— Kilien, dlaczego dopiero
teraz postanowiłaś odnowić kontakty z moim ojcem? — Lantiel od trzech dni
krążył wokół elfki, zastanawiając się, jak rozpocząć rozmowę. Podejrzewał, jaka
będzie odpowiedź. Pytanie wydawało się jednak dobrym wstępem do dłuższej
pogawędki, podczas której miał nadzieję dotrzeć do znacznie bardziej
interesującego problemu.
— To nie takie proste. —
Kilien usiadła obok niego na trawie i zapatrzyła się w taflę jeziora.
Słońce
kładło na wodzie migoczące refleksy. — Myślę, że zaczęłam coś do niego czuć na
jednej z naszych pierwszych wspólnych wypraw łowieckich. Jarel jest wspaniałym
łucznikiem i złościło mnie, że nie potrafię mu dorównać. Podziwiałam go. —
Urwała źdźbło i nawinęła je w zamyśleniu na palec.
— Nie kusiło cię, aby
spróbować? Wiesz, poderwać go, flirtować, zwrócić jego uwagę. — Machnął ręką,
odganiając brzęczącego mu koło ucha bąka. — To wszystko, co robią kobiety, aby
zdobyć mężczyznę.
— Oczywiście, kusiło —
prychnęła. — Twój ociec był już wtedy zafascynowany Kaidar. — Odchyliła się do
tyłu i podparła na łokciach, patrząc na przesuwające się chmury. — Z nią nie
sposób było konkurować.
— Była aż tak piękna? —
Spojrzał na nią zaskoczony. — Wybacz to pytanie, ale w domu mamy tylko jej
obraz, a malowidła są czasami… Sama wiesz, przesadzone.
— Tym razem jest inaczej.
Ten obraz nie oddaje urody twojej matki. Była fascynującą kobietą. Krucha, a
jednocześnie o silnym charakterze. Jesteś do niej bardzo podobny. — Uśmiechnęła
się.
— Nie jestem kruchy. — W oczach
Lantiela pojawiło się oburzenie.
— Nie o to mi chodziło. Po
prostu tak jak ona przyciągasz do siebie ludzi. Urodą, przekorą, humorem.
— Taa, jestem jak
egzotyczny okaz — w głosie Theriena zabrzmiała gorycz.
— Przestań użalać się nad
sobą. — Spojrzała na niego ostro. — Wiem, ile czasu spędzasz przed lustrem.
Wątpię, by kłamało.
— Jasne. — Lantiel miał na
tyle przyzwoitości, aby się zarumienić. — Wracając do tematu. Nie miałaś szans
z moją matką. Nie rozumiem jednak, dlaczego nie próbowałaś walczyć o uczucie
ojca po jej śmierci.
— Mam wrażenie, że w ogóle
za nią nie tęsknisz. To dziwne. — Kilien w zmieszaniu przygryzła dolną wargę.
— Raczej normalne. —
Wzruszył ramionami. — Nie znałem jej. Trudno o jakieś głębsze uczucie do osoby,
którą widzisz tylko na obrazie.
— Rozumiem. — Usiadła
prosto i objęła kolana ramionami. — Kiedy Kaidar odeszła, twój ojciec był w
głębokiej żałobie. Nie interesowały go inne kobiety. Dla niego byłam tylko
twoją opiekunką, nigdy nie spojrzał na mnie z pożądaniem. Za to godzinami
potrafił siedzieć przed jej portretem. To raczej nie zachęca do zalotów.
— Wyobrażam sobie —
mruknął.
— A potem było już za
późno. Pewnej nocy po prostu zniknęliście i nikt nie wiedział, co się z wami
działo, aż do twojego pojawienia się na dworze wiele lat później. — Westchnęła,
opierając brodę na złączonych dłoniach. — Po twoim odejściu Errdir zaufał mi na
tyle, aby zdradzić miejsce pobytu Jarela.
— A ty przyjechałaś do
niego od razu. — Lantiel uśmiechnął się szeroko.
— Nie tak od razu. Minęło
wiele miesięcy, zanim się odważyłam.
— Dlaczego? — Spojrzał na
nią z ciekawością.
— Od naszego ostatniego
spotkania upłynęło ponad trzydzieści lat. Nie wiedziałam, co tutaj zastanę.
Jarel mógł przez ten czasu ułożyć sobie życie. — Zmrużyła oczy. — Poza tym… —
Odchrząknęła. — Poza tym, była jeszcze historia twoja i Silvana. Mógł mnie po
tym wywalić z hukiem, gdy tylko przestąpiłabym jego próg.
— Bzdura. Był szczęśliwy,
gdy się pojawiłaś. Pisał mi, że dopiero twój widok mu uświadomił, jak bardzo
tęsknił za Endolrien. A ta eee… historia — zająknął się. — Po odejściu z zamku
Ithildinów przyjechałem tutaj. Byłem pełen goryczy i złości, więc wyładowałem
ją na ojcu. Oskarżyłem go chyba o całe zło tego świata. Zarzuciłem mu, że przez
jego milczenie… że powinien był mi powiedzieć.
— Musiałeś jakoś
odreagować. To normalne.
— Mój ojciec stał się
kozłem ofiarnym moich odreagowań — stwierdził kwaśno. — Na szczęście jest
uparty i zmusił mnie do rozmowy. To pomogło.
— Cieszę się, że tak
dobrze się dogadujecie. Przyznaję, że bałam się, że to może was poróżnić.
Errdir też się tym martwił. — Odwróciła głowę, przyglądając mu się spod
wpółprzymkniętych powiek.
— Taa… No dobrze. —
Wyprostował się, wyciągając przed siebie długie nogi. — A jak zareagowano w zamku
na twój związek z moim ojcem?
— Kael nie był zachwycony.
— Tego sam się mogłem
domyślić. Nienawidzi mnie — prychnął.
— Nieprawda. On po prostu
się boi, a strach wzbudza…
— Nienawiść. — Odchylił
głowę, by wystawić twarz na popołudniowe promienie słoneczne. — Czyli
wróciliśmy do punktu wyjścia.
— Nie ujęłabym tego tak. —
Kilien przesunęła dłonią po trawie. Uniosła nieduży kamień i wrzuciła go do
jeziora. Z pluskiem przeciął taflę, pozostawiając po sobie kręgi.
— Mniejsza o to. —
Spojrzał w kierunku pobliskich drzew, między którymi krzątały się elfy z
koszami na jabłka. — A jak zareagował Silvan?
Kilien podniosła się z
trawy i ruszyła w stronę wody. Przez chwilę przyglądała się spokojnej toni, po
czym zdjęła buty i zatknęła brzeg szaty za pasek.
— Cudownie. Powinieneś
również się ochłodzić. — Weszła głębiej, by zanurzyć nogi po kolana. —
Wspaniały dzień.
— Kilien! — Lantiel
zbliżył się, jednak pozostał na brzegu.
— Nie zareagował. To
chciałeś wiedzieć?! — Odwróciła się w jego kierunku i spojrzała na niego ze
złością. — Ja po prostu nie mogę znieść myśli, że uwierzył we wszystkie te
bzdury o twojej ucieczce. Jeszcze Kaela jestem w stanie zrozumieć, ale Silvan?
Dlaczego chciałeś, aby myślał o tobie w ten sposób? Dla mnie to nie ma żadnego sensu.
— Czy jest szczęśliwy z
Istis? — Lantiel patrzył na nią spokojnie, nie zrażony jej nagłym wybuchem.
— Tak. Nie… Nie wiem. —
Rozłożyła bezradnie ręce. — Wydaje się, że tak.
— Więc masz swoją
odpowiedź. Nie myśli o mnie, uważa mnie za tchórza. Nie tęskni, nie rozpacza.
Dzięki temu może wieść spokojne życie u boku żony. To lepsze niż wieczna
tęsknota. — Westchnął. — Znasz Silvana. Pojechałby mnie szukać i odnalazłby, bo
ja wcale się nie ukrywałem.
— Miałeś nadzieję, że to
zrobi. — Otworzyła szeroko oczy, zaskoczona.
— Może… Może taką maleńką.
— Lantiel… — Wyszła z wody
i przystanęła przed elfem, chwytając go za rękę. — Tak mi przykro.
— Nie lituj się nade mną.
— Pogładził kciukiem miękką skórę jej dłoni. — Proroctwo jest prawdziwe. O mało
go nie zabiłem. Tak jest lepiej.
— Lepiej? Dla kogo? Bo na
pewno nie dla ciebie. Widzę, że cierpisz. Nadal go kochasz, prawda?
— To nieistotne.
Najważniejsze, że jest szczęśliwy. — Uśmiechnął się z wysiłkiem.
— Szczęśliwy. — Zacisnęła
usta, wypuszczając powietrze nosem. — Tak naprawdę nie wiem, czy jest. On się
zmienił, Lantiel. Zawsze był zamknięty w sobie, ale teraz odciął się od
wszystkich. Niby wszystko jest w porządku, ale to widać. Czasami mam wrażenie,
że on i Istis żyją nie ze sobą, ale obok siebie. Są tak wzorowi, że aż
straszni. Pełni uprzejmości, dobrych manier, szacunku. — Puściła jego rękę i
odwróciła się w kierunku jeziora.
— O czym ty mówisz? —
Postąpił krok w jej stronę i stanął obok.
— Nie są tacy jak Liriel i
Caldain.
— Nikt nie jest taki jak
Liriel i Caldain — w głosie Theriena słychać było lekkie rozbawienie.
— Nie o to chodzi.
Widziałeś kiedyś jak namiestnik z małżonką pojawiają się na spotkaniach z
ludem? Z uśmiechami przylepionymi do twarzy, tak bardzo trzymający się protokołu,
że aż bije od nich sztywność. A ty, znając ich dobrze, wiesz, że to tylko
fasada, że nie są tacy naprawdę.
— Tego się od nich wymaga.
Muszą wzbudzać szacunek — Lantiel wtrącił ostrożnie.
— Problem w tym, że Silvan
zawsze tak się zachowuje względem Istis. Nie ma w tym nic spontanicznego.
Żadnych przypadkowych gestów, dotyku, czułych spojrzeń wymienianych pomiędzy
sobą. Tego wszystkiego, co widzisz u osób, które łączy… cokolwiek. Przyjaźń,
miłość… Żal mi ich.
— Istis go kocha. To
kwestia czasu, aż jej uczucie sprawi, że otworzy się przed nią i odwzajemni je.
— Nie wierzył, że pociesza Kilien w ten sposób. Wszystko w nim sprzeciwiało się
takiej wizji przyszłości.
— Kwestia czasu? Minęło
dziesięć lat odkąd zawarli związek! Naprawdę sądzisz, że będzie lepiej?
— Przecież się z nią nie
rozwiedzie — warknął z irytacją. — Jest księciem, musi dawać przykład, a to
małżeństwo było planowane od dawna. Poza tym, Kael nigdy by na to nie pozwolił.
— Oczywiście, że nie
zostawi Istis. — Spojrzała na Lantiela urażona jego wybuchem. — Byłby ostatnią
świnią, gdyby tak zrobił. Ona go kocha i to nie jej wina, że jej mąż zako…
zachowuje się chłodno. — Odetchnęła głęboko i wyprostowała się. — Zresztą,
Silvan na pierwszym miejscu stawia dobro księstwa. Gdyby odszedł od żony,
spowodowałoby to rozliczne problemy. Aevenien nie wybaczyłaby mu, gdyby tak
upokorzył jej córkę i poróżniłoby to obydwa księstwa. Książę nie może sobie
pozwolić na osłabienie sojuszy przez swoje prywatne sprawy.
— Dobro księstwa jest
najważniejsze. — Lantiel kopnął leżący pod stopami kamień, który z pluskiem
wpadł do płytkiej przybrzeżnej wody. — Pozostaje mieć nadzieję, że kiedy pojawi
się dziecko, ich stosunki się ocieplą. Sama mówisz, że są wobec siebie uprzejmi
i się szanują.
— Taa. — Kilien spojrzała
z zadumą w niebo. — Kiedy pojawi się dziedzic, na pewno wszystko się polepszy.
— Wygładziła spódnicę i schyliła się po porzucone na trawie buty. — Lepiej
wracajmy. Trzeba wygonić Jarela i Siwrisa z biblioteki na podwieczorek. Jak już
się tam zamkną, zapominają o świecie i zaczynają odżywiać się kurzem z książek.
— Zastanawiam się, jak
przeżyli czas, gdy ciebie tutaj nie było. — Lantiel ruszył za nią w górę
zbocza.
— Nie zastanawiaj się nad
tym, po prostu przyjmij, że czasami cuda się zdarzają. — W głosie Kilien
słychać było rozbawienie.
— Czasami… — Elf spojrzał
na kobietę, która szybkim kroki zmierzała w kierunku ścieżki. Ożywiona i
spełniona w związku z mężczyzną, którego kochała. — Szkoda, że nie wszystkie.
***
— Zdejmijcie kwiaty ze stołów.
Mówiłam, żeby obrusy udekorować tylko gałązkami bluszczu. — Liriel spojrzała z
dezaprobatą na służącą. — Naprawdę, Miris, chciałabyś siedzieć naprzeciw kogoś
i szukać prześwitu pomiędzy liśćmi, aby na niego spojrzeć? Przecież od tego
można dostać skurczu karku.
— Ale pani Istis
powiedziała, żeby postawić. — Służąca z niepokojem obserwowała znikające wazony
z kwiatami, które wędrowały pod okna.
— Nie przejmuj się.
Porozmawiam z nią. — Elfka beztrosko machnęła ręką.
— Jak pani uważa. — Miris
wzruszyła ramionami i podeszła do kosza z kompletami sztućców. — Tyle zachodu
dla zwykłych rolników, którzy i tak tego nie docenią — mruknęła pod nosem.
— Jak możesz tak mówić! —
Liriel obróciła się w jej stronę z furkotem spódnic. — Święto plonów to jedno z
najważniejszych wydarzeń! Wiesz jak wygląda praca w polu? Zdajesz sobie sprawę,
jak bardzo jest męcząca? A sadownicy? Zbieracze?
— No tak, ale…
— Nie ma żadnego ale! A
może sama pójdziesz i złożysz bogom ofiarę z plonów? Te elfy przez cały rok
ciężko pracują, a ty chcesz im odmówić tego najważniejszego dla nich dnia?!
— Niczego im nie odmawiam.
— Dziewczyna wyglądała na coraz bardziej speszoną. — Po prostu myślę, że równie
dobrze bawiliby się przy ognisku na dworze.
— Być może. — Liriel
skinęła sztywno głową. — Jednakże to jedyny czas, gdy mogą biesiadować wspólnie
z księciem i księżną. Wiesz jaka to dla nich radość, móc zasiąść z nimi przy
jednym stole? Nie widują ich na co dzień. Takie spotkania napełniają ich nową
siłą, czują się docenieni i wiedzą, że ich praca jest ważna.
— Już rozumiem. — Miris
stała ze spuszczoną głową, mnąc w dłoni rąbek białego wykrochmalonego fartucha.
— I dobrze! A następnym
razem nie wypowiadaj się na tematy, na które nie masz bladego pojęcia. Zabierz
się do pracy, czas ucieka. — Liriel odwróciła się i jej zdenerwowane oblicze
rozjaśnił uśmiech. — Denaris! Chodź do mamy. Pamiętasz, że dziś dekorujemy
bramę główną, prawda?
— Pamiętam. — Dziewczyna z
dumą wyciągnęła przed siebie ręce, w których trzymała wypełniony kwiatami
koszyk.
— Jakie piękne! Zbieranie
musiało zająć ci dużo czasu. — Liriel pogładziła córkę po głowie. — Bracia ci
pomogli?
— Akurat. Jedyne co
zdążyła zobaczyć to końskie zady. Od rana galopują gdzieś pod lasem. — Zza
kolumny wyłoniła się Istis z sekatorem w dłoni.
— Jak rozumiem, ciocia ci
pomagała. — Liriel, nie zdejmując dłoni z głowy Denaris, popatrzyła z
wdzięcznością na bratową. — Dziękuję.
— Nie ma za co, to była
przyjemność. Ogród mnie odpręża. — Istis westchnęła i odgarnęła z twarzy kosmyk
włosów, który wysunął się z jej luźno splecionego warkocza. — Deni to idealna
towarzyszka, sama wybierała zioła i kwiaty.
— Przypuszczam, że masz
dość jej paplania. — Liriel odebrała nożyce z rąk elfki i podała je
przechodzącej obok służącej.
— Nie paplam! — Córka
spojrzała na nią z urazą.
— Oczywiście, że nie. Mama
żartowała. — Istis roześmiała się wesoło i skinęła głową w stronę opiekunki,
która cicho stała przy drzwiach. — Myślę, że zawartość tego kosza powinna zaraz
powędrować do bramy, gdzie z niecierpliwością na nią czekają. Idź z nianią i
dopilnuj, aby wszystko było porządnie zrobione. Mama za chwilę przyjdzie
sprawdzić, jak sobie radzicie.
— Jak mama przyjdzie, to
już wszystko będzie zrobione. — Dziewczynka wyciągnęła rękę w stronę niani. Kobieta
poprowadziła ją w kierunku głównego wyjścia z budynku.
— Naprawdę, nie wiem jak
ci dziękować. — Liriel spojrzała na stojącą obok Istis.
— Daj spokój, wykonujesz
pracę, którą ja powinnam zrobić. Opieka nad Denaris to jak wypoczynek.
— Och, proszę cię, co to
za praca. Robię to odkąd pamiętam. — Elfka uśmiechnęła się pogodnie.
— W końcu to twój dom.
— Znowu zaczynasz… —
Liriel przewróciła oczami. — Mieszkasz tutaj ponad dziesięć lat. Poza tym, jako
księżna, masz większe prawa niż ja i Caldain. Równie dobrze mogłabyś nas
poprosić o opuszczenie zamku.
— Przepraszam, po prostu…
— Istis rozłożyła bezradnie ręce. — Chyba nigdy się nie przyzwyczaję.
— Widziałaś się dziś z
Silvanem? — Liriel ujęła bratową pod ramię i poprowadziła ją do ogrodu, gdzie
usiadły na ławce pod rozłożystym dębem.
— Od rana jest w
koszarach. Przed świętem najlepsi uczniowie wybierani są do zawodów. Poproszono
go o obecność. — Rude pasmo ponownie zostało odgarnięte niecierpliwym gestem.
— Wczoraj też długo tam
siedział. Rzemieślnicy dostarczyli nowe łuki i miecze. Do późna w nocy z kuźni
dochodziły odgłosy kucia.
— To prawda, przed świętem
zawsze jest dużo pracy. — Istis z westchnieniem poprawiła fałdy ciemnozielonej
spódnicy.
— Mam nadzieję, że
przynajmniej poszedł spać, a nie zasiadł do papierów?
— Nie wiem. — Elfka
odwróciła głowę i zaczęła przyglądać się pawiom, które spacerowały pomiędzy
klombami. Samiec właśnie rozkładał wachlarz swego ogona, strosząc długie pióra
i potrząsając nimi, aby zaprezentować się w całej okazałości. Ten rytuał godowy
trwał już od jakiegoś czasu i samica zaczęła w końcu wykazywać zainteresowanie
adoratorem.
— Też czasami nie wiem,
kiedy Caldain wraca. Wchodzi na paluszkach i zamyka za sobą drzwi tak cicho, że
nie mam szans na przebudzenie. — Śmiech Liriel spłoszył ptaka, który przeszedł
na drugą stronę ogrodu, rzucając im po drodze oburzone spojrzenie.
— Tak, Silvan też porusza
się bezszelestnie. — Istis kiwnęła lekko głową, na powrót skupiając uwagę na
bratowej.
— Mężczyźni — prychnęła
brunetka, schylając się i podnosząc z ziemi liść opadły z drzewa. — Jakby
zupełnie nie zdawali sobie sprawy, że na nich czekamy.
— Może o tym nie wiedzą?
— Och, przestań! Doskonale
zdają sobie z tego sprawę. Po prostu, gdy wracają ze swych nocnych wypadów,
wolą uniknąć naszych wymówek. Caldain wie, że gdy zasiedzi się zbyt długo ze
stajennymi nad bukłakiem wina, dostanie mu się ode mnie. Woli nie ryzykować. —
Mrugnęła wesoło, po czym podniosła się z ławki i wygładziła spódnicę. —
Cudownie jest na chwilę oderwać się od pracy i poplotkować, ale zbliża się pora
obiadu i muszę ściągnąć do zamku dwóch urwisów. Czasami myślę, że jak nie
krzyknę, to nie usłyszą.
— Zawsze słyszą,
przesadzasz. Uwielbiają cię. — Istis również wstała i ruszyła za elfką w stronę
drzwi tarasowych.
— Zaufaj mi, ich słuch
jest bardzo wybiórczy. Kiedy wołam na wieczorną kąpiel, wyjątkowo się
przytępia. Jednak spróbuj wspomnieć półgłosem o tym, że kucharki upiekły placek
z jagodami… Och, wówczas słyszą niczym zające w polu i równie szybko biegają.
— Przywilej bycia
dzieckiem. — Zatrzymały się przy schodach, na które Istis wspięła się powoli. —
Idź i znajdź chłopców, spotkamy się wieczorem na uroczystości.
— Natrzyj uszu Silvanowi.
Nie powinien całego dnia spędzać w koszarach. Za bardzo popuszczasz mu cugli,
jeszcze się znarowi. — Liriel pomachała ręką i skręciła na ścieżkę biegnącą do
bramy, gdzie jej córka wraz ze służącymi kończyła stroić jeden z filarów.
Istis przez chwilę
patrzyła za nią, po czym weszła do pomieszczenia.
***
Północ minęła już dawno, a
goście nadal biesiadowali i nawet nie myśleli o rozejściu się. Istis ziewnęła
dyskretnie, zasłaniając usta dłonią.
— Zmęczona? — Silvan
spojrzał na nią z troską.
— Troszeczkę. Dni
przygotowań do uroczystości chyba dają o sobie znać. — Odsunęła paterę z
owocami i wytarła dłoń w serwetkę.
— Może chcesz już się
położyć? Będą świętować przez trzy dni, na szczęście już nie na zamku.
— Jeżeli ci to nie
przeszkadza, chętnie udałabym się do komnat. Nie chcę jednak, żeby goście
poczuli się w obowiązku do opuszczenia przyjęcia. — Powiodła wzrokiem wzdłuż
stołu, przy którym rozbawione elfy wznosiły właśnie kolejny toast.
— Nie przejmuj się tym. —
Silvan wstał, sprawiając tym samym, że wszystkie oczy zwróciły się w jego
kierunku. — Mam nadzieję, że wybaczycie mojej małżonce, iż nas opuści.
Zmęczenie wzięło górę i poczuła się senna. Nie przerywajcie jednak zabawy,
wszak święto trwa nadal. Pozwólcie, iż oddalę się na chwilę, by odprowadzić ją
do komnat. I czekajcie na mnie z pełnymi kielichami. — Uśmiechnął się, gdy
goście poderwali się, aby pożegnać księżną i życzyć jej dobrej nocy.
— Dziękuję. Sprawiam tylko
kłopot — szepnęła zmieszana, gdy zmierzali do komnat.
— Daj spokój, twoje
zdrowie jest najważniejsze. — Uniósł jej dłoń i musnął lekko ustami ciepłą
skórę. — Wyśpisz się i jutro pełna sił będziesz mogła dalej świętować. —
Otworzył drzwi do sypialni i przepuścił żonę przodem. — Pomóc ci się rozebrać?
— Byłoby miło. —
Uśmiechnęła się, odwracając do niego plecami, gdy zapalał świece w lichtarzu
stojącym na stoliku.
— Cała przyjemność po
mojej stronie. — Stanął za nią, rozwiązując ostrożnie tasiemki sukni. — Dobrze
się bawiłaś? Widziałem, że przez cały wieczór nie schodziłaś z podestu. Zawsze
lubiłaś taniec.
— Muzyka była wspaniała,
nogi same mnie niosły. Oczywiście byłoby przyjemniej, gdybym mogła tańczyć z
własnym mężem. — Odwróciła głowę, rzucając mu lekko rozczarowane spojrzenie.
— Niestety, w takie dni,
gdy zjeżdża się aż tylu przedstawicieli wiosek, nie sposób się wyrwać.
Zastawiają misterną sieć pytań i trzymają mnie w niej, dopóki im nie ucieknę. —
Roześmiał się, całując ją w szyję.
— Zostaniesz? — Odwróciła
się, pozwalając, aby suknia zsunęła się z jej ramion, układając barwną plamą u
stóp. — Zostań. — Uniosła dłoń, odgarniając ciemne włosy Silvana, które opadły
na jego twarz.
— Nie mogę. — Sięgnął w
bok, zdejmując z wieszaka cienki szlafrok i zarzucił go na jej ramiona.
— Dlaczego? Są na tyle
pijani, że nie zauważą twojego spóźnienia. — Wspięła się na place, by potrzeć
nosem o jego policzek.
— Daj spokój, jest święto,
muszę być do końca z moim poddanymi. Inaczej mogą się poczuć zlekceważeni. —
Położył ręce na jej ramionach, całując ją w czoło i odsuwając delikatnie.
— Chcę, żebyś został! —
nieświadomie podniosła głos, zdesperowana.
— Czy dzisiaj są...
— Nie! Nie mam płodnych
dni! — Odwróciła się i podeszła do łóżka. — Naprawdę tylko wtedy możemy być
razem? Czuję, jakbym znaczyła dla ciebie tylko tyle co rozpłodowa…
— Przestań — przerwał jej
sucho. — Wiesz, że to nieprawda. Kocham cię, ale dzisiejszej nocy jest święto i
muszę na nim być do końca.
— Zawsze mówisz, że mnie
kochasz, kiedy odchodzisz. Te słowa znaczą tyle, co pocieszenie.
— Jesteś zmęczona i
rozdrażniona. Wrócę, kiedy wszyscy pójdą. — Potrząsnął głową i wyszedł z
komnaty.
— Wiem, że wrócisz, jak co
noc. Szkoda, że nie do mnie. — Spojrzała na miękką otomanę stojącą pod ścianą,
na której przeważnie sypiał jej małżonek.
Westchnęła i wsunęła ręce
w rękawy szlafroka, po czym zawiązała szarfę w pasie. Z włosów wyjęła
grzebienie, pozwalając im opaść miękką, rudą falą na plecy. Powoli ruszyła w
odległy kąt komnaty do drzwi prowadzących na taras. Rozsunęła je i wyszła na
kamienny podest. Przez chwilę stała, wdychając słodki zapach nocy, po czym
podeszła do balustrady i oparła się o nią, przymykając powieki i zaciskając
usta. Ogarnęło ją zniechęcenie. Cokolwiek robiła, Silvan i tak ją odrzucał.
Poczuła zmęczenie tą wieloletnią walką o jego uczucie.
— Piękny kwiat dla
najpiękniejszej kobiety, która zaszczyciła swą obecnością dzisiejszą
uroczystość. — Drgnęła, słysząc czyjś głos i otworzyła oczy.
— Raiel, co ty tutaj
robisz? — Spojrzała na elfa stojącego pod tarasem. Wyciągnęła dłoń i przyjęła
ofiarowaną różę. — Powinieneś bawić się z innymi.
— Podziwiam ogród nocą. —
Elf zatoczył ręką wokoło. — W środku było za głośno i postanowiłem odetchnąć
świeżym powietrzem. — Jesteś smutna, pani?
— Tylko zmęczona. —
Uśmiechnęła się z wysiłkiem. Znała Raiela odkąd kilka lat temu przybył do zamku
i objął dowództwo nad garnizonem. Był szlachcicem, ale jako najmłodszy syn
opuścił dom ojca i zajął się tym, co fascynowało go najbardziej. Nauką
strzelania z łuku. Miała pamięć do takich szczegółów, chociaż rozmawiała z nim
zaledwie kilka razy. Jako księżna musiała znać swych poddanych.
— Zatem pora odpocząć.
Jutro drugi dzień święta i odbędą się zawody w szermierce i łucznictwie — w
jego głosie zabrzmiała radość, jakby nie mógł już doczekać się turnieju.
— Masz rację. — Uniosła
kwiat i z przyjemnością wciągnęła zapach lekko rozchylonych płatków. —
Dobranoc, Raielu.
— Dobranoc, pani. Mam
nadzieję, że spotkamy się jutro, gdy będziesz dopingować naszych łuczników.
— Za nic bym tego nie
przegapiła. — Tym razem uśmiech sięgnął jej oczu, które rozbłysły na myśl o
kolejnym dniu. W czasie turnieju będzie siedziała u boku męża, który jak zwykle
w takich chwilach, otoczy ją opiekuńczo ramieniem. Być może jutro…
Hej,
OdpowiedzUsuńczyli wszyscy widzą z kom jest, Silvan w ogóle nie zareagował, to smutne, że uwierzył w te brednie, nie jest szczęśliwy odtrąca ja na każdym kroku, ale też interesuje mnie jedno, nigdy nie zainteresował się tymi pozamykanymi komnatami? nie ma nigdzie wzmianki o tym rodzie?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia