środa, 30 maja 2012

XXIII Na przekór przeznaczeniu


— Kilien, dlaczego dopiero teraz postanowiłaś odnowić kontakty z moim ojcem? — Lantiel od trzech dni krążył wokół elfki, zastanawiając się, jak rozpocząć rozmowę. Podejrzewał, jaka będzie odpowiedź. Pytanie wydawało się jednak dobrym wstępem do dłuższej pogawędki, podczas której miał nadzieję dotrzeć do znacznie bardziej interesującego problemu.

— To nie takie proste. — Kilien usiadła obok niego na trawie i zapatrzyła się w taflę jeziora.
Słońce kładło na wodzie migoczące refleksy. — Myślę, że zaczęłam coś do niego czuć na jednej z naszych pierwszych wspólnych wypraw łowieckich. Jarel jest wspaniałym łucznikiem i złościło mnie, że nie potrafię mu dorównać. Podziwiałam go. — Urwała źdźbło i nawinęła je w zamyśleniu na palec.

— Nie kusiło cię, aby spróbować? Wiesz, poderwać go, flirtować, zwrócić jego uwagę. — Machnął ręką, odganiając brzęczącego mu koło ucha bąka. — To wszystko, co robią kobiety, aby zdobyć mężczyznę.

— Oczywiście, kusiło — prychnęła. — Twój ociec był już wtedy zafascynowany Kaidar. — Odchyliła się do tyłu i podparła na łokciach, patrząc na przesuwające się chmury. — Z nią nie sposób było konkurować.

— Była aż tak piękna? — Spojrzał na nią zaskoczony. — Wybacz to pytanie, ale w domu mamy tylko jej obraz, a malowidła są czasami… Sama wiesz, przesadzone.

— Tym razem jest inaczej. Ten obraz nie oddaje urody twojej matki. Była fascynującą kobietą. Krucha, a jednocześnie o silnym charakterze. Jesteś do niej bardzo podobny. — Uśmiechnęła się.

— Nie jestem kruchy. — W oczach Lantiela pojawiło się oburzenie.

— Nie o to mi chodziło. Po prostu tak jak ona przyciągasz do siebie ludzi. Urodą, przekorą, humorem.

— Taa, jestem jak egzotyczny okaz — w głosie Theriena zabrzmiała gorycz.

— Przestań użalać się nad sobą. — Spojrzała na niego ostro. — Wiem, ile czasu spędzasz przed lustrem. Wątpię, by kłamało.

— Jasne. — Lantiel miał na tyle przyzwoitości, aby się zarumienić. — Wracając do tematu. Nie miałaś szans z moją matką. Nie rozumiem jednak, dlaczego nie próbowałaś walczyć o uczucie ojca po jej śmierci.

— Mam wrażenie, że w ogóle za nią nie tęsknisz. To dziwne. — Kilien w zmieszaniu przygryzła dolną wargę.

— Raczej normalne. — Wzruszył ramionami. — Nie znałem jej. Trudno o jakieś głębsze uczucie do osoby, którą widzisz tylko na obrazie.

— Rozumiem. — Usiadła prosto i objęła kolana ramionami. — Kiedy Kaidar odeszła, twój ojciec był w głębokiej żałobie. Nie interesowały go inne kobiety. Dla niego byłam tylko twoją opiekunką, nigdy nie spojrzał na mnie z pożądaniem. Za to godzinami potrafił siedzieć przed jej portretem. To raczej nie zachęca do zalotów.

— Wyobrażam sobie — mruknął.

— A potem było już za późno. Pewnej nocy po prostu zniknęliście i nikt nie wiedział, co się z wami działo, aż do twojego pojawienia się na dworze wiele lat później. — Westchnęła, opierając brodę na złączonych dłoniach. — Po twoim odejściu Errdir zaufał mi na tyle, aby zdradzić miejsce pobytu Jarela.

— A ty przyjechałaś do niego od razu. — Lantiel uśmiechnął się szeroko.

— Nie tak od razu. Minęło wiele miesięcy, zanim się odważyłam.

— Dlaczego? — Spojrzał na nią z ciekawością.

— Od naszego ostatniego spotkania upłynęło ponad trzydzieści lat. Nie wiedziałam, co tutaj zastanę. Jarel mógł przez ten czasu ułożyć sobie życie. — Zmrużyła oczy. — Poza tym… — Odchrząknęła. — Poza tym, była jeszcze historia twoja i Silvana. Mógł mnie po tym wywalić z hukiem, gdy tylko przestąpiłabym jego próg.

— Bzdura. Był szczęśliwy, gdy się pojawiłaś. Pisał mi, że dopiero twój widok mu uświadomił, jak bardzo tęsknił za Endolrien. A ta eee… historia — zająknął się. — Po odejściu z zamku Ithildinów przyjechałem tutaj. Byłem pełen goryczy i złości, więc wyładowałem ją na ojcu. Oskarżyłem go chyba o całe zło tego świata. Zarzuciłem mu, że przez jego milczenie… że powinien był mi powiedzieć.

— Musiałeś jakoś odreagować. To normalne.

— Mój ojciec stał się kozłem ofiarnym moich odreagowań — stwierdził kwaśno. — Na szczęście jest uparty i zmusił mnie do rozmowy. To pomogło.

— Cieszę się, że tak dobrze się dogadujecie. Przyznaję, że bałam się, że to może was poróżnić. Errdir też się tym martwił. — Odwróciła głowę, przyglądając mu się spod wpółprzymkniętych powiek.

— Taa… No dobrze. — Wyprostował się, wyciągając przed siebie długie nogi. — A jak zareagowano w zamku na twój związek z moim ojcem?

— Kael nie był zachwycony.

— Tego sam się mogłem domyślić. Nienawidzi mnie — prychnął.

— Nieprawda. On po prostu się boi, a strach wzbudza…

— Nienawiść. — Odchylił głowę, by wystawić twarz na popołudniowe promienie słoneczne. — Czyli wróciliśmy do punktu wyjścia.

— Nie ujęłabym tego tak. — Kilien przesunęła dłonią po trawie. Uniosła nieduży kamień i wrzuciła go do jeziora. Z pluskiem przeciął taflę, pozostawiając po sobie kręgi.

— Mniejsza o to. — Spojrzał w kierunku pobliskich drzew, między którymi krzątały się elfy z koszami na jabłka. — A jak zareagował Silvan?

Kilien podniosła się z trawy i ruszyła w stronę wody. Przez chwilę przyglądała się spokojnej toni, po czym zdjęła buty i zatknęła brzeg szaty za pasek.

— Cudownie. Powinieneś również się ochłodzić. — Weszła głębiej, by zanurzyć nogi po kolana. — Wspaniały dzień.

— Kilien! — Lantiel zbliżył się, jednak pozostał na brzegu.

— Nie zareagował. To chciałeś wiedzieć?! — Odwróciła się w jego kierunku i spojrzała na niego ze złością. — Ja po prostu nie mogę znieść myśli, że uwierzył we wszystkie te bzdury o twojej ucieczce. Jeszcze Kaela jestem w stanie zrozumieć, ale Silvan? Dlaczego chciałeś, aby myślał o tobie w ten sposób? Dla mnie to nie ma żadnego sensu.

— Czy jest szczęśliwy z Istis? — Lantiel patrzył na nią spokojnie, nie zrażony jej nagłym wybuchem.

— Tak. Nie… Nie wiem. — Rozłożyła bezradnie ręce. — Wydaje się, że tak.

— Więc masz swoją odpowiedź. Nie myśli o mnie, uważa mnie za tchórza. Nie tęskni, nie rozpacza. Dzięki temu może wieść spokojne życie u boku żony. To lepsze niż wieczna tęsknota. — Westchnął. — Znasz Silvana. Pojechałby mnie szukać i odnalazłby, bo ja wcale się nie ukrywałem.

— Miałeś nadzieję, że to zrobi. — Otworzyła szeroko oczy, zaskoczona.

— Może… Może taką maleńką.

— Lantiel… — Wyszła z wody i przystanęła przed elfem, chwytając go za rękę. — Tak mi przykro.

— Nie lituj się nade mną. — Pogładził kciukiem miękką skórę jej dłoni. — Proroctwo jest prawdziwe. O mało go nie zabiłem. Tak jest lepiej.

— Lepiej? Dla kogo? Bo na pewno nie dla ciebie. Widzę, że cierpisz. Nadal go kochasz, prawda?

— To nieistotne. Najważniejsze, że jest szczęśliwy. — Uśmiechnął się z wysiłkiem.

— Szczęśliwy. — Zacisnęła usta, wypuszczając powietrze nosem. — Tak naprawdę nie wiem, czy jest. On się zmienił, Lantiel. Zawsze był zamknięty w sobie, ale teraz odciął się od wszystkich. Niby wszystko jest w porządku, ale to widać. Czasami mam wrażenie, że on i Istis żyją nie ze sobą, ale obok siebie. Są tak wzorowi, że aż straszni. Pełni uprzejmości, dobrych manier, szacunku. — Puściła jego rękę i odwróciła się w kierunku jeziora.

— O czym ty mówisz? — Postąpił krok w jej stronę i stanął obok.

— Nie są tacy jak Liriel i Caldain.

— Nikt nie jest taki jak Liriel i Caldain — w głosie Theriena słychać było lekkie rozbawienie.

— Nie o to chodzi. Widziałeś kiedyś jak namiestnik z małżonką pojawiają się na spotkaniach z ludem? Z uśmiechami przylepionymi do twarzy, tak bardzo trzymający się protokołu, że aż bije od nich sztywność. A ty, znając ich dobrze, wiesz, że to tylko fasada, że nie są tacy naprawdę.

— Tego się od nich wymaga. Muszą wzbudzać szacunek — Lantiel wtrącił ostrożnie.

— Problem w tym, że Silvan zawsze tak się zachowuje względem Istis. Nie ma w tym nic spontanicznego. Żadnych przypadkowych gestów, dotyku, czułych spojrzeń wymienianych pomiędzy sobą. Tego wszystkiego, co widzisz u osób, które łączy… cokolwiek. Przyjaźń, miłość… Żal mi ich.

— Istis go kocha. To kwestia czasu, aż jej uczucie sprawi, że otworzy się przed nią i odwzajemni je. — Nie wierzył, że pociesza Kilien w ten sposób. Wszystko w nim sprzeciwiało się takiej wizji przyszłości.

— Kwestia czasu? Minęło dziesięć lat odkąd zawarli związek! Naprawdę sądzisz, że będzie lepiej?

— Przecież się z nią nie rozwiedzie — warknął z irytacją. — Jest księciem, musi dawać przykład, a to małżeństwo było planowane od dawna. Poza tym, Kael nigdy by na to nie pozwolił.

— Oczywiście, że nie zostawi Istis. — Spojrzała na Lantiela urażona jego wybuchem. — Byłby ostatnią świnią, gdyby tak zrobił. Ona go kocha i to nie jej wina, że jej mąż zako… zachowuje się chłodno. — Odetchnęła głęboko i wyprostowała się. — Zresztą, Silvan na pierwszym miejscu stawia dobro księstwa. Gdyby odszedł od żony, spowodowałoby to rozliczne problemy. Aevenien nie wybaczyłaby mu, gdyby tak upokorzył jej córkę i poróżniłoby to obydwa księstwa. Książę nie może sobie pozwolić na osłabienie sojuszy przez swoje prywatne sprawy.

— Dobro księstwa jest najważniejsze. — Lantiel kopnął leżący pod stopami kamień, który z pluskiem wpadł do płytkiej przybrzeżnej wody. — Pozostaje mieć nadzieję, że kiedy pojawi się dziecko, ich stosunki się ocieplą. Sama mówisz, że są wobec siebie uprzejmi i się szanują.

— Taa. — Kilien spojrzała z zadumą w niebo. — Kiedy pojawi się dziedzic, na pewno wszystko się polepszy. — Wygładziła spódnicę i schyliła się po porzucone na trawie buty. — Lepiej wracajmy. Trzeba wygonić Jarela i Siwrisa z biblioteki na podwieczorek. Jak już się tam zamkną, zapominają o świecie i zaczynają odżywiać się kurzem z książek.

— Zastanawiam się, jak przeżyli czas, gdy ciebie tutaj nie było. — Lantiel ruszył za nią w górę zbocza.

— Nie zastanawiaj się nad tym, po prostu przyjmij, że czasami cuda się zdarzają. — W głosie Kilien słychać było rozbawienie.

— Czasami… — Elf spojrzał na kobietę, która szybkim kroki zmierzała w kierunku ścieżki. Ożywiona i spełniona w związku z mężczyzną, którego kochała. — Szkoda, że nie wszystkie.


***


— Zdejmijcie kwiaty ze stołów. Mówiłam, żeby obrusy udekorować tylko gałązkami bluszczu. — Liriel spojrzała z dezaprobatą na służącą. — Naprawdę, Miris, chciałabyś siedzieć naprzeciw kogoś i szukać prześwitu pomiędzy liśćmi, aby na niego spojrzeć? Przecież od tego można dostać skurczu karku.

— Ale pani Istis powiedziała, żeby postawić. — Służąca z niepokojem obserwowała znikające wazony z kwiatami, które wędrowały pod okna.

— Nie przejmuj się. Porozmawiam z nią. — Elfka beztrosko machnęła ręką.

— Jak pani uważa. — Miris wzruszyła ramionami i podeszła do kosza z kompletami sztućców. — Tyle zachodu dla zwykłych rolników, którzy i tak tego nie docenią — mruknęła pod nosem.

— Jak możesz tak mówić! — Liriel obróciła się w jej stronę z furkotem spódnic. — Święto plonów to jedno z najważniejszych wydarzeń! Wiesz jak wygląda praca w polu? Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jest męcząca? A sadownicy? Zbieracze?

— No tak, ale…

— Nie ma żadnego ale! A może sama pójdziesz i złożysz bogom ofiarę z plonów? Te elfy przez cały rok ciężko pracują, a ty chcesz im odmówić tego najważniejszego dla nich dnia?!

— Niczego im nie odmawiam. — Dziewczyna wyglądała na coraz bardziej speszoną. — Po prostu myślę, że równie dobrze bawiliby się przy ognisku na dworze.

— Być może. — Liriel skinęła sztywno głową. — Jednakże to jedyny czas, gdy mogą biesiadować wspólnie z księciem i księżną. Wiesz jaka to dla nich radość, móc zasiąść z nimi przy jednym stole? Nie widują ich na co dzień. Takie spotkania napełniają ich nową siłą, czują się docenieni i wiedzą, że ich praca jest ważna.

— Już rozumiem. — Miris stała ze spuszczoną głową, mnąc w dłoni rąbek białego wykrochmalonego fartucha.

— I dobrze! A następnym razem nie wypowiadaj się na tematy, na które nie masz bladego pojęcia. Zabierz się do pracy, czas ucieka. — Liriel odwróciła się i jej zdenerwowane oblicze rozjaśnił uśmiech. — Denaris! Chodź do mamy. Pamiętasz, że dziś dekorujemy bramę główną, prawda?

— Pamiętam. — Dziewczyna z dumą wyciągnęła przed siebie ręce, w których trzymała wypełniony kwiatami koszyk.

— Jakie piękne! Zbieranie musiało zająć ci dużo czasu. — Liriel pogładziła córkę po głowie. — Bracia ci pomogli?

— Akurat. Jedyne co zdążyła zobaczyć to końskie zady. Od rana galopują gdzieś pod lasem. — Zza kolumny wyłoniła się Istis z sekatorem w dłoni.

— Jak rozumiem, ciocia ci pomagała. — Liriel, nie zdejmując dłoni z głowy Denaris, popatrzyła z wdzięcznością na bratową. — Dziękuję.

— Nie ma za co, to była przyjemność. Ogród mnie odpręża. — Istis westchnęła i odgarnęła z twarzy kosmyk włosów, który wysunął się z jej luźno splecionego warkocza. — Deni to idealna towarzyszka, sama wybierała zioła i kwiaty.

— Przypuszczam, że masz dość jej paplania. — Liriel odebrała nożyce z rąk elfki i podała je przechodzącej obok służącej.

— Nie paplam! — Córka spojrzała na nią z urazą.

— Oczywiście, że nie. Mama żartowała. — Istis roześmiała się wesoło i skinęła głową w stronę opiekunki, która cicho stała przy drzwiach. — Myślę, że zawartość tego kosza powinna zaraz powędrować do bramy, gdzie z niecierpliwością na nią czekają. Idź z nianią i dopilnuj, aby wszystko było porządnie zrobione. Mama za chwilę przyjdzie sprawdzić, jak sobie radzicie.

— Jak mama przyjdzie, to już wszystko będzie zrobione. — Dziewczynka wyciągnęła rękę w stronę niani. Kobieta poprowadziła ją w kierunku głównego wyjścia z budynku.

— Naprawdę, nie wiem jak ci dziękować. — Liriel spojrzała na stojącą obok Istis.

— Daj spokój, wykonujesz pracę, którą ja powinnam zrobić. Opieka nad Denaris to jak wypoczynek.

— Och, proszę cię, co to za praca. Robię to odkąd pamiętam. — Elfka uśmiechnęła się pogodnie.

— W końcu to twój dom.

— Znowu zaczynasz… — Liriel przewróciła oczami. — Mieszkasz tutaj ponad dziesięć lat. Poza tym, jako księżna, masz większe prawa niż ja i Caldain. Równie dobrze mogłabyś nas poprosić o opuszczenie zamku.

— Przepraszam, po prostu… — Istis rozłożyła bezradnie ręce. — Chyba nigdy się nie przyzwyczaję.

— Widziałaś się dziś z Silvanem? — Liriel ujęła bratową pod ramię i poprowadziła ją do ogrodu, gdzie usiadły na ławce pod rozłożystym dębem.

— Od rana jest w koszarach. Przed świętem najlepsi uczniowie wybierani są do zawodów. Poproszono go o obecność. — Rude pasmo ponownie zostało odgarnięte niecierpliwym gestem.

— Wczoraj też długo tam siedział. Rzemieślnicy dostarczyli nowe łuki i miecze. Do późna w nocy z kuźni dochodziły odgłosy kucia.

— To prawda, przed świętem zawsze jest dużo pracy. — Istis z westchnieniem poprawiła fałdy ciemnozielonej spódnicy.

— Mam nadzieję, że przynajmniej poszedł spać, a nie zasiadł do papierów?

— Nie wiem. — Elfka odwróciła głowę i zaczęła przyglądać się pawiom, które spacerowały pomiędzy klombami. Samiec właśnie rozkładał wachlarz swego ogona, strosząc długie pióra i potrząsając nimi, aby zaprezentować się w całej okazałości. Ten rytuał godowy trwał już od jakiegoś czasu i samica zaczęła w końcu wykazywać zainteresowanie adoratorem.

— Też czasami nie wiem, kiedy Caldain wraca. Wchodzi na paluszkach i zamyka za sobą drzwi tak cicho, że nie mam szans na przebudzenie. — Śmiech Liriel spłoszył ptaka, który przeszedł na drugą stronę ogrodu, rzucając im po drodze oburzone spojrzenie.

— Tak, Silvan też porusza się bezszelestnie. — Istis kiwnęła lekko głową, na powrót skupiając uwagę na bratowej.

— Mężczyźni — prychnęła brunetka, schylając się i podnosząc z ziemi liść opadły z drzewa. — Jakby zupełnie nie zdawali sobie sprawy, że na nich czekamy.

— Może o tym nie wiedzą?

— Och, przestań! Doskonale zdają sobie z tego sprawę. Po prostu, gdy wracają ze swych nocnych wypadów, wolą uniknąć naszych wymówek. Caldain wie, że gdy zasiedzi się zbyt długo ze stajennymi nad bukłakiem wina, dostanie mu się ode mnie. Woli nie ryzykować. — Mrugnęła wesoło, po czym podniosła się z ławki i wygładziła spódnicę. — Cudownie jest na chwilę oderwać się od pracy i poplotkować, ale zbliża się pora obiadu i muszę ściągnąć do zamku dwóch urwisów. Czasami myślę, że jak nie krzyknę, to nie usłyszą.

— Zawsze słyszą, przesadzasz. Uwielbiają cię. — Istis również wstała i ruszyła za elfką w stronę drzwi tarasowych.

— Zaufaj mi, ich słuch jest bardzo wybiórczy. Kiedy wołam na wieczorną kąpiel, wyjątkowo się przytępia. Jednak spróbuj wspomnieć półgłosem o tym, że kucharki upiekły placek z jagodami… Och, wówczas słyszą niczym zające w polu i równie szybko biegają.

— Przywilej bycia dzieckiem. — Zatrzymały się przy schodach, na które Istis wspięła się powoli. — Idź i znajdź chłopców, spotkamy się wieczorem na uroczystości.

— Natrzyj uszu Silvanowi. Nie powinien całego dnia spędzać w koszarach. Za bardzo popuszczasz mu cugli, jeszcze się znarowi. — Liriel pomachała ręką i skręciła na ścieżkę biegnącą do bramy, gdzie jej córka wraz ze służącymi kończyła stroić jeden z filarów.

Istis przez chwilę patrzyła za nią, po czym weszła do pomieszczenia.


***


   Północ minęła już dawno, a goście nadal biesiadowali i nawet nie myśleli o rozejściu się. Istis ziewnęła dyskretnie, zasłaniając usta dłonią.

— Zmęczona? — Silvan spojrzał na nią z troską.

— Troszeczkę. Dni przygotowań do uroczystości chyba dają o sobie znać. — Odsunęła paterę z owocami i wytarła dłoń w serwetkę.

— Może chcesz już się położyć? Będą świętować przez trzy dni, na szczęście już nie na zamku.

— Jeżeli ci to nie przeszkadza, chętnie udałabym się do komnat. Nie chcę jednak, żeby goście poczuli się w obowiązku do opuszczenia przyjęcia. — Powiodła wzrokiem wzdłuż stołu, przy którym rozbawione elfy wznosiły właśnie kolejny toast.

— Nie przejmuj się tym. — Silvan wstał, sprawiając tym samym, że wszystkie oczy zwróciły się w jego kierunku. — Mam nadzieję, że wybaczycie mojej małżonce, iż nas opuści. Zmęczenie wzięło górę i poczuła się senna. Nie przerywajcie jednak zabawy, wszak święto trwa nadal. Pozwólcie, iż oddalę się na chwilę, by odprowadzić ją do komnat. I czekajcie na mnie z pełnymi kielichami. — Uśmiechnął się, gdy goście poderwali się, aby pożegnać księżną i życzyć jej dobrej nocy.

— Dziękuję. Sprawiam tylko kłopot — szepnęła zmieszana, gdy zmierzali do komnat.

— Daj spokój, twoje zdrowie jest najważniejsze. — Uniósł jej dłoń i musnął lekko ustami ciepłą skórę. — Wyśpisz się i jutro pełna sił będziesz mogła dalej świętować. — Otworzył drzwi do sypialni i przepuścił żonę przodem. — Pomóc ci się rozebrać?

— Byłoby miło. — Uśmiechnęła się, odwracając do niego plecami, gdy zapalał świece w lichtarzu stojącym na stoliku.

— Cała przyjemność po mojej stronie. — Stanął za nią, rozwiązując ostrożnie tasiemki sukni. — Dobrze się bawiłaś? Widziałem, że przez cały wieczór nie schodziłaś z podestu. Zawsze lubiłaś taniec.

— Muzyka była wspaniała, nogi same mnie niosły. Oczywiście byłoby przyjemniej, gdybym mogła tańczyć z własnym mężem. — Odwróciła głowę, rzucając mu lekko rozczarowane spojrzenie.

— Niestety, w takie dni, gdy zjeżdża się aż tylu przedstawicieli wiosek, nie sposób się wyrwać. Zastawiają misterną sieć pytań i trzymają mnie w niej, dopóki im nie ucieknę. — Roześmiał się, całując ją w szyję.

— Zostaniesz? — Odwróciła się, pozwalając, aby suknia zsunęła się z jej ramion, układając barwną plamą u stóp. — Zostań. — Uniosła dłoń, odgarniając ciemne włosy Silvana, które opadły na jego twarz.

— Nie mogę. — Sięgnął w bok, zdejmując z wieszaka cienki szlafrok i zarzucił go na jej ramiona.

— Dlaczego? Są na tyle pijani, że nie zauważą twojego spóźnienia. — Wspięła się na place, by potrzeć nosem o jego policzek.

— Daj spokój, jest święto, muszę być do końca z moim poddanymi. Inaczej mogą się poczuć zlekceważeni. — Położył ręce na jej ramionach, całując ją w czoło i odsuwając delikatnie.

— Chcę, żebyś został! — nieświadomie podniosła głos, zdesperowana.

— Czy dzisiaj są...

— Nie! Nie mam płodnych dni! — Odwróciła się i podeszła do łóżka. — Naprawdę tylko wtedy możemy być razem? Czuję, jakbym znaczyła dla ciebie tylko tyle co rozpłodowa…

— Przestań — przerwał jej sucho. — Wiesz, że to nieprawda. Kocham cię, ale dzisiejszej nocy jest święto i muszę na nim być do końca.

— Zawsze mówisz, że mnie kochasz, kiedy odchodzisz. Te słowa znaczą tyle, co pocieszenie.

— Jesteś zmęczona i rozdrażniona. Wrócę, kiedy wszyscy pójdą. — Potrząsnął głową i wyszedł z komnaty.

— Wiem, że wrócisz, jak co noc. Szkoda, że nie do mnie. — Spojrzała na miękką otomanę stojącą pod ścianą, na której przeważnie sypiał jej małżonek.

Westchnęła i wsunęła ręce w rękawy szlafroka, po czym zawiązała szarfę w pasie. Z włosów wyjęła grzebienie, pozwalając im opaść miękką, rudą falą na plecy. Powoli ruszyła w odległy kąt komnaty do drzwi prowadzących na taras. Rozsunęła je i wyszła na kamienny podest. Przez chwilę stała, wdychając słodki zapach nocy, po czym podeszła do balustrady i oparła się o nią, przymykając powieki i zaciskając usta. Ogarnęło ją zniechęcenie. Cokolwiek robiła, Silvan i tak ją odrzucał. Poczuła zmęczenie tą wieloletnią walką o jego uczucie.

— Piękny kwiat dla najpiękniejszej kobiety, która zaszczyciła swą obecnością dzisiejszą uroczystość. — Drgnęła, słysząc czyjś głos i otworzyła oczy.

— Raiel, co ty tutaj robisz? — Spojrzała na elfa stojącego pod tarasem. Wyciągnęła dłoń i przyjęła ofiarowaną różę. — Powinieneś bawić się z innymi.

— Podziwiam ogród nocą. — Elf zatoczył ręką wokoło. — W środku było za głośno i postanowiłem odetchnąć świeżym powietrzem. — Jesteś smutna, pani?

— Tylko zmęczona. — Uśmiechnęła się z wysiłkiem. Znała Raiela odkąd kilka lat temu przybył do zamku i objął dowództwo nad garnizonem. Był szlachcicem, ale jako najmłodszy syn opuścił dom ojca i zajął się tym, co fascynowało go najbardziej. Nauką strzelania z łuku. Miała pamięć do takich szczegółów, chociaż rozmawiała z nim zaledwie kilka razy. Jako księżna musiała znać swych poddanych.

— Zatem pora odpocząć. Jutro drugi dzień święta i odbędą się zawody w szermierce i łucznictwie — w jego głosie zabrzmiała radość, jakby nie mógł już doczekać się turnieju.

— Masz rację. — Uniosła kwiat i z przyjemnością wciągnęła zapach lekko rozchylonych płatków. — Dobranoc, Raielu.

— Dobranoc, pani. Mam nadzieję, że spotkamy się jutro, gdy będziesz dopingować naszych łuczników.

— Za nic bym tego nie przegapiła. — Tym razem uśmiech sięgnął jej oczu, które rozbłysły na myśl o kolejnym dniu. W czasie turnieju będzie siedziała u boku męża, który jak zwykle w takich chwilach, otoczy ją opiekuńczo ramieniem. Być może jutro…

1 komentarz:

  1. Hej,
    czyli wszyscy widzą z kom jest, Silvan w ogóle nie zareagował, to smutne, że uwierzył w te brednie, nie jest szczęśliwy odtrąca ja na każdym kroku, ale też interesuje mnie jedno, nigdy nie zainteresował się tymi pozamykanymi komnatami? nie ma nigdzie wzmianki o tym rodzie?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń