Uroczysta wieczerza trwała
już od kilku godzin. Słońce dawno schowało się za horyzontem i przez oszkloną
ścianę wpadało teraz kolorowe światło zawieszonych w ogrodzie lampionów. W
lichtarzach, ustawionych na tę okoliczność na długich stołach rozłożonych w
czterech rzędach, płonęły świece. Wokół panował gwar, a przybyli goście nie
wykazywali chęci rozejścia się do swych komnat. Po kilku kielichach wspaniałego
elfickiego wina, rozmowy powoli przechodziły z czysto politycznych w
bardziej swobodne i żartobliwe. Co rusz z jakiegoś zakątka sali dobiegał
radosny śmiech lub głośne okrzyki, ponaglające do wzniesienia kolejnego toastu
ku chwale nowego księcia Endolrien.
Służący uwijali się jak w ukropie, donosząc
przystawki i wtaczając beczki pełne wina w miejsce opróżnionych. Przy ogromnym,
kamiennym kominku, na niedużym, okrągłym stoliku ustawionym naprędce przez
rozochoconych gości, siedziało dwóch elfów. Jeden trzymał w ręku lutnię, a
drugi opierał na swych kolanach lirę. Grali skoczną melodię, szarpiąc struny
zręcznymi palcami. Wokół nich zbierało się coraz więcej osób. Jedni po prostu
klaskali do rytmu, ciesząc się muzyką, inni śladem grajków, dołączyli się do
śpiewu, powtarzając chóralnie refren. Z każdą chwilą atmosfera robiła się coraz
bardziej wesoła i swobodna. Kilku młodszych elfów oderwało się od grona
śpiewaków, by tańczyć w rytm melodii i porywając w barwny korowód roześmiane
elfki.
Silvan oparł policzek na
dłoni, przyglądając się tańczącym. Poruszył głową, chcąc się pozbyć bólu karku,
który towarzyszył mu od kilku godzin. Miał wrażenie, że mięśnie twarzy
zesztywniały mu od ciągłego uśmiechania się i już nigdy nie pozbędzie się tego
sztucznego wyrazu. Nikt obserwujący go z boku nie domyśliłby się, jak bardzo
był spięty i zdenerwowany. Po raz kolejny ukrył twarz za pucharem, ledwo mocząc
usta w winie. Tylko ktoś bardzo spostrzegawczy zorientowałby się, że chociaż
książę wnosił toasty przez cały wieczór, jego kielich tylko jeden raz był
uzupełniony. Opuścił powieki, rzucając spod rzęs spojrzenie w stronę
sąsiedniego stołu, przy którym siedzieli wysłannicy namiestnika. Ledwie
dostrzegalnie zmarszczył brwi, gdy wysoki elf o pięknej, chociaż nieco
drapieżnej twarzy, pochylił się nad talerzem Lantiela, by nałożyć pokrojoną w
ćwiartki brzoskwinię. Mag pokręcił głową, lecz niezrażony odmową mężczyzna
uniósł w palcach kawałek ociekającego sokiem owocu i zachęcająco zamachał nim
tuż przed jego ustami. Z gardła Silvana wydobyło się ciche warknięcie, gdy
Therien, wywracając oczami, dał się wreszcie skusić i posłusznie rozchylił
usta. Silvan prawie widział, jak jego różowy język omiata palce nieznajomego
elfa. Odstawił z brzękiem kielich, rozchlapując wino. Rubinowe krople osiadły
na białym obrusie, niczym plamy krwi.
Jak on śmiał?! Jak śmiał
przybyć na jego dwór po tylu latach, bezczelnie afiszując się ze swoim
kochankiem! Po tym, jak uciekł z podkulonym ogonem, zostawiając go
umierającego! Silvan nie czuł gniewu ani żalu za to, że Therien go
zranił. Przeciwnie, był mu wdzięczny, że nie dopuścił do krwawej rzezi,
która wydawała się być jedynym rozwiązaniem podczas tamtej tragicznej
nocy. Uchronił go tym samym od wiecznego poczucia winy za śmierć tak wielu
elfów, których jedynym grzechem była chęć przetrwania i strach przed utratą
swych bliskich. Nigdy natomiast Silvan nie zrozumiał tego, co nastąpiło potem.
Kiedy się obudził, pierwszą osobą, o której pomyślał, którą chciał zobaczyć
przy swym łożu, był Lantiel. Jednak jego nie było. Przerażony tym, co zrobił,
uciekł, nie zastanawiając się, czy jego kochanek w ogóle przeżyje. To bolało
najbardziej. Rozrywało jego duszę na kawałki. Był takim naiwnym głupcem,
sądząc, że Therien odwzajemnia jego uczucia. Naiwnie wierzył, że mag kocha go
tam samo, jak on jego. Ta pomyłka kosztowała go wszystko. Nigdy już nikomu nie
zaufa, nie po tym, jak Lantiel zdeptał i odrzucił wszystko, co ich łączyło. I
to w imię czego?! Strachu przed karą? Lęku o własną skórę? Tylko tyle dla niego
znaczył? Najwyraźniej tak.
Przez pierwsze miesiące
naiwnie wierzył, że Lantiel wróci. Ufał, iż pewnego pięknego poranka pojawi się
i wytłumaczy mu swoje zniknięcie. Powie, że się bał, że zbłądził, ale kocha go
i gotów jest na wszystko, aby z nim być. Być może wtedy życie Silvana
wyglądałoby zupełnie inaczej… Zniknęłaby ta jałowa, pusta egzystencja u boku
kochanej, lecz nie pożądanej żony. Na pewno by sobie poradzili… jakoś.
Ponownie umoczył usta, nie
czując smaku wybornego, trzystuletniego wina. Therien niemal się nie zmienił.
Nadal miał to samo delikatne oblicze, jednak nie pojawiał się na nim ten
zadziorny uśmieszek, który tak go wyróżniał spośród innych. Jego jasne włosy
spięte były luźno w długi, opadający na plecy kucyk. Kilka kosmyków wysunęło
się z niego, łagodnymi pasmami opadając na twarz. Silvan wzdrygnął się, widząc,
jak nieznajomy elf odgarnia je i zakłada mu za ucho, a Lantiel odwdzięcza się,
mówiąc coś do niego i łapiąc go przy tym za rękę. Elf parsknął śmiechem i
zatrzymał jego dłoń w uścisku.
Ktoś delikatnie chwycił go
za łokieć, powstrzymując, gdy szarpnął się w fotelu. Odwrócił wzrok i zobaczył
twarz pochylającej się nad nim Istis.
— Wystarczy. Sądzę, że
nikt się nie obrazi, jeśli wyjdziesz na krótki spacer. — Elfka ujęła go pod
ramię, gdy posłusznie wstał i obdarzyła siedzących obok uśmiechem.
— Czy coś się stało? —
zapytał, gdy wyszli na taras, na którym przy barierce stał Kael wraz z
Errdirem.
— Nic, poza tym, że
zachowujesz się irracjonalnie. — Wuj obdarzył go krzywym spojrzeniem. — Można
by sądzić, że po tylu latach już ci przeszło.
— Nie rozumiem. — Oparł
się o drewnianą poręcz, wbijając wzrok w oświetlony lampionami ogród.
— Wrócę do gości. — Istis
nerwowo poprawiła cienki szal, okrywający ramiona. — Porozmawiajcie spokojnie.
— Dziękuję, moja droga. —
Kael skinął jej głową, przyglądając się, jak odchodzi. — Nawet twoja żona
zauważyła, jak sztyletujesz wzrokiem emisariuszy namiestnika — syknął cicho.
— Co on tutaj robi?! —
Silvan zignorował wuja i spojrzał ostro na Errdira. — Jakim prawem ten… —
zatchnął się ze złości — tchórz znajduje się w mojej posiadłości?
— Silvanie! — Errdir
zacisnął dłoń na balustradzie, aż zbielały mu kostki. — On jest posłańcem
namiestnika.
— Posłańcem — prychnął
rozeźlony. — Jak ktoś taki mógł zostać doradcą samego Zenthariona?! Ktoś
powinien go oświecić, kim naprawdę jest…
— Dość! — Errdir postąpił
krok ku Ithildinowi, piorunując go spojrzeniem. — Możesz być księciem, ale nie
pozwolę, abyś obrażał mojego ucznia! Nie patrz tak na mnie. Szanuję cię i
wierzę, że będziesz wspaniałym władcą, jednak czasami… — zamilkł, odwracając
głowę — czasami nie wszystko jest tym, czym się wydaje.
— Errdirze. — Kael
zastąpił mu drogę. — Wystarczy. — Odwrócił się w stronę bratanka i westchnął. —
Też nie jestem zachwycony, że Therien ponownie gości w naszych progach, jednak
posiada wszelkie przywileje dyplomaty i nic nie możemy z tym zrobić. Każde
nasze działanie przeciwko niemu zostanie odebrane jako policzek dla
namiestnika, a na to nie możemy sobie pozwolić.
— Namiestnik powinien
wiedzieć, komu zaufał. — Silvan splótł ręce na piersi, opierając się o kolumnę,
porośniętą kwitnącą winoroślą.
— Lantiel służy mu od
dwunastu lat. Od siedmiu zasiada w głównej radzie i nie sądzę, aby cokolwiek
zachwiało jego pozycją. — Errdir odtrącił rękę Kaela, nic nie robiąc sobie z
jego zmrużonych ostrzegawczo oczu. — Jak myślisz, komu uwierzy? Tobie, książę,
który znałeś Theriena przez kilka miesięcy? A może własnemu osądowi, skoro ma
Lantiela u swego boku od tak wielu lat?
— To niesprawiedliwe! —
Silvan oskarżycielsko wyciągnął palec w stronę stojących przed nim mężczyzn. —
Mogę rozkazać mu opuścić Endolrien. Główna uroczystość już się zakończyła.
Reszta to zwyczajna grzeczność wobec przybyłych. Jestem księciem!
— Który zachowuje się jak
rozkapryszony dzieciak. — Errdir prychnął z niesmakiem. — Chcesz już na
początku swego panowania obrazić królewskiego namiestnika? Śmiało. Tylko
powiedz mi, jak to sobie wyobrażasz. Lantiel ma samotnie odjechać? Czy
wyrzucisz całą piątkę?
— Errdirze! Zważ, do kogo
mówisz! — Rozłoszczony Kael ponownie stanął pomiędzy magiem, a swoim
bratankiem.
— Och, doskonale wiem, do
kogo mówię. — Dulin odwrócił się i ruszył w kierunku komnaty biesiadnej. — Do
nowego księcia, który w pierwszy dzień swojego panowania, przez osobistą urazę,
chce obrazić emisariuszy królewskiego namiestnika.
— Nie możesz winić go za
to, że czuje niechęć do elfa, który prawie go zabił!
— To może niech pomyśli o
elfie, dzięki któremu nie doszło do masakry jego poddanych! — W głosie maga
zadźwięczała stal. Ostatni raz spojrzał na stojących na tarasie mężczyzn, po
czym wszedł do pomieszczenia, zostawiając ich samych.
— Szlag! — Silvan odwrócił
się i spojrzał w głąb ogrodu. — On ma rację.
— Wiesz dobrze, że Errdir
zawsze bierze stronę Theriena. — Kael położył mu rękę na ramieniu, jakby chciał
go uspokoić.
— Co nie zmienia faktu, że
powiedział prawdę. Nie myślę logicznie. — Westchnął i potarł palcami czoło.
— Masz prawo do nienawiści
po tym, jak ten elf omal nie pozbawił cię życia. Errdir nie rozumie…
— Nie! Nie nienawidzę go!
Nigdy bym nie mógł! Nie jego! — Silvan odsunął się i spojrzał na wuja groźnie.
— Przemawiają przeze mnie zazdrość i ból. Po prostu na widok Lantiela powróciły
wspomnienia. Naprawdę zachowałem się jak głupiec. Zamiast wyładowywać swoją
frustrację, powinienem pójść i podziękować mu za powstrzymanie rzezi.
— Nie musisz mu za nic
dziękować! — W oczach Kaela zapłonęła złość. — W ogóle się do niego nie
zbliżaj. Może i zapobiegł tragedii, ale niemal przez to zginąłeś.
— Zrobił to, co uważał za
słuszne. Wtedy nie było innego wyjścia, nie posłuchałbym żadnych argumentów.
Zareagował instynktownie. Gdyby sytuacja była odwrotna, zapewne zrobiłbym to
samo.
— Na twoich barkach
spoczywała odpowiedzialność za ochronę miasta! Nie miałeś wyboru! — Kael
wyciągnął ponownie rękę, by chwycić ramię bratanka, jednak ten umknął przed
jego dotykiem. Elf gniewnie zacisnął pięści.
— Tak samo jak to miasto,
powinienem chronić cały mój lud. — Ramiona Silvana opadły w geście rezygnacji.
— Wrócę do sali. Nie mogę pozwolić, aby moi goście czuli się opuszczeni.
— Pamiętaj, że od teraz to
ty jesteś księciem — upomniał go Kael.
— Uwierz, trudno mi dziś o
tym zapomnieć. — Silvan spojrzał na niego ostatni raz, po czym wyprostował się
i z dumnie uniesioną głową wszedł do jasno oświetlonej komnaty.
Kiedy dotarł do swojego
stołu, miejsca, przy których siedział Lantiel wraz ze swoimi towarzyszami, były
puste.
***
Kael z westchnieniem ulgi
wsunął się pod przykrycie. To był naprawdę męczący dzień, a przybycie Theriena
na dwór tylko wszystko skomplikowało. Gwałtowna reakcja Silvana świadczyła o
tym, że pomimo piętnastu lat rozłąki, jego uczucia do elfa nie osłabły. A
przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim życzyłby sobie Kael. To napawało go
głębokim niepokojem. Jedyne pocieszenie stanowił fakt, że jego bratanek był
teraz szczęśliwie żonaty, a Lantiel przybył tylko na kilka dni. Musi uważać,
aby nie doszło do żadnego nieszczęścia, potem wszystko wróci do normy. Spojrzał
na odwróconego do niego plecami kochanka.
— Śpisz?
— Nie — głos Errdira nie
zachęcał do podjęcia rozmowy, jednak Kael nie przejął się tym.
— Twoje dzisiejsze
zachowanie było naganne. Nie możesz zwracać się tak do Silvana — powiedział,
opierając się o poduszki i patrząc w głąb zaciemnionego pokoju.
— Zasłużył sobie na każde
moje słowo. Zachowywał się jak urażone książątko. To zupełnie nie w jego stylu
— prychnął.
— Nie możesz mieć mu za
złe tego, że obwinia Lantiela. Zranił go nie tylko fizycznie. — Wbrew własnym
intencjom Kael czuł, że w jego głosie słychać niechęć.
— A czyja to wina? —
Errdir poderwał się i odwrócił gwałtownie w jego kierunku. — Kto mu wmówił, że
Lanitel go zostawił? Że uciekł jak tchórz, nie interesując się tym, czy w ogóle
przeżył?! Jak śmiesz w takiej sytuacji w ogóle go oskarżać o cokolwiek, skoro
to twoje podszepty sprawiły, że Silvan go nienawidzi?!
— Zrobiłem to, co
powinienem był zrobić. Nie myśl, że było to proste. — Nie miał ochoty na
kłótnie. Czuł się zmęczony i sfrustrowany. Bolały go oskarżenia Errdira.
— To dla nikogo nie było
proste. Wiesz, ile osób zostało skrzywdzonych? — Mag potrząsnął głową,
niecierpliwym gestem odgarniając włosy opadające na twarz. — Lantiel odszedł
ukradkiem, przyjmując piętno tchórza i mordercy. Silvan został ze świadomością
zdrady ze strony osoby, którą kochał. W dodatku wmieszana została w to Istis…
— Są dobrym małżeństwem.
Dzięki mnie są teraz szczęśliwi. — Kael poczuł się zmuszony do obrony.
— Czy jesteś tak ślepy, że
nie widzisz, jak męczą się ze sobą? — Errdir spojrzał na niego zaskoczony.
— O czym ty mówisz? — Kael
poruszył się niespokojnie, mocniej wciskając głowę w poduszkę.
— Widzisz tylko to, co
chcesz zobaczyć. — Mag westchnął, po czym położył się na boku twarzą do niego,
opierając policzek na dłoni. — Wcale nie są szczęśliwi. Trwają przy sobie, bo
wydaje im się, że tak powinno być. Naprawdę nie zauważyłeś, jak się zachowują?
Nie ma pomiędzy nimi niczego naturalnego. Wszystko nastawione na
usatysfakcjonowanie ciebie i poddanych.
— To nieprawda… — Kael w
mroku wpatrywał się w twarz kochanka, jakby szukał na niej śladów kłamstwa.
— Zaprzeczasz, bo tak jest
wygodniej. Nakłoniłeś Silvana do małżeństwa z osobą, której nigdy nie kochał.
Unieszczęśliwiając tym samym również i Istis. Być może kiedyś miała nadzieję,
że uczucia męża się zmienią, jednak dawno ją już straciła.
— Powiedziała ci to?
— Nie musiała, mam oczy.
Pomyśl trochę, a dojdziesz do tego samego wniosku.
Errdir zamilkł, a Kael
wbrew sobie zaczął zastanawiać się nad jego słowami. Czy rzeczywiście sprawił,
że Silvan jest nieszczęśliwy? Nic nie wskazywało na to, aby on i Istis nie byli
dobrym małżeństwem. A może?...
Przymknął oczy, cofając
się pamięcią do wczesnych lat zaraz po ich ślubie. Pamiętał zawsze uśmiechniętą
elfkę, która asystowała mężowi na każdym kroku. Jej małe dłonie pieściły szaty
Silvana, gdy chwytała go za rękaw, kładła je na jego ramieniu lub po prostu
wtulała się w jego bok. Jej twarz rozjaśniała się z każdym przejawem uczucia z
jego strony. Wystarczyło, że ją objął, uśmiechnął się w odpowiedzi, bądź po
prostu przytaknął jej słowom. Jej szczęście było widoczne dla każdego.
Mocniej zacisnął powieki,
usiłując skonfrontować przeszłość z teraźniejszością. Jaka teraz była Istis? Na
pewno okazała się wspaniałą księżną. Zawsze uczestniczyła w spotkaniach rady,
lojalnie popierając zdanie męża. Jeździła z wizytacjami do wiosek i nigdy nie
przeoczyła żadnego problemu. Z uroczego, radosnego dziewczęcia, przeobraziła
się w poważną, troskliwą kobietę. Może zbyt poważną? Zastanowił się przez
chwilę. Kiedy ostatnio widział ją u boku Silvana, poza oficjalnymi przyjęciami
lub rodzinnymi posiłkami? Nie pamiętał. Sądził, że jej przemiana była
naturalnym efektem dorosłości. A może się mylił? Jej uśmiech pojawiał się tylko
w chwilach, gdy miała do czynienia z dziećmi Liriel, jednak to było zrozumiałe,
kto mógłby ich nie kochać? A że ten uśmiech często krył w sobie smutek? To też
rozumiał. W końcu sama wciąż nie doczekała się własnego potomstwa.
Przed oczami stanęła mu
Istis taka, jaką widział ją przez ostatnie miesiące. Piękna, dobra, troskliwa
i… ze smutną powagą malującą się na obliczu. Errdir miał rację. To nie była
twarz szczęśliwej kobiety. Radosną i spełnioną mężatkę widział na co dzień w
osobie Liriel. Miał porównanie.
A co z Silvanem? Wiecznie
zapracowany, zawsze wynajdujący sobie jakieś zajęcia. Ile razy Kael prosił, aby
pozostał w zamku, zamiast wyjeżdżać na patrole? Czyżby w ten sposób uciekał?
Kiedy ostatnio widział go naprawdę rozluźnionego i szczęśliwego? Nie pamiętał.
Na bogów, naprawdę nie
pamiętał. Jak głupiec cieszył się, że jego bratanek się zmienił. Stał się
odpowiedzialny, poważny i pracowity, czasami aż do przesady. Przymykał oko na
jego apodyktyczne zachowania. Czyżby przez te wszystkie lata nauka i obowiązki
stanowiły jedynie wymówkę, aby unikać żony?
Silvan nigdy nie pytał o
Istis. Wracał po wielu dniach i od razu udawał się do jego komnat, aby złożyć
sprawozdanie. Często zmęczony zasypiał w gabinecie na sofie, ubrany w swój
podróżny strój. A co robił on, Kael? Cieszył się jak idiota, bo oto przyszły
książę był taki odpowiedzialny. Przyklaskiwał temu, że całe dnie spędzał w
bibliotece lub koszarach. Nie myślał o tym, że młody elf potrzebuje też
rozrywki, zabawy i oderwania od ciągłej pracy.
— Jestem głupcem —
stwierdził bezwiednie.
— Czasami. — Errdir nie
zaprzeczył.
— Dlaczego wcześniej mi
nie powiedziałeś? Próbowałbym coś zrobić — szepnął w ciemności.
— Nigdy nie słuchałeś.
Wiecznie mówiłeś tylko o przyszłości księstwa. Byłeś z siebie tak dumny, że
doprowadziłeś do tego małżeństwa. Czekałem tylko, aż zaczniesz odprawiać nad
nimi rytuały płodności. — Mag parsknął gorzkim śmiechem. — On jej nie kocha,
Kaelu. Nigdy jej nie kochał. Wszystko, co do tej pory robił, było po to, aby
zadowolić ciebie. Muszę ci przyznać, że jedno wyszło ci perfekcyjnie.
Sprawiłeś, że on nie myśli o sobie. Nauczyłeś go, jak dbać o innych i jak się
poświęcać. Twoje wieczne „jesteś księciem, pamiętaj o tym zawsze i w każdej
sytuacji” przyniosło efekty. Masz bratanka, który istnieje dla innych.
— Przestań. — Kael usiadł,
podciągając kolana pod brodę i owijając ręce wokół nich.
— Dlaczego? — W głosie
Errdira zabrzmiała ironia. — Przecież osiągnąłeś wspaniałe rezultaty. Jesteś
znakomitym nauczycielem. — Wstał z łóżka i nałożył szatę, po czym podszedł do
stolika i podpalił węglik w stojącej na nim nargili. Usiadł na krześle i
wsunąwszy ustnik pomiędzy wargi, zaciągnął się głęboko, by wypuścić po chwili
kłęby wonnego dymu. — Masz wspaniałego bratanka, który cię słucha — powiedział
cicho, wpatrując się w słoje widoczne w świetle księżyca na drewnianym blacie.
— Pod twoim czujnym okiem wyrósł na mądrego elfa, który będzie znakomitym
władcą. Kierując się twoimi radami, osiągnął w tak młodym wieku więcej niż ktokolwiek.
Będąc posłusznym tobie, ożenił się i wiedzie takie życie, jakie ty mu wybrałeś.
Nawet starał się zapomnieć o swoim byłym kochanku, bo ty kazałeś mu myśleć o
nim jak najgorzej. Widzisz tutaj pewną prawidłowość?
— Przestań, proszę —
powtórzył Ithildin, ukrywając twarz za kurtyną ciemnych włosów.
— Silvan myśli, jak mu
każesz, robi to, co mu każesz, stał się mężczyzną, jakim mu kazałeś być, ale… w
jednym nie potrafił sprostać twoim wymaganiom. — Errdir ciągnął niezrażony. —
Nie potrafi pokochać na rozkaz.
— Dosyć… — głos Kaela
wpadł w niemal błagalny ton, jednak mag jeszcze nie skończył.
— A teraz spójrzmy na
ciebie. Masz wspaniałą rodzinę. Liriel kocha cię jak ojca, Silvan słucha na
każdym kroku. Wszyscy cię podziwiają i szanują. W dodatku masz kochanka, który
gotów jest dla ciebie zrobić wszystko, włącznie z powiedzeniem ci prawdy. Nigdy
cię nie oszukał i smuci go to, że jego słowa ranią, jednak ich nie cofnie. Trwa
przy twoim boku na dobre i złe. Jesteś szczęśliwym elfem, Kaelu. Wszystko jest tak,
jak sobie zaplanowałeś. Kochasz i jesteś kochanym. To wspaniałe uczucie,
prawda? — Zaciągnął się ostatni raz i wstał z krzesła. — Pomyśl o tym. Będę w
ogrodzie.
Kael uniósł głowę i
spojrzał w ślad za wychodzącym kochankiem, po czym niechętnie odsunął
prześcieradło i sięgnął po leżący na kufrze długi szlafrok. Zawiązawszy pasek,
przez chwilę wpatrywał się w swoje nagie stopy, by w końcu boso udać się w ślad
za Errdirem. Znalazł go kilka minut później, siedzącego na ławce stojącej obok
krzaka mocno pachnącego jaśminowca. Mlecznobiałe kwiaty wydawały się lśnić w
świetle księżyca, a złote liście upstrzone małymi plamkami pięknie z nimi
kontrastowały.
— Ninque*. Od
początku pokochałeś jego słodki zapach — szepnął, siadając obok i opierając
brodę o ramię maga.
— Uspokaja mnie i odgania
złe myśli. — Ucieszył się, gdy Errdir położył rękę na jego dłoni i splótł ich
palce. — Jednak czuję, że dzisiejszej nocy nawet jego woń nie przyniesie mi
ulgi.
— Wiesz, że nie mogę nic
zrobić. Nawet gdybym chciał — szepnął zrezygnowany.
— A chcesz? — Erdirr
opuszkiem kciuka pogładził jego skórę.
— Chcieć, nie znaczy móc.
Myślisz, że nie pragnąłbym szczęścia własnego bratanka? Kocham jego i Liriel
jak własne dzieci. Ja… — zająknął się — wiem, że Lantiel nigdy nie
chciał zabić Silvana. Wierzę, że go kochał, ale… nie mogę zaryzykować. Nie mogę
pozwolić, aby na powrót został jego kochankiem.
— Nigdy nie powinienem był
zgodzić się na wasz plan. Ale zarówno ty, jak i Lantiel, pragnęliście ukrycia
prawdy przed Silvanem. Po raz pierwszy byliście naprawdę zgodni i chociaż
decyzje podejmowaliście w skrajnie różnych warunkach, to jednak powodowani tym
samym pragnieniem chronienia osoby, którą darzyliście uczuciem. Tylko dlatego
milczałem. — Palce Errdira zacisnęły się prawie boleśnie na dłoni Kaela. —
Jednak nie wiem, czy będę potrafił nadal dochować tajemnicy, jeżeli Silvan
zrani Lana.
— Nie możesz mu
powiedzieć! — Elf spojrzał na niego z lękiem. — Pobiegnie do niego, nie
oglądając się na nic!
— Może właśnie tak byłoby
lepiej? — Errdir zerwał jeden pąk i przesunął nim w zamyśleniu po ustach. — Jak
długo zamierzasz to ukrywać? Kolejne piętnaście lat? Trzydzieści? Sto? Nie
jesteśmy trollami, ani orkami. Jeżeli nie zginiemy w walce, będziemy żyli przez
wieki. Masz zamiar pilnować, aby nie zbliżyli się do siebie przez tysiące lat?
— Nie bądź głupcem — Kael
spojrzał na profil maga z naganą. — Sądzisz, że będą darzyć się uczuciem era po
erze?
— Nie, nie sądzę. Chociaż
nie mnie wyrokować. Usiłuję ci tylko powiedzieć, że nie możesz go chronić przez
całe życie. Rozdzielisz ich na jedno stulecie, dwa, trzy, spotkają się w
czwartym, może podczas wojny, może po przeciwnych stronach, z poranionymi
duszami. Sądzisz, że tak będzie lepiej? Jeżeli wierzysz w to proroctwo, to
musisz wiedzieć, że ono się spełni. Prędzej czy później, ale się spełni. Nie
masz mocy, aby to zmienić.
— Myślisz, że nie zdaję
sobie z tego sprawy? Po prostu za każdym razem, gdy widzę Lantiela w pobliżu
Silvana, ogarnia mnie lęk. Nie mogę się pozbyć przeczucia, że wydarzy się jakaś
tragedia. To silniejsze ode mnie. — Kael z rezygnacją oparł plecy o ławkę, nie
wysuwając dłoni z ręki maga. Jego bliskość zawsze dodawała mu siły i otuchy,
nawet jeżeli się nie zgadzali.
— Sądzę, że
nieporozumienia i niewiedza bardziej jej sprzyjają niż uczucia. Miłość do
drugiej osoby sprawia, że budzi się w tobie chęć ochrony. Gorycz i
rozczarowanie sprzyjają gniewowi, a w gniewie… — Errdir odwrócił się i
pogładził delikatnie policzek kochanka. — Po prostu nie pozwól, aby spotkali
się wtedy, gdy ta gorycz i rozczarowanie będą już tak głębokie, że jedyne, co
im pozostanie, to walka.
— Kiedy przedstawiasz to w
ten sposób, czuję, jakby sam doprowadzał do nieszczęścia.
— Jak mówisz. Cieszę się,
że w końcu zacząłeś brać to pod uwagę. — Mag pochylił się i musnął ustami wargi
Kaela, który instynktownie wychylił się ku pocałunkowi. — Odpuść. To dorośli
mężczyźni, a nie młode i nieopierzone elfiątka. Daj im kredyt zaufania, Kaelu.
— To trudne. — Elf wtulił
twarz w zagłębienie szyi Errdira, pieszcząc ją ustami. Jego zapach uspokajał go
bardziej niż mocny aromat jaśminowca.
— A ty jesteś mistrzem w
pokonywaniu trudności. Wierzę w ciebie.
***
Lantiel otworzył oczy, po
czym zamknął je z jękiem. Na dworze nadal było ciemno, a on śnił o gorących
ustach i czułych dłoniach kochanka, wędrujących po jego ciele. Już dawno nie
miał snu tak wyrazistego, aby obudzić się przyklejonym do prześcieradła.
Owszem, po rozstaniu z Silvanem zdarzało mu się to przez długie miesiące,
jednak później już nie. Ujście swojej frustracji znalazł w dobrze mu znanym z
wcześniejszych wojaży towarzystwie innych elfów, które nie stroniły od
jednonocnych przygód. To był jego świat. Prosty i nieskomplikowany. Seks za
seks. Bez uczuć, bez obietnic. Zwykłe rozładowanie napięcia połączone z nie
raniącą nikogo przyjemnością. Zabijał tym tęsknotę i chęć powrotu. Na początku
po każdej takiej nocy czuł się brudny i splamiony. To były inne dłonie, inne
słowa, inne oczy wpatrujące się w niego w ciemności. Nawet zapach nie był taki,
jak powinien. Z czasem zdołał zabić w sobie to uczucie. Seks stał się
przyjemnością, niczym więcej. I tak było dobrze.
Podniósł się i cicho udał
się w kierunku łazienki, niosąc ze sobą poplamione prześcieradło. Nie chcąc
budzić Fenrisa, ostrożnie zamknął za sobą drzwi i upuścił materiał do kosza na
brudne pranie. Z półki zdjął kościaną klamrę i zapiął włosy wysoko na karku, po
czym wszedł pod prysznic i pociągnął za dźwignię. Prawie krzyknął, gdy zimny
strumień uderzył o jego nagrzane snem ciało. O tej porze nikt nie palił w
wielkich piecach kuchennych, które podgrzewały wodę.
Zacisnął zęby i oparł ręce
o gładką powierzchnię ściany, pomalowaną na błękitny kolor. Jego ciało powoli
przyzwyczajało się do niskiej temperatury i teraz był za nią niemal wdzięczny.
Zmył z siebie pozostałości własnej spermy i szybko wysuszył się puszystym
ręcznikiem. Z wieszaka zdjął przeznaczony dla gości jedwabny szlafrok i otulił
się nim szczelnie, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Spojrzał w kierunku łóżka,
na którym spał jego przyjaciel. Prześcieradło zostało skopane na podłogę, a sam
Fenris spał w poprzek materaca z rozrzuconymi szeroko ramionami. Miękki penis
spoczywał spokojnie na jego udzie. Lantiel uśmiechnął się delikatnie.
Najwyraźniej śpiący elf nie miał takich problemów, jak on. Podszedł do posłania
i podniósł z podłogi zrzucony materiał, zarzucając go na biodra i nogi Fenrisa.
Było ciepło, więc nie powinien zmarznąć. Pochylił się i odgarnął z jego twarzy
kosmyk smoliście czarnych włosów. Śpiący elf mruknął coś przez sen, lekko
marszcząc przy tym nos.
Lantiel westchnął cicho. O
ile łatwiejsze byłoby jego życie, gdyby zakochał się w tym mężczyźnie. Mieli
takie samo poczucie humoru, lubili podobne rzeczy, więc tematy do rozmów nigdy
się nie kończyły. Nawet w łóżku wydawali się doskonale zgrani. Jednak cały czas
czegoś brakowało, jakiegoś nieuchwytnego szczegółu. Lantiel wiedział, że Fenris
mógłby go naprawdę pokochać, dlatego postanowił uciąć to, zanim sytuacja się
rozwinęła. Ich rozstanie odbyło się bez zbędnych rozczarowań i pretensji.
Z perspektywy czasu
wiedział, że podjął właściwą decyzję. Fenris szybko znalazł pocieszenie po
stracie kochanka w ramionach innych elfów, ale nie zrezygnował z niego zupełnie
i zostali przyjaciółmi. Teraz, po latach, Lantiel nie potrafił sobie wyobrazić
życia bez świadomości, że obok niego istnieje ktoś, z kim może porozmawiać o
wszystkim. O ile Errdira traktował niemal jak ojca, o tyle Fenris był mu prawie
równy wiekiem, co wiele ułatwiało i sprawiało, że rozumieli się bez słów.
— Co tak nade mną
sterczysz, jak troll nad padliną? — Lantiel drgnął i spojrzał na zaspanego
elfa, który przyglądał mu się podejrzliwie.
— Brałem prysznic. —
Wzruszył ramionami. — Właśnie wracam do łóżka.
— Jesteś walniętym magiem
uzależnionym od wody. — Mężczyzna odwrócił się z jękiem na drugi bok i otulił
szczelniej prześcieradłem. Po chwili odwrócił głowę i spojrzał z rezygnacją w
kierunku stojącego nadal Lantiela. — Naprawdę nie wiem, czy trzasnąć cię za
obudzenie mnie, czy przytulić. Wyglądasz jak ostatnie nieszczęście. — Uniósł
materiał i potrząsnął nim zapraszająco. — Właź, zanim się rozmyślę.
— Też cię kocham. —
Lantiel pospiesznie zrzucił na podłogę szlafrok i wsunął się pod przykrycie,
czując na plecach gorące ciało Fenrisa.
— Szlag, jesteś cały
zimny! Coś ty robił w tej łazience, zamrażałeś wodę pod prysznicem? — Elf
wzdrygnął się, jednak objął go opiekuńczo ramieniem, po czym odsunął twarz
zirytowany i wyjął klamrę z włosów Lantiela. — Jeszcze mi tym oko wydziabiesz.
— Zupełnie o niej zapomniałem.
— Therien ułożył głowę na poduszce i przymknął oczy.
— Śpij już. Same kłopoty z
tobą.
Lantiel uśmiechnął się
lekko, czując jak Fenris kręci się, odgarniając jego włosy sprzed swojej
twarzy. Po chwili jego oddech wyrównał się i zrozumiał, że elf zasnął. Przez
kilka minut wpatrywał się w swoje puste posłanie, po czym przesunął dłoń w
stronę ręki przyjaciela i zaplótł wokół niej palce. Czując, że jego uścisk jest
odruchowo odwzajemniany, przymknął oczy i odprężył się. Jutro Fenris będzie się
z niego śmiał, ale teraz było mu dobrze i czuł się zbyt bezpiecznie, aby się
tym przejmować. Zamknął oczy i po chwili spał, tym razem nie nękany żadnymi
snami.
*biały/śnieżnobiały
Hej,
OdpowiedzUsuńczyli nie jest zły o to, że prawie zabił, ale o to, że uciekł, i myśli, że to jego kochanek, mysłałam, że na tym tarasie pozna prawdę, i że Lantinel chciał być przy nim, więc Kael nie wie, že Irtis chce się rozstac, ta rozmowa wyglądał jak mały dzieciak, chciałabym aby Silivan wybrał się wtedy do ogrodu i usłyszał tą rozmowę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia