeciwkrwotoczny i czuwania. — Wręczył po dwie buteleczki Harry'emu i Draco.
— Czuwania? — Ron
pobladł lekko pod piegami. — Sądzi pan, że będzie potrzebny?
— Ja nic nie sądzę. —
Mistrz Eliksirów spokojnie zamknął torbę, zmniejszając ją na powrót i chowając
do kieszeni. Do drugiej wsunął kolejne fiolki, jakby chciał mieć je pod ręką. —
W przypadku ciężkich klątw występuje czasami utrata świadomości, eliksir
czuwania temu zapobiegnie.
— Wiem, do czego on
służy. — Weasley westchnął ponuro. — Po prostu, mając go w kieszeni, czuję się,
jakbym szedł na wojnę.
— To jest wojna. —
Harry rozłożył zwisającą mu z ramienia pelerynę. — Wolałbym, abyś ty ją wziął.
— Spojrzał na Draco, który właśnie rozsupływał woreczek z Peruwiańskim
Proszkiem Natychmiastowej Ciemności i ostrożnie wsuwał go do kieszeni. Teraz
wystarczyło tylko zanurzyć w niej rękę i rzucić garść przed siebie.
— Nie wygłupiaj się,
to zadziała równie dobrze. Dzięki niej — zacisnął dłoń na Ręce Glorii — ja będę
widział wszystko, a moi przeciwnicy pogrążą się w całkowitym mroku.
— Co nie znaczy, że
nie zaczną ciskać zaklęciami na ślepo.
— Równie dobrze mogą
trafić w ten sam sposób ciebie. — Draco skwitował to wzruszeniem ramion. —
Najważniejsze w tej chwili jest to, aby dotrzeć jak najprędzej do Samuela i
wydostać go stamtąd.
— Ruszajmy. — Snape
spojrzał na nich ze zniecierpliwieniem.
— Tak, już czas. — Ron
odwrócił się w stronę kilkunastu aurorów, którzy w czarnych szatach wtapiali
się w mrok nocy. — Dajcie mi trzy minuty na zniesienie osłon. Kiedy znikniemy
za bramą, ruszacie dziesięć minut po nas i od razu zakładacie zaklęcia
antydeportacyjne.
— Zgarniemy ich, bez
obaw. — Spod jednego z głęboko naciągniętych na twarz kapturów wyłoniła się na
moment twarz Marcusa Belby'ego. — Nie dajcie się złapać, zanim nie wkroczymy.
— Jasne. — Weasley
również naciągnął na rudą głowę kaptur i bezszelestnie podążył za trójką, która
w ciszy zmierzała już w stronę dworu. Ich czarne okrycia sprawiały, że nie byli
widoczni z okien dworu. Jednak Ron doskonale zdawał sobie sprawę, że gdy złamie
zaklęcia ochronne, w posiadłości podniesie się alarm, a wtedy będą zdani tylko
na siebie.
***
Bariery opadły
bezszelestnie i Ron odetchnął z ulgą, patrząc na swoich towarzyszy.
— Możemy wejść,
jednak… — Chwycił Harry'ego za ramię. — Ty i Draco potraficie współczarować,
być może powinniście…
— Nie! — Snape
spojrzał na niego ze złością. — Właśnie dlatego nie powinni iść razem. Obydwaj
są potężni magicznie, nie możemy przechylać szali na jedną stronę.
— Ale…
Snape zaklął i po
chwili zniknął im z oczu. Zaklęcie Kameleona zadziałało idealnie. Ron zacisnął
usta i wsunął się pod pelerynę Harry'ego.
— Uważaj na siebie. —
Potter ostatni raz spojrzał na Draco.
— Nie bądź śmieszny,
oczywiście, że będę. Wypomnę ci tę przerażoną minę, gdy będziemy jeść rano
śniadanie. — Malfoy odsunął się i najwyraźniej użył tego samego zaklęcia co
Snape, bo w ułamku sekundy zniknął im z oczu.
— Idziemy. — Harry
przylgnął do boku Rona i ruszył w głąb zapuszczonego ogrodu.
— Cholera, mam co do
tego złe przeczucia. — Weasley ostrożnie ominął jakiś kolczasty krzew,
zatrzymując się tuż przed schodami. — Dlaczego nie reagują? Osłony opadły, więc
już powinno się tu zaroić od śmierciożerców.
— Być może czekają, aż
wejdziemy do środka. — Cichy głos Harry'ego zabrzmiał tuż przy jego uchu.
— To wcale nie
nastraja mnie optymistycznie.
Drzwi do głównego holu
były lekko uchylone i wśliźnięcie się do środka nie nastręczyło im większego
problemu. Harry zastanawiał się, czy otwarto je wcześniej, czy zrobił to Snape
lub Draco. Myśl o Malfoyu sprawiła, że spiął się lekko i rozejrzał dookoła,
poszukując gdzieś cienia mężczyzny, jednak wnętrze ziało kompletną pustką i
gdyby nie pojedyncza pochodnia umiejscowiona tuż nad głównymi schodami, można
by pomyśleć, że od wieków nikogo tutaj nie było.
Przesuwali się
ostrożnie wzdłuż brudnej, pokrytej wyblakłą tapetą ściany. Czarne dziury po
wyciągniętych hakach ziały w miejscach, gdzie dawniej wisiały obrazy. Ktoś
musiał je zabrać po aresztowaniu Thorfinna Rowle. Rodzina lub złodzieje. Kiedy
Harry był tutaj po przesłuchaniu właściciela, on i towarzyszący mu aurorzy
znieśli zaklęcia ochronne i dokładnie pamiętał, że później nie zostały one
nałożone ponownie. To również potwierdzało tezę, że we dworze przebywają
czarodzieje. Łukowate sklepienia pokryte były porwanymi pajęczynami, na które
Ron od czasu do czasu rzucał niespokojne spojrzenia. W innych okolicznościach
byłoby to nawet zabawne. Ten odważny i uzdolniony były auror stawał wobec
naprawdę poważnych przeciwników, a bał się jak ognia małych, włochatych
ośmionogów. Harry usiłował zrozumieć odczucia przyjaciela, w końcu towarzyszył
mu jako dziecko w Zakazanym Lesie, gdy gromada pająków o mało nie zrobiła sobie
z nich głównego dania. Jednak pomimo tego traumatycznego przeżycia, on sam
nigdy nie odczuwał na widok włochaczy większego przerażenia, poza oczywistym
obrzydzeniem.
Skręcili w kolejny
korytarz i nadal nikogo nie spotkali, co było dziwne i niepokojące. W całym
domu panowała głucha cisza, niezmącona najmniejszym nawet szelestem.
— Cholerne mauzoleum.
— Ron szeptem wyraził to, co właśnie odczuwał Harry. Rzeczywiście, wszystko tu
kojarzyło mu się ze starym, zapuszczonym grobowcem, cuchnącym stęchlizną i
brudem, nawet pomimo tego, że w głównym holu wybite szyby wpuszczały do środka
świeże powietrze.
— Co teraz? — Doszli
do końca korytarza niezatrzymywani przez nikogo. Kolejne drzwi, wyrwane z
jednego z zawiasów, wisiały smętnie, odsłaniając zdewastowaną, pustą sypialnię.
— Wracamy i sprawdzimy
kolejny korytarz. — Harry skręcił w lewo i podążył w kierunku środka domostwa.
Tutaj również nie spotkali nikogo. To zdecydowanie było dziwne i niepokojące. —
Aurorzy wkroczyli — mruknął Harry, gdy delikatne łaskotanie magii powiedziało
mu, że zaklęcie antydeportacyjne zostało nałożone.
— Skąd wiesz? — Ron
spojrzał na niego zdziwiony, kuląc się pod peleryną.
— Zaklęcie.
— Och. — Weasley
uniósł w zrozumieniu brwi. Już dawno, jeszcze jako pracownik służb ochrony,
zorientował się, że jego przyjaciel był bardzo wyczulony na wszelkie zachwiania
magii, więc uwierzył mu bez zbędnych pytań.
W kolejnym korytarzu
wreszcie natknęli się na coś, co świadczyło o tym, że we dworze znajdowali się
jednak i inni ludzie. Na podłodze pod ścianą leżało skulone ciało jakiegoś
mężczyzny. Jego puste spojrzenie, wpatrujące się nieruchomo w przestrzeń,
świadczyło o tym, że ktoś potraktował go klątwą uśmiercającą. Potter
przyklęknął i dotknął dłonią policzka mężczyzny. Był jeszcze ciepły.
— Snape. — Ron minął
zwłoki i ruszył w kierunku kolejnych drzwi. Znajdowali się w środkowej sali
dworu, więc zakładając, że Draco był w sąsiadującym skrzydle, jedyną osobą,
która mogła rzucić Avadę był Mistrz Eliksirów. Żaden z nich nie poczuł żalu ani
nie pomyślał, że być może wystarczyłoby zaklęcie paraliżujące. Już dawno minął
czas, gdy każda śmierć wydawała im się tragedią. Pięć lat pracy w służbach
specjalnych nauczyło ich, że czasami trzeba być bezlitosnym, a im mniej żywych
wrogów, tym większe szanse na powodzenie misji.
Harry z zadowoleniem
stwierdził, że we dworze nadal panuje cisza. Aurorzy, których wybrał, pracowali
z nim dawniej i doskonale znali się na swojej robocie. Nie musiał martwić się,
że narobią niepotrzebnego zamieszania i zdradzą swoją lokalizację. Pamiętał
zdziwienie Rona, gdy ten oglądał z nim filmy kryminalne i policja zawsze
podjeżdżała pod domy podejrzanych, wyjąc włączonymi syrenami, jakby koniecznie
chciała dać czas na ucieczkę przestępcom. Wśród aurorów było zupełnie inaczej.
Oni pracowali w ciszy, bo najważniejszy był element zaskoczenia. Nawet kiedy
wróg zdawał sobie sprawę z ich obecności, niekoniecznie musiał wiedzieć, w
którym miejscu się znajdują.
Błysk czerwonego
światła przeciął przeciwległy korytarz i jakiś stłumiony okrzyk przerwał w końcu
panującą wokół ciszę. Jak na komendę rzucili się w tamtym kierunku. Kiedy
wybiegli zza zakrętu, ich oczom ukazał się widok walczącego Snape'a.
— Czterech na jednego?
— Ron błyskawicznie wyciągnął różdżkę, rzucając zaklęcie więzów na jednego z mężczyzn,
który z głośnym łoskotem zwalił się na podłogę, uderzając głową o ścianę.
Harry nie miał tyle
skrupułów, zielone światło wystrzeliło z jego różdżki, pozbawiając życia
odzianego w granatową pelerynę oprycha, który celował właśnie w plecy Mistrza Eliksirów.
— Zero honoru —
warknął, z uznaniem obserwując perfekcyjnie rzuconą Sectumsemprę, która
rozłożyła trzeciego z mężczyzn. Tak, to na pewno było jedno z najlepszych
zaklęć Snape'a.
— Zdejmij zaklęcie. —
Severus przyparł do ściany ostatniego z porywaczy, wbijając mu różdżkę w miękką
skórę gardła.
— Nie… — głośny,
przerażony jęk wydobył się spod naciągniętego na twarz kaptura.
— Albo otworzysz te
cholerne drzwi, albo to, co stało się z twoim kolegą — Snape ruchem głowy
wskazał leżące we krwi ciało — wyda ci się błogosławieństwem.
— Ja bym się bał na
twoim miejscu. — Ron z fascynacją przyglądał się swojemu byłemu profesorowi. —
Zawsze wiedziałem, że jest nieobliczalny.
— Ale nie potrafię ich
otworzyć! — Na słowa Weasleya przyparty do muru mężczyzna zadygotał ze strachu.
— Tym gorzej dla
ciebie. — Snape mocniej wbił koniec różdżki w miękką skórę i jednym ruchem ręki
zdarł kaptur z głowy więźnia. — Kurwa, czy oni was werbują prosto ze szkoły? —
warknął rozeźlony, gdy spod materiału wyjrzała twarz może szesnastoletniego
chłopaka, który wpatrywał się w niego z obłędem w oczach. — Weasley!
— Tak? — Ron
podskoczył w miejscu.
— Zdejmij blokadę z
drzwi, obłożono je jakimś zaklęciem.
— Jasne. — Rudzielec
zbliżył się do pomieszczenia i położył rozpostarte dłonie na niewidzialnym
murze oddzielającym go od drewnianych drzwi pomieszczenia. Przez chwilę nic się
nie działo, a potem spod jego palców wytrysnęła fontanna iskier, odrzucając go
na przeciwległą ścianę.
— Nic ci nie jest? —
Harry doskoczył do przyjaciela, podnosząc go z brudnej podłogi.
— Nic. — Ron
rozmasował tył głowy, którą uderzył o ścianę. — Nie dam rady. — Spojrzał
przepraszająco na Snape'a. — To magia krwi. Tylko osoba zakładająca blokadę,
albo ktoś z nią spokrewniony…
— Wiem, co to magia krwi.
— Snape mocniej przyparł jęczącego głucho chłopaka. — Co znajduje się w tym
pomieszczeniu?
— Więzień. — Chłopak
pisnął cicho, z przerażeniem wpatrując się w czarne oczy napastnika.
— Kto?
— Chłopiec — głos
przeszedł w kwilenie. — To nie moja wina, kazali mi pilnować.
— Zawsze niewinni, jak
wygodnie. — Harry zbliżył się do chłopaka, który na jego widok jeszcze bardziej
się skulił. — Co mu zrobili? W jakim jest stanie?
— Nic mu nie jest,
oberwał zaklęciem oszałamiającym, a potem podano mu eliksir bezsennego snu. —
Nastolatek jeszcze szerzej otworzył oczy, gdy kilka ubranych na czarno postaci
wyszło zza rogu korytarza. — Nie zabijajcie mnie, ja nie chciałem…
— Gdzie znajduje się
reszta? — Snape spojrzał na niego zimno. — Powiesz wszystko, to może cię
oszczędzimy.
— Na piętrze we
wschodnim skrzydle.
— Ilu ich jest?
— Pięciu strażników i
Malfoyowie. Puścicie mnie? — Oczy chłopaka wypełniły łzy.
— Masz na myśli
Lucjusza i Draco Malfoyów? — Harry w zdenerwowaniu zacisnął pięści.
— Draco? Nie… — Więzień
pokręcił głową. — Jego nie było, tylko stary Malfoy i jego żona.
— Narcyza? — Snape
spojrzał na niego uważnie.
— No… — Chłopak
gorliwie pokiwał głową. — Będę mógł odejść? Powiedziałem wam wszystko.
— Cholera, nienawidzę,
gdy zatrudniają gówniarzy do brudnej roboty. — Snape odsunął się i mocno
chwycił chłopaka za szatę, szarpnięciem posyłając go w stronę aurorów. —
Zajmijcie się nim.
— Pójdziemy z wami. —
Jeden z mężczyzn rzucił zaklęcie wiążące i posadził pojmanego na podłodze. —
Siedź tu i ani drgnij, ja nie jestem tak miły jak ci tutaj.
— Nie. — Harry
pokręcił głową. — Za tymi drzwiami znajduje się Samuel. Musicie go pilnować
tak, aby nikt się tu nie dostał. My pójdziemy i zajmiemy się resztą.
— Nie lepiej zabrać
chłopca w bezpieczne miejsce i ruszyć większą grupą? — Belby spojrzał na nich
sceptycznie.
— Spróbuj. — Harry
wskazał ręką w kierunku pomieszczenia. — To magia krwi.
— Cholera. — Marcus
skrzywił się i posłał siedzącemu chłopakowi krzywe spojrzenie. — Nigdy się nie
nauczycie, co? I po co ci to było, gówniarzu? Dobra, zostajemy i pilnujemy. Wy
idziecie na piętro, pozostali przeszukać resztę pomieszczeń. Nie wierzę
szczeniakowi.
Pięciu aurorów stanęło
obok pomieszczenia, barykadując własnymi ciałami dostęp do środka, reszta w
milczeniu zniknęła w głębi korytarza. Harry, nie przejmując się już zakładaniem
peleryny, biegiem puścił się w kierunku, gdzie znajdowały się schody prowadzące
na piętro.
— Wyślemy patronusa? —
Ron zrównał się z nim, a tuż za ich plecami łopotała cicho peleryna Snape'a.
— Nie. Jeżeli już się
na nich natknął, tylko by ich to zdenerwowało. — Harry pokręcił głową. — Lepiej
nie ryzykować.
— A jeżeli nie?
Moglibyśmy go jeszcze zawrócić. — Ron w biegu wsuwał do kieszeni pelerynę
niewidkę, o której zapomniał Harry.
— Zbytnie ryzyko,
Potter ma rację. — Snape zrównał się z nimi w momencie, gdy wbiegali na schody.
— Skoro chłopiec żyje, jest im do czegoś potrzebny. Wiadomość, że już wiemy,
gdzie się znajduje, tylko by ich rozwścieczyła.
— Miałeś rację… —
Harry w biegu rzucił mu szybkie spojrzenie. — Jest ich kartą przetargową.
— Dokładnie, panie
Potter. Pytanie brzmi, czego chcą w zamian?
Hej,
OdpowiedzUsuńno i znaleźli, i okazuje się że to Lucjusz z Narcyza ciekawe czego chcą... a Joe o tak jak się martwi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia