środa, 30 maja 2012

VIII Na przekór przeznaczeniu


   Silvan siedząc w fotelu, lekko zmrużonymi oczami przyglądał się spoczywającemu na łóżku mężczyźnie. Grzane wino odeszło w niepamięć, gdy na stoliku pojawiła się nalewka, prosto z prywatnej piwniczki Kaela. Trunek pędzony na bazie leśnych jagód i wiśni zdecydowanie lepiej gasił pragnienie w tę duszną noc. W dodatku był przyjemnie chłodny i zdecydowanie mocniejszy. Granatowa pościel w stłumionym świetle lampionów zlewała się z ciemnym ubraniem Lantiela, jego jasna twarz i włosy wydawały się jeszcze bardziej wyraziste i wyeksponowane wśród mroku.
Chłopak siedział w niedbałej pozie, oparty o poduszki, w dłoni trzymał pięknie grawerowany kielich, który co jakiś czas unosił do ust. Długie pasma rozrzucone były wokół głowy, tworząc swoistą aureolę, lśniącą w świetle księżyca, który bez najmniejszego skrępowania zaglądał przez okno. Skóra wydawała się lśnić własnym blaskiem, jakby oprószona milionem drobinek diamentowego pyłu. W tej właśnie chwili Lantiel oblizał usta, na których osiadły czerwone krople nalewki.

— Napatrzyłeś się? — zapytał, patrząc na księcia kpiąco. — Wiem, że mojej urodzie nie można się oprzeć, ale nie sądziłem, że odbiera ona też mowę.


— Jesteś zdecydowanie zbyt pewny siebie. — Silvan odstawił puchar i z szuflady stolika wyjął woreczek suszonych ziół, które następnie przesypał do misternie rzeźbionego cybucha nargila. Korpus w kształcie dzbana wykonany był ze szkła malowanego w dziwne wzory, pomiędzy którymi widać było czystą wodę. 


— Nowy wynalazek? — Therien poprawił się na łóżku i spojrzał na niego z zaciekawieniem.


— Nie przepadam za fajką. — Wzruszył ramionami i podpalił węglik za pomocą małego krzesiwa, po czym zaciągnął się głęboko. Po komnacie rozszedł się przyjemny, lekko miętowy zapach leśnych ziół.


— Mogę? — Therien wyciągnął rękę w kierunku rurki.


— Proszę bardzo. — Podał mu ją, patrząc jak drewniany ustnik na chwilę znika pomiędzy jego wargami.


— Dooobre. — Lan wypuścił dym i przymknął oczy. — Co to za mieszanka?


— Bazą są liście mięty, poza tym trochę suszonych owoców i olejki aromatyczne — odpowiedział, przejmując rurkę.


— Nic wywołującego euforię i kończącego się porannym bólem głowy? 


— Przykro mi, żadnych roślin o działaniu pobudzającym nie dodajemy. — Uśmiechnął się krzywo. — Czyżbyś miał ochotę na lekki odlot?


— Wręcz przeciwnie. — Lantiel wzdrygnął się na wspomnienie porannego kaca, którego kiedyś sobie zafundował na własne życzenie. — Wolałem się upewnić.


— Uwierz, nie trujemy gości.


— A tych niechcianych? — Chłopak przekrzywił głowę, a kaskada włosów opadła mu na ramię.


— Odprowadzamy do przełęczy i życzymy dobrej podróży w jednym kierunku.


— Jak miło. — Therien na powrót opadł na poduszkę. — Jesteście naprawdę wielkoduszni. Zero mocnych argumentów? Strzał wypuszczanych dla dodania animuszu biedakowi i przyspieszenia jego kroków? Nic?


— Rozczarowany? — Odłożył wąż i sięgnął po puchar.


— Znudzony. — Wzruszył ramionami. — Liczyłem na większe atrakcje.


— Krwiożercza bestyjka z ciebie. — Silvan wyciągnął przed siebie nogi, rozluźniając się i splatając je w kostkach.


— Bestyjka? Obrażasz mnie, mój drogi, spójrz na mnie. — Usiadł prosto, odrzucając włosy na plecy — Czy ja wyglądam?


— Nie wyglądasz. — Parsknął śmiechem, widząc poważny wyraz twarzy blondyna.


— Och, nie o to mi chodziło! — Lantiel zamachał rękami, burząc przy tym cały swój na chwilę przybrany majestat. — Czy wyglądam na bestię. No… Przyjrzyj się. Widzisz? Ha! — Zamrugał i rozciągnął usta w uśmiechu pełnym satysfakcji, gdy Ithildin wbrew sobie skinął głową. — No właśnie! Zero bestii. To twarz inteligentnego i nad wyraz urodziwego elfa. Popatrz, wysokie kości policzkowe, duże oczy w kształcie migdałów i delikatne usta. Lekko spiczasty podbródek, ale nie na tyle, aby razić. — Uniósł jedną brew. — Jestem idealny, musisz to przyznać.


— Jesteś narcyzem i tyle. — Silvan prychnął rozbawiony. — Przyznaję, całkiem przystojnym…


— Całkiem przystojnym? To twoje określenie na to dzieło natury, które masz przed sobą? — Lantiel przetoczył się na kolana i na czworaka podszedł do krawędzi łóżka, przyglądając się Silvanowi ze zgrozą. — Rozumiem! — krzyknął nagle uszczęśliwiony. — Tutaj jest po prostu za ciemno, a ty masz kiepski wzrok. Wybaczam ci. — Machnął łaskawie ręką i usiadł na przeciw mężczyzny, krzyżując przed sobą nogi.


— Skoro tak uważasz. — Ithildin przewrócił oczami. — Wiesz, jesteś idealnym przykładem elfa, któremu lusterko wystarcza do szczęścia. Naprawdę to aż godne pozazdroszczenia. Wyprawiasz się w dzikie ostępy, gdzie w odległości kilkudziesięciu mil nie ma żadnej inteligentnej istoty, wyciągasz zwierciadło i… satysfakcja gwarantowana.


— Uważasz, że jestem pusty?! — Lantiel pochylił się i puknął go oskarżycielsko palcem w kolano. — Wyobraź sobie, że nie jestem. Po prostu doceniam siebie, czy to źle?


— Wręcz przeciwnie, to na pewno raduje twoje ego. — Mężczyzna podniósł się i zdjął z siebie kamizelkę, którą niedbale przerzucił przez poręcz fotela. Wrócił na siedzenie i rozpiął koszulę pod szyją, odsłaniając kawałek opalonego torsu.


— Moje ego ma się dobrze. — Lan przyglądał mu się, starannie usiłując ukryć fascynację. Młody książę właśnie podwijał rękawy koszuli, odsłaniając szczupłe, ale mocne nadgarstki. — Przy Errdirze nie da się być zbyt dumnym, od razu sprowadza na ziemię.


— Errdir to piękny elf.


— Piękniejszy ode mnie? — Cóż, blondyn najwyraźniej był niereformowalny.


— Zależy, co się komu podoba. — Silvan choć bawiła go ta dyskusja, starał się być dyplomatą, co ku jego uciesze, najwyraźniej złościło siedzącego przed nim młodzieńca.


— A co podoba się tobie?


— Mnie? Hmm… Niech pomyślę. — Brunet napił się nalewki i zaciągnął dymem. — Cóż, powinna być w miarę wysoka, zgrabna…


— Zaraz, zaraz… mówisz o kobiecie? — Na twarzy chłopaka odmalowała się groza.


— A nie powinienem? Wiesz, kiedyś będę musiał się ożenić i…


— Mówimy o teraz! Dniu dzisiejszym, nie odległej przyszłości. — Lantiel obrażony przesunął się z powrotem na środek łóżka i opadł na poduszki, nie zważając, że po pościeli potoczył się pusty kielich.


— Mogłeś sprecyzować. — Silvan doszedł do wniosku, że już dawno nie było mu dane bawić się tak dobrze. Denerwowanie tego uparciucha było naprawdę relaksujące, a jego oburzone miny naprawdę słodkie. Podniósł się z fotela i sięgnął po butelkę z nalewką, napełniając na powrót ich puchary. — Posuń się — mruknął, sadowiąc się na łóżku i podał mu kielich. — Więc… Na dzień dzisiejszy podobają mi się małe, naburmuszone elfiątka, strugające fochy, kiedy ich się nie chwali — szepnął, pochylając się nad jego odsłoniętym uchem i uważając przy tym, aby nie rozlać napoju.


— Nie jestem mały. — Lan odsunął się, podciągając się do siadu.


— A kto twierdzi, że mówię o tobie?


— Jesteś złośliwy, bo lubisz, czy to twoja natura? — Therien rzucił mu kose spojrzenie.


— Dogadzanie swojej urodzie masz od urodzenia, czy to twój sposób na flirt? — odciął się książę.


— Nie będę chował światła pod korzec, tylko dlatego, że nie potrafisz docenić prawdziwego piękna — prychnął chłopak, upijając spory łyk. Mocna nalewka w połączeniu z wcześniej wypitym winem powoli zaczynała działać i elf poczuł przyjemny szum w głowie.


— Ależ potrafię. — Palce Silvana powoli przesunęły się po jego włosach, bawiąc się kosmykiem. — Tylko naprawdę zabawnie jest móc cię drażnić.


— Bawisz się moim kosztem? Nieładnie, mój książę. — Trochę udobruchany Therien uśmiechnął się kącikiem ust.


— Wolałbyś, abym od razu zaczął piać hymny na twoją cześć?


— Większość tak robi.


— Nie jestem większością. — Pociągnął go mocniej za włosy.


— Nie trudno to zauważyć. — Lantiel dopił trunek i wyciągnął rękę po więcej. — Opowiedz mi coś o sobie. Słyszałem, że niedługo zakładasz rodzinę.


— Widzę, że uciąłeś sobie pogawędkę z moją siostrą. — Skrzywił się lekko. — Odpowiadając na twoje pytanie. Tak. Kiedyś. W dalekiej przyszłości.


— Jak dalekiej? — Therien przyglądał mu się z zaciekawieniem, powoli sącząc świeżo dolaną nalewkę.


— Jak najdalszej. — Silvan zerknął do butelki i zdecydował, że nie opłaca się już przelewać trunku do kielicha, przystawił ją więc do ust.


— Obowiązkiem księcia jest dopilnowanie ciągłości rodu.


— Wiem — sarknął. — Mój ojciec miał prawie pięćset lat, gdy zdecydował się na potomstwo.


— Postanowiłeś, że mu dorównasz wiekiem? — Lantiel zerknął na niego zaskoczony. Z tego, co sugerowała Liriel, jej brat miał już narzeczoną. Wątpił, aby młoda elfka chciała czekać ponad czterysta lat, aż jej wybranek zdecyduje, że wreszcie dojrzał do roli ojca.


— Nie myślałem o tym. — Ithildin westchnął i położył na podłodze pustą butelkę, która potoczyła się pod łóżko. — Na razie wolę używać wolności, potem się zobaczy.


— Ja na szczęście nie mam takich problemów. — Lan położył się na pościeli, rozrzucając ramiona i przy okazji trącając łokciem bok mężczyzny siedzącego obok. — Jestem magiem. Magowie rzadko osiedlają się gdzieś na stałe, jesteśmy wędrowcami, to nie sprzyja związkom.


— Łatwo jest składać takie deklaracje, gdy nie spotkało się dotąd nikogo wyjątkowego. — Silvan pokręcił w powątpiewaniu głową.


— Nie ożenię się.


— W przyszłości…


— Nie rozumiesz — Lantiel przewrócił oczami. — Mam się zdeklarować, by cię olśniło?


— Ach… — Oczy księcia błysnęły w mroku. — Rozumiem.


— No właśnie. — Therien założył ręce za głowę. — Liriel znalazła bardzo ładne określenie dla naszej natury.


— Elfy są z natury androgeniczne, czyż nie? — Mężczyzna uśmiechnął się domyślnie.


— O, widzę, że dobrze znasz swoją siostrę. — Lan wyszczerzył drobne, białe zęby. — Dokładnie. Problem w tym, że ja nie jestem aż tak elastyczny jak większość.


— Uważasz, że kobiety są gorsze od nas? — Ithildin obrócił się na brzuch i z uwagą przyglądał leżącemu obok chłopakowi.


— Nie! Absolutnie nie. — Therien wydawał się oburzony posądzeniem go o taką dyskryminację płci pięknej. — Są piękne, mądre, dzielne i naprawdę można je podziwiać.


— Więc? Skoro sam mówisz, że są piękne, to znaczy, że doceniasz ich urodę.


— Są kobietami.


— To już wiemy.


— Nie są mężczyznami. — Lan patrzył teraz na niego jak na idiotę.


— To wynika jedno z drug… Ach… no tak. — do Silvana wreszcie dotarło, o czym mówi leżący obok elf. — Rozumiem.


— Wreszcie — prychnął blondyn. — Chociaż już wcześniej to mówiłeś, a jednak nie do końca wtedy pojąłeś — dodał złośliwie.


— Masz z tym problem?


— Żadnego. — Lan przymknął oczy. — W sumie to dla mnie dziwne, jak można kochać i kobiety i mężczyzn?


— Nie rozdrabniam się, mam dzięki temu dwa razy większy wybór niż ty. — Książę oparł brodę na dłoni, wpatrując się w piękną twarz leżącego przy nim elfa.


— Jeżeli patrzeć na to w ten sposób…


— Jesteś niesamowity, wiesz? — Silvan opuścił głowę na poduszkę. — Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty.


— Jestem jedyny w swoim rodzaju. — Senne mruczenie rozległo się tuż obok jego ucha. Uchylił powiekę i zobaczył, że młody elf obrócił się na bok, twarzą do niego. Miękkie kosmyki opadały na jego policzek.


— Nie da się ukryć.


— I co z tym zrobisz?


— Wykorzystam. — Przyciągnął go do siebie, oplatając ręką jego talię.


— Naprawdę? — zamruczał i zabrzmiałoby to prowokująco, gdyby nie towarzyszyło temu ziewnięcie.


— Yhm… — potaknął książę, wciągając w nozdrza delikatny, egzotyczny zapach Lantiela. — Pachniesz jak pomarańcza rosnąca na sośnie. — Parsknął cichym śmiechem.


— Jasne… pomarańcze na choinkach. — Therien wtulił policzek w zagłębienie jego szyi. Jego oddech powoli uspokajał się, delikatnie podrażniając wrażliwą skórę Silvana.


Jak przez mgłę przypomniał sobie, że miał mu coś udowodnić. Czując tak blisko przy sobie smukłe ciało chłopaka, z niezadowoleniem stwierdził, że na razie sobie musi udowodnić, że jest bardzo cierpliwym elfem i potrafi znieść katusze zbyt ciasnych spodni.

                                         
***


     Świt powoli budził się, odganiając mrok nocy. Na horyzoncie zakwitła lekko różowa łuna, zwiastująca wschód słońca. Errdir z westchnieniem skierował się do komnat swego towarzysza.

Ostatnie godziny spędził w towarzystwie regenta i musiał przyznać, że dawno tak dobrze się nie bawił. Kael okazał się inteligentnym i mądrym elfem, obdarzonym wbrew pozorom dużym poczuciem humoru. Błyskotliwie odpowiadał na wszelkie jego drobne aluzje i doskonale potrafił odnaleźć się w sytuacji. Żartobliwe i lekko dwuznaczne dialogi nieraz przyprawiały maga o rozkoszny dreszczyk sunący wzdłuż kręgosłupa. Z tego, co zdążył zaobserwować, Ithildin był doskonale obyty towarzysko i bez skrępowania, popijając wspaniałe, aromatyczne wino, dał mu do zrozumienia, że nie miałby nic przeciwko nieco bliższej znajomości z Errdirem. Na koniec, tuż przed wyjściem z jego komnat, mag przekonał się, że regent ma jeszcze jedną zaletę, mianowicie prawdziwie mistrzowsko całuje. Idąc teraz korytarzem, złapał się na tym, że lubieżnie przesuwa językiem po własnych ustach, jakby szukał pozostałości smaku mężczyzny. Uśmiechnął się pod nosem. Doprawdy, pobyt w tym miejscu niósł ze sobą wiele bardzo przyjemnych niespodzianek, które zamierzał wykorzystać.

Tuż przed drzwiami komnaty Lantiela zamyślił się i wspomnienie poszybowało ku nocnej pogawędce. Miał dziwne uczucie, że Kael bardzo interesował się Therienem. Jego pytania były taktowne i nie nachalne, a jednak wyraźnie zdradzały, że regenta dręczyła ciekawość w stosunku do młodego elfa. 


Errdir nie był głupcem, od razu zorientował się, że nie ma w tym żadnego podtekstu i Ithildin nie zapałał nagłą namiętnością do chłopaka. Jednak z tej serii niby przypadkowych pytań, zdołał wyłowić jedną zbieżność. Kaela bardzo interesowało zachowanie Lantiela w różnych okolicznościach, jego reakcje, upodobania. Wyraźnie był zadowolony, gdy mag przedstawił mu go jako inteligentnego, śmiałego, lecz mimo wszystko delikatnego chłopaka, o dużej wrażliwości, którą ukrywał pod płaszczykiem rozbrajającej bezczelności i narcyzmu. Wydawało mu się, że regent odetchnął z ulgą, jak gdyby pozbył się z barków dużego balastu. Prychnął pod nosem, tak jakby Lantiel kiedykolwiek był zagrożeniem dla kogoś.


Nie pukając, pchnął drzwi do komnaty przyjaciela. Nie miał zamiaru go budzić, raczej z przyzwyczajenia chciał sprawdzić czy wszystko u niego w porządku. Pozostało mu to po nocach spędzanych w lasach, gdzie nieraz trzymał wartę u boku młodego elfa. Z zaskoczeniem stwierdził, że chłopak nie wygasił lampionów, które teraz rzucały stłumione światło na sypialnię. Powoli zbliżył się do łóżka i zastygł bez ruchu. Wśród rozrzuconej pościeli spoczywały dwie osoby. Książę Ithildin spał na plecach, otaczając ręką talię wpół leżącego na nim elfa. Lantiel wtulony w jego bok, z nogą przerzuconą przez biodra mężczyzny, śnił spokojnie z lekkim uśmiechem zastygłym na delikatnych ustach.


Errdir przez chwilę przyglądał się temu obrazkowi zaskoczony. Po pierwsze nie sądził, że o tej porze zastanie tu jeszcze Silvana. Po drugie… ubrania sugerowały, że raczej do niczego nie doszło. Skrzywił się lekko, gdy przez głowę przebiegła mu niepokojąca myśl. Obrócił się i po cichu opuścił komnatę, postanawiając jeszcze tego dnia poważnie porozmawiać z jasnowłosym idiotą.

1 komentarz:

  1. Hej,
    nawet Eairs zaniepokiły te pytania o jego ucznia, no jest zagrożeniem, przynajmniej tak uważa no i co Silvan go drażni...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń