poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - V


Ulubiony pub Harry'ego był tego wieczoru bardzo cichy i spokojny, co bardzo odpowiadało siedzącemu przy stoliku mężczyźnie. Powoli sączył piwo, pozwalając swobodnie płynąć myślom.

Boisko do Quidditcha zostało ukończone, o czym zawiadomił go pęczniejący z dumy Ron. Ekipa Weasley & Weasley spisywała się znakomicie. Fred i George zajmowali się właśnie urządzaniem sal przeznaczonych do prowadzenia lekcji eliksirów. Na początku Harry protestował przeciwko umiejscowieniu ich w lochach, miał zbyt wiele związanych z nimi nieprzyjemnych wspomnień, ale przyjaciele zgodnym chórem poinformowali go o niebezpieczeństwie, jakie niosły ze sobą niestabilne ingrediencje.

— Harry, czy ty wiesz, co by się stało w razie eksplozji? — Fred przewrócił oczami jakby nie mógł uwierzyć w to, że Potter może być aż tak głupi. — Lochy ochronią cały zamek, grube ściany wytrzymają naprawdę wiele, poza tym minimalizują skutki pożaru, gdyż kamień stanowi skuteczną barierę.


No cóż, w tej kwestii auror nie zamierzał się sprzeczać. W przeciwieństwie do bliźniaków, nigdy nie był orłem z eliksirów. Odkąd pamiętał, eksperymentowali z nimi, robiąc coraz to nowe rzeczy do swojego sklepiku.

Tym sposobem przyszłe laboratorium i klasy do nauki tej jakże skomplikowanej dziedziny, zostały zdaniem Pottera oddane w naprawdę sprawne ręce i mógł mieć pewność, że kto jak kto, ale Weasleyowie nie przegapią niczego.

W dalszym ciągu jednak problem stanowiły pieniądze. Urządzenie szkoły tak, aby mogła przyjąć uczniów, stanowiło finansową studnię bez dna. Harry doskonale zdawał sobie sprawę, że puste sale niczego jeszcze nie dadzą. Trzeba zapełnić je odpowiednim sprzętem, zatrudnić nauczycieli, opłacić pensje… I to znowu sprowadzało go do oferty Draco Malfoya.
Niestety po ich ostatniej rozmowie, jedynej zresztą, wątpił, aby Fretka chciał kiedykolwiek jeszcze się z nim spotkać. Tamtego wieczoru, zanim dobiegł do drzwi, blondyn zdążył się deportować tuż za jego progiem. Harry nie wiedział, czy ma odetchnąć z ulgą, czy może zakląć szpetnie nad własną głupotą. W dodatku dostał się w krzyżowy ogień sprzeczki pomiędzy Ronem a Hermioną. Przyjaciel oczywiście wyraził swoje zadowolenie, że oślizgły dupek zniknął z ich życia, zanim się w nim w ogóle pojawił. Hermiona jednak miała co do tego zupełnie inne zdanie. W jej mniemaniu, zachowanie Harry'ego było niedojrzałe i świadczyło o braku myślenia perspektywicznego. Powinien on odłożyć na bok wszelkie animozje i przyjąć ofertę Malfoya, przynajmniej do czasu, gdy szkoła dzięki jego pieniądzom zdobędzie płynność finansową. Potem mógłby ewentualnie negocjować spłacenie niechcianego wspólnika i tym samym pozbycie się go raz na zawsze.

Wywiązała się kłótnia, która oczywiście zakończyła się ciężką obrazą ze strony zarówno Rona, jak i Hermiony. W tym stanie trwali całe dwa dni, po czym jak zwykle Weasley skruszony przeprosił Granger. Przełknąwszy dumę, poprosił Harry'ego, aby ten jeszcze raz zastanowił się nad propozycją Malfoya, gdyż o ile sam Fretka jest zły i ogólnie skażony, o tyle Fretka z pieniędzmi, pomijając fakt bycia nadal złym, najwyraźniej przeszedł kwarantannę.

Cokolwiek skwaszony Potter poinformował przyjaciółkę, że jeżeli kiedykolwiek podpiszą kontrakt z Ślizgonem, raczej nie mogą liczyć na jego zerwanie, gdyż w momencie gdy szkoła zacznie przynosić dochody, nic nie odciągnie blondyna od zysków.

Po całym zamieszaniu Harry musiał odetchnąć trochę od swych czasami zbyt głośnych przyjaciół i tak oto wylądował w pubie „Pod Smoczym Zębem", wpatrując się w pieniący złoto napój.

Malfoy… Dlaczego gdy przychodziły kłopoty, zawsze musiał być jakoś w nie wplątany jasnowłosy dupek? Przez całe siedem lat się nienawidzili i Harry wcale nie narzekał z tego powodu. Niesnaski z Fretką wrosły wręcz w jego szkolne życie i były czymś równie normalnym i potrzebnym mu do życia jak powietrze. Już jakiś czas temu stwierdził, że gdyby nie wieczne kłótnie, bójki i pojedynki, życie byłoby o wiele nudniejsze.

Bazyliszek, Quirrell, Turniej Trójmagiczny, śmierć Cedrica, poszukiwanie horkruksów, Śmierciożercy, to wszystko przez całe szkolne życie sprowadzało się do jednego — Voldemorta. Harry wciąż podświadomie czuł się zagrożony i spięty, jakby w oczekiwaniu na cios. Malfoy był paradoksalnie bezpiecznym wrogiem, kimś, kto stanowił wyzwanie, jednocześnie nie przedstawiając sobą realnego niebezpieczeństwa. Czym było kilka klątw, złamany nos czy obrzucanie się obelgami naprzeciw czerwonookiego gada, który rozszczepił swą duszę niczym jakaś sklonowana owca? Wprawką przed czymś większym. Harry doceniał Malfoya, a Malfoy w pokrętny sposób doceniał Harry'ego i Złoty Chłopiec dobrze o tym wiedział. Już dawno doszedł do wniosku, patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, że tak naprawdę on i Fretka zapewniali sobie jakąś chorą rozrywkę, po prostu lubiąc szczuć na siebie psy.

Jakkolwiek doceniał rolę Ślizgona w swym szkolnym życiu, nie znaczyło to, że go lubił. Przeciwnie, mierziły go te jego ulizane włosy, które zawsze układały się tak, jak tego życzył sobie ich właściciel i nawet po walce prezentowały sobą raczej malowniczy nieład, niż zwyczajne rozczochranie. W dodatku te jego cholerne oczy. Jak normalny człowiek może mieć oczy w wielu kolorach? Powinny być brązowe, niebieskie, szare, zielone lub czarne. Każdy miał jakąś jedną barwę i na tym poprzestawał, ale nie Malfoy! O nie, dla niego byłoby to zbyt pospolite! Oczy dupka zmieniały się wraz z jego nastrojem. Harry, będąc w szóstej klasie, zauważył mimowolnie ten dziwny przypadek i z obsesyjną ciekawością analizował go jak ciekawy obiekt doświadczalny. Zadowolony Ślizgon w otoczeniu swych przyjaciół miał oczy błękitne, lecz gdy czymś się martwił, przechodziły w odcień szarości. W smutku ciemniały i pojawiały się na nich grafitowe plamki.
Odcień rozszalałego morza uzyskiwały w momencie, gdy patrzył na Harry'ego. O tak, wtedy to był istny sztorm, widać w nich było wściekłość, nienawiść i chęć zadania bólu. Czasami Potter zastanawiał się, czy to już wszystkie kolory, jakie oczy Malfoya mogą uzyskać, ale właściwie nie wyobrażał sobie, jakie inne skrajne odczucia mogłyby to sprawić.

Westchnął i upił łyk piwa. Z kieszeni wyciągnął papierosy i odpalił jednego, z błogością zaciągając się dymem. Nawet ten nałóg kojarzył mu się z pieprzonym Ślizgonem. Zaczął palić po wydarzeniach na wieży astronomicznej, kiedy spetryfikowany obserwował drania, który groził Dumbledore'owi. Potem pojawił się Snape, a on mógł tylko patrzeć, jak Avada o mało nie zabiła dyrektora. Co z tego, że potem okazało się, iż wszystko to było wyreżyserowane? Przeżył wtedy taki stres, że następnego dnia wysłał Hedwigę z zamówieniem do Hogsmeade i po raz pierwszy, ukryty na błoniach, upił się Ognistą i zapalił.

W ostatecznym rozrachunku, Malfoy okazał się całkiem sprytnym szpiegiem, który czasami przewyższał swojego mistrza i ojca chrzestnego. Jako syn słynnego Śmierciożercy, miał dostęp do najbardziej sekretnych planów Voldemorta i tylko dzięki temu siła Zakonu wzrosła, a ataki popleczników mrocznej magii zostały ograniczone.

Czy można było nadal nienawidzić Fretkę? Jak bardzo Harry by się nie starał, jego nienawiść skurczyła się do rozmiarów orzeszka. Prawdę powiedziawszy, teraz po prostu nie lubił Ślizgona, nie przepadał za nim, uważał go za przegiętego arcydupka, ale niestety zdanie „Nienawidzę cię, Malfoy" musiało zostać wykreślone z jego słownika.

— Można się przysiąść? — Dobrze znany mu głos przerwał jego rozmyślania. Ostrożnie strzepnął popiół do samoopróżniającej się popielniczki i z uśmiechem odwrócił się w kierunku stojącego za nim chłopaka.

— Witaj, Michael. Nie musisz nawet pytać. — Wstał i uściskał blondyna, który z rozbawieniem potargał mu włosy. — Piwo?

— Chętnie. — Chłopak usiadł i gestem przywołał kelnerkę. — Co tam u ciebie? Słyszałem, że słynny auror odchodzi na emeryturę.

— Powiedzmy. — Skinął głową i spojrzał na towarzysza. — Ściąłeś włosy.

— Acha… — Młodzieniec przesunął ręką po swych krótkich, około dziesięciocentymetrowych kosmykach. — Chyba wyrosłem z kucyka.

— Lubiłem go. — Harry mrugnął i skinął głową kelnerce.

— Wiem, zwłaszcza w jednym momencie — prychnął rozbawiony blondyn. — Niemniej doszedłem do wniosku, że pora na zmiany, poza tym… Dennis nie lubi długich włosów.

— Dennis? Dennis Creevey? — Potter uśmiechnął się szeroko. — Jak tego dokonałeś?

— Jestem bardzo przekonujący. — Skosztował piwa i westchnął z zadowoleniem. — To naprawdę świetny facet.

— Wiem, mam nadzieję, że jesteście szczęśliwi. — Harry poklepał go po ręce. — Należy się wam to.

— Taak — przyznał Michael. — Jesteśmy. Wiesz, co jest ciekawe? Uwielbia jeść czekoladę tuż po… — zerknął na bruneta z rozbawieniem.

— Och… — Złoty Chłopiec zaczerwienił się lekko. — Zawsze ci mówiłem, że jesteś wyczerpującym draniem, widać i on to rozumie.

— Najwyraźniej. — Mężczyzna zachichotał cicho. — A co u Ginny? — zapytał, zmieniając temat.

— Nic z tego nie wyszło — przyznał chłopak z kwaśnym wyrazem twarzy. — Zresztą, to od początku było skazane na porażkę. Przez pewien czas myślałem, że z nią będę mógł…

— Wysoka, szczupła, mały biust, wąskie biodra — zakpił blondyn.

— Nie rób ze mnie zboczeńca. — Harry uderzył go lekko w ramię. — Po prostu wydawało mi się, że nadajemy na tych samych falach. Znaliśmy się tak długo, jednak to najwyraźniej nie wystarczyło.

— Coś nowego na oku?

— Nie, doszedłem do wniosku, że nikomu nie będę niszczył życia.

— Przestań! Znowu ta gadka o przeszłości, o tym, że nie potrafisz kochać, że wojna zniszczyła coś w tobie. Bzdura, po prostu unikasz bliższych kontaktów z ludźmi. Boisz się, że przerażą ich twoje koszmary, że nie zrozumieją tego, iż czasami jesteś po prostu zagubiony. Tysiąc razy ci mówiłem, nie ty jeden przeżyłeś wojnę, nie jesteś wyjątkiem, który stracił kogoś bliskiego. Jedyne, co cię od nas różni to to, iż dzięki tobie możemy żyć teraz spokojnie.

— Dzięki, naprawdę doceniam to, co mówisz, ale jak widać to nie pomaga, a ja nadal nie potrafię znaleźć sobie drugiej połówki. — Harry dopił piwo i odsunął od siebie kufel.

— Bo może szukasz w niewłaściwych miejscach? — Michael przysunął krzesło i objął lekko plecy bruneta. — Przeanalizujmy. Pamiętasz swój pierwszy pocałunek? Oczywiście, że tak! Jak to go określiłeś? Mokry! Nie namiętny, nie rozkoszny, nie cudowny, po prostu mokry. Potem próbowałeś z Ginny, po czym z niesmakiem mruczałeś coś o braterskich odczuciach.

— Wniosek z tego?

— Wniosek z tego, mój drogi, że bardzo głośno potrafisz jęczeć w niektórych momentach, oraz… — zawiesił głos. — Ty uwielbiasz się całować!

— Bo widzisz, kochanie, ty masz po prostu talent. — Potter z rozbawieniem pokręcił głową, czując jednocześnie jak ciepły rumieniec zalewa jego policzki.

— Nie, Harry, ja po prostu jestem facetem.

— Och… — Brunet zmrużył oczy w zastanowieniu. — Powiedzmy, że zrozumiałem.

— Niesamowite, w wieku dwudziestu dwóch lat Wybraniec zrozumiał — zakpił Michael. — Gdybym nie był twoim przyjacielem, po prostu bym cię teraz bezlitośnie wykpił.

— Właśnie to robisz. — Harry spojrzał na niego kwaśno. — Niemniej, przyjemnie było o sobie myśleć jako o bi.

— Mugolskie stereotypy, powinieneś z nich dawno wyrosnąć. — Mężczyzna poklepał go po plecach i kilkoma łykami opróżnił swój kufel. — Skoro twoje problemy egzystencjonalne właśnie zostały rozwiązane przez mistrza dedukcji…

— Ślizgon!

— Miło, że pamiętasz. Może przejdziemy do dalszej części konwersacji? — Michael splótł ręce na piersiach i spoważniał. — Słyszałem, że otwierasz szkołę.

— Taa — Harry westchnął i przesunął palcem po wyczyszczonym, drewnianym blacie. — Sam nie wiem, czy to dobry pomysł.

— Moim zdaniem świetny. Będziesz tylko zarządzał, idąc śladami Dumbledore'a, czy może zajmiesz się obroną?

— Mhm, mam zamiar.

— Świetnie, wreszcie dobrze wyszkoleni czarodzieje. Przykro to mówić, ale Hogwart jeżeli chodzi o Obronę Przed Czarną Magią, spisuje się raczej kiepsko. Ty byłeś chlubnym wyjątkiem.

— To nie takie proste. — Harry pokręcił głową. — Okazuje się, że mój górnolotny plan oświaty został brutalnie sprowadzony na ziemię przez kwestie finansowe.

— Ministerstwo?

— Są zachwyceni, ale… „Mój drogi Harry, cudowny, po prostu niesamowity pomysł! Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni za tak altruistyczny gest… Jednakże sam rozumiesz, nasze fundusze po wojnie są mocno ograniczone." — Potter skrzywił się, cytując ministra oświaty.

— Rozumiem… — Michael zamyślił się. — Szkoła to całkiem niezły biznes w tych czasach. Jakbyś odpowiednio to zorganizował, mogłaby być dochodowym interesem.

— Taa, już o tym myśleliśmy. Przede wszystkim hodowla unikalnych gatunków roślin. Wiele aptek ich potrzebuje. Poza tym eliksiry. To też towar, na którym można zarobić.

— Więc w czym problem? — Michael przekrzywił głowę, przyglądając mu się uważnie.

— Problem w tym, że zanim do tego dojdzie, musi minąć kilka lat. Uzyskanie pieczęci wysokiej jakości dla eliksirów jest możliwe dopiero wtedy, gdy warząca te mikstury młodzież osiągnie poziom Owutemow. To samo z roślinami, ich wyhodowanie, szczepienia… To też zajmie więcej niż rok czy dwa. Dotyczy to też innych dziedzin. Moglibyśmy stworzyć odpowiednie kluby, które w ramach ćwiczeń i zadań zajmowałyby się na przykład renowacją w celu poprawienia swych kwalifikacji w transmutacji, czy też wyszukiwaniem odpowiednich antyuroków dla szpitali i opracowywaniem ich. Młodzież by się szkoliła w różnych dziedzinach, zdobywała solidne wykształcenie, a szkoła dzięki temu miałaby fundusze. Idealne rozwiązanie, jednakże potrzeba na to co najmniej pięciu lat. Te dzieciaki muszą się wiele nauczyć, zanim cokolwiek będą w stanie zrobić.

— Widzę, że dokładnie to sobie przemyślałeś. Nic nie mówisz o sponsorach. Zastanawiałeś się nad tym?

— Heh… — Harry zaśmiał się gorzko. — Oczywiście, mamy dwóch. Dwóch, rozumiesz? To jakaś żenada.

— I nikogo więcej? Może powinniście złapać jakąś grubą rybę, to przyciągnie innych.

— Malfoy.

— Idealnie! — Michael rozpromienił się i spojrzał na Harry'ego z uznaniem.

— Proszę cię, przynajmniej ty powinieneś zrozumieć moją awersję do tego drania. — Potter z rozczarowaniem zwiesił głowę.

— Kiedy idzie o interesy, prywatne animozje powinieneś odłożyć do najniższej szuflady — zganił go blondyn. — Nazwisko Malfoy się liczy. Draco swoją służbą na rzecz społeczeństwa oczyścił je praktycznie z wszelkiego błota. Poza tym, są najbogatszymi czarodziejami w całej Anglii, jeżeli pozyskasz kogoś takiego, inni od razu zwąchają dobry interes, bo skoro Malfoy w niego wchodzi to… — spojrzał na niego znacząco.

— Jesteś niczym Hermiona.

— Zawsze uważałem ją za niezwykle inteligentną kobietę. — Michael uśmiechnął się wyniośle.

— To cholerna Fretka! W dodatku Ślizgon!

— A teraz osobiście czuję się urażony. — Mężczyzna splótł ręce na piersi.

— Ty to co innego. — Harry spojrzał na niego przepraszająco.

— Wybacz kotku, ale Ślizgonem pozostaje się całe życie, nie wymażesz tego z mojej kartoteki.

— Czyli uważasz, że powinienem zgodzić się na jego propozycję?

— Złożył ci już propozycję? I ty ją odrzuciłeś?! Wiesz, Harry, czasami twoja głupota mnie zadziwia. — Blondyn pokręcił głową w niedowierzaniu. — Nie mówię, abyś od razu go uściskał i zaczął nazywać swoim najlepszym przyjacielem i zbawcą, ale kiedy dają forsę i kiedy ta forsa jest czysta, to nie przygląda się inicjałom widniejącym na portfelu, tylko bierze zanim się rozmyślą.

— Typowo ślizgońskie podejście.

— A jakie praktyczne!

— Dobra, powiedzmy, że zostałem przekonany. I co mam teraz zrobić? Fretka zapewne wiesza już na mnie psy, po tym jak niemal wystrzelił z mojego domu obrażony na cały świat tylko dlatego, że ja ośmieliłem się skalać go swą obecnością. — Harry zabębnił nerwowo palcami po blacie.

— Musisz z nim porozmawiać. To Malfoy, jakkolwiek by nie czuł się urażony, nigdy nie odrzuci czegoś, co pachnie pieniędzmi. Oczywiście najpierw wygłosi swój słynny monolog, zmiesza cię z błotem i sprowadzi do roli biedaka, któremu on i tylko on łaskawie może pomóc, ale w ostateczności się zgodzi.

— Brzmi optymistycznie — burknął Harry. — Już nie mogę się doczekać.

***

Przewidywania Michaela sprawdziły się w stu procentach. Harry w bezsilności zaciskał pięści, siedząc w wygodnym fotelu i patrząc na zadowoloną minę Malfoya, który kręcił się w swym obrotowym krześle, tuż za ogromnym biurkiem.

— Potter, naprawdę jestem niesamowicie wstrząśnięty faktem, że po tym jak mnie potraktowałeś, ośmieliłeś się prosić o audiencję.

Harry mocniej zagryzł zęby, aby nie wstać i nie przywalić durnej Fretce. Audiencję! Tylko on mógł to nazwać w ten sposób! Tak jakby był koronowaną głową, a biedny Potter właśnie przyczołgał się do niego na żebry. Sytuacji nie poprawiał fakt, że Złoty Chłopiec faktycznie tak się czuł .

— To bezczelne z twej strony, jednak rozumiem, że niektórzy z nas nie otrzymali starannego wychowania i nic nie mogą poradzić na swój brak dobrych manier. — Malfoy z udanym smutkiem pokiwał głową. Jak zauważył Harry, jego oczy miały kolor nieba w najbardziej pogodny poranek. Oznaczało to, że Ślizgon nie posiada się z radości, mając przed sobą Wybrańca, który sam przyszedł do niego z prośbą, którą notabene odrzucił jeszcze niecały tydzień temu.

— Taaak — westchnął przeciągle. — Pieniądze. Właściwie muszę się zastanowić, czy aby nie zadziałałem ostatnio pochopnie, proponując ci je. Widzisz, mój drogi… Mogę tak do ciebie mówić, prawda? — Zapytał Malfoy, jakby w ogóle brał pod uwagę jego zdanie. — Naprawdę praca nauczyciela to, jak sam mówiłeś, bardzo niewdzięczne zadanie. Uczniowie nigdy nie doceniają nakładu sił, które wkłada się w ich edukację. Sam nie wiem…

— Masz rację, Malfoy… — Harry z wysiłkiem rozwarł szczeki, aby się odezwać. — Dlatego uważam, że powinieneś być zadowolony z wysokiej pozycji w zarządzie szkoły. Posada nauczyciela nie jest tym, czego byś chciał, mogłaby zrujnować twoje delikatne zdrowie.

— Och, to bardzo wielkoduszne z twej strony, że tak się o mnie martwisz — zakpił Draco. — Jednakże ja zawsze lubiłem wyzwania. Uczyć te biedne dzieciaki, wprowadzać je w życie, nadać im kierunek, ukształtować młode umysły. Nie sądzisz, że to bardzo altruistyczne? Tak, tak, ta praca to powołanie, niemal misjonarskie! — Palec Malfoya wystrzelił do góry, a jasna skóra odbiła się na tle granatowej szaty. Harry z przerażeniem stwierdził, że Fretka wygląda, jakby właśnie miał wizję. Cholera, facet był nawiedzony!

— Eee… — mruknął lekko wystraszony. — Myślę, że jednak nie powinieneś aż tak się do tego zapalać.

— Wręcz przeciwnie, Potter, wręcz przeciwnie! — Blondyn wstał i zaczął chodzić po pokoju, powiewając swą arcydrogą szatą. — Myślę, że świetnie się do tego nadaję. Byłbym niekwestionowanym mistrzem we wprowadzaniu tych nieudaczników w świat pełen klasy, ogłady i manier. Mam podstawy sądzić, że większość zasad panujących w czystokrwistych rodzinach chyli się niestety ku upadkowi. Dlatego doszedłem do wniosku, że moim obowiązkiem jako patrioty i czarodzieja, jest odbudowanie tego świata z gruzów. Oczywiście na tyle, na ile jest to możliwe.

Harry przymknął oczy, odpędzając wizję legionu małych aryjczyków, podobnych do Ślizgona, defilujących równym krokiem i wykrzykujących „Heil Malfoy!" Przerażające! Na samą myśl poczuł się chory.

— Oczywiście moja oferta nieco się zmieniła, przemyślałem parę spraw — kontynuował blondyn. — Mógłbym czuć pewien dyskomfort, przebywając w szkole pełnej Gryfonów. — Ostatnie słowo prawie wypluł. — Dlatego też uważam, że jako główny inwestor i… — zawiesił głos. — Zastępca dyrektora, powinienem mieć prawo głosu przy decyzjach związanych z zatrudnieniem odpowiednio wykwalifikowanej kadry.

— Zastępca dyrektora? Mój zastępca? — Ręka Harrego odruchowo powędrowała do oczu, aby poprawić okulary, jednak ich tam nie znalazła. Ten ruch pojawiał się w chwilach ogromnego zakłopotania bądź niepewności i chłopak nie potrafił się go oduczyć.

— To chyba rozumie się samo przez się, prawda? — Draco spojrzał na niego jak na wyjątkowo tępą sklątkę. — Ty i ja poniesiemy największe koszta, w dodatku zaraz po tobie, będę miał ogromny wkład w otwarcie tej szkoły. Moja funkcja jako twojego zastępcy jest więc przesądzona.

— Na Merlina! Malfoy, nie zapędzasz się trochę? Owszem, rozumiem twój wkład, ale ty chcesz praktycznie rządzić tą szkołą! — Harry zaczął ogromnie żałować, że nie zabrał ze sobą Hermiony bądź Michaela, który co prawda nie miał z projektem nic wspólnego, jednak jako Ślizgon miał w sobie dość sprytu i inteligencji, aby nie dać się wywieść w pole temu arcydupkowi.

— Uważasz, że twoi przyjaciele będą ci mieli za złe, że to nie któregoś z nich zatrudniłeś? — Malfoy przystanął i oparł się o ścianę, splatając ręce na piersi i patrząc na niego ironicznie. — Widzisz Potty, o ile nie mogę odmówić ci tego, że pokonałeś Czarnego Pana i naprawdę jak nikt inny nadajesz się na posadę Obrony Przed Czarną Magią, o tyle mam naprawdę marne wyobrażenie co do twojej inteligencji. Kogo chciałeś zatrudnić na tę funkcję? Weasleya? Rozum Wiewióra mieści się na końcu jego różdżki, a i wtedy pozostanie jeszcze miejsce dla kurzu.

— Nie obrażaj Rona! — Harry zerwał się z fotela. — Jest lojalny, wierny i zawsze był przy mnie!

— Owszem, Potter, owszem. — Łaskawie zgodził się Malfoy. — Jednakże jego psia wierność wcale nie podnosi poziomu jego wiedzy. Powiedz mi, on ma tam uczyć, prawda? Byłbyś uprzejmy mnie oświecić, czego?

— Bdzietrnewałquidditcha — mruknął niewyraźnie Harry.

— Słucham?

— Będzie szkolił graczy w Quidditchu. Chcemy stworzyć drużynę juniorów.

— Sam widzisz. — Blondyn uśmiechnął się triumfalnie. — Nawet ty nie dałbyś mu posady nauczyciela ścisłego przedmiotu.

— To nie tak! — zaperzył się Złoty Chłopiec. — On się na tym zna! Kocha ten sport i będzie idealnym nauczycielem.

— Zgadzam się, jako trener na pewno się sprawdzi. Ba, jestem skłonny przyznać, że sprawdzi się doskonale, znając jego zamiłowanie do gry, jednak zastanów się przez chwilę. Odsuń na bok osobiste uczucia i powiedz szczerze — gdybyś miał mu dać inną pracę, to na jakim stanowisku?

Harry zamyślił się, nerwowo pocierając ręką kark. Ron jako nauczyciel… Mugoloznawstwo? Nie, nie znał się na tym. Zaklęcia? Hmm… nie był zły, ale nie był też orłem. Numerologia odpadała, bo w ogóle się jej nie uczył w szkole, eliksiry to już w ogóle porażka. Może opieka nad zwierzętami? Mowy nie ma, Ron panicznie bał się pająków i niektórych magicznych stworzeń. Cholera! Jakkolwiek kochał swego przyjaciela i naprawdę go doceniał, to jednak jeżeli sam by mu nie oddał Obrony, z której Weasley jako były auror był całkiem niezły, to niestety pozostawał tylko Quidditch lub nauka latania na miotle. Spuścił głowę zrezygnowany.

— Tak myślałem. — Draco pokręcił głową z udanym smutkiem. — Rozczarowujące, prawda?

— Pozostaje jeszcze Hermiona. — Potter postanowił tak łatwo nie dać za wygraną.

— Tak, to bardzo zdolna i inteligentna czarownica — zgodził się Malfoy ku jego zaskoczeniu. — Zastanów się jednak. Kto lepiej by się sprawdził w roli zastępcy? Dziewczyna mądra i inteligenta, ale nie znająca się zupełnie na pewnych zawiłościach rządzących światem czarodziei? Czy może mężczyzna wychowany od dziecka na dziedzica fortuny, uczony zarządzania i inwestycji? Młody, inteligentny, czarujący i przede wszystkim z odpowiednimi koneksjami, dzięki którym może doprowadzić szkołę do rozkwitu?

— Sprawia ci to przyjemność? — Harry opadł z powrotem bezsilnie na fotel.

— Słucham? — Blondyn spojrzał na niego zaskoczony.

— Pytam, czy cieszy cię pozbawianie mnie jakichkolwiek argumentów na ich obronę — warknął Potter.

— Bynajmniej. Przedstawiłem ci sprawy takimi, jakimi są i sam, jak widzę, zgodziłeś się ze mną. — Draco otworzył szufladę i wyjął z niej jakieś dokumenty. — Tutaj są papiery, które przygotował mój adwokat. Nie podpisuj niczego zanim się z tym dokładnie nie zapoznasz, to pierwsza zasada. Przeczytaj uważnie każde słowo, byś potem nie mógł powiedzieć, że czegoś nie wiedziałeś, lub że cię oszukano. Nie dotyczy to tylko mnie. Masz być dyrektorem ogromnej placówki. Musisz nauczyć się, że nikomu nie możesz ufać, a już na pewno nie osobie, która podsuwa ci do podpisania jakieś akta.

Harry skinął głową i przebiegł wzrokiem dość długi tekst.

— Mogę to zabrać do domu? Muszę przestudiować je w spokoju, a twój gabinet raczej się do tego nie nadaje.

— Oczywiście. — Draco wstał i skierował się do wyjścia, przy samych drzwiach odwrócił się jeszcze na chwilę i uważnie spojrzał na podążającego w kierunku kominka Harry'ego. — Potter… — mruknął. — Mimo wszystko mam nadzieję, że nasza współpraca będzie przebiegała spokojnie. Pomyśl nad tym dla dobra uczniów.

Złoty Chłopiec uniósł wzrok zaskoczony jego słowami i zerknął prosto w lekko zmrużone oczy mężczyzny. Miały kolor lekko zachmurzonego nieba. Nie pozostało mu nic innego jak skinąć twierdząco głową.

3 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniały rozdział, no no polubiłam Michaela, może i on by uczył w tej szkole... Malfloy jak ja nie lubię takiego zachowania...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, polubiłam bardzo Michaela, a może by uczył w tej szkole... Malfloy... nie lubię takiego zachowania...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, bardzo polubiłam Michaela, może by nauczył w szkole...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń