środa, 30 maja 2012

XXV Na przekór przeznaczeniu


   Nic nie mów, tylko nic nie mów. Nie wykonuj żadnego zbędnego gestu, nie podchodź, nie próbuj uścisnąć mego przedramienia w geście pokoju, bo jeden dotyk, jedno słowo może zniweczyć tę kruchą rzecz, dzięki której moje ciało zdolne jest do stania tutaj i trzymania uniesionej głowy, podczas gdy wszystko we mnie krzyczy, aby odwrócić się i uciec, nie zważając na wstyd i zamieszanie.


Słowa same wypływały z ust Lantiela, wyuczone i mechaniczne, kierowane bardziej podświadomością, niż jego wolą. Nie słyszał rozmów dobiegających z innej części sali. Nie widział przyglądających mu się z ciekawością oczu, które oceniały go jako przedstawiciela samego namiestnika. Umknęła mu trupio blada twarz Errdira, który na jego widok podniósł się ze swego prominentnego miejsca, które zajmował jako naczelny mag księstwa. Przegapił zaciśnięte mocno usta Kaela i jego oczy wypełnione strachem oraz całymi pokładami niechęci. Nie dostrzegł delikatnej dłoni Istis, która w momencie, gdy zbliżył się do tronu, automatycznym ruchem powędrowała do jej piersi, zaciskając się kurczowo na wiszącym tam medalionie, będącym symbolem pełnionej przez nią funkcji małżonki samego władcy tych ziem. Jego wzrok koncentrował się na poszarzałym i ściągniętym obliczu Silvana. Oczy księcia były rozszerzone pod wpływem szoku, wbijały się w niego jak dwie rozżarzone igły, które wbrew gorącu, jakie z nich emanowało, wywoływały zimny, lepki pot, przyklejający do pleców lnianą, białą koszulę.

Z westchnieniem niewysłowionej ulgi Lantiel zakończył przemówienie, kątem oka rejestrując ruch po swojej lewej stronie, gdy Fenris, wraz z pozostałymi delegatami, przekazywał dary przysłane przez namiestnika. To nie szacunek kazał mu pochylić głowę, gdy usta Slivana otwarły się i ochrypłym szeptem potwierdziły przyjęcie podarunków. Ceremonia z jego udziałem dobiegła końca. Sztywno odwrócił się, aby odejść w stronę pozostałych delegatów i zachwiał się, schodząc z ostatniego stopnia. Silna dłoń złapała go pod ramię, a mocne, dające poczucie bezpieczeństwa ciało Fenrisa w ułamku sekundy znalazło się u jego boku. Nikt nie zwrócił na to uwagi. W końcu to całkiem normalne, że odchodząc od tronu i mieszając się z tłumem, emisariusze wymieniają pomiędzy sobą uwagi.

— Dziękuję — szepnął, czując, że całym swym ciężarem opiera się na ramieniu przyjaciela. Zastanawiał się, czy gdyby nie czujność Fenrisa, nie ośmieszyłby się, wywracając zaraz po odejściu od postumentu, na którym zasiadała książęca rodzina. Jego kolana były zupełnie miękkie, a ręce trzęsły się jak po magicznym wyczerpaniu najwyższego stopnia.

— Ceremonia niedługo dobiegnie końca. Jeżeli sobie życzycie, mogę odprowadzić was do komnat, abyście mogli się odświeżyć przed uroczystą wieczerzą. Tam czekają już wasze bagaże. — Tuż przed nimi pojawił się niski elf, ubrany w tradycyjny strój w kolorach rodu Ithildinów. Jego ramię przepasywała szarfa, zdobiona motywem wiotkich gałązek drzewa, najprawdopodobniej odniesieniem do herbu księstwa. — Oczywiście możecie pozostać do końca. Później z radością będę służył wam za przewodnika.

— Chętnie skorzystamy z twojej pomocy już teraz. — Fenris spojrzał w kierunku trzech towarzyszących im elfów, którzy skinęli głowami. — Za nami długa droga i chcielibyśmy skorzystać z łaźni, zanim zajmiemy miejsce w tak zacnym towarzystwie.

— Czy powinienem przysłać medyka? — Służący spojrzał pytająco na kredowobiałe oblicze Lantiela, który właśnie przecierał chusteczką zroszone potem czoło.

— Nie, kielich dobrego wina wystarczy. Mojego przyjaciela nie opuściła jeszcze choroba morska. — Fenris mocniej ścisnął ramię Theriena, wbijając mu jednocześnie łokieć w żebra ze wzrokiem mówiącym, iż jeżeli zaraz się nie pozbiera, jest gotowy zostawić go na środku sali.

— Choroba morska? — Cichy szept Lantiela zabrzmiał tuż przy jego uchu. — Moim żywiołem jest woda, idioto!

Lawirując pomiędzy dostojnikami, którzy również opuszczali główną komnatę, skierowali się bocznym korytarzem w stronę przydzielonych im komnat.

— Wasze pokoje znajdują się na pierwszym piętrze. Niestety, z racji tego, iż tak wiele osób przybyło, aby uczcić objęcie władzy przez księcia Silvana, zostaliśmy zmuszeni do pewnych ograniczeń. Dlatego pokoje są dwu— i trzyosobowe. Mam nadzieję, że to nie sprawi wam kłopotu… — Służący spojrzał na nich z niepokojem.

— Żadnego. — Berius, jeden z towarzyszących im w delegacji elfów, zajmujący się strategią wojskową, uśmiechnął się lekko. — Lantiel i Fenris zajmą jedną z komnat, a my wygodnie rozlokujemy się w drugiej. Miękkie łóżko i dostęp do łaźni to wszystko, o czym marzymy po długiej podróży.

— Wspaniale! — Twarz elfa rozpromieniła się. — W takim razie… — Otworzył jedne z drzwi znajdujących się u wylotu korytarza. — Waszą trójkę zapraszam tutaj. Po przeciwnej stronie znajduje się druga sypialnia. Wrócę za dwie godziny i zaprowadzę was do sali biesiadnej. Czy życzycie sobie czegoś jeszcze?

— Dziękujemy, możesz odejść. — Fenris stanął u wejścia prowadzącego do podwójnej sypialni i odprawił zadowolonego z wykonanego zadania elfa.

Komnata nie była duża, jednak dwa pojedyncze łóżka oddzielone nocą szafką wyglądały na miękkie i wygodne. Pod ścianami ozdobionymi bogato haftowanymi gobelinami, stały ręcznie malowane skrzynie, obok których położono ich bagaże. Okna wychodziły na dziedziniec, skąd dobiegał stukot końskich kopyt oraz szmer rozmów licznych gości i strażników. Drzwi z boku prowadziły prawdopodobnie do łazienki. Pokój pomalowany został w kolorze jasnej moreli, a wpadające przez rozsunięte zasłony słońce czyniło go ciepłym i przytulnym. Najlepszy fechmistrz dworu namiestnika rozpiął pelerynę i rzucił ją na jedno z łóżek, po czym usiadł na jego krawędzi i wbił badawcze spojrzenie w siedzącego naprzeciw niego elfa.

— A teraz powiesz mi, co dokładnie stało się na dole. — Pochylił się i chwycił dłoń Lantiela, rozluźniając jego zaciśnięte w pięść palce. Przesunął kciukiem po małych półksiężycach, które zdobiły wnętrze ręki maga, świadcząc o tym, jak mocno wbijał paznokcie w skórę. — I bez kłamstw. Być może inni niczego nie zauważyli, jednak ja znam cię zbyt dobrze, aby nie widzieć tego, co działo się przed chwilą. Znasz księcia, prawda?

— Nie twoja sprawa. — Lantiel szarpnął dłonią, jednak nie zdołał wyrwać jej ze stalowego uścisku żołnierza, który owinął palce wokół jego nadgarstka.

— Lan... Mamy zostać tu przez tydzień. Nie mam zamiaru taszczyć cię za każdym razem, gdy na widok księcia twoje kolana zamienią się w gałązki wierzby!

— Zauważyłeś? — Therien spojrzał na niego ze strachem. — Myślisz, że inni również widzieli, co się stało?

— Nie — prychnął. — Dla innych zapewne wyglądałeś na sztywnego urzędasa, który w doskonałym stylu wykonał to, co do niego należało. Mnie jednak wystarczyło spojrzeć na ciebie, aby wiedzieć, że coś jest bardzo nie tak. Stałeś tam sztywny, jakbyś kij połknął.

— Szlag…

— Zacząłem więc zastanawiać się, co tak bardzo cię przeraziło i wyobraź sobie moje zaskoczenie, gdy…

— Nie kończ. — Lantiel przesunął wolną ręką po włosach, klnąc, gdy palce napotkały misternie splecione warkocze.

— Zapomnij. Nie wyjdziemy z tej komnaty, dopóki nie powiesz mi, dlaczego książę Silvan wyglądał tak, jakby miał zamiar wyskoczyć ze swego bogato zdobionego krzesełka i rzucić się na ciebie. Nie wiem tylko, czy po to, aby cię zamordować, czy może z innych bardziej przyjaznych powodów. — Fenris puścił wreszcie rękę Theriena i splótł ramiona na piersi, patrząc na niego groźnie. — Więc?

— Zapewne w pierwszym celu. — Lantiel w końcu się poddał i zaczął rozplatać włosy. Nienawidził tych misternych fryzur, jakie fundowano mu na każde ważniejsze spotkanie.

— Chce cię zabić? — Przyjaciel zesztywniał wystraszony. — Na bogów, dlaczego nie powiedziałeś o tym Zentharionowi?! Nie wysyłałby cię w tę delegację!

— Mówiłem mu. — Therien pokręcił głową, masując jej skórę opuszkami palców. To przyniosło ulgę, uścisk w skroniach wyraźnie zelżał. — Nie chciał słuchać.

— Mówiłeś? A co dokładnie?

— Że nie chcę być jednym z emisariuszy, żeby wysłał kogoś na moje miejsce.

— I to wszystko? — prychnął, gdy Lantiel wzruszył w dopowiedzi ramionami. —  Nie no, to faktycznie dałeś mu przekonujące powody.

— A co mu miałem powiedzieć?! — Therien poderwał się z łóżka i nerwowo podszedł do okna.

— Prawdę!

— Którą? — Lantiel spojrzał na niego ze złością. — Tę, w której byłem kochankiem księcia? Czy tę, w której prawie zabiłem go mieczem?! — Wciągnął powietrze z sykiem, gdy zorientował się, co powiedział. — Zapomnij.

— Prawie zabiłeś go mieczem… Jak to?! Na rozdwojony język mantrikory, mówże do mnie! — Fenris opuścił ręce, zaciskając je na kolanach. — Mogą cię tutaj uwięzić? Grozi ci egzekucja? — W oczach elfa widać było rosnące z każdym słowem przerażenie.

— Nic z tych rzeczy. — Lantiel z rezygnacją odsunął się od okna i ponownie zbliżył do posłania, siadając obok przyjaciela. — Errdir pisał…

— Errdir? Główny mag i doradca Ithildinów?

— Ten sam. Korespondowaliśmy ze sobą przez te wszystkie lata. — Na ustach Theriena, po raz pierwszy od wielu dni, pojawił się uśmiech.

— Skąd go znasz? Z nim też spałeś? — Fenris spojrzał na niego podejrzliwie.

— Co to bredzisz?! — We wzroku Lantiela widać było grozę. — To mój mentor! To on mnie szkolił, jest dla mnie jak ojciec! Jak możesz w ogóle… — zatchnął się na moment. — To obrzydliwe.

— Troll cię tam wie. Jakbym nie wiedział, ilu zaliczyłeś w trakcie pobytu na dworze Zenthariona, to może bym nie wysnuwał takich wniosków. — Elf zripostował z przekąsem.

— Powiedział ten, który nawet pełniąc rolę emisariusza, bierze ze sobą swojego przydupasa. — Therien przewrócił oczami.

— Bez takich! Delros jest wytrawnym politykiem i namiestnik sam przydzielił go do naszego małego orszaku. Ani on, ani ja nie zabiegaliśmy o to. — Fenris prychnął oburzony.

— Samo się. Bardzo wygodne. — Lantiel skrzywił się ironicznie.

— Oczywiście! Czysty przypadek!

— Bardzo przyjemny przypadek. Właściwie dlaczego wziąłeś pokój ze mną? Nasze przygody skończyły się kilka lat temu, nie zagrzeję ci łóżka. — Therien trącił go ramieniem. — No, chyba, że bardzo byś prosił.

— Och… Jesteś niepoprawny. W dodatku zupełnie zmieniłeś temat. — Fenris przez chwilę przyglądał się siedzącemu obok elfowi, jednak jego oburzenie szybko minęło zastąpione niepokojem. — Dużo lepiej mi z tobą w platonicznej więzi. Wiesz o tym, prawda? — Uniósł rękę, wsuwając mu za ucho kosmyk jasnych włosów.

— Żartowałem. Jesteś świetny w łóżku, ale też wolę cię, jako przyjaciela. — Therien cofnął lekko głowę, łapiąc rękę elfa i splatając ich palce. — Nie wiem czy dam radę, Fenrisie — szepnął i w pokoju zapanowała cisza.

— Jest aż tak źle? — Fenris spoważniał od razu.

— Jest jeszcze gorzej.

— Opowiedz mi.

***


   W komnacie panowała cisza. Fenris od dziesięciu minut siedział na jednym z kufrów, szczotkując lekko wilgotne pasma, szybko schnące w promieniach słońca wpadających przez otwarte okno. Spod oka spoglądał na Lantiela, który w milczeniu zakładał na siebie elegancki strój w kolorze gołębiej szarości i przepasywał go o ton ciemniejszą szarfą.

— Wiedziałem. Po prostu wiedziałem, że coś w tym wszystkim jest. — Odrzucił czarne włosy na plecy, wstając ze skrzyni i podążył w kierunku łóżka, na którym czekało przygotowane wcześniej ubranie.

— To znaczy? — Lan spojrzał na niego pytająco. Siedział teraz na parapecie i naciągał na nogi wysokie buty w odcieniu grafitu, uszyte z cienkiego zamszu.

— Twoje zachowanie. Czasami wyglądałeś jak skrzywdzone dziecko, które szuka zapomnienia i ucieka od problemów. — Oparł się o ramę łóżka, nie przejmując swoją nagością. — Te wszystkie elfy, które przewinęły się przez twoją komnatę… Żaden z nich nie został na dłużej. Gdybym się nie uparł, mnie też byś odstawił i nie pomachał nawet na pożegnanie.

— Fakt, ty byłeś wyjątkowo namolny i wiecznie wracałeś. — Lantiel uśmiechnął się lekko. — Nie wiem nawet, kiedy stwierdziłem, że nie mogę się już bez ciebie obejść.

— Cud, że sam na to wpadłeś. Jeszcze trochę i uświadomiłbym ci to ręcznie. — Fenris wreszcie sięgnął po legginsy, naciągając je wolno na nogi. — Co teraz zrobisz?

— Nic. Jakoś wytrzymam ten tydzień. — Lantiel oparł głowę o futrynę. — Poza oficjalnymi spotkaniami będę go unikać. Nie mogę pozwolić, aby to, co wydarzyło się kiedyś, znowu się powtórzyło. Lepiej dmuchać na zimne.

— Naprawdę jesteś pewien, że koniec rodu Ithildinów oznacza, że zabijesz księcia Silvana? — Elf zawiązał troczki spodni i szybkimi ruchami wciągnął czarne buty, wygładzając ich skórę na łydce.

— A widzisz inne rozwiązanie? Przepowiednia jest jasna i nie pozostawia złudzeń. — Therien przygryzł bezradnie dolną wargę.

— Bo ja wiem... — Fenris sięgnął po koszulę, patrząc na niego sceptycznie. — Mnie się nasuwa dużo prostsze rozwiązanie.

— Niby jakie?

— Prostsze — powtórzył. — Ty jesteś facetem, on też, więc wiesz…

— Co? — Lantiel spojrzał na niego bezmyślnie.

— O rany, dzieci to raczej z tego nie będzie! — Fenris przewrócił oczami. — Chyba, że Silvan ukrywa, a raczej nie ukrywa żadnego sekretu pod szatami.

— Faktycznie, wymyśliłeś. — Therien prychnął, pokazując w jego kierunku obraźliwy gest. — Zapewniam cię, że ma wszystko na swoim miejscu.

— Po prostu usiłuję ci powiedzieć, że skoro z waszego związku nie będzie małych Ithildinków czepiających się waszych spodni, to ród automatycznie wygaśnie.

— Co? — Lantiel spojrzał na niego zaszokowany.

— No przecież mówię. — Fenris cmoknął zniecierpliwiony. — Nie ma dzieci, nie ma kontynuacji rodu. Proste. Przepowiednia nie mówi o krwawej rzezi, ale o wygaśnięciu linii Ithildinów. Zupełnie nie wiem, dlatego każdy od razu zakłada, że chodzi o katastrofę.

W komnacie zapanowało milczenie. Na twarzy Theriena malowało się oszołomienie, gdy przetwarzał powoli tę możliwość. Widać było jak nadzieja walczy z rezygnacją, gdy jego wzrok rozjaśniał się, by za chwilę przygasnąć, a jego ramiona prostowały, jakby ktoś zrzucił z nich ogromny ciężar. Jednak trwało to tylko krótką chwilę i ostatecznie rezygnacja zwyciężyła, a plecy na powrót lekko się przygarbiły.

— Niemożliwe.

— Dlaczego? Przecież to logiczne wyjaśnienie. — Przyjaciel podszedł do niego i dotknął jego policzka, gładząc kciukiem zmarszczkę na zafrasowanym czole.

— Byłoby logiczne, gdyby nie pewien szczegół, o którym najwyraźniej zapomniałeś. On jest żonaty! Jak myślisz, po co się ożenił z Istis? — parsknął z goryczą. — Właśnie po to, aby mieć dzieci.

— Do tej pory nie przeszkadzało ci pieprzenie się w małżeńskich sypialniach, gdy tylko pani domu znikała za horyzontem. Co ci szkodzi i tutaj…

— Nie! Nie ma mowy! — Therien odtrącił rękę przyjaciela i spojrzał na niego z gniewem. — Nigdy nie będę tym trzecim! Poza tym, nie wiem, czy zapomniałeś, ale on mnie nienawidzi. Sądzi, że po tym jak prawie go zabiłem, uciekłem z podkulonym ogonem. To raczej nie dowód miłości.

— Możesz mu wytłumaczyć, jak było naprawdę.

— Nie, nie mogę, gdyż nie zbliżę się do niego, o ile nie będzie to konieczne i tylko w obecności osób trzecich. Tak jest lepiej, nie rozumiesz? — Uśmiechnął się słabo. — Zostawmy to, poradzę sobie z tym i… — Odgłos natarczywego pukania przerwał mu w połowie zdania. Ze strachem spojrzał w kierunku źródła dźwięku.

— Zostań tutaj, ja otworzę. — Fenris pewnym krokiem podszedł do drzwi i otworzył je jednym szarpnięciem. — Słucham?

— Powiedziano mi, że w tej komnacie znajdę Lantiela Theriena. — Wysoki, przystojny elf w szatach maga postąpił w jego kierunku.

— Ty pewnie jesteś Errdir. — Fenris przesunął się, przepuszczając przybysza, gdy ten potwierdził swą tożsamość skinięciem głowy. — Wejdź. Lantiel się ucieszy.

— Dziękuję. — Elf wszedł do komnaty i przystanął, wpatrując się w siedzącego przy oknie Theriena. Przez chwilę obydwaj mierzyli się wzrokiem w zupełniej ciszy, a potem Errdir rozłożył szeroko ramiona i Lantiel wpadł w nie, przeciąwszy komnatę kilkoma szybkimi krokami. — Elbereth, jak dobrze mieć cię znowu przy sobie. — Mag gładził jasne włosy swojego byłego ucznia szybkimi, trochę nieporadnymi ze wzruszenia ruchami.

— Tęskniłem za tobą — głos Lantiela był zduszony, gdyż jego twarz ukryta była w ramieniu obejmującego go elfa.

— W ogóle się nie zmieniłeś. — Errdir chwycił twarz Theriena w obie dłonie, przyglądając mu się uważnie. — Wyglądasz dokładnie tak samo, jak wtedy…

— Tylko piętnaście lat starzej, bagatelka. — Lantiel również bacznie wpatrywał się w niego.

— Czyżbyś nagle zmienił się w orka i wiek zaczął odciskać na tobie piętno? — Mistrz poczochrał jego włosy, wywołując oburzone prychnięcie. — Główny mag na dworze samego Zenthariona, co?

— Sam w to nie wierzę. — Lantiel chwycił go za szatę i pociągnął w stronę łóżka, siadając obok niego. — Dzięki twoim listom niby wiem wszystko, a wydaje mi się, jakbym miał tysiące pytań.

— Spokojnie. Masz tydzień, aby je zadać. — Errdir roześmiał się i spojrzał w kierunku stojącego pod ścianą elfa. — Twój towarzysz zdaje się wiedzieć, kim jestem, jednak ja nadal nie znam jego imienia.

— Przepraszam. — Lan zakłopotał się popełnioną gafą. — To Fenris, mój przyjaciel. Jedyny elf, który od lat wytrzymuje moje towarzystwo i nie uciekł jeszcze z krzykiem. Opowiadałem mu o tobie.

— Od lat? Masz mocne nerwy. — Errdir z uznaniem skinął głową parskającemu z rozbawieniem elfowi i syknął, czując, jak łokieć oburzonego Theriena wbija się w jego ramię.

— Staram się jak mogę. Na ogół jest niegroźny. — Fenris mrugnął wesoło, po czym machnął ręką w kierunku drzwi. — Pójdę do ogrodu. Za pół godziny ma się pojawić służący, który zaprowadzi nas na wieczerzę. Postaram się wrócić przed nim.

— Bez obaw, sam was zaprowadzę. — Mag spojrzał na niego z wdzięcznością. — Poczekamy na ciebie. — Gdy drzwi zamknęły się za elfem, Errdir spoważniał i ponownie zwrócił się w stronę Lantiela. — Naprawdę wspaniale móc cię znowu zobaczyć.

— Szkoda tylko, że w takich okolicznościach. — Therien oparł się na łokciach i spojrzał na zdobiony kasetonami sufit. — Najchętniej nie wychodziłbym z tej komnaty do końca mojego pobytu.

— Nadal tak to przeżywasz? Od lat nie wspominałeś o nim. Sądziłem, że może… — Ruchem ręki wskazał drzwi, za którymi zniknął Fenris. — A on?

— Na samym początku. Potem zostaliśmy przyjaciółmi i nie chcemy tego psuć. Fenris jest wspaniały, rozumie mnie tak samo dobrze jak ty. Mogę z nim rozmawiać o wszystkim.

— Czy on wie? — Głos Errdira był cichy, lecz wyraźnie słychać było brzmiącą w nim ciekawość.

— Do dziś nie wiedział. Jednak to bardzo bystry elf. — Lantiel westchnął głośno i odchylił głowę do tyłu. — Jest dobrym obserwatorem. Zanim przyszedłeś, rozmawialiśmy o tym.

— Ufasz mu.

— Tak jak i tobie — przyznał.

— Cieszę się, że nie jesteś tam sam. Dobry przyjaciel jest najcenniejszym darem, jaki może się nam przytrafić w życiu. — Uśmiechnął się lekko. — Jak zareagował?

— Całkiem spokojnie. Odrzucił możliwość, że mogę zagrażać Silvanowi fizycznie — w głosie Theriena pojawiła się niepewność. — Sądzi, że przepowiednia dotyczy braku potomstwa.

— Wiesz, że może mieć rację… — Errdir wciągnął ze świstem powietrze.

— To zbyt naciągana teoria. Silvan jest żonaty, w każdej chwili może zostać ojcem. — Lantiel potrząsnął głową w geście zaprzeczenia, siadając na powrót prosto i podciągnął kolana pod brodę, obejmując je ramionami.

— Od lat próbuje i jak na razie nic z tego nie wyszło — przyznał niechętnie mag.

— Mają czas. Na pewno niedługo odnajdą przyczynę. — Therien zabębnił palcami o własne kolano. — Istis jest młodą, zdrową elfką. O ile wiem, w jej rodzie nigdy nie było przypadku niepłodności. Jej matka jest tego najlepszym przykładem, urodziła w końcu czworo dzieci.

— Niepłodność to nie choroba dziedziczna. — Errdir w zamyśleniu przyglądał się młodemu magowi. — Fenris może mieć rację. Przyznaję, że i mnie przyszło to do głowy kilka lat temu.

— To nieistotne. Nie zwiążę się z nim ponownie. Wiesz dobrze, że są ku temu ważne powody. — Na twarzy Lantiela malowało się zdecydowanie.

— Może już czas, aby powiedzieć Silvanowi prawdę? Nie sądzisz, że jesteś mu to winien?

— Nie. — Therien podciągnął bliżej kolana i oparł na nich brodę. — Jest szczęśliwy w małżeństwie, nie ma sensu rozdrapywać starych ran. Poza tym, on mnie nienawidzi. Niemal go zabiłem, a potem uciekłem bez słowa. Nie będę się teraz z tego tłumaczył. Naprawdę jest dobrze tak, jak jest. — Uniósł głowę i spojrzał prosto w zatroskane oczy maga. — Właściwie, rozpatrujemy to tylko z mojej strony, a on przecież już dawno mógł o mnie zapomnieć. To całkiem możliwe, a nawet więcej niż prawdopodobne. Nic nie wskazuje na to, aby było inaczej. Wspomina o mnie? Pyta?

— Nie, nigdy. — Errdir skrzywił się z niechęcią. — To jeszcze nic nie znaczy.

— To więcej, niż chciałem wiedzieć. — Lantiel opuścił nogi na podłogę i podniósł się sztywno. — Jest mądrzejszy ode mnie. Ułożył sobie życie. Nie żyje przeszłością, wzdychając do wspomnienia. Ja też powinienem tak zrobić. — Zatrzymał się przy oknie, opierając dłoń na ramie. — Nie mogę spędzić życia, wiecznie odkurzając stare uczucia.

— To… dobre podejście. — Errdir wpatrywał się w naprężone ramiona Theriena. — Jestem pewien, że spotkasz jeszcze kogoś, kto…

— A ty? — Lantiel przerwał mu, nie odrywając spojrzenia od dziedzińca. — Układa wam się z Kaelem?

— Tak. Ma trudny charakter, ale to dobry elf. — Mag przygryzł wargę w zakłopotaniu, po czym kontynuował. — Rozumiem, że nie pałasz do niego sympatią, jednak to, co zrobił, dyktowane było lękiem i miłością, jaką darzy Silvana.

— Nie czuję żalu do Kaela. — Lantiel westchnął, mocniej zaciskając palce na futrynie. — Nawet go rozumiem. Kto wie, czy na jego miejscu nie podjąłbym podobnych decyzji. Jestem szczęśliwy, że znalazłeś kogoś takiego. Zasługujesz na to.

— Dziękuję. — Errdir wstał i pomimo panującego w komnacie ciepła, objął się ramionami. — A co u Jarela? Kiedy znowu planujesz go odwiedzić?

— U ojca wszystko w najlepszym porządku. Przesyła pozdrowienia i pyta, kiedy w końcu ruszysz tyłek, aby się z nim zobaczyć. Wydają się być z Kilien wspaniałą parą. Ich ślub był naprawdę wzruszający. — Lantiel w końcu odwrócił się i po raz pierwszy uśmiechnął szczerze. — Cieszę się, że to właśnie ona została jego żoną. Dba o niego, a w jej oczach kryje się tyle ciepła, że mogłaby nim obdarować całą okolicę.

— To wspaniale. — Errdir drgnął, gdy dobiegł ich odgłos gongu wzywającego na uroczystą wieczerzę. — Jesteś gotowy?

— Nie i chyba nigdy nie będę. — Lantiel odgarnął do tyłu włosy i drżącymi rękoma spiął je na karku kościaną klamrą. — Poszukajmy Fenrisa.

1 komentarz:

  1. Hej,
    Fenrir jest mądry od razu zauważył, że coś jest nie tak, poznał prawdę, no i Jeah i jego spojrzenie mi się podoba, obaj są mężczyznami i nie ma mowy o potomnstwie, no właßnie chciał się rucić aby zabić czy coś innego, nie wspomina, nie pyta, ale właśnie wszysko wsobie dusi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń