I
Krypta z białego marmuru otoczona była
bluszczem, który ściśle przylegał do jej ścian, zdobiąc je wonnymi kwiatami
powoju niczym pająk swą siecią. Stała tutaj dopiero od tygodnia, ale magiczne
rośliny już wzięły ją w swe władanie. Być może przyroda sama chciała oddać
cześć największemu magowi, jaki tutaj spoczywał. Smukłe filary podtrzymywały
strop w kształcie kopuły. Na kamiennym katafalku litery magicznego cytatu
żarzyły się jasnym blaskiem:
"Ostatecznie dla należycie
uporządkowanego umysłu śmierć jest tylko początkiem nowej, wielkiej
przygody..."
Z tłumu stojącego przed wejściem
dało się słyszeć pojedyncze odgłosy tłumionego łkania. Błonia zapełniali
uczniowie i absolwenci Hogwartu, nauczyciele oraz delegacja z ministerstwa i
licznie przybyli reporterzy.
Różnorodna ludzka masa reagowała
w zależności od stopnia zażyłości ze zmarłym. Większość manifestowała swój żal
płaczem, mocząc trzymane w dłoniach chusteczki, inni stali sztywno, tłumiąc
swój ból i pokazując światu maskę bladego oblicza. Byli i tacy, którzy przybyli
tylko dla obejrzenia widowiska lub przeprowadzenia wywiadu.
Harry stał w milczeniu tuż obok
katafalku, gładząc opuszkami palców zimny kamień. Przez jego głowę przebiegały
setki myśli, które kumulowały się w jedno wielkie wspomnienie. Wspomnienie o
największym, najlepszym i najbardziej nieprzewidywalnym człowieku, jakiego dane
było mu poznać. Kim byłby bez niego? Czym byłby ten świat gdyby nie jego
mądrość? Czy udałoby mu się pokonać Voldemorta, gdyby nie jego wieczne wsparcie
i wiara?
Och, nie oszukiwał się.
Wiedział, że wiele razy przeklinał starego maga, zarzucał mu, iż był
manipulatorem, intrygantem, nigdy nie mówił mu całej prawdy. Jednak pomimo
wszystko kochał tego człowieka i traktował go jak dziadka, którego nigdy nie
było dane mu poznać.
Harry zawsze myślał, że jeżeli
Dumbledore kiedyś umrze, to zrobi to w wielkim stylu. Jakaś walka z ciemnymi
mocami, obrona świata przed złem, akt heroicznej odwagi, o którym długo będą
pisać i układać ballady.
Albus odszedł w ciszy.
Zmogła go największa zmora
mugoli, choroba, na którą nawet czarodziejski świat nie poznał lekarstwa.
Rak.
Odwiedził go tuż przed śmiercią.
Po raz pierwszy przekroczył wtedy próg prywatnego apartamentu dyrektora.
Nieobce było mu oblicze śmierci, widział jak odchodzą młodzi wojownicy, którzy
powinni móc cieszyć się życiem. Ze stoickim spokojem przemierzał pole krwawej
rzezi, jaką urządzili Śmierciożercy, broniąc się do ostatka. Sam miał na rękach
krew poległych. Zabił Voldemorta i bez większego wzruszenia patrzył na zwłoki,
które na jego oczach rozpadały się w pył niesiony wiatrem. Za dużo śmierci, za
dużo łez, za dużo cierpienia.
Paradoksalnie widok tego starego
człowieka leżącego w za dużym jak na jego kruchą, przeżartą chorobą postać
łóżku, obudził w nim uczucia, które wydawałoby się są mu już obce. Najbardziej
wstrząsnęły nim zasnute mgiełką cierpienia oczy.
Nie migotały.
A jednak starzec wbrew
wszystkiemu uśmiechał się lekko, otumaniony eliksirami, niezdolny do większego
ruchu.
—
Harry…
— Harry? — Ktoś delikatnie
szarpnął go za rękaw szaty. Wyrwany ze świata wspomnień, przez chwilę błądził
wzrokiem, zanim jego spojrzenie spoczęło na stojącej obok dziewczynie.
Ginny.
— Słucham? — Zerknął na nią
nieprzytomnie.
— Wszyscy już się rozchodzą,
może i my pójdziemy? — Popatrzyła na niego z nadzieją. Pomimo wczesnego lata,
po błoniach szalał wiatr, jękliwe zawodząc w konarach drzew.
— Tak, masz rację. — Odwrócił
się i zauważył, że z żegnających dyrektora pozostali tylko oni i rodzina
Weasleyów. Wyszedł z krypty i dołączył do grona rudzielców. Ktoś poklepał go po
plecach. Uśmiechnął się niemrawo na widok Rona.
Stary przyjaciel jak zwykle
szedł u jego boku. Dzięki Merlinowi to jedno pozostało bez zmian. Nie wiedział
co by zrobił bez jego wsparcia i specyficznego poczucia humoru. Chociaż, jakby
głębiej się zastanowić, Ron też się zmienił. Nie był już tym wiecznie
uśmiechniętym, zacietrzewionym chłopakiem, który najpierw działał, a potem
myślał nad konsekwencjami. Życie uczyniło z niego mężczyznę, nauczyło go ostrożności,
a praca wśród aurorów tylko wzmogła nieufność i podejrzliwość.
Stała czujność…
Słowa starego Moody'ego
zadźwięczały mu w uszach. Kiedyś śmieszyły, teraz stały się mottem przewodnim.
Od pięciu lat wyłapywano ukrywających się Śmierciożerców. Żądni zemsty, zeszli
do podziemi i walczyli pod przywództwem Avery'ego.
Partyzantka w świecie
czarodziei.
Przez nich stracili Colina,
Tonks, Hannę… Tyle niepotrzebnych śmierci.
Znów zerknął na Ginny uczepioną
jego rękawa. Czasami czuł się przytłoczony jej manifestacją uczuć. Kiedyś
wydawało mu się, że mógłby ją pokochać. Z biegiem czasu doszedł do wniosku, że
były to tylko marzenia nastolatka zafascynowanego siostrą przyjaciela. Powoli
dojrzewał, aby powiedzieć jej, że nic z tego nie będzie, że jest dla niego przyjaciółką,
powierniczką, ale… nigdy nie da jej tego, czego pragnie. Czuł się wyprany z
uczuć, nie sądził, żeby był jeszcze zdolny do miłości. Nie takiej, o której
pisano na kartach romansów. Ginny zasługiwała na kogoś, kto kochałby ją
bezwarunkowo. Kto byłby jej oddany, spełniał jej zachcianki i był zdolny do
przelania uczuć na przyszłe potomstwo.
Harry nie widział się w roli
ojca. Dzieci wymagały czasu, zaangażowania i czułości. On nie posiadał niczego
takiego.
Tę rozmowę odwlekał z kilku przyczyn.
Kiedy tylko przygotowywał się na wyznania, patrzyła na niego tym smutnym,
zakochanym wzrokiem i zrezygnowany odkładał to na następny raz. Kolejnym
problemem był Ron. Przyjaciel nie raz i nie dwa pytał, kiedy wreszcie zdecyduje
się na ślub, nieodmiennie widząc go w roli swojego szwagra. I ostatnia
przyczyna jego obaw, sami Weasleyowie. Uważali go za członka rodziny, Molly
zawsze powtarzała, że jest dla niej jak syn i rzeczywiście tak go traktowała.
Doszło już do tego, że potrafiła cisnąć za nim ścierką za podkradanie słodkiej
masy czy rogalików przed obiadem. Czuł się u nich jak w domu i nie chciał
nikogo ranić.
Cholera, westchnął. Jego życie i
bez tego, było wystarczająco skomplikowane.
***
Wielka sala w ogóle się przez te
lata nie zmieniła. Stoły poustawiane były w czterech długich rzędach, nad nimi
wisiały godła domów. Nakryty białym obrusem stół prezydialny, za którym
zasiadali profesorowie, nadal stał na swoim miejscu. Krzesło z wysokim, rzeźbionym
oparciem, należące do Dumbledore’a tkwiło za nim samotnie. Sufit imitujący
niebo nocą był teraz zasnuty chmurami, gwiazdy przyblakły, a księżyc stracił
swój blask. Zabrakło unoszących się świec. Pomieszczenie oświetlały magiczne
pochodnie, oplecione fioletowym materiałem na znak żałoby.
Ciche rozmowy prowadzone przy
stołach przypominały brzęczenie roju pszczół. Co chwilę dało się słyszeć imię
Albusa, które ktoś wypowiadał albo z nostalgią, albo ze smutnym śmiechem,
przypominając sobie jakąś anegdotę z nim związaną. Harry spokojnie skubał udko
kurczaka, praktycznie nie czując jego smaku.
— Myślałem, że przynajmniej w
takiej chwili nie będę musiał oglądać tej szczurzej gęby. — Ron dźgnął widelcem
ziemniaka, jakby atakował niewidzialnego przeciwnika, zerkając na siedzącego
przy stole Ślizgonów Malfoya.
— Daj spokój. — Hermiona
spojrzała na niego z dezaprobatą. — Nie wierzę, że nadal chowasz w sobie te
dziecinne urazy.
— Jasne, bo to nie ty plułaś
ślimakami przez tego dupka. — Skrzywił się rudzielec.
— Pamiętaj, że on walczył po
naszej stronie — mruknęła z naciskiem.
— Co nie przeszkadzało jego ojcu
płaszczyć się przed tą gadzią mordą. — Kolejny ziemniak poczuł na sobie ostrze
jego widelca.
— Wiesz co! — Dziewczyna
potrząsnęła nerwowo głową — Jeżeli tak na to patrzysz, to niewiele się od niego
różnisz! — Nie zważając na zszokowany wzrok Rona, ciągnęła dalej. — On nazywał
mnie szlamą, bo mam mugolskich rodziców. Ty obwiniasz go o całe zło tego
świata, bo jego ojciec był Śmierciożercą.
— Jak możesz…
— Przestańcie! — Potter spojrzał
na nich z wściekłością. — Musicie kłócić się nawet w takiej chwili?
— Harry ma rację. — Hermiona
sięgnęła po szklankę z sokiem. — Przepraszam, chyba to miejsce tak na nas
działa.
— Taaa… Wybacz, stary. — Ron
zaczerwienił się lekko i spuścił głowę, wbijając wzrok w talerz. — Po prostu…
— Wiem, że go nie lubisz, ja też
nie pałam do niego sympatią, ale ma takie samo prawo jak my wszyscy by być
tutaj. W końcu sam musisz przyznać, że jego działalność szpiegowska nie raz i
nie dwa ratowała nam tyłki.
— Bronisz go?
— Nie, jedynie stwierdzam fakt.
Mogę go nie trawić, ale to nie znaczy, że nie zauważam jego zasług.
— Dobra, może masz rację —
przyznał niechętnie Weasley i zmieniając temat zapytał. — Słyszeliście, że
stary nietoperz przeszedł na emeryturę?
— Tak, odszedł ze szkoły wraz ze
śmiercią Dumbledore'a. — Hermiona odstawiła szklankę i odgarnęła włosy, które
uporczywie opadały jej na twarz. — Podobno będzie teraz zajmował się tylko
warzeniem eliksirów dla Świętego Munga.
— Kto by pomyślał, że zrezygnuje
z dręczenia dzieciaków. Możecie uwierzyć, że mi go brakuje?
— Nie wierzę, Ronald Weasley
tęskni za Snape'em. — Harry parsknął cichym śmiechem.
— Nie tęsknię, po prostu ta jego
wampirza peleryna zawsze wiązała się z tą szkołą. Hogwart bez Dumbledore'a i
bez Snape'a to już nie będzie to samo miejsce.
— Coś w tym jest. — Potter
wreszcie zrezygnował z udawania, że je i odsunął talerz. — Ktoś chętny na
zwiedzanie zakurzonych korytarzy?
— Potter… Doprawdy, ta szkoła
nadal posiada woźnego, nie musisz odwalać za niego brudnej roboty.
— Malfoy! — Harry odwrócił się w
kierunku dobrze znanego mu głosu i spojrzał z niechęcią na stojącego za nim
mężczyznę. — Jak miło, że uraczyłeś nas swoją obecnością.
— Nie mogę powiedzieć tego
samego o tobie. — Szare oczy patrzyły na niego z pogardą zmieszaną z
ciekawością. — Słyszałem, że zostałeś aurorem, świat nigdy nie będzie już taki
sam. Chociaż zapewne wszyscy odetchnęli z ulgą, że ich mały wojownik stanął na
czele prawa i rozprawi się z bandytami.
— Jak miło, że mnie doceniasz. —
Harry odsunął krzesło i stanął naprzeciw Malfoya. Cholerny blondyn był jego
wzrostu, może powinien był założyć te nowe buty na grubszej podeszwie? Nigdy
nie lubił akurat tego elementu czarodziejskiej mody, ale jeżeli to dałoby mu
możliwość spojrzenia na niego z góry, gotów był się poświęcić. — A propos
bandytów. Jak się czuje twój ojciec? Słyszałem, że warunki na oddziale dla
skazańców w Świętym Mungu ostatnio bardzo się poprawiły.
Wszyscy wiedzieli jak skończył
Lucjusz. W czasie ucieczki po nieudanym ataku na Hogwart zdezorientowani
Śmierciożercy zostali zapędzeni w kierunku Zakazanego Lasu. Malfoy wpadł w
pułapkę zastawioną przez jego własnych współtowarzyszy. Klątwy, które w niego
uderzyły, spowodowały całkowity paraliż ciała. Lekarze nie byli w stanie
zaradzić tej sytuacji, zatem nie można było stwierdzić czy jego zdrowie
psychiczne również doznało urazu. Ten niegdyś niezwykle inteligentny i żywotny
mężczyzna leżał teraz w szpitalnej izolatce, nie przejawiając najmniejszych
oznak kontaktu z otoczeniem. Ironią losu było, że to sam Draco przyczynił się
do klęski, przekazując Zakonowi dane o ataku.
— Przepraszam — bąknął Harry,
gdy wokół niego zapadła cisza.
— Nie bądź żałosny, Potter. —
Draco odwrócił się i odszedł, powiewając swą kosztowną szatą w kolorze ciemnej
zieleni.
— To nie było miłe. — Hermiona
spojrzała na Harry’ego z naganą. — On musi się obwiniać o to, co stało się z
jego ojcem. Przypominanie mu o tym…
— Wiem — warknął zdenerwowany. —
Po prostu Malfoy wyzwala we mnie najgorsze instynkty, to chyba nigdy się nie
zmieni.
— Nie przejmuj się, stary — Ron
wreszcie uznał, że jest najedzony i również podniósł się z krzesła. — To
Ślizgon, tacy nie mają uczuć. Pomiota się i mu przejdzie.
***
Zamkowe korytarze pełne były
zwiedzających. Ludzie z rozrzewnieniem wspominali dni, kiedy chodzili po nich
jako uczniowie. Niektórzy przystawali i rozmawiali z portretami, dzieląc się z
nimi swym życiem, jakby były one co najmniej starymi, dawno nie widzianymi
znajomymi. Inni zaglądali do pustych klas, głośno komentując minione zajęcia i
prowadzących je profesorów.
Harry i jego towarzysze stanęli
przed portretem Grubej Damy.
— Hasło? — Kobieta zatrzepotała
wachlarzem i uchyliła jedno oko. — Ach! To wy! — Ożywiła się wyraźnie.
Przynajmniej na tyle, na ile ożywić może się ktoś, kto żyje na portrecie. — Pewnie chcielibyście wejść do środka?
Niestety… — nieznacznie się zmartwiła. — bez hasła nie mogę was wpuścić.
— Szkoda. — Harry najwyraźniej
był zawiedziony. Odkąd skończył jedenaście lat, uważał Hogwart za swój
prawdziwy dom i skrycie marzył o ponownym odwiedzeniu swego dawnego
dormitorium. Rozejrzał się dookoła i jego wzrok zatrzymał się na grupce
dzieciaków, które przyglądały im się z wyraźnym zainteresowaniem. — Hej, wy! —
krzyknął. — Jesteście z Gryffindoru?
— Tak. — Jeden z chłopców wysunął
się do przodu. Mógł mieć najwyżej dwanaście lat, ciemnobrązowe włosy opadały mu
w miękkich falach na czoło, a żywe oczy o barwie mlecznej czekolady przyglądały
im się z ciekawością, w której nie widać było ani odrobiny strachu. Typowy
Gryfon.
— A możesz nas wpuścić? — Potter
przykucnął i spojrzał na niego z nadzieją.
— No… Nie bardzo, nauczyciele
zabronili wpuszczać obcych. — Chłopiec zaszurał butem po podłodze, splatając
ręce na plecach.
— Ej, nie bądź taki. — Ron
najwyraźniej też się zapalił do pomysłu odwiedzenia swej starej sypialni. —
Byliśmy Gryfonami, swoich nie wpuścisz?
— No ale…
— Dajcie mu spokój. — Hermiona
wysunęła się do przodu i uspokajająco poklepała ramię dziecka. — To bardzo
dobrze, że nie łamie przepisów… Nie to, co niektórzy, których znam.
— O ile pamiętam, brałaś w tym
czynny udział. — Harry podniósł się zrezygnowany i potargał włosy.
— Ej! — Drugi z przyglądających
się zaistniałej sytuacji dzieciaków wysunął się do przodu. — Ty jesteś Harry
Potter!
— Na to wygląda. — Potter
wzruszył nieznacznie ramionami.
— Jaaaa, pokażesz mi bliznę?
Harry roześmiał się i spojrzał
na stojącego z tyłu Rona.
— To mi przypomina jak się
poznaliśmy — mruknął, pochylając się do przodu i pozwalając chłopcu obejrzeć
sławną błyskawicę na swym czole.
— Suuuuper! — Dzieciak
najwyraźniej miał skłonność do ekscytacji. — Ja myślę, że nic się nie stanie
jak was wpuścimy. — Usatysfakcjonowany widokiem bohatera, podszedł do portretu.
— Chrapak krętorogi — powiedział, a obraz otworzył się, ukazując ukryte
przejście. Ron parsknął śmiechem.
Dormitorium właściwie wcale się
nie zmieniło. Ogień wesoło buzował w kominku, obok stały dwa fotele obszyte
czerwonym welurem haftowanym w złote kwiaty. Pod oknami ustawiono kilka stołów
do nauki, w tej chwili były puste z racji przerwy wakacyjnej. Odprowadzani
podekscytowanymi okrzykami dotarli pod drzwi dawnej sypialni, które otworzyły
się zachęcająco. Ron podszedł do swojego starego łóżka i z rozrzewnieniem
pogłaskał kolumnę.
— Nic się tutaj nie zmieniło.
— Jakbyśmy wczoraj stąd wyszli,
prawda? — Harry usiadł pod baldachimem i skrzywił się smutno.
— Ja ciee, śpię w łóżku Harrego
Pottera. — Jakiś blondynek zrobił wielkie oczy i wybiegł z sypialni z błogim
uśmiechem, obwieszczając nowinę wszystkim po kolei.
— Najpierw wejściówka na bliznę,
a teraz święte łóżko Złotego Chłopca, masz bracie branie. — Weasley usiadł obok
niego. — Kurcze, są tak samo wygodne jak pamiętam. — Podskoczył kilka razy na
materacu.
— Pan Potter i pan Weasley. — Od
drzwi dobiegł ich suchy głos, w którym zabrzmiały nutki rozbawienia. Poderwali
się do góry jak na komendę.
— Profesor McGonagall.
— Wiedzę, że nadal macie za nic
przepisy i bez pozwolenia wchodzicie tam, gdzie nie powinno was być — cmoknęła
z dezaprobatą.
— Ale pani profesor, to Harry
Potter. — Chłopiec o brązowych włosach wyglądał na urażonego.
— Panie Wright. — Kobieta
spojrzała na niego znad okularów. — Nawet gdyby sam Merlin prosił o hasło,
nikt, powtarzam nikt, nie ma prawda bez zgody nauczyciela na jego
udostępnianie.
— Merlin to chyba by go nie
potrzebował — mruknął Ron i szybko zamilkł, widząc karcący wzrok dyrektorki.
— Widzę, że dowcip nadal jest
pana mocną stroną — mruknęła. — Jakkolwiek nie czas na to. Panna Granger czeka
już w pokoju wspólnym, zapraszam za mną — dodała i odwróciła się, furkocząc
kraciastą spódnicą w kolorach jednego ze szkockich klanów. — A pan, panie
Wright, powinien się cieszyć, że to nie rok szkolny i nie mogę odebrać punktów
domowi.
***
Gabinet Dumbledore'a przywołał
kolejne z szeregu wspomnień.
— Jeśli dobrze pamiętam, to
powiedziałem wam, że jeśli któryś z was złamie jeszcze jeden punkt regulaminu
szkolnego, to będę musiał wyrzucić go ze szkoły. Co dowodzi, że nawet najlepsi
z nas powinni czasami liczyć się ze słowami...
Niczym echo powróciły słowa
dyrektora, wypowiedziane w trakcie ich drugiego roku. Harry wstrząsnął się, jak
gdyby przeszedł go zimny dreszcz. Spojrzał na przyjaciół stojących obok niego,
oni też mieli niewyraźne miny.
— Zaprosiłam was tutaj w związku
z testamentem Albusa. — Minerwa usiadła przy małym stoliczku stojącym obok
okna.
— Gdzie jest Fawkes? — Harry
wpatrywał się w puste miejsce, które zawsze zajmował feniks.
— Ach, on. — McGonagall potarła
lekko policzek. — Kiedy Albus odszedł, przez długi czas krążył nad jego
łóżkiem. Pieśń, którą śpiewał, była najsmutniejszą, a zarazem najpiękniejszą,
jaką kiedykolwiek słyszałam. Potem po prostu wyfrunął przez okno. Myślę, że
wraz ze śmiercią właściciela przestał traktować to miejsce jak swój dom.
— To smutne. — Hermiona
zamrugała kilka razy, odganiając niechciane łzy.
— Zgadzam się z panią, panno
Granger. Jednak Fawkes to wolne stworzenie, nie mogliśmy zatrzymać go tutaj na
siłę.
— Ciekawe gdzie teraz jest. — Myśl
o pięknym ptaku, który kiedyś uratował mu życie, sprawiła, że Harry posmutniał
jeszcze bardziej. Wszystko odchodzi, nawet zdawałoby się nieśmiertelne feniksy.
Skończył się pewien okres w ich życiu. Wraz ze śmiercią Dumbledore zerwała się
ostatnia nić łącząca ich z tym miejscem, teraz widział to wyraźnie.
— Wiem, że w przeciwieństwie do
innych gości, postanowiliście wracać jeszcze dziś do siebie. Chciałabym więc
przejść do rzeczy. — Minerwa podniosła ze stołu teczkę z dokumentami i przez
chwilę przyglądała się jej w milczeniu, błądząc gdzieś myślami, po czym jakby
wróciła do rzeczywistości, uniosła głowę i spojrzała na nich uważnie. — Albus
już dawno spisał swój testament. Czas wojny zmusił go do spojrzenia we własną
przyszłość. Był zapobiegliwym człowiekiem, dlatego uporządkował swoje sprawy
najlepiej jak można było. Oczywiście zdajecie sobie sprawę, że uwzględnił was w
nim.
— Serio? — Ron poruszył się
niespokojnie, a potem zamilkł, gdy Hermiona trąciła go łokciem, obdarzając
pogardliwym spojrzeniem.
— Nie oczekiwaliśmy tego. Przyznam,
że jestem zaskoczona.
— Nie sądzę, panno Granger. —
McGonagall poprawiła okulary. — Jest pani na tyle inteligentna, że powinna pani
założyć, iż jest to możliwe. Oczywiście nie jesteście jedynymi, którzy dziś
odwiedzili to biuro. Nie przedłużajmy tego, na pewno chcielibyście spotkać się
jeszcze z przyjaciółmi. — Rozwiązała teczkę i wyjęła z niej trzy listy. —
Proszę, w razie jakichś wątpliwości pytajcie. Postaram się pomóc jak tylko
potrafię.
Kremowe koperty z
charakterystycznym pismem dyrektora. Harry ostatni raz miał taką w ręce, gdy
dostał oceny z OWTMów cztery lata temu. Przez chwilę obracał ją w dłoniach,
zanim przełamał magiczną pieczęć chroniącą ich zawartość. Drżącymi palcami
wyciągnął ze środka list i spojrzał lekko zamglonym wzrokiem na równe,
eleganckie i tak dobrze znajome pismo Albusa.
— Księgi traktujące o białej
magii i zaklęciach ochronnych… — Z boku dało się słyszeć westchnienie Hermiony.
To sprawiło, że wreszcie zaczął czytać swój list.
Drogi Harry.
Czas jest dla nas nieubłagany.
Wracam wspomnieniami do nocy, kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem. Małe,
niewinne dziecko, a już obarczone tak ogromnym brzemieniem. Przyznam, że byłem
przerażony. Nigdy nie opiekowałem się niemowlęciem, więc oddałem Cię tam, gdzie
jak sądziłem będzie Ci najlepiej.
Merlin wie, że pomimo tego co
tam wycierpiałeś, nie żałuję tej decyzji. Przeżyłeś, a to jest dla mnie
najważniejsze.
Mógłbyś pomyśleć, że traktowałem
Cię jako broń. Pamiętam słowa Severusa…
„Szpiegowałem dla ciebie,
kłamałem dla ciebie, narażałem dla ciebie życie, a wszystko to robiłem, by
zapewnić bezpieczeństwo synowi Lily. A teraz mi mówisz, że hodowałeś go jak
prosiaka na rzeź..."
Musisz mi uwierzyć, Harry, że
nigdy tak nie było.
Harry wciągnął ze świstem powietrze.
Snape go bronił? Przed Dumbledorem? Niemożliwe! Jakkolwiek Mistrz Eliksirów był
jednym z najsławniejszych szpiegów minionej wojny, tak gdyby mógł, sam zabiłby
Złotego Chłopca. Harry nie raz widział w jego oczach nienawiść. Z trudem
powrócił do czytania.
Z perspektywy czasu mogę
stwierdzić, że godnie wywiązałeś się ze swego zadania. Wierzę, iż James i Lily
mają wgląd w Twoje życie i są naprawdę dumni z mężczyzny, na jakiego wyrosłeś.
Drogi chłopcze, nigdy nie miałem
własnych dzieci. Moja praca i oddanie tej szkole nie pozwoliły mi na to. Jednakowoż
niczego nie żałuję, godnie zastąpiliście mi rodzinę. Widzisz… każdy człowiek ma
taką osobę, do której chce wrócić, którą traktuje jak ojca, brata, bądź syna.
Ja też miałem taką osobę.
To Ty, Harry.
Jestem za stary, abyś nazwał
mnie ojcem, jednak przez cały ten czas myślałem o Tobie, jako o moim wnuku.
— Nigdy mi tego nie powiedziałeś
— szepnął, mrużąc oczy. — Nie sądzisz, że trochę na to za późno? — Pokręcił
głową gdy napotkał pytający wzrok Hermiony i ponownie spojrzał na trzymaną w
ręku kartkę.
Nigdy nie byłeś samotny, mój
chłopcze, chociaż wiem, że nieraz tak właśnie się czułeś. Zapewne jesteś zły,
że nie powiedziałem Ci tego wcześniej. Wybacz staremu człowiekowi, już kiedyś
Ci mówiłem, nawet najlepsi popełniają błędy, chociaż osobiście uważam, że
domowe skrzaty… Mniejsza o to.
Pisałem Ci, że nie mam własnych
dzieci. Muszę dodać, że w tej chwili jestem też jedynym z mojej rodziny. Dlatego
w swym zadufaniu ustanawiam Cię moim głównym spadkobiercą.
W związku z tym chciałbym, abyś
przyjął moją posiadłość po rodzinie ze strony ojca. Znajduje się ona w
Irlandii, w nienanoszalnym hrabstwie Red Hills. Zachody słońca są tam naprawdę
piękne.
Ufam, że mój prezent Ci się
spodoba i potraktujesz go jak swój drugi dom. Dawno mnie tam nie było, jednak
wierzę, że moje skrzaty nie pozwoliły mu popaść w ruinę. Załączam stosowne
zdjęcie.
Kochany Harry, żyj tak, aby
każdy dzień był dla Ciebie nową przygodą. Nie rozpatruj przeszłości w kategorii
porażek, nie zasługujesz na to.
Twój (we własnym mniemaniu)
dziadek, Albus Dumbledore.
Harry odłożył list do koperty i
wyjął znajdujące się tam zdjęcie. Pośród wysokich gór, które w świetle
zachodzącego słońca przybrały czerwoną barwę, stał…
— Zamek… Dostałem zamek? —
wyjąkał zaszokowany.
Hej,
OdpowiedzUsuńpoczątek jest ciekawy, jak się okazuje w wojne Draco stał po stronie zakonu, Severus odszedł ze szkoły, tak ta reakcja boska, śpię w łóżku Harrego i tal dalej no i został głównym spadkobiercą...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńmuszę przyznać, że początek jest bardzo ciekawy, Draco stał po stronie zakonu w wojnie jak się dowiadujemy, a to śpię w łóżku Harrego boskie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka,
OdpowiedzUsuńpoczątek jest bardzo ciekawy, okazuje się, że Draco stał po stronie zakonu w wojnie, a to... "śpię w łóżku Harr'ego" boskie po prostu...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza