— Paranoicy.
Snape mocniej
owinął się grubym, wełnianym płaszczem, ostrożnie stawiając kroki na wąskim
żlebie, prowadzącym do Kruczej Twierdzy. Od godziny podróżował tą zdradliwą,
najeżoną kamieniami ścieżką, gdzie każdy krok groził upadkiem i natychmiastową
śmiercią na dnie przepaści, której krańce spowijała siwa, wilgotna mgła. Już od
roku raz w tygodniu aportował się na małą, wystającą ze skalnej ściany
platformę, a nadal nie mógł się do tego przyzwyczaić. Gdzie nie spojrzał,
otaczały go strome i nieprzystępne grzbiety górskie o ostrych, silnie
poszarpanych krawędziach. Brak jakiejkolwiek roślinności przyprawiał go o
dreszcze, a odgłos wybuchających gejzerów, w tej chwili odgrodzonych od niego
wysokimi głazami, raczej nie poprawiał mu humoru. Nie mógł też wyrzucić z głowy myśli, że stąpa
po wulkanie. Fakt, że był on dawno wygasły, wcale go nie uspokajał.
Ścieżka skręciła
gwałtownie w lewo i zakończyła się pomiędzy dwiema formacjami skalnymi. Snape
przystanął i z westchnieniem rezygnacji wsunął różdżkę w wąski,
najprawdopodobniej naturalny, otwór, po czym gwałtownie cofnął rękę, gdy coś
chłodnego musnęło jego palce.
— Cholera! — Nie
zdołał powstrzymać cichego okrzyku.
To miejsce
zdecydowanie emanowało jakąś dziwną, nieprzystępną aurą. Naprawdę był gotów
uwierzyć, że mieszkają tu elfy, fauny i inne magiczne stworzenia. Wszystkie
razem, bez wojen i niezgody. Człowiek nie powinien zapuszczać się w te okolice.
W momencie, gdy
jego różdżka zniknęła, a może została zatrzymana przez nieznane coś
zamieszkujące szczelinę, przed oczami Snape’a ukazała się żelazna, wysoka na
jakieś pięć metrów brama, która z okropnym zgrzytem zaczęła się otwierać. Snape
stał bez ruchu, dopóki stalowy potwór nie uchylił się na tyle, aby wpuścić go
do środka, po czym wśliznął się przez powstały prześwit.
— Za każdym razem,
gdy się pojawiasz, wyglądasz, jakbyś miał ochotę kogoś zabić. — Mężczyzna
stojący po drugiej stronie niedbale opierał się o wysoki mur, wzdłuż którego
ciągnęła się wąska ścieżka prowadząca na dziedziniec. — Nie wiem, czy to ja tak
na ciebie wpływam, czy może to miejsce.
— Daruj sobie,
Lucjuszu. Doskonale wiesz, że nienawidzę drogi prowadzącej do twierdzy. — Snape
odwrócił się i z otworu znajdującego się po tej stronie wyciągnął swoją
różdżkę. Zawsze fascynowało go, jakim cudem to coś, czymkolwiek było, potrafiło
wyczuć jego intencje. Legilimencja? Nie, był mistrzem oklumencji i od razu
wyczułby intruza usiłującego grzebać w jego umyśle. Doskonale zdawał sobie
sprawę, że gdyby w jego głowie choć zaświtała myśl o zabiciu, skrzywdzeniu bądź
uwolnieniu któregoś z mieszkańców twierdzy, brama nigdy by się nie pojawiła i mógłby
sterczeć pośród skał aż do… W każdym razie na pewno długo.
— Czasami myślę,
że jest gorsza niż Azkaban. — Lucjusz wzdrygnął się i ruszył w kierunku
dziedzińca.
W przeciwieństwie
do nagich, naturalnych skał znajdujących się na zewnątrz tutaj wszystko
wyglądało inaczej. Okrągły plac, na środku którego znajdowała się studnia
otoczona około półtorametrowej wysokości murkiem, wyłożony był brukowaną
kostką. Prowadziły z niego trzy wyjścia. Jedno wiodło w stronę ogrodu, którego
Snape nienawidził, gdyż zamiast zieleni znajdowały się w nim tylko kamienne
rzeźby. Drugie skręcało do głównych drzwi Kruczego Dworu. Trzecim mógł wrócić
do bramy prowadzącej na zewnątrz. Wbrew pozorom miejsce było naprawdę rozległe.
Sam dziedziniec musiał mieć co najmniej pięćdziesiąt metrów średnicy, a żeby
zwiedzić kamienny ogród, trzeba było poświęcić wiele godzin. Wszystko dookoła
wykonane zostało przez nad wyraz uzdolnionego maga, który musiał być mistrzem w
swym fachu. Obserwując misterne krużganki, wysokie wykusze okienne i główne
drzwi zdobione w niezwykle skomplikowany sposób, Snape doszedł do wniosku, że
niektóre fragmenty wyszły spod dłuta górskich krasnoludów, mistrzów w swym
rzeźbiarskim fachu. Wszystko wokół było piękne, bogate i… szare. Szary
dziedziniec, szary ogród, szary dwór. Żadnych drzew, kwiatów, trawy. Tak, Snape
nienawidził tego miejsca!
— Nie byłeś w
Azkabanie, więc nie masz pojęcia, jak tam jest. — Mistrz eliksirów spojrzał
ironicznie na Lucjusza i oparł się o murek otaczający fontannę. — Mała cela, w
której po kilku krokach dochodziłeś do przeciwległej ściany, i obskurna
toaleta. A za czasów dementorów mogłeś liczyć na rozrywkę w postaci wycia
oszalałych, niezdolnych do jakiejkolwiek konwersacji więźniów. Powinieneś być
wdzięczny Potterowi.
— Dementorzy odeszli
lata temu.
— Jednak od tamtej
pory komnaty skazańców cudownie się nie powiększyły. A towarzysze niedoli nadal
w przerażającej większości pozostają tępymi, pozbawionymi mózgów trollami. —
Snape spojrzał w głąb kilkudziesięciometrowej studni. — I nie było stamtąd
ucieczki.
— Droga straceńców
skazanych na dożywocie. — Malfoy podążył za wzrokiem Snape’a, jednak zaraz
cofnął głowę, nie mogąc znieść widoku wąskiego tunelu zakończonego spienioną
wodą. — Najtwardsi wytrzymują sto pięćdziesiąt lat, potem się poddają.
— Więc powinieneś
być wdzięczny, że za pięćdziesiąt…
— Czterdzieści
dziewięć. — Lucjusz wyprostował się i odwrócił tyłem do studni. — Rok już
minął. To i tak wieki, zważywszy na fakt, że mój zięć jest ikoną
czarodziejskiego świata.
— Potter zrobił,
co mógł, abyś nie został odesłany do Azkabanu. — Snape spojrzał na Malfoya
karcąco. — Tutaj trafiają przeważnie przestępcy polityczni, arystokracja,
śmietanka towarzyska magicznego świata. Nie masz prawa narzekać. Przynajmniej
nie otacza cię banda pospolitych przestępców. Zamiast celi otrzymałeś komnatę,
która dzięki Draco wygląda dokładnie jak twoja sypialnia w Malfoy Manor. Twój
pobyt tutaj to jak zjazd…
—
Arystokratycznych szaleńców! — sarknął Lucjusz, bez skrupułów przerywając
Snape’owi. — Wczoraj jadłem kolację z Khunem. Bardzo interesujący człowiek.
Mugole sądzą, że zmarł w swej willi w Rangunie, podczas gdy Król Złotego
Trójkąta zajada się pieczoną w miodzie kaczką gdzieś, gdzie… — mężczyzna
zatoczył ręką dookoła. — Czuję się obserwowany, Severusie — dokończył ciszej. —
Oczywiście wiem, że mogło być gorzej, ale… — Odgarnął dłonią kosmyk jasnych
włosów i wyprostował się z uśmiechem, który przeczył jego wcześniejszemu
wybuchowi. — Przejdźmy się. Opowiedz mi, co u Draco — mruknął ciszej, chwytając
Snape’a pod ramię i ciągnąc go w kierunku ogrodu.
— Twój syn, jak
mniemam, jest dziś gościem na weselu najlepszego przyjaciela swojego męża.
— Weasley. —
Lucjusz jęknął, mocnej uderzając doskonałą imitacją swej wspaniałej laski o
kamienne podłoże. — Naprawdę ożenił się z tą szlamą?
— Niestety tak. —
Snape potrząsnął głową. — Wprawdzie panna Granger to jedna z
najinteligentniejszych czarownic, jakie znam, niemniej to nadal nieczysta krew.
— Widzę, że nie
zmieniłeś swoich zapatrywań. — Malfoy obrzucił mężczyznę szybkim spojrzeniem. —
Sądziłem, że zdradziłeś Lorda, bo byłeś przeciwny jego zapatrywaniom.
— Bzdura. — Snape
przystanął, przyglądając się z fascynacją jedynej barwnej rzeczy w tym miejscu.
Zorzy polarnej. — Oczywiście, że popierałem większość jego idei.
— Popierałeś i
zdradziłeś go?
— Większość,
Lucjuszu, nie wszystkie. Poza tym jego metody były… cokolwiek brutalne, nie
sądzisz? — Snape spojrzał na towarzysza kpiąco. — Wybacz, ale rzucanie
Cruciatusa i Avady na prawo i lewo nie świadczy najlepiej o strategii wodza.
Zastraszanie i mordowanie rodzin czarodziejskich raczej nie przysporzyło mu
zwolenników.
— Tak, wiem. —
Lucjusz strzepnął jakąś nitkę z mankietu swej kosztownej szaty, która tutaj, na
tej burej ziemi, sprawiała wrażenie, jakby jej właściciel nie był tutaj
więźniem, a opuścił tylko na chwilę jakieś snobistyczne przyjęcie. — Nie musisz
mi przypominać o wyborze, którego dokonałem. Jednak nadal twierdzę, że to
bardzo źle, iż nasza krew się rozrzedza przez takich jak Weasleyowie. Kiedyś
byliśmy potężni, nie musieliśmy się ukrywać.
— Wieki temu, tak
odległe, że prawie zapomniane.
— Tak! Ale to nie
mit! — Lucjusz spojrzał gniewnie na Severusa. — Potem zaczęliśmy się mieszać i
w efekcie niektórzy z nas się ujawnili. Do czego to doprowadziło? Inkwizycja,
prześladowanie, przetrzebili nas jak owce. Teraz mamy nienanoszalne hrabstwa,
jesteśmy rozrzuceni po całym świecie i nadal postępujemy jak głupcy. Nasza
magia staje się z każdym pokoleniem słabsza… Boję się, że kiedyś zupełnie zniknie.
— Nikt jeszcze nie
wygrał z uczuciami. Podobno. — Snape spojrzał na zaciętą twarz Lucjusza i
uniósł brew. — Zboczyliśmy jednak z tematu. Twój syn na weselu Granger i
Weasleya.
— Zawsze wiesz,
jak poprawić mi humor — wycedził z sarkazmem Lucjusz.
— Draco wydaje się
bardzo dobrze czuć w ich towarzystwie. — Snape udał, że nie usłyszał wypowiedzi
Malfoya. — Nigdy bym nie przypuszczał, że do tego dojdzie.
— Tak, mnie
również to zaskakuje. Jednak będąc mężem Pottera, został niejako zmuszony do
przebywania z nimi. — Zamilkł i przez jakiś czas spacerowali w ciszy.
— Coś cię trapi? —
zapytał Snape, widząc, że Lucjusz marszczy czoło, jakby myślał o czymś nieprzyjemnym.
— Martwi mnie to, że Draco nie zastanawia się
nad przyszłością rodu. Powinien postarać się o dziecko. — Cmoknął
niecierpliwie, widząc zdegustowany wyraz twarzy Severusa. — Och, proszę cię,
doskonale znam ograniczenia rytuału. Wiesz dobrze, że istnieje szereg sposobów,
aby dwóch czarodziei miało potomstwo, i to bez współżycia pozamałżeńskiego.
— Rozmawiałem o
tym z Draco. Zarówno on, jak i Potter nie wykazują zainteresowania. Wydaje się,
że Samuel bardzo dobrze wpasował się w ich… — Snape prychnął z niejakim
rozbawieniem — …instynkty ojcowskie.
— Marnują
potencjał! Potter i Malfoy! Wiesz, jaka potęga mieściłaby się w ich potomku?!
— Sądzę, że
właśnie tego chcą uniknąć. Zbyt duża moc w jednym człowieku nigdy nie
prowadziła do niczego dobrego.
— Widzę, że ich
popierasz. — W głosie Lucjusza zabrzmiało rozczarowanie.
— Uczę się na
błędach. — Snape położył dłoń na ramieniu Lucjusza. — Nie zmusisz ich. Wiem, że
rozmawiałeś o tym z Draco podczas jego comiesięcznych odwiedzin. Moja rada
brzmi: nie próbuj nim manipulować. To dorosły mężczyzna i jeżeli nie chcesz
ponownie go stracić, przestań się wtrącać. On jest zarówno bardzo szczęśliwy,
jak i bardzo ostrożny w kontaktach z tobą.
— Zauważyłem. —
Malfoy nie wyglądał na zachwyconego, jednak niechętnie skinął głową. — Co nie
znaczy, że mi się to podoba.
— Nie wiem,
dlaczego nie możesz zaakceptować, że to Samuel będzie w przyszłości głową rodu
Malfoyów. To bardzo inteligentne i…
— Severusie! —
Lucjusz strącił rękę mężczyzny i chwycił go ponownie pod ramię. — Nie
dyskutujmy o tym. Znasz moje zdanie.
— I nie rozumiem
twojego uporu.
— To bękart!
— Bękart, który
wykazuje naprawdę duży potencjał. Wiedziałeś, że potrafi porozumiewać się z
feniksami?
— Niczym
Dumbledore? — Lucjusz wbrew sobie uniósł głowę, zaciekawiony.
— Dokładnie.
Fawkes od roku mieszka na zamku.
— Rozumiem. Jednak
to nie zmienia faktu, że chłopiec jest z nieprawego łoża i jako taki nie ma dla
mnie żadnego znaczenia. Myślę też, że nasza niechęć jest obustronna. — Malfoy
wzruszył lekko ramionami. — Oczywiście, nie mogę nic poradzić na uczucie,
którym darzy go mój syn. Draco zawsze był impulsywny.
— Nigdy się nie
zmienisz, prawda? — Snape spojrzał na mężczyznę rozbawiony.
— Oczywiście, że
nie. Nudziłbyś się, gdybym nagle stał się potulny i ugodowy. — Lucjusz mocniej
oparł się na lasce. — Severusie, czy ty też zostałeś zaproszony na dzisiejszą
uroczystość.
— Owszem. Ku
mojemu ogromnemu zaskoczeniu przyszli państwo Weasley osobiście wręczyli mi
zaproszenie.
— Masz zamiar się
tam pojawić? — Lucjusz odwrócił głowę w kierunku Snape’a. Długie, jasne włosy
zasłaniały tę połowę jego twarzy, z której nadal nie ustąpił częściowy paraliż
wywołany klątwami.
— Byłoby
nieuprzejmie zignorować ich ślub. Pracuję z nimi. Jednak… — zawiesił lekko
głos, widząc zaciśnięte w grymasie rozczarowania usta Lucjusza. — …dopiero
późnym wieczorem. Dałem im do zrozumienia, że dziś jestem raczej zajęty.
— Naprawdę? —
Uścisk na ramieniu Severusa prawie niezauważalnie się rozluźnił. — W takim
razie nie możemy tracić czasu. Myślę, że z przyjemnością zjesz obiad w moich
pokojach. Wierzę, że towarzystwo rezydującej tutaj socjety, jakkolwiek bardzo
interesujące, nie pociąga cię bardziej niż zwykle.
— To przerażające,
jak dobrze mnie znasz, Lucjuszu. Zawsze niezwykle ceniłem sobie zacisze twych
komnat. — Snape przystanął przy drzwiach prowadzących do wnętrza rezydencji i
przepuścił Lucjusza przodem.
— Pewnie czujesz
się w nich, jakbyś z powrotem znalazł się w Malfoy Manor.
— Tylko na pozór,
mój drogi. Atmosfera… — Mistrz eliksirów ostrożnie położył rękę nieco powyżej
pasa mężczyzny, zrównując z nim krok, gdy ten, utykając lekko, wolno
przemierzał puste o tej porze korytarze. — …jest zupełnie inna niż dawniej.
Zupełnie inna.
***
Draco stał przy
barze, opierając się łokciem o kontuar, i leniwie sączył whisky. Zmrużonymi
oczami obserwował bawiących się za oknem gości. Słońce zaszło już jakąś godzinę
temu i teraz okolicę oświetlały ustawione w strategicznych miejscach lampiony.
Nie za ciemno, nie za jasno, w sam raz, aby stworzyć przytulny, nieco intymny
nastrój. Pociągnął głębszy łyk i z zadowoleniem kiwnął głową nad jakością
trunku.
— W oceanie
samotności płyną dni… — Męski głos zanucił mu do ucha modny ostatnio szlagier
Marcowych Kocic. — Wielkie zrywy ku wolności, twoje sny…
— Michael, zrób
dobry uczynek i przestań krzywdzić muzykę. — Draco wzdrygnął się teatralnie i
odwrócił w kierunku intruza. — Nie widziałem cię... dwa lata? To był naprawdę
dobry czas.
— Też się cieszę,
że cię widzę, Draco. — Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie, odwracając głowę w
stronę barmana. — Dwa razy szkocką. Widzę, że małżeństwo ci służy. — Na powrót
skierował uwagę na Malfoya, z uznaniem omiatając wzrokiem jego sylwetkę.
— Powiedziałem ci
kiedyś, miłość w połączeniu z interesami daje wspaniałe rezultaty. — Draco
wziął od niego alkohol, odstawiając przy tym swoją pustą szklankę, która od
razu zniknęła z blatu.
— Akurat. —
Michael prychnął z ironią. — Tak jakby gorące uczucia pasowały do Malfoyów.
— Naprawdę, Mike,
nie moją sprawą jest przekonywanie cię. Szczerze mówiąc, zwisa mi to, co sobie
myślisz. — Draco wzruszył ramionami. — Chociaż zagadką pozostaje dla mnie, co
tak urzekło Fabiena, że nadal grzeje ci łóżko.
— Mój urok
osobisty jest nieodparty. Harry coś o tym wie. — Mężczyzna spojrzał na niego
wyzywająco.
— Tak, musi coś o
tym wiedzieć, skoro rzucił cię lata temu. — Malfoy uśmiechnął się drwiąco. —
Słyszałem, że przeprowadziłeś się do Francji. Fabien i jego pieniądze to taki
kuszący duet.
— Mierzysz mnie
własną miarką?
— Nie muszę, ja
jestem bogaty, w przeciwieństwie do niektórych. — Draco zakręcił szklanką,
sprawiając, że bursztynowy płyn zamigotał w świetle lampionów.
— Co nie zmienia
faktu, że nadal pozostajesz nieznośnym dupkiem. — Michael zmrużył oczy,
próbując ukryć złość.
— Harry wydaje się
sądzić inaczej.
— Harry nie ma
innego wyjścia. — Mike odgarnął z twarzy kosmyk długich do ramion włosów.
— Nie sądzę, abym
miał ochotę wyrywać cię z twojego małego, utopijnego światka i przedstawiać ci
rzeczywistość poza nim. — Draco prychnął, po czym uśmiechnął się szeroko na
widok mężczyzn wchodzących do pomieszczenia.
— Dhaco, mój
dhogi, gdyby nie mój Mike, zacząłbym poważnie z tobą konkuhować o względy tego
gohącego towahu. — Fabien, ubrany w grafitową szatę zdobioną przy szerokim
kołnierzu połyskliwym haftem, szedł obok rozbawionego Harry’ego, który na widok
Draco opuścił miejsce przy boku swego towarzysza i podszedł do męża.
— Nic się nie
zmienił — mruknął, stając obok Malfoya i wyjmując mu z dłoni szkocką. — Zimne.
— Przesunął językiem po ustach, patrząc sugestywnie na Draco. — Tego mi
brakowało. Na dworze jest strasznie parno.
— Mogłeś poprosić
o własną. — Draco upomniał go, jednak nie zrobił żadnego ruchu, by odebrać mu
szklankę.
— Twoja smakuje
lepiej. — Harry mrugnął i odwrócił się w kierunku Michaela, kładąc równocześnie
rękę na plecach męża. — O czym rozmawiacie?
— O inwestycjach.
— Draco skrzywił się złośliwie.
— Nudne, mam dość
takich rozmów z inwestorami. — Harry potrząsnął głową, odgarniając ruchem dłoni
nieposłuszne kosmyki, które opadły mu na czoło. — Na szczęście Draco bierze to
na siebie. Ja do tej pory się w tym gubię — przyznał bez cienia zażenowania.
— O tak, nie
wątpię, że się na tym zna. — Michael przekrzywił głowę, przyglądając im się
uważnie.
— Draco zna się na
wielu rzeczach. Jego pomysły nadal potrafią mnie zaskoczyć. — Potter spojrzał
znacząco na Malfoya, oddając mu szklankę.
— Jednak nie ze
wszystkimi się zgadzasz. — Brew Draco uniosła się kpiąco.
— Niektóre są…
zbyt ryzykowne. — Kącik ust Harry’ego drgnął nieznacznie.
— Pff. — W głosie
Malfoya zabrzmiała lekka uraza. — Po prostu sprzeciwiasz się przygodzie.
— To nie przygoda,
to wtargnięcie.
— Ekhm… — Głośne
chrząknięcie przerwało ich dyskusję i obaj spojrzeli na śmiejącego się cicho
Fabiena. — Jesteście hoskoszni. We dwójkę zapominacie zupełnie o innych.
— Przepraszam,
Fabien. Draco potrafi być absorbujący. — Harry spojrzał na niego z
zakłopotaniem.
— Dhaco jest
jedyny w swoim hodzaju. Jego po phostu trzeba poznać.
— I zaakceptować.
— Ja tutaj nadal
stoję. — Lekkie drżenie głosu Malfoya zdradziło jego rozbawienie.
— Najwyraźniej
zapomnieli. Niewybaczalne. — Michael cmoknął z udawaną dezaprobatą.
— Mimo wszystko
lepiej być tematem plotek, niż zupełnie w nich pomijanym. — Draco spojrzał na
niego ironicznie. Z dworu dało się słyszeć kolejną melodię, gdy orkiestra po
krótkiej przerwie wróciła na swoje miejsce przy instrumentach.
— Wybaczcie, ale
uwielbiam tę piosenkę. — Fabien zaplótł palce wokół dłoni kochanka, pociągając
go za sobą. — Pohwę tehaz moje Słoneczko do tańca.
— Nie krępuj się.
— Harry machnął dłonią w kierunku drzwi.
— Zdecydowanie!
Słoneczko powinno zużyć nagromadzoną w nim energię. — Draco obrzucił złośliwym
spojrzeniem oburzonego Michaela, który jednak posłusznie wyszedł za Fabienem.
— Powinniście
zacząć wreszcie się dogadywać. Miałem wrażenie, że zaraz chwycicie za różdżki.
— W głosie Harry’ego zabrzmiał słaby wyrzut.
— To nie ja
zacząłem. Wybacz, że nie pałam sympatią do twojego kochanka.
— Byłego kochanka.
Ja nie wypominam ci twoich przeszłych związków. — Harry oparł się plecami o
kontuar, pieszcząc spojrzeniem jasną skórę męża. To niesamowite, jak przez cały
czas widok tego mężczyzny go podniecał.
— Moje byłe
związki nie plączą nam się ciągle pod nogami. — Draco odłożył pustą szklankę na
blat i uśmiechnął się z zadowoleniem, widząc gorące spojrzenie Pottera.
— Widzisz go po
raz pierwszy od inauguracyjnego balu na rzecz szkoły. On po prostu się o mnie
troszczy.
— Niech się
troszczy o Fabiena. Ten głupek jest w nim zakochany po uszy. Chociaż zupełnie
nie wiem, co w nim widzi.
— Michael też go
kocha. Wzroku nie może od niego oderwać. To mój przyjaciel i nie zmienisz tego.
— Harry westchnął, przyciągając Draco bliżej. — Nadal jesteś na mnie zły? —
zamruczał, trącając językiem kącik jego ust. W odpowiedzi Malfoy cicho sapnął.
— Nie jestem zły,
tylko trochę rozczarowany, to wszystko. Sądziłem, że mój pomysł ci się spodoba.
Zawsze lubiłeś ryzyko — zamruczał, lekko nadąsany.
— To nie ryzyko,
to głupota. Ta sypialnia została przygotowana specjalnie na noc poślubną.
Draco, naprawdę chciałbyś, aby ktoś inny kochał się w naszym łóżku?
— My zaczynaliśmy
na podłodze. — Draco wzruszył ramionami, lecz jego oczy zalśniły na to
wspomnienie. — Mogliby wykazać się taką samą inwencją twórczą.
— Nie, nie
mogliby. Poza tym… naprawdę chciałbyś mnie pieprzyć pośród tych wszystkich róż
i falbanek? Na łóżku tak miękkim, że tyłek zapada się na tyle głęboko, by…
— Dobra! Wygrałeś,
nie zrobimy tego w ich sypialni. — Draco wywrócił oczami i ruszył do wyjścia. —
Róże i falbanki. Oni zupełnie nie mają gustu.
— Hermiona jest
kobietą. — Harry uśmiechnął się, stając w drzwiach i opierając się o futrynę.
— Biedny Ron. —
Draco skrzywił się lekko. — Nie sądziłem, że kiedykolwiek zacznę mu współczuć.
Sądzisz, że powinienem zatańczyć z panną młodą?
— Ja bym ci nie
odmówił. — Harry spojrzał na siedzącą nieopodal Hermionę, która właśnie
rozmawiała ze swymi rodzicami przy okrągłym, nakrytym śnieżnobiałym obrusem,
stoliku.
— Zapamiętam to. —
Malfoy rzucił mu drapieżne spojrzenie, po czym oddalił się w stronę panny
młodej. Na jego widok dziewczyna podniosła się z wdziękiem i z widocznym
zadowoleniem pozwoliła się poprowadzić w kierunku tańczących par.
Duży podest
oświetlony był lampionami, strukturą i barwą przypominającymi polerowany
jadeit. Na dwunastu filarach opierało się sklepienie w kształcie czaszy, bogato
zdobione kasetonami, na których widniały zielono-srebrne motywy roślinne.
Winorośl zdawała się spływać z kopuły wprost na kolumny, wijąc się wokół nich
delikatnymi pędami. Ich liście przybierały tym głębszy odcień szmaragdu, im
niżej ziemi się znajdowały. Spomiędzy nich wyłaniały się srebrzyste, lekko
połyskujące kwiaty powoju. Całość prezentowała się niezwykle delikatnie i
pośród mroku nocy lśniła niczym brama do baśniowego ogrodu. Harry westchnął z
zachwytem, przyglądając się przyjaciółce wirującej w ramionach Draco. Obydwoje
idealnie pasowali do tej scenerii.
— Nie mogę
uwierzyć, że jest moja. — Głos Rona sprawił, że Harry uśmiechnął się szeroko i
odwrócił głowę w stronę przyjaciela.
— Zawsze była,
tylko trochę późno to dostrzegłeś. Wygląda pięknie. — Westchnął, na powrót
spoglądając na podest.
— Mówisz o mojej
żonie czy o Draco? — Ron oparł łokieć na jego ramieniu, zdejmując krawat i
rozpinając guzik przy białej koszuli. — Cholera, jeszcze chwila, a bym się
udusił. Strasznie gorąco, nawet magiczne chłodzenie nie pomaga.
— Mamy lipiec,
czego oczekiwałeś? — Harry odgarnął włosy z czoła. Sam miał ochotę zdjąć
krawat, jednak wyobrażenie sobie miny Malfoya skutecznie go od tego odwiodło.
— Powietrza?
Wiatru? Czegoś, czym mógłbym oddychać? Powiedz mi, dlaczego wymyśliliśmy
zaklęcie ogrzewające nasze ubrania, a już nikt nie wpadł na to, aby zająć się
chłodzącym?
— Wpadli, ale
działa tylko w zamkniętych pomieszczeniach. — Harry uniósł głowę, słysząc
trzask aportacji. Spomiędzy drzew wynurzyła się ciemna sylwetka Snape’a.
Mężczyzna rozejrzał się, po czym przystanął w pewnym oddaleniu, najwyraźniej
czekając na koniec tańca.
— Nie wierzę, że
Hermiona chciała go zaprosić. — Ron wzdrygnął się lekko. — Nadal napawa mnie
przerażeniem.
— Nie jest taki
zły. — Harry wzruszył ramionami, po czym skinął głową mężczyźnie, który właśnie
skierował wzrok w ich stronę, jakby wyczuwając, że o nim mowa. — Czasami myślę,
że gdyby nie on, uczniowie weszliby nam na głowy. Poza tym dba o Draco i
Samuela.
— A o ciebie?
— Osiągnęliśmy coś
na kształt kompromisu. Tolerancja połączona z niechętnym szacunkiem. Dla dobra
rodziny.
— Przynajmniej
możesz spać spokojnie, wiedząc, że cię nie otruje. — Ron usiłował wcisnąć
krawat do kieszeni kamizelki, jednak widząc, że ten nie chce się zmieścić, wyjął
różdżkę i potraktował go zaklęciem zmniejszającym.
— Naprawdę, Ron,
mógłbyś wytrzymać. — Karcący głos Hermiony sprawił, że Weasley poderwał głowę i
szybkim ruchem schował różdżkę. — Harry, dobrze się bawisz? — Kobieta spojrzała
na niego uważnie, po czym machnęła ręką w stronę podestu. — Powinieneś
zatańczyć z Draco, na pewno na to czeka.
— Noc jeszcze
młoda, zdążę. — Harry rozejrzał się za mężem, lecz nie odnalazł go pośród
gości. — Jak się czujesz jako pani Weasley? — zapytał, ponownie zwracając uwagę
na przyjaciółkę.
— Powiem ci jutro.
— Mrugnęła wesoło, po czym zachichotała, słysząc oburzone sapnięcie Rona. — Idź
coś zjedz, Harry, a my pójdziemy przywitać profesora Snape’a. Chyba na nas
czeka. — Skinęła głową Harry’emu, po czym chwyciła Rona pod ramię i skierowała
się wraz z nim w stronę mistrza eliksirów.
Harry przez chwilę
przyglądał się, jak Snape, sztywno skinąwszy głową, wręcza im jakiś podarunek,
po czym ruszył przez tłum gości w poszukiwaniu Draco. Hałaśliwe dźwięki muzyki
w połączeniu z głośnymi rozmowami sprawiły, że poczuł się lekko zmęczony i dziwnie
rozkojarzony. Nigdy nie lubił głośnych przyjęć i nigdy się do nich nie
przyzwyczaił.
— Harry, królu mój
złoty, podaruj mi ten taniec! — Ktoś złapał go w pasie i okręcił w swoim
kierunku. Harry uśmiechnął się na widok Freda.
— A może być
kolejny? — zapytał, nie licząc jednak na to, że brat Rona go wypuści.
— Mowy nie ma.
Hermiona dała mi już kosza, Ron prawie mi przyłożył, gdy klęknąłem przed nim,
błagając go o rękę, oczywiście do tańca, a twój pan i władca wyślizgnął mi się
iście po ślizgońsku. Czuję się odtrącony i niedopieszczony!
— Widziałeś Draco?
Dokąd poszedł? — Harry rozejrzał się niecierpliwie, dając się pociągnąć w
stronę podestu, gdzie minutę później tańczył jakiś wolny kawałek, zaborczo
przyciśnięty do szczerzącego się Freda. Tuż obok nich przemknęła Ginny w
objęciach Asmo, który od ponad roku był jej mężem. Jej zaokrąglony brzuch
świadczył o tym, że rodzina niedługo się powiększy. Od czasu nieszczęsnej
wpadki z eliksirem wielosokowym jej relacje z Harrym były bardzo ostrożne i
raczej zaczynały się i kończyły na wymianie zwykłych uprzejmości. Do Draco w
ogóle się nie zbliżała, za co Harry był jej wdzięczny, gdyż Malfoy do tej pory
żywił do kobiety urazę.
— Szedł w kierunku
fontanny szampana. — Fred skinął głową w stronę żywopłotu, obok którego
magiczny wodotrysk wypluwał ze swego wnętrza słodki trunek, pieniący się
obficie na dnie kryształowej misy. — Nie możesz się bez niego obejść ani przez
chwilę?
— Po prostu
chciałem go o coś zapytać. — Harry zmieszał się lekko.
— Jasne, Harry,
skoro tak mówisz. — Fred przesunął dłoń na pośladki bruneta i zachichotał, gdy
ten podskoczył, myląc kroki. — Rozluźnij się, tylko żartowałem.
— Zabawne. — Harry
prychnął, specjalnie nadeptując Weasleyowi na stopę. — Niechcący.
Fred syknął,
krzywiąc się lekko.
— Okej, należało
mi się. — Zamrugał zabawnie. — Jestem
pewien, że widziałem dziś na przyjęciu Samuela.
— Byli tu wraz z
Joem przez jakiś czas, potem skorzystali ze świstoklika i udali się na ognisko
zorganizowane dla dzieci, które nie skorzystały z wakacji we Francji.
— Nie myśleliście
o tym, żeby adoptować chłopca? — Fred zgrabnie ominął jakąś skaczącą zupełnie
nie do rytmu parę i teraz sennie kołysali się na obrzeżach podestu, tuż obok
schodów.
— Rozmawialiśmy o
tym z Joe, ale on nie chce. Pamięta swoich rodziców i woli, by pozostało tak
jak jest. Jedyne o co prosił, to aby mógł po szkole pozostać w zamku i pracować
z nami. Nie widzę problemu, to bardzo inteligentny chłopiec i traktuje Sama jak
młodszego brata. — Spojrzenie Harry’ego stało się ciepłe, gdy opowiadał o
dzieciach.
— Skoro chłopak
tego chce. — Wolna melodia zamilkła, by chwilę później rozbrzmieć dużo
szybszymi rytmami i Harry wyślizgnął się z ramion Freda. Obok nich w takt
muzyki przemknęli Neville wraz z Parvati. — Myślisz, że kiedyś coś z tego
będzie? — Fred podążył za nimi wzrokiem.
— Chyba jest im
dobrze tak jak teraz. — Harry wzruszył ramionami.
— Dopóki nie
przyłapie ich jakaś chmara reporterów i nie oskarży o sianie zgorszenia w
szkole. — Fred mrugnął do niego z rozbawieniem.
— Na szczęście
pismaki mają zakaz wstępu na teren zamku. — Harry przesunął ręką po włosach,
odgarniając do tyłu opadającą na czoło grzywkę. — Wybacz, Fred, naprawdę
chciałbym znaleźć Draco.
— Jasne, nie
zatrzymuję cię. — Weasley cofnął się o krok, przepuszczając Pottera. — Zresztą
Rufus chyba nudzi się beze mnie. — Pomachał ręką do siedzącego przy stoliku
czarodzieja o długich ciemnoblond włosach, który odpowiedział mu nieśmiałym
uśmiechem.
— A ty? — Harry
przystanął na moment, patrząc na mężczyznę. — Nie masz zamiaru iść śladem Rona?
Myślę, że Rufus nie miałby nic przeciwko.
— Harry, jedno
wesele w roku wystarczy, zostawmy sobie coś na potem. Poza tym George jest
starszy, przysługuje mu pierwszeństwo.
— Jasne. — Harry
nie naciskał. — Idź do swojego chłopaka, wygląda na to, że nie może się
doczekać. — Przez chwilę obserwował, jak Fred siada obok Rufusa i bez namysłu
ciągnie go na swoje kolana, całując przy tym bez skrępowania. Pokręcił głową z
uśmiechem i ruszył w stronę fontanny, przy której przystanął, rozglądając się
niepewnie dookoła, aż napotkał spojrzenie stojącego nieopodal Snape’a.
— Widziałeś Draco?
— Nie jestem
stróżem twojego męża. — Mistrz eliksirów uniósł do góry kieliszek i upił łyk. —
Poszedł w kierunku plaży.
— Zabolałoby cię,
gdybyś odpowiedział od razu? — Harry westchnął, mijając mężczyznę i podążając w
dół ku ścieżce.
— Byłbyś
rozczarowany. — Snape spojrzał za nim, po czym wrócił do delektowania się
trunkiem.
Harry stłumił
cisnący mu się na usta chichot. Severus miał rację — byłby rozczarowany.
Żywopłot kończył
się obok rozłożystego dębu, za którym ścieżka wiodła w dół, zboczem prowadzącym
nad morze. Księżyc jasno oświetlał wzgórze, nadając mu aurę tajemniczości.
Potter wyminął kilka dzikich jabłoni, po czym skręcił w prawo. W tym miejscu
kończyła się miękka trawa, ustępując miejsca ostremu, kamienistemu podłożu.
Morze szumiało cicho, uderzając z pluskiem o brzeg.
— Ojciec
przekazuje pozdrowienia. — Na jednym z dużych, płaskich kamieni siedział Draco,
otaczając kolana ramionami.
— Snape dziś go
odwiedził? — Harry usiadł obok niego, opierając jedną stopę o krawędź
sąsiedniego głazu.
— Mhm, właśnie od
niego wrócił. Lucjusz oczekuje nas jutro. — W zadziwiający sposób Draco nie
miał problemów zarówno z nazywaniem starszego Malfoya ojcem, jak i z mówieniem
mu bezpośrednio po imieniu.
— Draco…
— Wiem, po prostu
przekazuję. — Malfoy odchylił głowę do tyłu, patrząc w gwiazdy. — Mam
świstoklik na dziewiątą, powinienem wrócić przed obiadem.
— Nigdy mnie nie
namawiasz, ale… nie jesteś zły, że nie chcę go widzieć? — Harry spojrzał na
niego pytająco.
— Po co miałbyś go
odwiedzać? Zrobiłeś dla niego wystarczająco wiele. — Draco wzruszył ramionami.
— On nie zaprasza cię dlatego, że naprawdę chce, abyś przyszedł. Robi to, bo
tak wypada. Nie lubi cię, tak jak ty jego i jest cholernie wściekły, że właśnie
dzięki tobie nie musi siedzieć w Azkabanie.
— Nie zrobiłem
tego dla niego.
— Wiem. — Draco
wyprostował się, po czym zeskoczył z kamienia, popychając Harry’ego do tyłu i
sadowiąc się pomiędzy jego nogami. — Zimno mi w plecy.
— Mimo wszystko on
chciał cię osłonić. To go nie rozgrzeszyło, ale… nie mogłem o tym zapomnieć. —
Harry oplótł męża ramionami, kładąc brodę na jego ramieniu. Zdążył już poznać
Draco na tyle, by wiedzieć, że zawsze przed wizytą w Kruczej Twierdzy szuka
bliskości, choć w życiu by się do tego nie przyznał. Tak samo zresztą
zachowywał się po powrocie.
— Nigdy nie
sądziłem, że kiedyś będę mógł z nim rozmawiać, nie mając przy tym ochoty…
— Cieszę się, że
jednak możesz. To twój ojciec i… — Zamilkł, szukając odpowiednich słów. — Przez
pięć lat był w śpiączce. Zawsze sądziłem, że gdyby kiedyś się obudził, żądza
zemsty by go po prostu zjadała. Byliśmy pewni, że to on… a on tak po prostu
chciał cię bronić. Pomimo kalectwa i braku różdżki. Sądzę, że to najbardziej
mną wstrząsnęło.
— Nienawidzi
Kruczej Twierdzy, ale jeszcze bardziej nienawidzi Azkabanu. Myślę, że nie
przeżyłby pobytu w nim. — Dłoń Draco wsunęła się w rękę Harry’ego, a jego kciuk
gładził delikatnie skórę po jej wewnętrznej stronie.
— Nie chciałbyś
stracić go ponownie.
— Nie. Teraz nie.
— Mężczyzna zamilkł na chwilę, wbijając wzrok w spokojną taflę wody. — To
dobrze, że się obudził i ponosi karę za swoje czyny. W pewien sposób czuję się
lżejszy…
— Rozumiem. —
Harry delikatnie ścisnął palce męża.
Nigdy nie
zastanawiał się zbyt głęboko, co czuł Draco po tym, jak Lucjusz zapadł w
śpiączkę. Musiało przygniatać go ogromne poczucie winy, pomimo słuszności
podjętej decyzji. Sam Harry był niezmiernie zdumiony postępkiem starszego
Malfoya. Przed feralną nocą w Rowle Manor nie uwierzyłby, że Lucjusz nie tylko
wybaczył synowi, ale też, narażając własne życie, będzie chciał go bronić.
Czysty absurd. A jednak się mylił, bo to, kim był Malfoy i kogo popierał, nijak
miało się do tego, jakim był ojcem. Kto wie, jakimi ścieżkami błądziły myśli
tego mężczyzny? Być może w pewien sposób był dumny z Draco, którego wybory
sprawiły, że znalazł się po stronie zwycięzców.
Harry westchnął i
poruszył się lekko, trącając nosem tył głowy męża.
— Wracamy? Wesele
wciąż trwa, zaczną się zastanawiać, gdzie zniknęliśmy.
— I wyciągną swoje
własne wnioski. — Draco zeskoczył z kamienia i spojrzał na Harry’ego
przekornie. — Być może powinniśmy sprawić, aby przynajmniej były one słuszne?
— Draco! — Harry
siłą woli powstrzymał śmiech. Malfoy był zupełnie niepoprawny.
— Merlinie, kiedy
mówisz to takim tonem, czuję się jak smarkacz przyłapany na podkradaniu ciastek
przed kolacją. — Draco prychnął, odwrócił się i ruszył w stronę ścieżki. —
Chodźmy, nadal jesteś mi winien taniec.
— Walca? — zapytał
Harry, doganiając go i zrównując z nim krok. Kącik ust Malfoya uniósł się w
ironicznym grymasie i Potter nie mógł nic na to poradzić, że musiał go
pocałować tu i teraz, bo zawsze odkąd pamiętał to lekkie skrzywienie warg Draco
wywoływało w jego umyśle chęć działania. Dawniej chciał go z twarzy Ślizgona
zetrzeć przemocą, a teraz… Teraz po prostu stanął przed nim, zmuszając go do
zatrzymania się, i zanurzył palce w jego miękkich włosach. Sekundę przed tym,
jak ich usta się połączyły, Draco uśmiechnął się radośnie.
— Jesteś taki
przewidywalny, Harry.
***
Pomimo wczesnej
godziny słońce mocno świeciło, ogrzewając nagie, piękne w swej surowości klify.
Morze rozbijało się o poszarpany brzeg, wygładzając i szlifując twardy kamień.
Mężczyzna siedzący na gładkiej skale odetchnął głęboko, z niegasnącym zachwytem
wciągając do płuc powietrze przesycone mocnym zapachem soli i ziół, które
porastały pobliski stok. Oderwał wzrok od spienionej wody i spojrzał na
trzymaną w dłoni kremową kopertę. Papeteria nosiła lekkie ślady zużycia, tak
jakby ktoś otwierał ją wiele razy, aby wyjąć z niej zawartość. Pół roku
wcześniej Draco przerobił ten kawałek papieru na świstoklik wielokrotnego
użytku, który przenosił go co miesiąc na Islandię. Kolejny raz otworzył kopertę
i wyjął list. Przesunął wzrokiem po słowach, których zdążył już nauczyć się na
pamięć.
Kocham Cię.
Żadnego „Drogi
Draco”, „Witaj” czy innego wstępu, zazwyczaj rozpoczynającego listy, ale Harry
nigdy nie dbał o formy.
Chcę, abyś to wiedział, chociaż mam nadzieję, że sam będę
mógł Ci to powiedzieć.
Draco przymknął
powieki, zastanawiając się, co musiał czuć Harry, kiedy to pisał. To, że swoje
wyznanie zamieścił na kartce papieru, świadczyło o tym, że wcale nie był
pewien, czy rytuał się powiedzie.
Przed oczami
Malfoya pojawił się obraz leżącego na podłodze mężczyzny, któremu Severus
wlewał do ust eliksir, z desperacją masując jego gardło i mamrocząc cicho „No
dalej, Potter, pokaż, że jesteś pieprzonym Chłopcem, Który Przeżył!”. Draco
nigdy wcześniej tak bardzo się nie bał. Potrząsnął głową i otworzył oczy, by od
razu je zmrużyć, chroniąc przed rażącymi promieniami słońca. List znalazł zaraz
po tamtych pamiętnych wakacjach, kiedy po rozpoczęciu roku szkolnego otworzył
swój notes. Harry najprawdopodobniej zupełnie zapomniał, że go tam włożył, a on
do tej pory nie przyznał się, że go ma. Ten kawałek papieru traktował jak
pewnego rodzaju talizman. Słowa, skreślone na ozdobnej, kremowej papeterii
lekko pochyłym pismem Harry’ego, dały mu siłę, gdy po raz pierwszy szedł
odwiedzić Lucjusza w jego nowym więzieniu.
Powinieneś pogodzić się z ojcem. Lucjusz to dupek, ale
zależy mu na Tobie. Nikt nie staje pomiędzy klątwą, a jej celem bez przyczyny.
Myślę, że Ty wiesz o tym najlepiej… Pięć lat, to długi czas na myślenie.
Oczywiście Lucjusz
nie pamiętał, jaka klątwa uderzyła w Draco — Severus skutecznie o to zadbał. Ojciec
był za mądry, aby uwierzyć w wędrówki dusz, zacząłby się zastanawiać, jak
Potter mógł przywrócić Draco do życia, a to mogłoby być niebezpieczne.
Rozmowy z
Lucjuszem, na początku ostrożne i pełne rezerwy, powoli stawały się coraz
swobodniejsze. Poruszali coraz więcej tematów, jednak najczęściej dyskutowali o
finansach, ponieważ Lucjusz był istną kopalnią wiedzy, a lata śpiączki nie
umniejszyły jego błyskotliwości i geniuszu. Draco przyłapał się na tym, że
lubił opowiadać Lucjuszowi o szkole, inwestorach i problemach z funduszami. W
oczach starszego Malfoya pojawiał się wówczas błysk zainteresowania. Znał tych
ludzi, wiedział, jak ich podejść, co lubią, czym ich przekupić. Znajdował się w
swoim żywiole i Draco był pewien, że Lucjusz jest zachwycony tym, że może się
wykazać. Przypuszczał, że — jako człowiek czynu — w twierdzy umiera z nudów.
Często poruszali
temat Harry’ego. Draco nienawidził, gdy Lucjusz obnosił się z tym, że bohater
czarodziejskiego świata należał teraz do jego rodziny. Odnosił wrażenie, że
Lucjusz czuł się oczyszczony i wyniesiony na piedestał przez fakt, iż jego syn
został mężem Harry’ego Pottera. Nieważne, że ojciec odsiadywał karę za bycie
cholernym śmierciożercą i prawą ręką Voldemorta. Ważne, że był teściem samego
Wybrańca. Draco uśmiechnął się pod nosem — totalnie przewrotny, malfoyowski
sposób myślenia.
Istniały też
tematy zakazane. Nigdy nie rozmawiali o wojnie. Ojciec i syn nie powinni
przecież stać po przeciwnych stronach. Dyskusje o Narcyzie również były tabu.
Szaleństwo w rodzie Malfoyów? Absolutnie niedopuszczalne. Na końcu znajdował
się jego brat. Dla Lucjusza chłopiec nie istniał i Draco wolał, aby tak
zostało. Samuel również nie potrzebował swojego biologicznego ojca.
Skoro już musiałem zostać horkruksem, to cieszę się, że
właśnie twoim. Dzięki temu połączyliśmy naszą magię, jesteśmy tak blisko... To
my sprawiliśmy, że czarna magia przyczyniła się do czegoś tak cholernie
dobrego. Kiedy o tym pomyślę, czuję się naprawdę dobrze.
Merlinie, tylko
Harry mógł znaleźć coś dobrego w horkruksie. Draco z rozbawieniem pokręcił
głową. Za każdym razem, gdy czytał ten fragment, czuł, jak ciepło rozlewa się
po jego ciele. Życie z Potterem było jedną wielką niespodzianką; mąż potrafił
go zaskakiwać jak nikt inny. Nigdy nie żałował związku z Harrym, nawet wtedy,
kiedy kłócili się tak zaciekle, że ich magia zaczynała się burzyć i unosić
drobne przedmioty, zmuszając ich do uspokojenia się i wyciszenia. Podniósł się
i wygładził małe zagniecenia na swej szacie. Przebiegł wzrokiem resztę listu,
zatrzymując się na jego ostatnich zdaniach.
Draco, jeżeli coś się nie powiedzie, nie proszę Cię, abyś
zadbał o innych, bo wiem, że to zrobisz. Zadbaj o siebie. Bądź silny, tą siłą,
którą zawsze w sobie miałeś. Ciesz się życiem, tak po prostu. Dla siebie,
Samuela i tych wszystkich ludzi, którzy Cię kochają.
Harry
Draco zacisnął
palce na kopercie i spojrzał w kierunku szkoły. Tam na jego powrót czekały
osoby, na których zależało mu najbardziej. Harry, Samuel, Joe i Severus.
Zamek stał
otoczony zielenią, a w jego oknach odbijało się słońce.
Koniec.
Nie było mnie tylko parę dni na komputerze, a tu takie zmiany. Cieszę się, że przeniosłaś tutaj Red Hills - zawsze strasznie lubiłam to opowiadanie i nic się w tej materii nie zmieniło C:
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Fajnie, że Red Hills jest tutaj. :D
OdpowiedzUsuńwłaśnie przeczytałam to opowiadanie i z przyjemnością przyznaję, że to mistrzostwo świata! Nie pamiętam już za dobrze oryginału i nigdy nie przeczytałam siódmej części, bo autorka zaczęła się za bardzo rozpisywać na temat nieistotnych zdarzeń poszerzając tomy, a mogła napisać tak jak ty - od początku fascynujące i absolutnie fantastyczne opowiadanie, wzbudzające śmiech i powodujące łzy oczywiście w odpowiednich momentach. Dodatkowo ty zamieściłaś wątek homoseksualny i przecudne i podniecające sceny erotyczne, mam wrażenie, że najbardziej Draco pasował ci jako ta strona zdominowana i chyba te sceny były najbardziej podniecające, ale nie chodzi tylko o fakt, że Draco był na dole, ale o opis ich uczuć i miłości - naprawdę bardzo mi się to podobało. Niektóre teksty zamieszczane w opowiadaniu były prześmieszne i nie raz zastanawiałam się skąd je bierzesz? Wiem, że z głowy, ale to tylko dowodzi jak wspaniałe opowiadania piszesz i jak utalentowaną pisarką jesteś. Odkryłam twoje opowiadania niedawno, ale mam nadzieję, że będę mogła cieszyć się nimi przez jeszcze długi czas:)
OdpowiedzUsuńNie znałam twojej strony z onetu, ale wolę tego bloga - jest bardziej przejrzysty. Z niecierpliwością czekam na dalszą część "Na przekór przeznaczeniu" przeczytałam wszystkie dostępne części, ale nie mogłam skomentować, bo tyle opowiadań jeszcze na mnie czeka, że później pokuszę się o jakiś komentarza:P
Nana
Przeczytałam to opowiadanie i jestem nim zachwycona ! Znajduje bardzo mało blogów, na których opowiadania mają jakikolwiek sens a ich autorzy wiedzą co robią. Nienawidzę osób, które przerywają swoje opowiadania, rozumiem można je zawiesić np. z braku weny lub czasu ale nie przerywać w połowie opowiadania lub w kulminacyjnych momentach. Nie wiem dlaczego to napisałam, ponieważ w żadnym stopniu nie odnosi się do opowiadania. Właśnie wracając do niego nie myślałaś nad kontynuacją np. rozwinąć jakiegoś wątku z Samuelem gdy będzie trochę starszy ? Byłoby świetnie ale kim ja jestem aby cię do tego namawiać C: Opowiadanie jest świetne idealnie opisywałaś momenty, w których naprawdę myślałam, że Malfoy mógłby umrzeć ( wtedy naprawdę serce ściskało mi się ze strachu ;*) Umiesz też bardzo dobrze opisywać sceny erotyczne czego podejmuje się wiele osób ale po prostu im nie wychodzi, u cb jest to idealne czego na pewno osoby czytające tw opowiadania a sami będący autorami innych ci zazdrości. Uffff ale się rozpisałam ( to co napisałam nie ma raczej zbytniego sensu, chciałam po prostu żebyś wiedziała, że jesteś świetna w tym co robisz i chyba cię trochę podziwiam bo sama najchętniej pisałabym tak piękne opowiadanie ale nie umiem ^^)
OdpowiedzUsuńCudownie piszesz, opowiadanie przywołujące tyle emocji niesamowite, pisz dalej, wszystko bede czytac : ) przepraszam że nie rozpisuje ale nie jestem w takich rzeczach dobra, powodzenia.
OdpowiedzUsuńCudowne było to opowiadanie. Pełne emocji, które sprawiło, że raz się śmiałam a raz płakałam. Dziękuję Ci za to :)
OdpowiedzUsuńDużo weny :)
Pozdrawiam :)
Nie wiem czy zaglądasz tu jeszcze Droga Autorko, ale uwielbiam Twój styl i Twoje opowiadania. Kiedyś czytałam je namiętnie, zaczynając od "Historii z Konohy" a na "Red Hills" kończąc. I w tym roku znowu wróciłam do Twoich opowiadań ;) Czasami boję się, że usuną tego bloga i już nie będę mogła odnaleźć Twojej twórczości ;( więc jeśli kiedykolwiek Droga autorko to odczytasz :D a istnieje jeszcze jakaś Twoja radosna twórczość i będziesz chciała się oczywiście nią podzielić to będę wniebowzięta :)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńbardzo wspaniałe zakończenie tej historii, Lucjusz mimo że nie przebywa w Azkabanie tobl jednak odsiaduje karę, wesele... i bardzo cieszy mnie fakt ze Michael jest szczęśliwy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia