Ulubiony pub Harry'ego był tego
wieczoru bardzo cichy i spokojny, co bardzo odpowiadało siedzącemu przy stoliku
mężczyźnie. Powoli sączył piwo, pozwalając swobodnie płynąć myślom.
Boisko do Quidditcha zostało
ukończone, o czym zawiadomił go pęczniejący z dumy Ron. Ekipa Weasley &
Weasley spisywała się znakomicie. Fred i George zajmowali się właśnie
urządzaniem sal przeznaczonych do prowadzenia lekcji eliksirów. Na początku
Harry protestował przeciwko umiejscowieniu ich w lochach, miał zbyt wiele związanych
z nimi nieprzyjemnych wspomnień, ale przyjaciele zgodnym chórem poinformowali
go o niebezpieczeństwie, jakie niosły ze sobą niestabilne ingrediencje.
— Harry, czy ty wiesz, co by się
stało w razie eksplozji? — Fred przewrócił oczami jakby nie mógł uwierzyć w to,
że Potter może być aż tak głupi. — Lochy ochronią cały zamek, grube ściany
wytrzymają naprawdę wiele, poza tym minimalizują skutki pożaru, gdyż kamień
stanowi skuteczną barierę.
No cóż, w tej kwestii auror nie
zamierzał się sprzeczać. W przeciwieństwie do bliźniaków, nigdy nie był orłem z
eliksirów. Odkąd pamiętał, eksperymentowali z nimi, robiąc coraz to nowe rzeczy
do swojego sklepiku.
Tym sposobem przyszłe
laboratorium i klasy do nauki tej jakże skomplikowanej dziedziny, zostały
zdaniem Pottera oddane w naprawdę sprawne ręce i mógł mieć pewność, że kto jak
kto, ale Weasleyowie nie przegapią niczego.
W dalszym ciągu jednak problem
stanowiły pieniądze. Urządzenie szkoły tak, aby mogła przyjąć uczniów,
stanowiło finansową studnię bez dna. Harry doskonale zdawał sobie sprawę, że
puste sale niczego jeszcze nie dadzą. Trzeba zapełnić je odpowiednim sprzętem,
zatrudnić nauczycieli, opłacić pensje… I to znowu sprowadzało go do oferty
Draco Malfoya.
Niestety po ich ostatniej
rozmowie, jedynej zresztą, wątpił, aby Fretka chciał kiedykolwiek jeszcze się z
nim spotkać. Tamtego wieczoru, zanim dobiegł do drzwi, blondyn zdążył się
deportować tuż za jego progiem. Harry nie wiedział, czy ma odetchnąć z ulgą,
czy może zakląć szpetnie nad własną głupotą. W dodatku dostał się w krzyżowy
ogień sprzeczki pomiędzy Ronem a Hermioną. Przyjaciel oczywiście wyraził swoje
zadowolenie, że oślizgły dupek zniknął z ich życia, zanim się w nim w ogóle
pojawił. Hermiona jednak miała co do tego zupełnie inne zdanie. W jej mniemaniu,
zachowanie Harry'ego było niedojrzałe i świadczyło o braku myślenia
perspektywicznego. Powinien on odłożyć na bok wszelkie animozje i przyjąć
ofertę Malfoya, przynajmniej do czasu, gdy szkoła dzięki jego pieniądzom
zdobędzie płynność finansową. Potem mógłby ewentualnie negocjować spłacenie
niechcianego wspólnika i tym samym pozbycie się go raz na zawsze.
Wywiązała się kłótnia, która
oczywiście zakończyła się ciężką obrazą ze strony zarówno Rona, jak i Hermiony.
W tym stanie trwali całe dwa dni, po czym jak zwykle Weasley skruszony
przeprosił Granger. Przełknąwszy dumę, poprosił Harry'ego, aby ten jeszcze raz
zastanowił się nad propozycją Malfoya, gdyż o ile sam Fretka jest zły i ogólnie
skażony, o tyle Fretka z pieniędzmi, pomijając fakt bycia nadal złym,
najwyraźniej przeszedł kwarantannę.
Cokolwiek skwaszony Potter
poinformował przyjaciółkę, że jeżeli kiedykolwiek podpiszą kontrakt z
Ślizgonem, raczej nie mogą liczyć na jego zerwanie, gdyż w momencie gdy szkoła
zacznie przynosić dochody, nic nie odciągnie blondyna od zysków.
Po całym zamieszaniu Harry
musiał odetchnąć trochę od swych czasami zbyt głośnych przyjaciół i tak oto
wylądował w pubie „Pod Smoczym Zębem", wpatrując się w pieniący złoto
napój.
Malfoy… Dlaczego gdy
przychodziły kłopoty, zawsze musiał być jakoś w nie wplątany jasnowłosy dupek?
Przez całe siedem lat się nienawidzili i Harry wcale nie narzekał z tego
powodu. Niesnaski z Fretką wrosły wręcz w jego szkolne życie i były czymś
równie normalnym i potrzebnym mu do życia jak powietrze. Już jakiś czas temu
stwierdził, że gdyby nie wieczne kłótnie, bójki i pojedynki, życie byłoby o
wiele nudniejsze.
Bazyliszek, Quirrell, Turniej
Trójmagiczny, śmierć Cedrica, poszukiwanie horkruksów, Śmierciożercy, to
wszystko przez całe szkolne życie sprowadzało się do jednego — Voldemorta.
Harry wciąż podświadomie czuł się zagrożony i spięty, jakby w oczekiwaniu na
cios. Malfoy był paradoksalnie bezpiecznym wrogiem, kimś, kto stanowił
wyzwanie, jednocześnie nie przedstawiając sobą realnego niebezpieczeństwa. Czym
było kilka klątw, złamany nos czy obrzucanie się obelgami naprzeciw
czerwonookiego gada, który rozszczepił swą duszę niczym jakaś sklonowana owca?
Wprawką przed czymś większym. Harry doceniał Malfoya, a Malfoy w pokrętny
sposób doceniał Harry'ego i Złoty Chłopiec dobrze o tym wiedział. Już dawno
doszedł do wniosku, patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, że tak naprawdę
on i Fretka zapewniali sobie jakąś chorą rozrywkę, po prostu lubiąc szczuć na
siebie psy.
Jakkolwiek doceniał rolę
Ślizgona w swym szkolnym życiu, nie znaczyło to, że go lubił. Przeciwnie,
mierziły go te jego ulizane włosy, które zawsze układały się tak, jak tego
życzył sobie ich właściciel i nawet po walce prezentowały sobą raczej
malowniczy nieład, niż zwyczajne rozczochranie. W dodatku te jego cholerne
oczy. Jak normalny człowiek może mieć oczy w wielu kolorach? Powinny być
brązowe, niebieskie, szare, zielone lub czarne. Każdy miał jakąś jedną barwę i
na tym poprzestawał, ale nie Malfoy! O nie, dla niego byłoby to zbyt pospolite!
Oczy dupka zmieniały się wraz z jego nastrojem. Harry, będąc w szóstej klasie,
zauważył mimowolnie ten dziwny przypadek i z obsesyjną ciekawością analizował
go jak ciekawy obiekt doświadczalny. Zadowolony Ślizgon w otoczeniu swych
przyjaciół miał oczy błękitne, lecz gdy czymś się martwił, przechodziły w
odcień szarości. W smutku ciemniały i pojawiały się na nich grafitowe plamki.
Odcień rozszalałego morza
uzyskiwały w momencie, gdy patrzył na Harry'ego. O tak, wtedy to był istny
sztorm, widać w nich było wściekłość, nienawiść i chęć zadania bólu. Czasami
Potter zastanawiał się, czy to już wszystkie kolory, jakie oczy Malfoya mogą
uzyskać, ale właściwie nie wyobrażał sobie, jakie inne skrajne odczucia mogłyby
to sprawić.
Westchnął i upił łyk piwa. Z
kieszeni wyciągnął papierosy i odpalił jednego, z błogością zaciągając się
dymem. Nawet ten nałóg kojarzył mu się z pieprzonym Ślizgonem. Zaczął palić po
wydarzeniach na wieży astronomicznej, kiedy spetryfikowany obserwował drania,
który groził Dumbledore'owi. Potem pojawił się Snape, a on mógł tylko patrzeć,
jak Avada o mało nie zabiła dyrektora. Co z tego, że potem okazało się, iż
wszystko to było wyreżyserowane? Przeżył wtedy taki stres, że następnego dnia
wysłał Hedwigę z zamówieniem do Hogsmeade i po raz pierwszy, ukryty na
błoniach, upił się Ognistą i zapalił.
W ostatecznym rozrachunku,
Malfoy okazał się całkiem sprytnym szpiegiem, który czasami przewyższał swojego
mistrza i ojca chrzestnego. Jako syn słynnego Śmierciożercy, miał dostęp do
najbardziej sekretnych planów Voldemorta i tylko dzięki temu siła Zakonu
wzrosła, a ataki popleczników mrocznej magii zostały ograniczone.
Czy można było nadal nienawidzić
Fretkę? Jak bardzo Harry by się nie starał, jego nienawiść skurczyła się do
rozmiarów orzeszka. Prawdę powiedziawszy, teraz po prostu nie lubił Ślizgona,
nie przepadał za nim, uważał go za przegiętego arcydupka, ale niestety zdanie
„Nienawidzę cię, Malfoy" musiało zostać wykreślone z jego słownika.
— Można się przysiąść? — Dobrze
znany mu głos przerwał jego rozmyślania. Ostrożnie strzepnął popiół do
samoopróżniającej się popielniczki i z uśmiechem odwrócił się w kierunku
stojącego za nim chłopaka.
— Witaj, Michael. Nie musisz
nawet pytać. — Wstał i uściskał blondyna, który z rozbawieniem potargał mu
włosy. — Piwo?
— Chętnie. — Chłopak usiadł i
gestem przywołał kelnerkę. — Co tam u ciebie? Słyszałem, że słynny auror
odchodzi na emeryturę.
— Powiedzmy. — Skinął głową i
spojrzał na towarzysza. — Ściąłeś włosy.
— Acha… — Młodzieniec przesunął
ręką po swych krótkich, około dziesięciocentymetrowych kosmykach. — Chyba
wyrosłem z kucyka.
— Lubiłem go. — Harry mrugnął i
skinął głową kelnerce.
— Wiem, zwłaszcza w jednym
momencie — prychnął rozbawiony blondyn. — Niemniej doszedłem do wniosku, że
pora na zmiany, poza tym… Dennis nie lubi długich włosów.
— Dennis? Dennis Creevey? —
Potter uśmiechnął się szeroko. — Jak tego dokonałeś?
— Jestem bardzo przekonujący. —
Skosztował piwa i westchnął z zadowoleniem. — To naprawdę świetny facet.
— Wiem, mam nadzieję, że
jesteście szczęśliwi. — Harry poklepał go po ręce. — Należy się wam to.
— Taak — przyznał Michael. —
Jesteśmy. Wiesz, co jest ciekawe? Uwielbia jeść czekoladę tuż po… — zerknął na
bruneta z rozbawieniem.
— Och… — Złoty Chłopiec
zaczerwienił się lekko. — Zawsze ci mówiłem, że jesteś wyczerpującym draniem,
widać i on to rozumie.
— Najwyraźniej. — Mężczyzna
zachichotał cicho. — A co u Ginny? — zapytał, zmieniając temat.
— Nic z tego nie wyszło —
przyznał chłopak z kwaśnym wyrazem twarzy. — Zresztą, to od początku było
skazane na porażkę. Przez pewien czas myślałem, że z nią będę mógł…
— Wysoka, szczupła, mały biust,
wąskie biodra — zakpił blondyn.
— Nie rób ze mnie zboczeńca. —
Harry uderzył go lekko w ramię. — Po prostu wydawało mi się, że nadajemy na
tych samych falach. Znaliśmy się tak długo, jednak to najwyraźniej nie
wystarczyło.
— Coś nowego na oku?
— Nie, doszedłem do wniosku, że
nikomu nie będę niszczył życia.
— Przestań! Znowu ta gadka o
przeszłości, o tym, że nie potrafisz kochać, że wojna zniszczyła coś w tobie.
Bzdura, po prostu unikasz bliższych kontaktów z ludźmi. Boisz się, że przerażą
ich twoje koszmary, że nie zrozumieją tego, iż czasami jesteś po prostu
zagubiony. Tysiąc razy ci mówiłem, nie ty jeden przeżyłeś wojnę, nie jesteś
wyjątkiem, który stracił kogoś bliskiego. Jedyne, co cię od nas różni to to, iż
dzięki tobie możemy żyć teraz spokojnie.
— Dzięki, naprawdę doceniam to,
co mówisz, ale jak widać to nie pomaga, a ja nadal nie potrafię znaleźć sobie
drugiej połówki. — Harry dopił piwo i odsunął od siebie kufel.
— Bo może szukasz w
niewłaściwych miejscach? — Michael przysunął krzesło i objął lekko plecy
bruneta. — Przeanalizujmy. Pamiętasz swój pierwszy pocałunek? Oczywiście, że
tak! Jak to go określiłeś? Mokry! Nie namiętny, nie rozkoszny, nie cudowny, po
prostu mokry. Potem próbowałeś z Ginny, po czym z niesmakiem mruczałeś coś o
braterskich odczuciach.
— Wniosek z tego?
— Wniosek z tego, mój drogi, że
bardzo głośno potrafisz jęczeć w niektórych momentach, oraz… — zawiesił głos. —
Ty uwielbiasz się całować!
— Bo widzisz, kochanie, ty masz
po prostu talent. — Potter z rozbawieniem pokręcił głową, czując jednocześnie
jak ciepły rumieniec zalewa jego policzki.
— Nie, Harry, ja po prostu
jestem facetem.
— Och… — Brunet zmrużył oczy w
zastanowieniu. — Powiedzmy, że zrozumiałem.
— Niesamowite, w wieku
dwudziestu dwóch lat Wybraniec zrozumiał — zakpił Michael. — Gdybym nie był
twoim przyjacielem, po prostu bym cię teraz bezlitośnie wykpił.
— Właśnie to robisz. — Harry
spojrzał na niego kwaśno. — Niemniej, przyjemnie było o sobie myśleć jako o bi.
— Mugolskie stereotypy,
powinieneś z nich dawno wyrosnąć. — Mężczyzna poklepał go po plecach i kilkoma
łykami opróżnił swój kufel. — Skoro twoje problemy egzystencjonalne właśnie
zostały rozwiązane przez mistrza dedukcji…
— Ślizgon!
— Miło, że pamiętasz. Może
przejdziemy do dalszej części konwersacji? — Michael splótł ręce na piersiach i
spoważniał. — Słyszałem, że otwierasz szkołę.
— Taa — Harry westchnął i
przesunął palcem po wyczyszczonym, drewnianym blacie. — Sam nie wiem, czy to
dobry pomysł.
— Moim zdaniem świetny. Będziesz
tylko zarządzał, idąc śladami Dumbledore'a, czy może zajmiesz się obroną?
— Mhm, mam zamiar.
— Świetnie, wreszcie dobrze
wyszkoleni czarodzieje. Przykro to mówić, ale Hogwart jeżeli chodzi o Obronę
Przed Czarną Magią, spisuje się raczej kiepsko. Ty byłeś chlubnym wyjątkiem.
— To nie takie proste. — Harry
pokręcił głową. — Okazuje się, że mój górnolotny plan oświaty został brutalnie
sprowadzony na ziemię przez kwestie finansowe.
— Ministerstwo?
— Są zachwyceni, ale… „Mój drogi
Harry, cudowny, po prostu niesamowity pomysł! Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni
za tak altruistyczny gest… Jednakże sam rozumiesz, nasze fundusze po wojnie są
mocno ograniczone." — Potter skrzywił się, cytując ministra oświaty.
— Rozumiem… — Michael zamyślił
się. — Szkoła to całkiem niezły biznes w tych czasach. Jakbyś odpowiednio to
zorganizował, mogłaby być dochodowym interesem.
— Taa, już o tym myśleliśmy.
Przede wszystkim hodowla unikalnych gatunków roślin. Wiele aptek ich
potrzebuje. Poza tym eliksiry. To też towar, na którym można zarobić.
— Więc w czym problem? — Michael
przekrzywił głowę, przyglądając mu się uważnie.
— Problem w tym, że zanim do
tego dojdzie, musi minąć kilka lat. Uzyskanie pieczęci wysokiej jakości dla
eliksirów jest możliwe dopiero wtedy, gdy warząca te mikstury młodzież osiągnie
poziom Owutemow. To samo z roślinami, ich wyhodowanie, szczepienia… To też
zajmie więcej niż rok czy dwa. Dotyczy to też innych dziedzin. Moglibyśmy
stworzyć odpowiednie kluby, które w ramach ćwiczeń i zadań zajmowałyby się na
przykład renowacją w celu poprawienia swych kwalifikacji w transmutacji, czy
też wyszukiwaniem odpowiednich antyuroków dla szpitali i opracowywaniem ich.
Młodzież by się szkoliła w różnych dziedzinach, zdobywała solidne
wykształcenie, a szkoła dzięki temu miałaby fundusze. Idealne rozwiązanie,
jednakże potrzeba na to co najmniej pięciu lat. Te dzieciaki muszą się wiele
nauczyć, zanim cokolwiek będą w stanie zrobić.
— Widzę, że dokładnie to sobie
przemyślałeś. Nic nie mówisz o sponsorach. Zastanawiałeś się nad tym?
— Heh… — Harry zaśmiał się
gorzko. — Oczywiście, mamy dwóch. Dwóch, rozumiesz? To jakaś żenada.
— I nikogo więcej? Może
powinniście złapać jakąś grubą rybę, to przyciągnie innych.
— Malfoy.
— Idealnie! — Michael
rozpromienił się i spojrzał na Harry'ego z uznaniem.
— Proszę cię, przynajmniej ty
powinieneś zrozumieć moją awersję do tego drania. — Potter z rozczarowaniem
zwiesił głowę.
— Kiedy idzie o interesy,
prywatne animozje powinieneś odłożyć do najniższej szuflady — zganił go
blondyn. — Nazwisko Malfoy się liczy. Draco swoją służbą na rzecz społeczeństwa
oczyścił je praktycznie z wszelkiego błota. Poza tym, są najbogatszymi
czarodziejami w całej Anglii, jeżeli pozyskasz kogoś takiego, inni od razu
zwąchają dobry interes, bo skoro Malfoy w niego wchodzi to… — spojrzał na niego
znacząco.
— Jesteś niczym Hermiona.
— Zawsze uważałem ją za
niezwykle inteligentną kobietę. — Michael uśmiechnął się wyniośle.
— To cholerna Fretka! W dodatku
Ślizgon!
— A teraz osobiście czuję się
urażony. — Mężczyzna splótł ręce na piersi.
— Ty to co innego. — Harry
spojrzał na niego przepraszająco.
— Wybacz kotku, ale Ślizgonem
pozostaje się całe życie, nie wymażesz tego z mojej kartoteki.
— Czyli uważasz, że powinienem
zgodzić się na jego propozycję?
— Złożył ci już propozycję? I ty
ją odrzuciłeś?! Wiesz, Harry, czasami twoja głupota mnie zadziwia. — Blondyn
pokręcił głową w niedowierzaniu. — Nie mówię, abyś od razu go uściskał i zaczął
nazywać swoim najlepszym przyjacielem i zbawcą, ale kiedy dają forsę i kiedy ta
forsa jest czysta, to nie przygląda się inicjałom widniejącym na portfelu,
tylko bierze zanim się rozmyślą.
— Typowo ślizgońskie podejście.
— A jakie praktyczne!
— Dobra, powiedzmy, że zostałem
przekonany. I co mam teraz zrobić? Fretka zapewne wiesza już na mnie psy, po
tym jak niemal wystrzelił z mojego domu obrażony na cały świat tylko dlatego,
że ja ośmieliłem się skalać go swą obecnością. — Harry zabębnił nerwowo palcami
po blacie.
— Musisz z nim porozmawiać. To
Malfoy, jakkolwiek by nie czuł się urażony, nigdy nie odrzuci czegoś, co
pachnie pieniędzmi. Oczywiście najpierw wygłosi swój słynny monolog, zmiesza
cię z błotem i sprowadzi do roli biedaka, któremu on i tylko on łaskawie może
pomóc, ale w ostateczności się zgodzi.
— Brzmi optymistycznie — burknął
Harry. — Już nie mogę się doczekać.
***
Przewidywania Michaela
sprawdziły się w stu procentach. Harry w bezsilności zaciskał pięści, siedząc w
wygodnym fotelu i patrząc na zadowoloną minę Malfoya, który kręcił się w swym obrotowym
krześle, tuż za ogromnym biurkiem.
— Potter, naprawdę jestem
niesamowicie wstrząśnięty faktem, że po tym jak mnie potraktowałeś, ośmieliłeś
się prosić o audiencję.
Harry mocniej zagryzł zęby, aby
nie wstać i nie przywalić durnej Fretce. Audiencję! Tylko on mógł to nazwać w
ten sposób! Tak jakby był koronowaną głową, a biedny Potter właśnie przyczołgał
się do niego na żebry. Sytuacji nie poprawiał fakt, że Złoty Chłopiec
faktycznie tak się czuł .
— To bezczelne z twej strony,
jednak rozumiem, że niektórzy z nas nie otrzymali starannego wychowania i nic
nie mogą poradzić na swój brak dobrych manier. — Malfoy z udanym smutkiem
pokiwał głową. Jak zauważył Harry, jego oczy miały kolor nieba w najbardziej
pogodny poranek. Oznaczało to, że Ślizgon nie posiada się z radości, mając
przed sobą Wybrańca, który sam przyszedł do niego z prośbą, którą notabene
odrzucił jeszcze niecały tydzień temu.
— Taaak — westchnął przeciągle. —
Pieniądze. Właściwie muszę się zastanowić, czy aby nie zadziałałem ostatnio pochopnie,
proponując ci je. Widzisz, mój drogi… Mogę tak do ciebie mówić, prawda? —
Zapytał Malfoy, jakby w ogóle brał pod uwagę jego zdanie. — Naprawdę praca
nauczyciela to, jak sam mówiłeś, bardzo niewdzięczne zadanie. Uczniowie nigdy
nie doceniają nakładu sił, które wkłada się w ich edukację. Sam nie wiem…
— Masz rację, Malfoy… — Harry z
wysiłkiem rozwarł szczeki, aby się odezwać. — Dlatego uważam, że powinieneś być
zadowolony z wysokiej pozycji w zarządzie szkoły. Posada nauczyciela nie jest
tym, czego byś chciał, mogłaby zrujnować twoje delikatne zdrowie.
— Och, to bardzo wielkoduszne z
twej strony, że tak się o mnie martwisz — zakpił Draco. — Jednakże ja zawsze
lubiłem wyzwania. Uczyć te biedne dzieciaki, wprowadzać je w życie, nadać im
kierunek, ukształtować młode umysły. Nie sądzisz, że to bardzo altruistyczne?
Tak, tak, ta praca to powołanie, niemal misjonarskie! — Palec Malfoya
wystrzelił do góry, a jasna skóra odbiła się na tle granatowej szaty. Harry z
przerażeniem stwierdził, że Fretka wygląda, jakby właśnie miał wizję. Cholera,
facet był nawiedzony!
— Eee… — mruknął lekko
wystraszony. — Myślę, że jednak nie powinieneś aż tak się do tego zapalać.
— Wręcz przeciwnie, Potter,
wręcz przeciwnie! — Blondyn wstał i zaczął chodzić po pokoju, powiewając swą
arcydrogą szatą. — Myślę, że świetnie się do tego nadaję. Byłbym
niekwestionowanym mistrzem we wprowadzaniu tych nieudaczników w świat pełen
klasy, ogłady i manier. Mam podstawy sądzić, że większość zasad panujących w
czystokrwistych rodzinach chyli się niestety ku upadkowi. Dlatego doszedłem do
wniosku, że moim obowiązkiem jako patrioty i czarodzieja, jest odbudowanie tego
świata z gruzów. Oczywiście na tyle, na ile jest to możliwe.
Harry przymknął oczy, odpędzając
wizję legionu małych aryjczyków, podobnych do Ślizgona, defilujących równym
krokiem i wykrzykujących „Heil Malfoy!" Przerażające! Na samą myśl poczuł
się chory.
— Oczywiście moja oferta nieco
się zmieniła, przemyślałem parę spraw — kontynuował blondyn. — Mógłbym czuć
pewien dyskomfort, przebywając w szkole pełnej Gryfonów. — Ostatnie słowo
prawie wypluł. — Dlatego też uważam, że jako główny inwestor i… — zawiesił
głos. — Zastępca dyrektora, powinienem mieć prawo głosu przy decyzjach
związanych z zatrudnieniem odpowiednio wykwalifikowanej kadry.
— Zastępca dyrektora? Mój
zastępca? — Ręka Harrego odruchowo powędrowała do oczu, aby poprawić okulary,
jednak ich tam nie znalazła. Ten ruch pojawiał się w chwilach ogromnego
zakłopotania bądź niepewności i chłopak nie potrafił się go oduczyć.
— To chyba rozumie się samo
przez się, prawda? — Draco spojrzał na niego jak na wyjątkowo tępą sklątkę. —
Ty i ja poniesiemy największe koszta, w dodatku zaraz po tobie, będę miał
ogromny wkład w otwarcie tej szkoły. Moja funkcja jako twojego zastępcy jest więc
przesądzona.
— Na Merlina! Malfoy, nie
zapędzasz się trochę? Owszem, rozumiem twój wkład, ale ty chcesz praktycznie
rządzić tą szkołą! — Harry zaczął ogromnie żałować, że nie zabrał ze sobą
Hermiony bądź Michaela, który co prawda nie miał z projektem nic wspólnego,
jednak jako Ślizgon miał w sobie dość sprytu i inteligencji, aby nie dać się
wywieść w pole temu arcydupkowi.
— Uważasz, że twoi przyjaciele
będą ci mieli za złe, że to nie któregoś z nich zatrudniłeś? — Malfoy
przystanął i oparł się o ścianę, splatając ręce na piersi i patrząc na niego
ironicznie. — Widzisz Potty, o ile nie mogę odmówić ci tego, że pokonałeś
Czarnego Pana i naprawdę jak nikt inny nadajesz się na posadę Obrony Przed
Czarną Magią, o tyle mam naprawdę marne wyobrażenie co do twojej inteligencji.
Kogo chciałeś zatrudnić na tę funkcję? Weasleya? Rozum Wiewióra mieści się na
końcu jego różdżki, a i wtedy pozostanie jeszcze miejsce dla kurzu.
— Nie obrażaj Rona! — Harry
zerwał się z fotela. — Jest lojalny, wierny i zawsze był przy mnie!
— Owszem, Potter, owszem. —
Łaskawie zgodził się Malfoy. — Jednakże jego psia wierność wcale nie podnosi
poziomu jego wiedzy. Powiedz mi, on ma tam uczyć, prawda? Byłbyś uprzejmy mnie
oświecić, czego?
— Bdzietrnewałquidditcha —
mruknął niewyraźnie Harry.
— Słucham?
— Będzie szkolił graczy w
Quidditchu. Chcemy stworzyć drużynę juniorów.
— Sam widzisz. — Blondyn
uśmiechnął się triumfalnie. — Nawet ty nie dałbyś mu posady nauczyciela
ścisłego przedmiotu.
— To nie tak! — zaperzył się
Złoty Chłopiec. — On się na tym zna! Kocha ten sport i będzie idealnym
nauczycielem.
— Zgadzam się, jako trener na
pewno się sprawdzi. Ba, jestem skłonny przyznać, że sprawdzi się doskonale,
znając jego zamiłowanie do gry, jednak zastanów się przez chwilę. Odsuń na bok
osobiste uczucia i powiedz szczerze — gdybyś miał mu dać inną pracę, to na
jakim stanowisku?
Harry zamyślił się, nerwowo
pocierając ręką kark. Ron jako nauczyciel… Mugoloznawstwo? Nie, nie znał się na
tym. Zaklęcia? Hmm… nie był zły, ale nie był też orłem. Numerologia odpadała,
bo w ogóle się jej nie uczył w szkole, eliksiry to już w ogóle porażka. Może
opieka nad zwierzętami? Mowy nie ma, Ron panicznie bał się pająków i niektórych
magicznych stworzeń. Cholera! Jakkolwiek kochał swego przyjaciela i naprawdę go
doceniał, to jednak jeżeli sam by mu nie oddał Obrony, z której Weasley jako
były auror był całkiem niezły, to niestety pozostawał tylko Quidditch lub nauka
latania na miotle. Spuścił głowę zrezygnowany.
— Tak myślałem. — Draco pokręcił
głową z udanym smutkiem. — Rozczarowujące, prawda?
— Pozostaje jeszcze Hermiona. —
Potter postanowił tak łatwo nie dać za wygraną.
— Tak, to bardzo zdolna i
inteligentna czarownica — zgodził się Malfoy ku jego zaskoczeniu. — Zastanów
się jednak. Kto lepiej by się sprawdził w roli zastępcy? Dziewczyna mądra i
inteligenta, ale nie znająca się zupełnie na pewnych zawiłościach rządzących
światem czarodziei? Czy może mężczyzna wychowany od dziecka na dziedzica
fortuny, uczony zarządzania i inwestycji? Młody, inteligentny, czarujący i
przede wszystkim z odpowiednimi koneksjami, dzięki którym może doprowadzić
szkołę do rozkwitu?
— Sprawia ci to przyjemność? —
Harry opadł z powrotem bezsilnie na fotel.
— Słucham? — Blondyn spojrzał na
niego zaskoczony.
— Pytam, czy cieszy cię
pozbawianie mnie jakichkolwiek argumentów na ich obronę — warknął Potter.
— Bynajmniej. Przedstawiłem ci
sprawy takimi, jakimi są i sam, jak widzę, zgodziłeś się ze mną. — Draco
otworzył szufladę i wyjął z niej jakieś dokumenty. — Tutaj są papiery, które
przygotował mój adwokat. Nie podpisuj niczego zanim się z tym dokładnie nie
zapoznasz, to pierwsza zasada. Przeczytaj uważnie każde słowo, byś potem nie
mógł powiedzieć, że czegoś nie wiedziałeś, lub że cię oszukano. Nie dotyczy to
tylko mnie. Masz być dyrektorem ogromnej placówki. Musisz nauczyć się, że
nikomu nie możesz ufać, a już na pewno nie osobie, która podsuwa ci do
podpisania jakieś akta.
Harry skinął głową i przebiegł
wzrokiem dość długi tekst.
— Mogę to zabrać do domu? Muszę
przestudiować je w spokoju, a twój gabinet raczej się do tego nie nadaje.
— Oczywiście. — Draco wstał i
skierował się do wyjścia, przy samych drzwiach odwrócił się jeszcze na chwilę i
uważnie spojrzał na podążającego w kierunku kominka Harry'ego. — Potter… —
mruknął. — Mimo wszystko mam nadzieję, że nasza współpraca będzie przebiegała
spokojnie. Pomyśl nad tym dla dobra uczniów.
Złoty Chłopiec uniósł wzrok
zaskoczony jego słowami i zerknął prosto w lekko zmrużone oczy mężczyzny. Miały
kolor lekko zachmurzonego nieba. Nie pozostało mu nic innego jak skinąć
twierdząco głową.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, no no polubiłam Michaela, może i on by uczył w tej szkole... Malfloy jak ja nie lubię takiego zachowania...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, polubiłam bardzo Michaela, a może by uczył w tej szkole... Malfloy... nie lubię takiego zachowania...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, bardzo polubiłam Michaela, może by nauczył w szkole...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza