poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - VII


Harry odłożył miotłę i przygładziwszy włosy, które ostatnimi czasy podrosły tak, że sięgały mu do ramion, przez co wydawały się mniej nastroszone, skierował się do pokoju nauczycielskiego.

Otworzył drzwi i omiótł spojrzeniem osoby siedzące przy długim stole.

— Pan Potter…

— Jak miło, że tak ważna osobistość raczyła zaszczycić nasze zgromadzenie — dokończył spokojnie Harry. — Daruj sobie, Severusie, znam to na pamięć. — Uśmiechnął się kpiąco i usiadł obok Rona, który wyglądał jakby zastanawiał się, czy scena, w której uczestniczy, nie jest aby kolejnym sennym koszmarem. — Jak widzę, wszyscy już są, możemy więc zacząć zebranie.


— Stary, co robi tutaj Snape? — Weasley szepnął mu do ucha, pochyliwszy się.

— Severus zgodził się objąć posadę profesora eliksirów w naszej szkole — poinformował go Wybraniec, nie troszcząc się o zniżenie głosu. Rudowłosy chłopak przełknął gwałtownie i pozieleniał lekko na twarzy.

— Nie musi się pan obawiać, panie Weasley. — Snape spojrzał na niego z wrednym uśmieszkiem. — Na szczęście pana już nie obowiązuje uczęszczanie na mój przedmiot. Ośmielę się stwierdzić, że dzięki temu uczniowie na lekcjach będą o wiele bezpieczniejsi.

Zielony kolor zastąpiła purpura, gdy Ron poczerwieniał lekko. Z boku dał się słyszeć stłumiony chichot. Snape, nie odwracając się, prychnął pod nosem.

— Panie Longbottom, pański śmiech jest nie na miejscu, zważywszy na to, że dzięki Merlinowi, rośliny nie mają tendencji do wybuchania i szklarnia to jedyne miejsce, gdzie być może nie okaże się pan przyczyną kolejnej spektakularnej katastrofy.

Neville spuścił głowę i wymamrotał coś pod nosem. Harry spojrzał ostrzegawczo na starszego mężczyznę.

— Chciałbym zauważyć, że chyba zapomniałeś, iż nie jesteśmy już twoimi uczniami i obrażanie nas nie będzie tolerowane.

— Najwidoczniej twoi przyjaciele poczuwają się do winy, skoro moje słowa ranią ich uczucia — prychnął Snape.

Zalegającą po jego słowach ciszę przerwał Draco, który do tej pory z rozbawieniem przysłuchiwał się tej wymianie zdań.

— Naprawdę, miło stwierdzić, że są tacy, którzy nadal nie wyrośli z szkolnych uprzedzeń, to dowodzi, że niektórzy dorośli, a inni… cóż poziom szóstoklasisty nie jest powodem do dumy — wytrzymał spojrzenie jakim obdarzył go Potter i kontynuował. — Niestety, zebraliśmy się tutaj z zupełnie innego powodu. Do rozpoczęcia roku pozostało naprawdę niewiele czasu, a kadra nauczycielska nadal nie została skompletowana — otworzył leżącą przed nim teczkę i wyciągnął z niej pergamin — Pozwolę sobie przypomnieć wszystkim, jakie przedmioty mamy już obsadzone, a co jeszcze przed nami.

Ceroo Quarion — Astronomia
Finch—Fletchley Justin — Mugoloznawstwo
Granger Hermiona — Numerologia
Longbottom Neville — Zielarstwo
Patil Parvati — Wróżbiarstwo
Potter Harry — Obrona Przed Czarną Magią
Snape Severus — Eliksiry
Weasley Ronald — Quidditch

Przerwał i spojrzał na Harry'ego.

— Centaur? Potter, nie wiedziałem, że masz znajomości wśród magicznych stworzeń.

— Hagrid mi go przedstawił. — Harry wzruszył ramionami. — Masz coś przeciwko?

— Absolutnie nie, wszyscy wiemy, że centaury są najlepsze, jeżeli chodzi o znajomość gwiazd. — Ku jego zaskoczeniu Draco przytaknął. — Nasza lista profesorów kończy się na mnie, postanowiłem, że będę prowadził zajęcia z zaklęć.

Rozejrzał się, jakby oczekiwał, że ktoś się sprzeciwi, jednak wszyscy zgodnie pokiwali głowami.

— Co więc nam pozostało? — Hermiona spojrzała w swoje notatki. — Historia Magii, Opieka nad magicznymi stworzeniami, nauka latania na miotle… — Zerknęła na Rona. — Tym mógłbyś zająć się ty, w końcu nauczyciel Quidditcha ma z tym wiele wspólnego.’

— Jasne. — Ron uśmiechnął się szeroko. — Latanie to moja specjalność.’

Harry spojrzał ostro na Malfoya, chcąc go powstrzymać przed wygłoszeniem jakiejś obraźliwej opinii, jednak młodzieniec nie wyglądał jakby miał zamiar to zrobić. Zanotował tylko nazwisko Weasleya i wyczekująco popatrzył na Hermionę, która spokojnie kontynuowała.

— Pozostaje nam zatrudnienie pielęgniarki i bibliotekarki oraz kogoś, kto podejmie się funkcji woźnego, i instruktora aportacji.

— Woźnego czy nadzorcy, panno Granger? — Snape bawił się piórem, przeciągając po nim palcem. — Sądzę, że jak na razie skrzaty zupełnie wystarczą. Och tak, wiem, że jest pani przeciwna wykorzystywaniu tych stworzeń, jednakże pozwólmy im robić to, co potrafią najlepiej. Przynajmniej dopóki pani nieustanna walka o ich wyzwolenie nie przyniesie efektów — dodał kpiąco, ucinając dyskusję zanim Hermiona zdążyła zaprotestować.

— Severus ma rację — zgodził się Draco. — Poza tym wyrażam sprzeciw co do zatrudniania instruktora aportacji. Jak na razie szkoła przyjmie tylko roczniki od jeden do trzy. Nauka aportacji zaczyna się na poziomie Owutemów, mamy zatem czas, aby o tym pomyśleć.

— Co z pilnowaniem uczniów nocą? — Ron odważył się wreszcie wtrącić do dyskusji. — Wszyscy wiemy, że nocnych wędrówek nie można uniknąć. Brak prefektów może utrudnić nadzór, a przecież sami nie będziemy się włóczyć po korytarzach, zwłaszcza mając lekcje następnego dnia.

— Zaklęcie monitorujące. — Hermiona spojrzała na Harry'ego. — Rzucimy je na dormitoria, będą utrzymywały się od godziny dwudziestej drugiej do szóstej rano. To wzmocni dyscyplinę, brak możliwości powrotu do pokoi po ciszy nocnej zniechęci uczniów do wędrówek o zakazanych porach.

— Co jeżeli ktoś nie zdąży? — Neville miał wątpliwości.

— Zaklęcie to wyłapie i w pokojach nauczycieli rozlegnie się alarm. — I na to panna Granger miała odpowiedź.

— Może ustalmy jakieś dyżury, nie ma sensu, aby alarm zrywał na nogi każdego profesora. — Draco dopisał coś na swoim pergaminie. — Kolejna kwestia. Podział na domy.

— Nie zgadzam się. — Hermiona pokręciła stanowczo głową. — To powoduje tylko wojny międzydomowe. Najważniejsza jest integracja.

— Więc chcesz wsadzić wszystkich do jednego worka? — Ślizgon spojrzał na nią z niechęcią. — Odrzucam.

— Malfoy, chcesz aby na korytarzach odbywały się takie demonstracje jak w Hogwarcie? Nie pamiętasz co się działo pomiędzy Gryfonami, a Ślizgonami? My dwaj wystarczymy za przykład. — Harry był podobnego zdania co jego przyjaciółka.

— Potter… — Draco westchnął i przymknął oczy, jakby zbierał siły do konfrontacji. — Chodziłeś do mugolskiej szkoły, prawda? — spojrzał badawczo na bruneta.

— Owszem… — Złoty Chłopiec postanowił zachować ostrożność. W końcu nie wiadomo, co Fretce chodzi po głowie.

— A więc jak nikt powinieneś wiedzieć, że nawet tam uczniowie wybierają tak zwane profile, w których czują się najlepiej, aby szkolić umiejętności, w których są najzdolniejsi.

— To prawda — niechętnie przyznał Potter. — Jednak co to ma do podziału na domy?

— Każdy człowiek ma indywidualne cechy charakteru, nie możesz zamknąć wszystkich w jednej klatce. Wywołasz większą burzę, niż w ogóle możesz pomyśleć. — Draco pochylił się w jego kierunku, tłumacząc mu jak dziecku. — Zamknij w jednym miejscu tchórzy, odważnych, podstępnych, intelektualistów i nieuków, a od razu powstaną obozy. Doprowadzisz do prześladowań, kłótni i awantur.

— To samo będzie się działo, jeżeli podzielimy ich na domy. — Harry nie wyglądał na przekonanego, a Hermiona gorliwie pokiwała głową.

— Owszem… Ale wtedy przynajmniej będą oddzieleni, nie będziesz musiał czuwać nocami nad snem jakiegoś biedaka, na którego uwzięli się uczniowie o bardziej rozwiniętym hmm… darze przekonywania. Awantury w ciągu dnia możemy ucinać, lecz nie zapanujesz nad wszystkim przez całą dobę.

Harry zastanowił się nad argumentami Malfoya. Ślizgon miał rację, nie mogli mieć pieczy nad wszystkim w każdym momencie. Spojrzał pytająco na Rona.

— Też jestem za podziałem na domy — niechętnie przyznał Weasley, nie patrząc przy tym na Hermionę.

— Ależ Ron! — Dziewczyna wyglądała, jakby poczuła się zdradzona.

— Mecze Quidditcha — mruknął rudzielec.

— Och… — Potter od razu zrozumiał tok myślenia przyjaciela. Jeden dom uniemożliwiał rozgrywki, a to raczej nie mieściło się w głowie Harry'ego. Quidditch był priorytetem i nie wyobrażał sobie istnienia magicznej szkoły bez niego. Poza tym chcieli w przyszłości szkolić drużynę juniorów, której członkowie mieliby szanse na dostanie się do narodowej reprezentacji, a to wymagało naprawdę dużo pracy.

— Widzę, Potter, że poczułeś się przekonany. Może powinniśmy poddać temat pod głosowanie? — Odezwał się Severus, patrząc rozbawiony na nieszczęśliwą minę Hermiony.

— Nie ma potrzeby — warknęła. — Chyba jasne jest, że tylko ja jestem przeciwna temu pomysłowi.

— A więc wszystko jasne. — Profesor wyprostował się na krześle. — Teraz zastanówmy się, jak chcecie przeprowadzić podział.

Wszyscy nagle spojrzeli w kierunku Draco, jakby miał on już z góry wszystko zaplanowane. Jednakże młodzieniec potrząsnął głową.

— Nie zastanawiałem się nad tym.

— Świetnie — prychnęła Granger. — Kolejny problem.

— Nie denerwuj się, Miona… — Ron spojrzał na nią przepraszająco. — Na pewno coś wymyślimy.

— Jasne. — Przewróciła oczami i zaciekle zaczęła coś notować.

Przez chwilę w komnacie panowało milczenie, każdy zastanawiał się nad rozwiązaniem. Jak się okazało, to co wydawało się proste, naprawdę wymagało przemyślenia.

Hogwart od początku nie miał takich problemów, założyło go czterech wybitnych magów, domy zostały utworzone od ich nazwisk i przetrwały w tym stanie przez wieki. Tutaj niestety nie mieli takiej opcji, przecież nie nazwą domów Potter, Malfoy czy Granger. Zakłopotane spojrzenia mówiły wszystko. Nikt nie miał pomysłu.

— Może od trzech podstawowych kolorów? Żółty, czerwony i niebieski? — Odezwał się w końcu Neville.

— Odpada — westchnął Ron. — Muszą być co najmniej cztery drużyny, trzy nie pasują do rozgrywek.

— Nie wierzę, że patrzymy na podział domów pod kątem Quidditcha. — Hermiona była zdegustowana.

— No sorry, ale to ja prowadzę te zajęcia i muszę brać pod uwagę dobro zawodników — zaperzył się Weasley.

— Oczywiście, bo jakże by inaczej.

— Masz lepszy pomysł?

— W tej chwili? Nie! — warknęła.

— No widzisz. — Uśmiechnął się zwycięsko.

— Właściwie to nic nie widzę! — Zmrużyła oczy, patrząc na przyjaciela jak na wyjątkowo wredną sklątkę.

— Nie kłóćcie się. — Harry spojrzał na nich ostrzegawczo. Dobrze wiedział, że Ron i Hermiona od jednego słowa potrafią wszcząć awanturę, której nie powstydziliby się najgorsi wrogowie. Nie miał zamiaru doświadczać tego w obecności Malfoya i Snape'a. Neville był przyzwyczajony.

Jak na razie spotkanie przebiegało spokojnie i ku jego zdumieniu, zarówno Draco jak i Severus nie obrazili jeszcze nikogo, nie rzucili klątwy ani nie doprowadzili do niczego równie niebezpiecznego.

— Może cztery strony świata? — podsunął niechętnie Malfoy.

— Wschodni, zachodni, północni i południowcy? — Spytał Severus, patrząc na niego spod oka.

— Masz rację, to głupi pomysł — przyznał Draco, a Harry ze zdumieniem zauważył, że chłopak nie wyglądał na urażonego, a raczej rozbawionego własnym niepowodzeniem. Czyżby Malfoy przy swoim ojcu chrzestnym nie był aż takim dupkiem?

— Cztery pory roku? — Hermiona wreszcie dołączyła do pozostałych, dochodząc do wniosku, że skoro sprawa domów i tak została przesądzona, to przynajmniej weźmie udział w dyskusji. Stanowczo nie lubiła być pomijana.

— Niezłe… — Potter oparł głowę na ręce, przybierając bardziej rozluźnioną pozę. — Jednak krzywdzące dla tych, którzy trafią do domu lata, wtedy są wakacje.

— Zgadzam się. — Snape zabębnił palcami po blacie.

— Merlinie, to trudniejsze niż myślałem — westchnął Malfoy.

— A może cztery żywioły? — Ron spojrzał na nich pytająco.

— Żywioły? — Harry przeczesał palcami włosy. — No w sumie…

— Niezłe, Weasley. — Draco kiwnął aprobująco głową.

— Jestem pod wrażeniem — przyznał Snape, a Ron pokraśniał z zadowolenia, rzucając pełne dumy spojrzenie w kierunku Hermiony, która prychnęła i wbiła wzrok w stół. Przecież to było takie proste, dlaczego ona na to nie wpadła? Westchnęła i zrugała się w duchu. Powinna pogratulować Ronowi, a struga fochy.

— Gratuluję, Ron. — Podniosła głowę i uśmiechnęła się lekko, na co uśmiech chłopaka — o ile to było możliwe — stał się jeszcze szerszy.

— A więc żywioły… — Malfoy przez chwilę notował coś szybko, po czym odłożył pióro i przeczytał.

ziemia — Terra — spokojni, stali, opanowani, altruiści, ciepli, przyjaźni
ogień — Ignis — żywiołowi, porywczy, gorący, namiętni, gniewni, zdolności przywódcze
woda — Aqua — cierpliwi, wytrwali, chłodni, niebezpieczni, podstępni
powietrze — Aeris — energiczni, nieprzewidywalni, dynamiczni, metodyczni, niecierpliwi.

Spojrzał na pozostałych.

— Co o tym sądzicie?

— Dobre — mruknął z podziwem Ron.

— Szybki jesteś. — Hermiona też odłożyła pióro, dochodząc do wniosku, że i tak nic więcej by nie dodała.

— Człowiek uczy się przez całe życie. — Wzruszył nonszalancko ramionami, łaskawie przyjmując entuzjazm pozostałych. — Jako wzór proporców proponuję szafirowe tło z magicznymi symbolami żywiołów.

— Dlaczego akurat szafirowe? — Neville spojrzał na niego pytająco.

— Na takim tle jest sztandar szkoły, prawda?

— Nie, na czerwonym z lwem. — Harry pokręcił głową.

— Co ty bredzisz, Potter, wyraźnie widzieliśmy wczoraj proporce powiewające na flankach. Feniks na szafirowym tle. — Draco wstał i podszedł do okna, skąd widać było zachodnią wieżę z umieszczonym na jej czubku sztandarem. — Zresztą sam zobacz.

Harry, Hermiona i Ron poderwali się i spojrzeli we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, na iglicy powiewał proporzec ze złotym feniksem. Zerknęli po sobie w zdumieniu.

— Jakim cudem!? — Wyjąkał Potter. — Kiedy tutaj przybyliśmy, był to na pewno lew.

— Ignoranci. — Severus poprawił się na krześle, strzepując niewidzialny pyłek ze swej czarnej szaty. — Symbol reprezentujący zamek jest przydzielany magicznie i dostosowuje się do jego właściciela. Godłem rodu Dumbledore rzeczywiście był lew na czerwonym tle. Najwyraźniej… — Spojrzał na Złotego Chłopca z wyraźnym zainteresowaniem. — Zmienił się on wraz z panującym. Feniks to jedno z najpotężniejszych magicznych stworzeń. Nie sądzę, abyś zdawał sobie sprawę z tego, jakim zaszczytem jest posiadanie jego wizerunku jako symbolu rodu.

— Ale dlaczego właśnie on? — Do Harry'ego nadal nie docierało to, że właśnie ognisty ptak jest od tej pory jego godłem. W ogóle szokiem było to, że on ma własny sztandar. Nigdy nie posiadał żadnego i ciężko było mu się do tego przyzwyczaić.

— Znak reprezentujący ród pokazuje poziom magiczny jego założyciela — mruknął niechętnie Snape. — Obwieszcza wszystkim, jaką potęgą dysponuje patriarcha.

— No, to normalne, że Harry jest potężny, w końcu pokonał Czarnego Pana. — Ron się wyszczerzył.

— Nie jestem potężny. — Wybraniec spłonił się lekko. — Bez waszej pomocy niczego bym nie dokonał.

— I tutaj się zgadzamy, Potter. — Malfoy wyprostował się i wrócił do stołu. — Jeżeli już przestaliście się zachwycać Panem Jestem Wielkim Magiem, może powrócimy do dyskusji? — Warknął. Symbolem jego rodziny był smok, a dokładniej Rogogon Węgierski. Do tej pory był dumny z posiadania herbu z tak potężnym stworzeniem, jednak w tym momencie buzowała w nim złość. Złoty Chłopiec znowu go w czymś przerósł. Nienawidził tego.

— Ktoś tutaj jest zazdrosny — zamruczał pod nosem rudzielec.

— Zamknij się, Weasley — syknął. — Rozmawialiśmy o symbolach domów.

— Więc szafirowe tło — przytaknęła Hermiona. — Wytłumacz, o co chodziło ci z magicznymi symbolami.

— Chciałbym, aby się poruszały. — Machnął różdżką i przed ich oczami zajaśniał wizerunek sztandaru, na którego ciemnym tle niczym diament migotała kropla wody. — Coś takiego.

— Piękne — zachwycił się Neville, a Draco spojrzał na niego z politowaniem.

— Oczywiście, że piękne, sądzisz, że stworzyłbym coś pośledniego? — Prychnął, a obraz zniknął gdy opuścił różdżkę. Harry uśmiechnął się pod nosem i tak jak przedtem blondyn, wyczarował obraz sztandaru z płonącym symbolem ognia. Snape skinął łaskawie głową i przywołał flagę z opalizującą bryłą granitu. Hermiona przygryzła wargę. To było coś jak rywalizacja, każdy chciał się wykazać. Spojrzała na Rona, który wypiął się dumnie i stworzył ostatni z symboli — wir, przypominający trąbę powietrzną w ruchu.
Neville zaklaskał.

— Mamy sztandary czterech domów. Kto je wykona?

— Zajmę się tym. — Hermiona postanowiła się wreszcie wsławić. — Skoro wiem, jak mają wyglądać, nie będzie z tym problemu.

— Uff… — Harry odchylił się na krześle. — Zrobiliśmy dziś więcej niż myślałem. Mamy coś jeszcze w planach, czy możemy zakończyć posiedzenie?

Ron spojrzał w kierunku okna, gdzie słońce chyliło się ku zachodowi. Siedzieli już tutaj od kilku godzin i czuł się głodny, chociaż nie mógł zaprzeczyć, że energia rozsadzała go od środka. Do tej pory nie mógł uwierzyć, że przebiegło to wszystko tak spokojnie i bez wzajemnego obrzucania się błotem. Nawet nie czuł teraz tak wielkiej niechęci do Malfoya i Snape'a jak dawniej. Czyżby wszyscy dorośli?

***

Harry leżał w swojej sypialni, wpatrując się w baldachim. Jego twarz zdobił uśmiech pełen satysfakcji i poczucia dobrze spełnionego obowiązku. Od dawna tak się nie czuł, jakby nagle świat stanął przed nim otworem, a wszelkie zmartwienia uciekły w niebyt. Miał poczucie, że ta piątka ludzi, którzy dziś razem z nim podejmowali decyzje, potrafi przetrzymać wszystko i zjednoczyć się dla dobra szkoły.

Mógł nie lubić Malfoya, czuć odrazę do Snape'a, ale dziś… Dziś odniósł wrażenie, jakby ktoś stopił lód, który nie pozwalał im na normalne porozumienie. Nie był już uczniem, nie musiał obawiać się Severusa. Nie istniał Voldemort, który przez siedem lat stawiał jego i Draco po przeciwnych stronach, chociaż w końcu chłopak i tak podjął słuszną decyzję i wstąpił do Zakonu Feniksa.

— Draco — wyszeptał cicho i zachichotał w poduszkę. Nie było tak strasznie, nie nastąpiło żadne trzęsienie ziemi ani sufit nie runął mu na głowę. — Draco, Draco, Draco — powtórzył kilka razy, wyszczerzając się radośnie. Po raz pierwszy wymówił imię swego odwiecznego rywala bez nienawiści, bez przykrych uczuć i bez chęci utopienia go za samo istnienie.

Tak, teraz widział to dużo lepiej. Może nie mogli być przyjaciółmi, bo w końcu kto by wytrzymał z Malfoyem, ale na pewno nie musieli już być wrogami. Może nawet mógłby polubić tego arcydupka?

— Panie Potter, Draco Malfoy do pana. — Z salonu dobiegł go syk węża.

— Wpuśśść go — zawołał. Wstał szybko i zapiął guziki rozchełstanej koszuli. Wszedł do pokoju, po którym krążył Ślizgon.

— Co jest? — zapytał, wymownie patrząc w okno, za którym księżyc oświetlał niebo.

— Potter, w mojej sypialni coś się tłucze! — Malfoy oparł ręce na biodrach i spojrzał na niego z wściekłością.

— Tłucze? — Harry przekrzywił głowę, przyglądając się szarej, połyskliwej materii, z której uszyty był szlafrok mężczyzny.

— Zrobiłeś to specjalnie! — wysyczał Draco. — Dałeś mi nawiedzony pokój!

— Oszalałeś? — Złoty Chłopiec patrzył na niego jak na wariata. — Może i w tym zamku są duchy, ba na pewno jakieś są, ale widziałeś kiedyś zjawę robiącą hałas? A może jeszcze pobrzękiwała łańcuchami? — Zakpił.

— To nie jest śmieszne — warknął młodzieniec, chwytając go za nadgarstek i ciągnąc w kierunku wyjścia.

— Dokąd mnie wleczesz?! — Harry usiłował się wyrwać, jednak szczupła i wyglądająca na delikatną dłoń trzymała go w żelaznym uchwycie. Po chwili byli już w sypialni Ślizgona. — A teraz zamknij się i słuchaj!

Harry rozejrzał się po komnacie, w której panowała zupełna cisza, i wywrócił oczami.

— Nic nie słyszę.

— Zamknij się, mówię!

— Ale… — W tym samym momencie nad ich głowami rozległ się przeraźliwy rumor. Draco mocniej zacisnął rękę na jego nadgarstku i, o ile to możliwe, jego twarz stała się jeszcze bledsza niż zwykle.

— Słyszysz? — wyszeptał.

— Nie jestem głuchy. — Wybraniec zacisnął zęby, aby nie wybuchnąć śmiechem. — To ghul — wyjąkał, usiłując powstrzymać chichot. W czasie gdy sypiał w Norze, zdążył się przyzwyczaić do takich dźwięków i nie były one dla niego niczym dziwnym. Najwyraźniej jednak Malfoy miał co do tego zupełnie inne zdanie.

— Nienawidzę ghuli, zrób coś z tym! — Blondyn w końcu wypuścił jego rękę, a Harry rozmasował ją, czując jak zdrętwiała.

— Te stworzenia nie są niebezpieczne. — Ruszył za nim, widząc jak ten pospiesznie wycofuje się do salonu. — Zamieszkują piwnice lub strychy, robią dużo rabanu, ale nic poza tym.

— Pozbądź się go! — Draco oparł się o ścianę. — Nie będę spał w sypialni, nad którą mieszka coś tak obrzydliwego.

— Jesteś przewrażliwiony.

— Też byś był na moim miejscu. — Draco objął się ramionami, jakby usiłował się przed czymś bronić. — Kiedy byłem mały, zatrzasnąłem się na strychu, na którym mieszkał ghul. Było ciemno, zimno i nie mogłem wyjść, a on przez kilka godzin ciskał we mnie różnymi przedmiotami i jęczał… Jęczał jak potępieniec. Dopiero późno w nocy znalazł mnie jeden ze skrzatów. — Spojrzał na Harry'ego ponuro. — Śmiej się, Potter, ale od tej pory mam uraz do tych stworzeń.

Harry przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu. Znał uczucie strachu, do tej pory odczuwał lęk przed ciasnymi pomieszczeniami. Mieszkanie w komórce pod schodami zrobiło swoje i teraz jako dorosły człowiek cierpiał na lekką klaustrofobię. Bynajmniej nie miał zamiaru się śmiać.

— Twoi rodzice na pewno przegonili go potem — mruknął pocieszająco.

— Matka dała mi szlaban za to, że nie zjawiłem się na kolacji, na której w tym czasie podejmowali ministra — prychnął Malfoy. — Przez miesiąc nie mogłem latać na miotle. I nie, nie przegonili go. Ojciec był zdania, że powinienem hartować swój charakter i przez kolejne tygodnie codziennie musiałem spędzać tam godzinę. Wyjazd do Hogwartu zakończył ten trening osobowości.

— Cholera… — Harry potarł dłonią czoło i sam podskoczył, gdy nad jego głową rozległo się zawodzenie stworzenia. — Wychodzimy stąd. Obiecuję, że się tym zajmę. Dziś prześpisz się u mnie.

— Potter, nie mam zamiaru spać z tobą w jednym łóżku! — Malfoy pokręcił przecząco głową.

— Będziesz spał na kanapie. — Brunet wepchnął go do swej komnaty, a obraz zasunął się za nimi cicho.

— Nie będę spał na kanapie! Rano wstanę obolały, moje ciało nie jest przyzwyczajone do takich plebejskich warunków. — Draco krytycznie spojrzał na wygodną sofę w kolorze jasnego beżu.

— Malfoy, nie wybrzydzaj, bo wrócisz do siebie! — Harry stwierdził, że przestaje mu być żal chłopaka i zaczął czuć irytację.

— Nie ma mowy! Odstąpisz mi swoją sypialnię. — Ślizgon wyminął go i ruszył w kierunku komnaty.

— Zapomnij, nie mam zamiaru zasypiać jutro ze świadomością, że twój arystokratyczny tyłek gniótł moje prześcieradło. — Potter wpadł za nim do pomieszczenia i odgrodził go od łóżka, rozłożywszy ramiona.

— Bronisz go jak niepodległości — prychnął mężczyzna, rozglądając się dookoła. — Dlaczego twoja sypialnia jest zielona?

— Tak się składa, że lubię ten kolor. — Harry opuścił ręce i spojrzał na niego wyzywająco.

— To barwy Ślizgonów. — Brew Malfoya powędrowała do góry.

— Kolor to kolor i nie ma nic do rzeczy, czyje pokoje zdobił w Hogwarcie.

— Dobra, to co z tym łóżkiem? — Draco zerknął na posłanie ponad jego ramieniem.

— Kanapa! — Chłopak wyciągnął rękę i wskazał mebel znajdujący się za plecami blondyna.

— Jestem twoim gościem.

— I dlatego śpisz w pokoju gościnnym. — Harry się wyszczerzył.

— Zapamiętam ci to, Potty. — Ślizgon odwrócił się i ruszył w kierunku kanapy. Po chwili w pokoju z głośnym „pyk" aportował się skrzat, który szybko umieścił na niej poduszkę oraz świeży komplet pościeli, po czym ukłonił się i znikł równie szybko jak się pojawił.

— Dobrej nocy, Malfoy — zawołał Harry, wchodząc pod kołdrę. Z pokoju dobiegło go burknięcie.

3 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniały, pokazał się z innej strony, a kto z nich będzie opiekinem domu?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, po prostu wspaniały rozdział, z innej strony się teraz pokazał, ale kto z nich będzie opiekinem domu?
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, po prostu wspaniale, pokazał się z innej strony... ale kto z nich będzie opiekinem domu?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń