poniedziałek, 28 maja 2012

XXIX Historia z Konohy



Zgubiony ślad



    „Dlatego umrzesz.”

Te słowa dźwięczały w uszach Sasuke. Kiedyś był pogodzony ze śmiercią, właściwie nie interesowało go co z nim będzie, byle tylko dopełnić zemsty. Później się nie liczyło, nie planował żadnej przyszłości. Teraz to się zmieniło, miał wreszcie swoje własne życie, otworzył się na przyjaciół, poznał co to więzi, zaufanie. Śmiał się wraz z nimi i martwił, kiedy byli smutni. Ostatni wieczór, kiedy zebrali się przy kominku sprawił, że poczuł się, jakby znowu miał rodzinę. Jakby oni zastępowali mu ludzi, których kochał najbardziej, a których stracił w tak brutalny sposób. I był jeszcze był on… Na wspomnienie Naruto poczuł narastającą wściekłość. Czuł jak buzuje ona naokoło niego i kumuluje się, jak czakra, zagęszcza i przyprawia o ból głowy. Dlaczego miałby go stracić? Dlaczego teraz, kiedy wreszcie poczuł się bezpieczny, szczęśliwy, akceptowany? Kiedy odkrył uczucia, które nie stawiały żadnych warunków, nie wymagały od niego poświęceń, zmian, po prostu były. Człowiek, który przyjął go z jego wadami i zaletami, który we wszystkim potrafił odnaleźć ziarno dobroci i zawsze witał go z jednakowym uśmiechem, tak naturalnym jak on sam. Dlaczego chcą mu to odebrać, czy nie zasłużył po tylu latach cierpienia na swoje własne, prywatne szczęście? Szarpnął gniewnie łańcuchami.

— Czyżbyśmy się złościli? Czujesz nadchodzącą śmierć? Wiesz, to łaska z mej strony, po prostu zamarzniesz… a potem… potem pójdę po niego. Doszedłem do wniosku, że to będzie moje dopełnienie zemsty. — Spojrzał na Sasuke. — I zabiję go, powoli i boleśnie, wiesz, że potrafię.

— Milcz! — Krzyk Uchihy przerodził się w wycie. Mógł słuchać o własnej śmierci, ale nie mógł ścierpieć słów o śmierci Naruto. Wściekłość zmieszała się z rozpaczą, zamknął oczy chcąc ukryć przed Kabuto swoje uczucia, skoncentrować się na nich, poczuć jak go wypełniają i… Rozwarł powieki, spod których wyłoniły się czerwone oczy, jeżeli wzrok mógłby zabijać, to okularnik padłby w tym momencie martwy.

— I co tak patrzysz, sądzisz że twój wzrok coś zmieni? Nawet dzięki dzikiemu sharinganowi nie zdołasz go uratować. — Kolejna gałąź powędrowała do ognia. — Zemsta jest rozkoszą bogów, a planowana na zimno, smakuje jeszcze lepiej. „Lazur nieba nie odbije się już nigdy w błękicie” tak… myślę, że to ostatni dzień, kiedy niebo przeglądnie się w jego oczach — urwał i zamyślił się chwilę. — Nic nie mówisz? Patrzysz tylko na mnie jak na zło wcielone, a ja tylko się mszczę, albo inaczej mówiąc wypełniam ostatnią wolę mojego mistrza. Myślę, że on chciałby, aby tak się to skończyło. Twoja śmierć będzie satysfakcją, ale możliwość zabicia Naruto… Och widzisz ja wiedziałem… wiedziałem, że nigdy nie pozbyłeś się tej myśli o nim. Może wtedy jeszcze nie patrzyłeś na niego jak na kochanka, ale zawsze na dźwięk jego imienia miałeś na twarzy wypisany ból, jakbyś żałował, że musiałeś zdradzić właśnie jego. Jakby sumienie nie pozwalało ci zasnąć. — Poprawił osuwające się na nos okulary. — Tak… on też wiedział i cieszyło go to. Niezmiernie go radowała myśl, że cierpisz, a jednak nadal z nim jesteś i nie możesz wrócić. Dlatego tak cholerną przyjemnością będzie patrzeć jak umierasz z świadomością, że on też zginie.

 Kpiąco patrzył w oczy chłopaka. Przykuty do skały, bezbronny, zdany na jego łaskę. Nie, łaski nie będzie, wszystko zaplanował. Krok za krokiem realizował swój plan, nic mu teraz nie przeszkodzi.

Atmosfera zmieniła się ledwo zauważalnie, jakby powietrze zgęstniało i zamarło w bezruchu. Sai podniósł głowę i kątem oka spojrzał na Uchihę, na którego twarzy nie drgał ani jeden mięsień. Sharingan już nie skrzył się intensywną czerwienią, teraz przybrał kolor krwi, gęstej i ciemnej. Czuł jak wokół Uchihy gromadzi się czakra. Mrugnął zaskoczony, nigdy nie wyczuwał energii żadnej osoby, a ta tutaj była wręcz namacalna, tak zwarta, że dałoby się ją pokroić nożem. Odruchowo zerknął na Kabuto, który dokładał właśnie do ognia.

— Te wypierdku węża, wypuść mnie — krzyknął w stronę mężczyzny.

— Zamknij się. Nic do ciebie właściwie nie mam, ale zjawiłeś się w niewłaściwym czasie i o niewłaściwej porze, a teraz poniesiesz tego konsekwencje.

— No weź, pozwolisz mi umrzeć z tym tutaj? Jeszcze nas położą w tym samym grobie, a ja nawet nie lubię gościa. — Podciągnął się na łańcuchach, które wydały zgrzytliwy jęk. Okularnik spojrzał na niego z złośliwym uśmiechem.

— Będziesz miał całą wieczność, aby go polubić, może nawet zaczniecie wspólnie straszyć — zachichotał.

— Wiesz, to trochę nie w porządku, chcesz mnie zabić bo tak? Wypierdków nie obowiązuje poczucie sprawiedliwości? Nawet nie nadepnąłem ci na ogon.

— Śmierć rozwiązuje cały problem, nie ma człowieka, nie ma problemu, a ty sprawiłbyś mi nie lada kłopot włócząc się po świecie. Poza tym jeszcze raz nazwiesz mnie wypierdkiem, a przestanę być miły — warknął Kabuto.

— I co, pozwolisz nam umrzeć, a sam pójdziesz na dziewczynki? — Sai parsknął wymuszenie. — To niesprawiedliwe, jestem za młody nie chcę umierać.

— Już zaczynasz jęczeć? Miękki jesteś. No cóż masz jednak rację, wy zginiecie, ja pójdę na dziewczynki. Muszę odreagować stres i uczcić swoje zwycięstwo.

— Jesteś dobrym kochankiem bo dużo trenujesz w samotności? — zakpił. — Jakoś nie widzę, laski, która poszłaby z tobą bez zapłaty. — W stronę chłopaka poleciała płonąca żagiew. Uchylił się, a drewno upadło z głośnym sykiem obok jego stóp.

— Następnym razem trafię — syknął Kabuto mierząc go nienawistnym spojrzeniem.

Obok niego, Sasuke poruszył się nieznacznie i  Sai uznał, że więcej zrobić nie może. Odwracanie uwagi przeciwnika mogło obrócić się na ich niekorzyść. Nie chciał aby ten wstał i podszedł do nich. Miał nadzieję, że czas który osiągnął dzięki tej wymianie zdań wystarczy. Nie bardzo wiedział co mogłoby teraz ich uratować, ale wyczuwał, że coś się zmieniło i postanowił zaryzykować. Kabuto przestał zwracać na niego uwagę i skupił się na powrót na Sasuke.

— Coś zamilkłeś, boisz się? Boisz się co z nim zrobię? Pomyślmy… może zwabię go tutaj? Wiesz jak łatwo manipulować ludźmi? Może powiem mu gdzie cię znajdzie, zagram z nim niczym z tobą… a on się podda, za tę małą iskierkę nadziei, że może mu cię oddam. A kiedy się ocknie… tak — przymknął oczy jakby napawał się cudowną wizją — będzie przykuty obok waszych martwych ciał. Zapewne ogarnie go przerażenie, wtedy się go pozbędę. Szybko, lecz boleśnie, zanim demon zdąży opanować jego ciało. Widziałem co potrafi, nie dam mu na to czasu, nie jestem głupcem. Może go spalę, albo zablokuję medycznym jutsu jego komórki nerwowe, aż ciśnienie rozerwie jego żyły i wykrwawi się, a może… — Głos przeszedł w jęk, kiedy olbrzymi miecz wynurzył się spod ziemi i wbił mu się w podstawę kręgosłupa, wychodząc tuż obok jego krtani. Spojrzał jakby zdziwiony na wystające ostrze.

— Kabuto… jednak jesteś głupcem. — Głos Sasuke przypominał syk. — Zapomniałeś, że uwięziłem przed śmiercią Orochimaru w swoim umyśle. Sądzisz, że nie skorzystałem z okazji i nie zgłębiłem tajników jego sztuk walki? Jego siła jest teraz we mnie, pomimo, że oni nie żyje. Ten miecz, broń, która wychodziła z niczego, pojawiała się w jego ustach, lub dłoni, władza nad wężami, ja to wszystko znam. Mogłeś zabić mnie, ale posunąłeś się za daleko planując śmierć osoby, która znaczy dla mnie więcej niż moje własne życie. Teraz za to zapłacisz.

— Tak blisko… — szept Kabuto był prawie niezrozumiały, z jego ust pociekła krew, olbrzymia głowa węża, która zamiast języka miała miecz, poderwała się do góry kończąc swe dzieło, broń przeszła przez gardło, rozłupała kości czaszki i zakrwawiona uniosła się nad jego głową. Ciało rozcięte praktycznie na pół upadło do przodu, prosto w ognisko. Ostrze wraz z gadzim łbem rozwiało się w powietrzu.

— Dla ciebie… za daleko — szepnął Uchiha i zemdlał.

                                            ***

      Przewrócił się z boku na bok i instynktownie poszukał ciepła, lecz jego ręka trafiła na pustkę. Otworzył jedno oko i zaraz je zamknął dochodząc do wniosku, że skoro nic nie widzi, znaczy, iż nadal jest noc. Przez chwilę leżał spokojnie oczekując na powrót Sasuke.

— Długo masz zamiar okupować łazienkę? — krzyknął w kierunku korytarza, siadając na łóżku i otwierając oczy. — Pospiesz się, moja kolej. — dodał ciszej, zerkając w stronę stolika, na którym stał zegarek. Trzecia pięćdziesiąt siedem. — Wskazówki świeciły lekko fosforyzującym światłem. Z cichym westchnieniem zwlókł się z łóżka i naciągając na siebie szlafrok skierował się w stronę ciemnej kuchni. Otworzył lodówkę mrużąc oczy przed falą światła, wyciągnął butelkę z sokiem i upił kilka łyków. Schował napój i po omacku skierował się do przedpokoju. Za ciemno, namacał ręką kontakt.

— Wychodź. — Zapukał delikatnie w drzwi. Cisza… lekko zdziwiony szarpnął za klamkę, która nie stawiła oporu. W ubikacji panowała ciemność, zaniepokojony odwrócił się i zerknął na wieszak w przedpokoju. Miejsce gdzie zazwyczaj wisiała kurtka bruneta ziało pustką.

Instynktownie otworzył szafkę poniżej, brak sakwy potwierdził jego obawy. Wybiegł z korytarza i wpadł do pokoju. Jedno spojrzenie na ścianę powiedziało mu, że miecz również zniknął. Zaklął pod nosem i otworzywszy szafę, wyszarpnął z niej pierwsze z brzegu ubranie. Po chwili wciągał już buty, a do pasa przymocowywał własną sakwę z bronią. Zimno zakłuło go igiełkami mrozu, kiedy wyszedł na dwór. Śnieg prószył sennie, otulając okolicę miękkim puchem. Spojrzał pod nogi i zaklął powtórnie. Zero śladów, wszystko zasypane. Przez chwilę zastanawiał się, w którą stronę iść, w końcu ruszył w kierunku głównej bramy. Po drodze mijał uśpione domy. W zaledwie kilku oknach płonęło światło. Zapewne ktoś wybierał się na poranną misję, albo to straganiarki szykowały się powoli do pracy. Odruchowo spojrzał na zegarek. Czwarta dwadzieścia siedem. Kiedy znalazł się w okolicach bramy przyspieszył kroku i podszedł do dwóch strażników, którzy tej nocy mieli dyżur.

— Hej, wychodził ktoś z wioski dzisiejszej nocy? — krzyknął skupiając na sobie zdziwione spojrzenia mężczyzn.

— Nie? — Bardziej zapytał, niż stwierdził jeden z nich, zakutany po uszy w ciepłą kurtkę. Czapka naciągnięta głęboko na oczy i twarz zasłonięta szalikiem, uniemożliwiała rozpoznanie.

— Cholera… czyli nie widzieliście Sasuke?

— A co zginął ci? Może poszedł na spacer — zasugerował jeden z nich.

— W środku nocy? Nie, to nie to. — Pokręcił głową coraz bardziej zaniepokojony. — Zresztą kto by spacerował o tej porze?

— Bo ja wiem. — Wzruszył ramionami drugi z strażników. — Niektórzy nie mogą spać.

— No, po pierwszej widzieliśmy Saia, włóczył się po ulicach.

— Sai? — Zdziwił się Naruto. — Hmm… No nic, pójdę do niego. Skoro łaził po wiosce, to może widział Uchihę. — Machnął ręką na pożegnanie i oddalił się od bramy.

— Patrz co miłość robi z człowiekiem — mruknął jeden z mężczyzn patrząc za oddalającą się sylwetką.

— Uhm… — Pokiwał głową drugi. — Niby tak, ale oni mieli jakiś problemy. Ktoś na nich polował, czy jakoś tak. Pamiętasz ten pożar w posiadłości Uchihów? Potem coś jeszcze było, ale trzymali to w tajemnicy. W każdym razie przez dwa miesiące ANBU nie odstępowało ich na krok.

— Nie mów. — Jego rozmówca odruchowo poprawił uzbrojenie i wyprostował się. — Mam nadzieję, że to nic poważnego, a chłopak niedługo się znajdzie.

***

     Łomot do drzwi obudził śpiącą dziewczynę. Usiadła na łóżku i ziewnęła przeciągle.

— Zaraz, zaraz — mruknęła naciągając na siebie szlafrok. — Wyłazi w nocy i jeszcze kluczy z sobą nie weźmie. — Podeszła do wejścia i szarpnęła za klamkę. Do środka wpadło zimne powietrze wraz z kilkoma płatkami śniegu.

— Naruto? — Zamrugała kilka razy zaskoczona.

— Sa… Sakura! Co ty tu robisz? — Wpatrywał się zdziwiony, w męski ciemno zielony szlafrok, którym była owinięta. Przez chwilę przyglądali się sobie podejrzliwie, jednak Haruno ocknęła się pierwsza.

— To chyba ja powinnam zapytać, co tu robisz w nocy? Co jak co, ale na bezsenność, to ty nigdy nie cierpiałeś.

— Muszę porozmawiać z Saiem — bąknął lekko zakłopotany.

— Jasne, ale nie ma go, musiał wyjść w nocy kiedy spałam — mruknęła i zaczerwieniła się lekko.

— To wy… eee….mieszkacie razem?

— Naruto, dochodzi piąta rano, jest mi zimno, więc mów czego chcesz od niego, a o moim życiu prywatnym pogadamy przy innej okazji dobrze? — Zaciągnęła mocniej poły szlafroka dygocząc z chłodu bijącego od otwartych drzwi.

— A tak, jasne. — Pokiwał głową. — Strażnicy przy bramie mówili, że widzieli go jak spacerował po wiosce o pierwszej w nocy, miałem do niego kilka pytań. Myślałem, że już wrócił.

— O pierwszej? Nigdy nie znikał na tak długo. — Sakura rozejrzała się nerwowo. — A właściwie, co się stało?

— Sasuke zniknął…

— Jak to zniknął? — Przeraziła się.

— Normalnie wyszedł z domu jak spałem.

— Może poszedł na spacer?

— Z pełnym uzbrojeniem? Jasne, bo w środku wioski co krok to smok — zakpił zniecierpliwiony chłopak.

— Cholera — zaklęła cicho. — Czekaj tu chwilę. — Wciągnęła go do środka, a sama poszła się ubrać. Po kilku minutach pojawiła się z powrotem, w biegu naciągając ciepłe zimowe buty. — Dobra, idziemy. Broń Saia jest w środku, blok, pędzle, niczego nie zabrał — mamrotała pod nosem. — Cztery godziny, nigdy nie znikał na tak długo, wcale mi się to nie podoba.

— To co robimy? Zawiadomimy kogoś? — Naruto nie ukrywał, że jest wystraszony.

— Może najpierw poszukajmy sami, jak ich nie znajdziemy do rana… pójdziemy do Tsunade? — Pokiwał głową, po chwili byli już na dworze i każde z nich skierowało się w inną stronę uzgadniając godzinę i miejsce spotkania.

Czas mijał nieubłaganie, ciemność przeszła w półmrok, a ten w szarość poranka. Okoliczne stragany otworzyły swe podwoje, kiedy zmarznięci i mocno już zaniepokojeni spotkali się przed mieszkaniem Uzumakiego.

— Może jeszcze sprawdź w domu, jakby wrócił, wiesz na wszelki wypadek. — Sakura pociągnęła go za rękaw w kierunku drzwi. Po chwili byli już w mieszkaniu. Na widok rozrzuconego łóżka i ręczników zaścielających podłogę, dziewczyna spłonęła lekkim rumieńcem.

— Nie ma go.

— Przecież widzę — warknęła.

— To gdzie jest? Gdzie do cholery poszedł i dlaczego nic mi nie powiedział!

— Nie mam pojęcia — westchnęła. — Sai też nie wrócił, naprawdę zaczynam się bać.

— Skąd wiesz?

— Sprawdzałam zanim tu przyszłam.

— Myślisz, że są razem?

— Czy ja wiem. Oni nie pałają do siebie zbytnią sympatią, więc jeżeli nawet, to jest to tym bardziej niepokojące. — Westchnęła przeczesując palcami włosy.

— Dlaczego mi nie powiedział gdzie idzie? Jeżeli coś się stało, to bym mu pomógł. — Naruto bezradnie kręcił się po pokoju.

— Może nie mógł? Nie wiem, może chciał cię chronić, albo to jakaś prywatna sprawa — zastanawiała się Sakura. — I gdzie jest ten głupi Sai, jak wróci to… to… — Osunęła się po ścianie i ukryła twarz w dłoniach.

— To pomogę ci go zabić — warknął Uzumaki. — A potem ty pomożesz mi zamordować Sasuke. — Stanął obok niej. Do jego głowy zaczęły napływać najczarniejsze myśli, zaczynające się od wizji powrotu Itachiego, skończywszy na zwyczajnym porzuceniu go przez chłopaka. — Cholera jasna, szlag mnie trafi! — wrzasnął i z całej siły kopnął stojący obok kosz na śmieci, rozsypując po podłodze jego zawartość.

— Naruto… — Dziewczyna spojrzała na niego lekko wystraszona.

— Przepraszam, musiałem się na czymś wyżyć — mruknął i zaczął zbierać rozrzucone papiery. — Po prostu boję się — mówił nie patrząc na nią i wrzucając kolejne śmieci do kosza. — Czuję, jakby coś się działo, coś złego. Mam to wrażenie przechodzących po plecach ciarek. Sam nie wiem co gorsze, myślenie, że znudził się mną i po prostu odszedł, czy to iż może jest teraz w niebezpieczeństwie — jęknął cicho. — A jeszcze wczoraj śmialiśmy się razem, rozpakowywaliśmy prezenty. — Czerwony papier powędrował do kubła. — Dostaliśmy nawet jeden anonimowy, po prostu było tak dobrze…

— Anonimowy? Od kogo? — Zainteresowała się dziewczyna.

— Jakbym miał pojęcie od kogo, to bym nie mówił, że anonimowy. — Spojrzał na nią z politowaniem.

— Żadnego podpisu? Nic?

— Nic, tylko metka ze sklepu.

— Może sprawdź, w którym sklepie został kupiony, sama nie wiem zawsze to jakiś trop.

— Trop? To był zwykły prezent. — Pokręcił głową.

— Może tak, może nie, sam pomyśl, dostajesz dziwną paczkę i tej nocy znika Sasuke… i Sai — dodała po chwili. — Najwyżej pójdziemy do tego sklepu i zapytamy o kupca. — Otworzył oczy i nerwowo zaczął szukać kartki, na powrót opróżniając kosz. Po chwili triumfalnie podniósł rękę z małą kulką papieru.

— Mam!


1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, o tak poradził sobie z zabiciem Kabuto, problem tylko taki że nie mogą się uwolnić, a Naruto przestraszony jest tym zniknięciem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń