poniedziałek, 28 maja 2012

XXVIII Historia z Konohy



Wendetta



    Noc zagościła na dobre nad Konohą, a księżyc bladym obliczem oświetlał dachy domów. Większość mieszkańców już spała, jednak w jednej z posiadłości młody chłopak leżał wpatrując się w sufit i rozmyślając. Przewrócił się na bok i podparłszy głowę na ręce, spojrzał na twarz śpiącej u jego boku kobiety. Była piękna. Długie rzęsy zasłaniały teraz duże, migdałowe oczy, które potrafiły wyrazić tak wiele. Przez te kilka miesięcy zdążył poznać wszystkie ich barwy. Od tej zimnej, kiedy się złościła, przez ciepłą i głęboką kiedy była szczęśliwa, do ciemnej i gorącej, kiedy ogarniała ją namiętność. Delikatnie przesunął palcem po jej ustach, były miękkie i ciepłe, idealny wykrój, fascynowały go od dawna, a kiedy poznał wreszcie ich smak, stał się on dla niego czymś, bez czego nie wyobrażał sobie dalszego życia.
Zaznaczył palcem owal jej twarzy i chwycił kosmyk włosów, które w blasku księżyca, przybrały prawie platynową barwę.

Pamiętał kiedy wyruszał na pierwszą misję. Nic nie czuł, nie nauczono go tego, nie po to został wychowany. Istniał wtedy tylko plan jego mentora oraz to, aby próba skontaktowania się z Orochimaru zakończona została sukcesem. Fałszywy uśmiech przyklejony do twarzy, pierwsze zetknięcie z Naruto i Sakurą.
Jego prawdziwym zdaniem było zabicie zdrajcy wioski Sasuke. Jednak oni ciągle o nim mówili, wiecznie chcieli go ratować, był dla nich kimś, komu przyczepili wręcz otoczkę bohatera. Z czasem otworzył się, zaakceptował swoją nową drużynę. Nie miał szans na to, aby nie polubić Uzumakiego. Był jak życiodajny strumień, który zabiera ze sobą każdego, kogo napotka. Przebiegł pamięcią minione lata, aż do momentu, kiedy wrócił Sasuke. Radość Naruto i Sakury. Uchicha, jak on wtedy nienawidził! Zwłaszcza tych spojrzeń, które przesyłała mu dziewczyna, stęsknionych, oczekujących na każdy gest akceptacji. Może nawet pogodziłby się z tym, gdyby nie to, że odrzucił ją jak zbędny balast.

Rozumiał, ze nie można walczyć z uczuciem, to pojął już dawno, dlatego wiedział, że Sakura nie miała szans przy Naruto, ale mimo wszystko nie wyzbył się uczucia frustracji i ciągłej zazdrości. Chciał mieć ją tylko dla siebie… i w końcu miał, ale czy na pewno? Czy nie było tak, że była z nim bo przypominał tak bardzo Sasuke? Ta niepewność go zabijała, przez nią stawał się szorstki i zimny, zakładał maskę drania.

Wstał ostrożnie, aby nie obudzić dziewczyny. Ubrał się i wyszedł na dwór, musiał zaczerpnąć świeżego powietrza. Zimne powietrze uderzyło w niego jak tylko przekroczył próg domu. Podciągnął wyżej kołnierz kurtki i zbiegł lekko z kilku stopni. Czas mijał, a on przemierzał ulice Konohy. Cisza… jedynie przy bramie dwóch strażników przytupywało usiłując się rozgrzać. Powoli zagłębiał się w okolice, gdzie mieszkała większa część mieszkańców, którzy nie posiadali własnych posiadłości. W pewnym momencie stanął i spojrzał w górę. Nie wiedział kiedy, dotarł pod kamienice w której mieszkał Uzumaki wraz z Uchihą. Okno pokoju było ciemne, oparty o mur wpatrywał się w nie, nie rozumiejąc do końca po co. Drzwi skrzypnęły cicho, odskoczył instynktownie i przywarł do stojącego w pobliżu drzewa. Ciemna sylwetka zamajaczyła na tle domu i podeszła do bramy. Mężczyzna odwrócił się i popatrzył w to samo okno, w które spoglądał przed chwilą Sai, następnie otrząsnął się lekko, jakby właśnie podejmował jakąś ważną decyzję i ruszył w kierunku lasu. Chłopak przez chwilę patrzył za nim zdziwiony, a potem podążył jego śladem. Śnieg prószył zasypując wszelkie oznaki tego, że ktoś tej nocy cierpiał na bezsenność i przemierzał puste ulice wioski.

                                        ***

Podniósł się cicho i ubrał nie budząc śpiącego Naruto. Ostatni raz spojrzał na niego i na jego twarzy zagościł lekki uśmiech. Wyciągnął dłoń jakby chciał po poczuć jego ciepło, ale cofnął ją zaraz zaciskając w pięść. Zamrugał kilka razy odpędzając niechcianą wilgoć i wyszedł z mieszkania, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi. Zbiegł na dół i zatrzymał się przy bramie. Jeszcze raz spojrzał w okno, za którym spokojnie spała osoba, którą kochał najbardziej. Przez chwilę chciał wrócić, jednak szybko pozbył się niechcianego uczucia i skierował w stronę skraju wioski. Okolica stała się bardziej opuszczona, ostatnie domy właśnie znikły za jego plecami. Zatrzymał się pod jednym z drzew i rozejrzał wokół. Dobrze pamiętał to miejsce. Właśnie tutaj siedział, kiedy przybyło czterech wysłanników Orochimaru. Jeżeli dobrze odczytał pierwszą część wiadomości, ktoś powinien tu na niego czekać. Coś zaszeleściło w gałęziach i na śnieg miękko opadła zakapturzona postać, a więc nie pomylił się. Spojrzał na nią zmrużonymi oczami, nie atakował, wiedział, że gdyby osobnik chciał walczyć, miał już ku temu okazję. Ciemny kaptur zasłaniał twarz nieznajomego, który skinął dłonią, nakazując mu pójść za sobą. Szli przez jakiś czas zagłębiając się coraz bardziej w las. Z obranej drogi wywnioskował, że zbliżają się do Wodospadu Kruka. Chwycił się mocniej gałęzi, kiedy schodzili w dół nad jezioro, śliska ścieżka nie stanowiła dobrego oparcia dla nóg. Po chwili stał już nad do połowy zamarzniętą wodą. Przewodnik zatrzymał się i odwrócił się w jego stronę.

— A więc, Sasuke, znowu się spotykamy.

— Kim jesteś? — Przez ciemność nocy, nie mógł dostrzec wśród fałdów kaptura rysów twarzy.

— Kimś z twojej przeszłości — Mężczyzna zaśmiał się ironicznie.

— To ty spaliłeś mój dom? — Bardziej stwierdził niż zapytał Uchiha.

— Taaak, to ja. Nie bierz tego do siebie, nie chciałem cię zabić, nawet nie wiedziałem, że tam będziesz. To miała być tylko taka mała wendetta z mojej strony.

— Nie brać tego do siebie. — Sasuke parsknął zimnym śmiechem. — Palisz mój dom i mówisz, że ma mnie to nie obchodzić, jesteś szalony?!

— Szalony? Być może, ale też jaki sprytny. Przez pół roku żaden z tych żałosnych typków włóczących się za wami, nie trafił na mój ślad.

— Byłeś tu przez cały czas?

— Oczywiście, byłem, obserwowałem i doskonale się bawiłem śledząc twój żałosny żywot. Jak bardzo się zmieniłeś odkąd opuściłeś jaskinie Orochimaru. — Widząc, że chłopak drgnął zaskoczony, zaśmiał się nieprzyjemnie. — O tak, pamiętam jaki byłeś zimny, nieprzystępny, jak chodziłeś z dumnie uniesioną głową, bo szkolił cię najlepszy shinobi jakiego mogłeś sobie wymarzyć. A teraz? Stałeś się żałosnym malutkim człowieczkiem, zakochanym w facecie.

— Nie twój zasrany interes w kim się kocham!  Może jestem z nim tylko, bo tak mi wygodnie?

— Oj uważaj, już zaczyna wierzyć — zakpił. — Jeżeli starasz się go chronić, to nic z tego. Widzisz, sama twoja obecność tutaj świadczy, że dobrze odczytałeś przesłanie i przyszedłeś, aby ratować jego seksowny tyłek. — Wyjął z kieszeni kunai i zaczął się nim bawić. — Biedny Sasuke, jak bardzo się przejąłeś zdradą Naruto? Płakałeś? Skamlałeś u jego stóp? Prosiłeś aby cię nie zostawiał? A może chciałeś go zabić?

— To ty! — Z pomiędzy zaciśniętych ust Uchihy wydobył się syk. — To ty wciągnąłeś mnie w to genjutsu! Ty cholerny bękarcie…

— Bękarcie… w sumie może i masz rację, co jak co, ale prawości swojego pochodzenia pewien nie jestem. Chociaż nie powiem, aby mi to w czymś przeszkadzało. Rozczarowałeś mnie, Sasuke. Sądziłem, że jest w tobie ten ogień, wola walki, która otaczała cię aurą podczas, gdy mieszkałeś z wężowym panem.

— Jak mi przykro, że twój plan się nie powiódł — mruknął brunet uśmiechając się krzywo.

— Masz rację, nie powiódł się. — Skinął z namysłem głową. — Myślałem, że go zabijesz. W najgorszym wypadku on ciebie. Niestety wtrącił się Kakashi. Widzisz, mnie by wystarczyło, gdybyście się rozeszli. Gdybyś poczuł ten ból, jaki towarzyszy stracie ukochanej osoby.

— Myślę, że ten ból znam już bardzo dobrze — warknął Sasuke.

— No tak, straciłeś rodziców, zresztą w dość nieprzyjemny sposób. Aaa mówiłem ci już, że znaleźli ciało twojego braciszka? — Zachichotał widząc jak Uchicha zamiera w bezruchu. — O widzę, że jesteś zaskoczony. Wiem, że byłeś pewien, iż przeżył po waszej walce, a upadek z klifu był tylko ucieczką. Niestety muszę cię zawieść, Itachi może i zakładał, że przeżyje, jednak nieszczęśliwie podczas skoku, taras skalny, na którym chciał się ukryć, obsunął się wraz z nim i naprawdę runął do rzeki.

— Skąd to wszystko wiesz…

— Bo tam byłem? Bo obserwowałem cię odkąd odszedłeś? Tak więc ty zemstę masz z głowy. Osobiście pogrzebałem to co zostało z starszego Uchihy. Właściwie tyle mogłem dla niego zrobić, bo w pewien sposób go podziwiałem. — Wzruszył ramionami. — Nawet usypałem mu śliczny kopczyk z kamieni. Samotna mogiła w miejscu gdzie zakończył swój nieszczęsny żywot. Czasami sam siebie zadziwiam.

— Był mordercą, zasłużył sobie na to co go spotkało.

— Uuu ani jednej łzy, cóż za niewzruszona postawa. Ty naprawdę chciałeś jego śmierci… Powiedział ci, że nie sam wymordował klan? Zdradził ci tajemnice?

— Tak, współdziałał z Tobim.

— Tobi… były Akatsuki, ciekawe czemu mu pomagał i skąd się znali.

— Myślałem, że wiesz wszystko. — Cmoknął ironicznie Sasuke. — Madara Uchiha, mówi ci to coś? On i Tobi, to jedna i ta sama osoba. Tak wiem, że obydwaj brali udział w rzezi. Teraz jeden i drugi gryzą ziemię, otrzymali to na co zasłużyli. Jednak nie sądzę, abyś przybył tu by rozmawiać o losach mej rodziny.

— Masz rację. — Mężczyzna powoli zsunął kaptur. — Kiedyś ty podążałeś ścieżką zemsty, teraz przyszła kolej na mnie. — Jasny księżyc oświetlił twarz mężczyzny, odbijając się w jego okularach.

— Kabuto…

— Tak, to ja, miałem nadzieję, że mnie nie zapomniałeś, byłoby mi niezmiernie przykro.

— Nie sądziłem, że jeszcze cię zobaczę, — Sasuke patrzył na mężczyznę zaskoczony.

— Miło się rozmawia, ale musisz mi na chwilę wybaczyć. — To mówiąc jego postać owiała smuga dymu, a on sam zniknął. Zanim Uchiha dążył uświadomić sobie co się stało, pojawił się znowu, trzymając pod pachą czyjeś ciało, które rzucił na ziemię jak worek. — Nie lubię kiedy się mnie podsłuchuje — mruknął patrząc na leżącego chłopaka. — Sai o ile pamiętam? — Spojrzał na zaskoczonego bruneta. — Mówiłem, że stałeś się żałosny, nawet nie zauważyłeś, że ktoś cię śledził. Nic do niego nie mam, ale widać pisane mu jest umrzeć wraz z tobą. Nie, nie wyciągaj ostrza — warknął widząc ruch Sasuke. — W tej chwili nad blond główką twojego kochanka wisi miecz mojego sługi. Jeżeli nie wrócę na czas… może mu się omsknąć. — Uśmiechnął się widząc, że twarz przeciwnika obleka się bladością. — A teraz — zbliżył się do niego powoli — nie zrobisz nic, tylko pozwolisz mi się dotknąć kukiełko.

***

   Ciemno… tak ciemno i zimno, usiłował się poruszyć, jednak nie zdołał. Jego dłonie były przykute do skały, szarpnął się rozpaczliwie, jednak okowy trzymały nadzwyczaj mocno. W ciemności usłyszał jakiś szmer i po chwili naprzeciw niego zapłonęło ognisko, które rozświetliło wnętrze. Rozejrzał się wokół, już wiedział gdzie się znajduje. Po jego lewej stronie, w tej samej pozycji, znajdował się Sai. Widać było, że się ocknął gdyż jego wzrok patrzył ponuro na osobę siedzącą naprzeciw nich.

— Naiwność to najbardziej upokarzająca z cech. — Kabuto dorzucił kolejną gałązkę do ogniska. — Naprawdę uwierzyłeś, że wysłałem kogoś by zabił Naruto? — Pokręcił z niedowierzaniem głową. — Jak miłość potrafi ogłupić. Powinieneś pamiętać, że ja zawsze działam sam, ale jesteś tak zaślepiony troską o swego chłopaka, że dobrowolnie skazałeś się na śmierć.

— Rozkuj mnie — warknął Sasuke. — Walcz jak mężczyzna.

— Widzisz, nie mam zamiaru. — Kabuto uśmiechnął się lekko, poprawiając okulary. — Zabiłeś Orochimaru, byłbym naiwny chcąc z tobą walczyć. Trochę się pobawimy, a potem zostawię cię tutaj. Daję ci dzień, może dwa. Nie zdążysz paść z głodu, raczej zamarzniesz. Może kiedyś cię odnajdą, ale… trudno mi powiedzieć kiedy. Właściwie nikt już nie pamięta o tej jaskini. Nikogo tu nie było chyba od stu lat. Mnie powiedział o niej kiedyś wężowy pan, to niezła kryjówka.

— Powiedz mi Kabuto… dlaczego?

— Dlaczego chcę cię zabić? To proste, z zemsty.

— Nic ci nie zrobiłem, nie widzę powodów, dla których mógłbyś się mścić.

— Zabiłeś Orochimaru! — Podniósł się i podszedł do chłopaka. — Zamordowałeś swojego mistrza z zimną krwią!
— Tu cię boli. — Uchiha nieznacznie poruszył się przyjmując bardziej wygodną pozycję. — Zapomniałeś dodać, że był on wrzodem na dupie i chciał sobie zabrać moje ciało, jako dodatek do kolekcji. Wybacz ale nie miałem jakoś ochoty trafić na listę gaci w których chodził. — Głowa boleśnie uderzyła o skałę, kiedy pięść okularnika wylądowała na jego twarzy.

— Nie doceniałeś go, on miał wizję!

— Był ćpunem? Nie mówiłeś nigdy, że miał zwidy. — Z boku rozległ się głos Saia, który najwyraźniej olewając wrzeszczącego mężczyznę, zwracał się do Sasuke.

— Nie obrażajmy ćpunów — mruknął Uchiha, a jego głowa po praz kolejny zanotowała bolesne spotkanie z kamienną ścianą.

— Milczeć! Orochimaru patrzył w przyszłość, był…

— Nie dość, że ćpun to jeszcze prorok, to zaczyna być nawet interesujące. — Chłopak obok najwyraźniej miał gdzieś wrzaski Kabuto, co zaowocowało ciosem w żołądek. Mężczyzna najwyraźniej tracił nad sobą panowanie.

— Takie gówno jak ty, nigdy nie zrozumie geniusza. Był jedynym ninja, który poznał prawie wszystkie sztuki walki, zakazane techniki, style, był wielkim shinobi. Dążył do udoskonalenia, był…

— Był popaprańcem, który chciał zawojować świat, a skończył jako pokarm dla robaków. — Uchiha patrzył na Kabuto z pogardą. — Nie wiedziałem, że aż takim uczuciem płonąłeś do tego wraku. Przecież on się rozkładał w oczach, gdyby nie to, że kradł innym ciała, dawno byłby jedną, wielką, chodzącą zgnilizną.

— Był nieśmiertelny!

— Nie był, po prostu przenosił swoją duszę do różnych ciał i muszę dodać, że wcale nie żył dłużej od innych. Tsunade jest w jego wieku, a wygląda dużo lepiej niż on kiedykolwiek, bez mordowania innych.

— Zabiłeś go, po tym co dla ciebie zrobił, po tym jak dał ci moc, nauczył wszystkiego.

— Gówno prawda! Uczył mnie? On mnie traktował jak skórę! Chciał mnie dobrze wyprawić, abym potem był zdatny do noszenia. Wybacz, ale rola kolejnego inkubatora dla jego zmurszałej duszy mi nie odpowiadała.

— To zaszczyt służyć mu w ten sposób. — Kabuto zbliżył twarz do ucha Uchihy. — Nie doceniłeś go, zniweczyłeś wszystkie jego plany, marzenia…

— Szczerze? Gówno mnie to obchodzi. — Poczuł jak ręka mężczyzny chwyta go za włosy i boleśnie odciąga jego głowę w tył.

— Mógłbym ci teraz poderżnąć gardło — szepnął. — Patrzeć jak twoje ciało wiotczeje, jak krew uchodzi zalewając tę piękną, białą koszulę. Twoja twarz zrobiłaby się jeszcze bledsza. Ale nie! — Puścił jego włosy i odwrócił się odchodząc w stronę ogniska i siadając po jego drugiej stronie. — Jestem estetą, pozwolę ci po prostu zamarznąć. Kiedyś, może ktoś cię odnajdzie. Jeżeli będzie to przed końcem zimy, to dobrze, jeżeli nie… cóż widok będzie mniej przyjemny. Chciałbym zobaczyć twarz Naruto. Pomyśl jak będzie pięknie. Zobaczy twoją śliczną zamarzniętą buźkę, może nawet zapłacze? Może popadnie w obsesję zemsty? Wiesz co to obsesja, w końcu sam taką miałeś na punkcie Itachiego. Biedny Uzumaki, taki zrozpaczony, samotny, znowu opuszczony. Normalnie prawie mi go żal. — Zaśmiał się cicho. — Sasuke patrzył na niego z nienawiścią, jego oczy zrobiły się czerwone, a sharingan przybrał swą najgroźniejszą formę. — Przykro mi Uchiha, to na mnie nie działa. Nie jestem idiotą, sam zaprojektowałem swoje okulary. Dzięki nim nie wpadnę w twoje genjutsu, więc nie wysilaj się.

— Wypuść Saia, on nic ci nie zrobił. — Głos Sasuke zabrzmiał głucho.

— O nie, skoro był tak głupi by cię śledzić, sam sobie winien. Poza tym mnie widział. A tak w ogóle, to on też o ile pamiętam swego czasu udawał przyjaciela Orochimaru, a tak naprawdę chodziło mu tylko o ciebie.

— Dlaczego? — Sasuke oblizał usta, ścierając z nich ślady krwi. — Dlaczego mścisz się za niego? Coś was łączyło?

— Nie jestem pedałem jak ty — warknął. — Podziwiałem go! Chciałem aby osiągnął to wszystko co zamierzał. Marzyłem, że będę pierwszym, który zobaczy efekty, a ty wszystko zniszczyłeś. Dlatego umrzesz!

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, ocho to Kabuto za to odpowiada jednak, aby ktoś jednak zainteresował sie nagłym zniknięciem ich, buu Sai tak łatwo dał się złapać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń