środa, 30 maja 2012

IV Na przekór przeznaczeniu


Przeznaczenie jest jak bumerang. Jak daleko byśmy od niego nie uciekli, zawsze do nas wróci. Kael stał na środku komnaty, czując jak zimne macki strachu wypełzają z zaciemnionych jej kątów i wilgotne, oślizgłe suną po jego plecach.

Lantiel Therien powrócił.


I cóż teraz mój książę… Zabijesz mnie?”



Słowa rozbrzmiewały w jego głowie i przez chwilę miał ochotę krzyknąć; 

Zabij! 

Pchnąć wręcz rękę Silvana. Pogrzebać Nemezis rodu Ithildin w osobie niepozornego, jasnowłosego młodzieńca. Zetrzeć z jego twarzy rozbawienie i kpinę. Przegnać raz na zawsze ten strach, który towarzyszył im odkąd usłyszeli proroctwo. Wreszcie odetchnąć pełną piersią i poczuć się bezpiecznie.


„— Pamiętaj, że chodzi o twój ród, o twoje dzieci. Zwierciadło nigdy dotąd się nie pomyliło, jeżeli mówi, że przez tego chłopca ród Ithildin będzie stracony, to tak będzie. Im dłużej zwlekasz, tym trudniej będzie ci potem coś zrobić.


— Wiem… ale kocham go jak własne dziecko…


— Myślisz, że ja go nie kocham?”


Eredin by na to nie pozwolił… 


Eredin nie żyje…


Jego wolą było, aby chłopiec żył.


Jego wola już nic nie znaczy.


To drow, sam się przyznał, wszystko będzie usprawiedliwione.


Sprawiedliwość? Zwykłe morderstwo!


Nieprawda, to tylko obrona, Lantiel to kat, a my jesteśmy jego ofiarami…


Czy jesteś pewien?


Tak! Jestem pewien!


A więc wiesz wszystko… Kael Prawy…


To nie tak, to po prostu…


Zapobiegliwość? 


— Nie! — Miecz odsunął się od gardła młodzieńca, chwila minęła. Kael patrzył jak ostrze opada i jego bratanek cofa się o krok. — Wybacz pomyłkę.


NIE! To nie pomyłka!  Coś krzyczało w głębi jego jestestwa. Zabij go!


— Nie jestem mordercą, a ty jesteś naszym gościem. — Młody Książę skłonił głowę przed jasnowłosym mężczyzną. — Przyjmij moje najszczersze przeprosiny.


— Oczywiście, zapomnijmy o tym niemiłym incydencie. — Lantiel uniósł dłoń i przesunął palcami po swojej szyi, jakby ostrze naprawdę go zraniło.


— To wspaniałomyślne z twojej strony. — Silvan odetchnął z ulgą i odwrócił się w kierunku wuja. — Zaszło nieporozumienie. Therien jest magiem, którego zaprosiłem do nas w gościnę, wraz z jego mistrzem Errdirem, pomogą nam w walce z suszą.


— Rozumiem. — Kael zacisnął usta i odprawił straż ruchem ręki. — Jednakże jak sam przyznał jest też drowem — stwierdził ostrożnie.


— Owszem. — Chłopak zeskoczył z parapetu i podszedł do mężczyzny. Płomień pochodni oświetlił jego sylwetkę i Kael wciągnął ze świstem powietrze… tak podobny do matki. Te same włosy i rysy twarzy. Męski, a zarazem delikatny, wręcz subtelny. Uśmiech, lekko złośliwy, a przy tym tak ujmujący. „Nie krew się liczy, a wychowanie”  Obyś miał rację Eredinie… 


— Niebezpiecznie jest tak się z tym obnosić — warknął.


— Nie ukryję tego, kim była moja matka, moje włosy mnie zdradzą. — Lan wzruszył ramionami. — Poza tym, nie znałem jej, wychował mnie ojciec. Jeżeli tak bardzo boicie się elfów Podmroku to mogę od razu wyjechać.


— Może tak byłoby…


— Nie! — Silvan spojrzał karcąco na wuja. — Lantiel jest naszym gościem, czy tak traktujemy przyjezdnych?


— Mroczne elfy…


— Dosyć! Jak mniemam jesteś zmęczony podróżą. — Kael mimowolnie wzdrygnął się, czując na sobie zimne spojrzenie Silvana. — Sugeruję, abyś udał się do swoich komnat i tam wypoczął. Ranek przyniesie ci zrozumienie i spokój.


— Masz rację — mruknął niechętnie. — Noc zawsze wyolbrzymia koszmary. — Skinął głową i jeszcze raz spojrzał na jasnowłosego chłopaka. — Wybacz jeżeli byłe mniemiły.


— Jak powiedziałeś, noc wywołuje niepokój, mam nadzieję, że jutro nasza rozmowa będzie przyjemniejsza. — Therien nadal uśmiechał się ironicznie. 


— Zatem… dobranoc. — Kael odwrócił się i wyszedł z komnaty.

Był regentem, ale to Silvan dziedziczył tytuł, jak dotąd nigdy nie popadali w konflikty i chciał, aby to się nie zmieniło przez jego obawy. Niech zostanie, niech odnajdzie wodę, a potem odejdzie… on sam się usunie, jednakże nikt nie zabroni mu obserwować i być czujnym.

                                                         
***

— Przepraszam za mojego wuja, nigdy taki nie był. — Silvan,  zamyślonym spojrzeniem wpatrywał się w drzwi. — Myślę, że napięta sytuacja z powodu suszy i zmęczenie podróżą, wytrąciły go z równowagi.


— Nie szkodzi, przyzwyczaiłem się. Elfy różnie reagują na to, że w moich żyłach płynie krew drowów. — Wzruszył ramionami i usiadł na łóżku, opierając ręce za plecami. — Jedni są zaskoczeni i ciekawi, drudzy ostrożni i podejrzliwi, a inni… 


— Inni?


— Inni uważają, że to egzotyczne i chcą skosztować tak niecodziennego owocu. —Spojrzał na niego z rozbawieniem.


— Ach… no tak…


— Czyżbym cię wprawił w zakłopotanie? — Uśmiechnął się ironicznie. Tak, Silvan zdecydowanie mu się podobał. Kiedy to ostatnio jego łóżko ktoś ogrzał? Hmm… dawno temu. Nie miałby nic przeciwko krótkiemu romansowi. Wysoki i przystojny Książę na pewno byłby wspaniałym kochankiem. Naprawdę, chciałby poczuć te smukłe dłonie na swoim ciele. Na samą myśl przeszedł go przyjemny dreszcz. —Podobno masz narzeczoną?


— Tak — przytaknął odruchowo. Właściwie skoro już tutaj był, mógł porozmawiać z tym elfem. Musiał przyznać, że było w nim coś fascynującego.


— Kochasz ją?


— Zostaliśmy sobie przyrzeczeni jeszcze jako dzieci.


— A więc aranżowane małżeństwo. — Lantiel przesunął się lekko i skrzyżował nogi przed sobą. Oparł się o drewnianą, rzeźbioną w liście winorośli poręcz łóżka i odruchowo zaczął bawić kosmykiem swych włosów.


— Czy to takie dziwne? — Silvan usiadł na fotelu stojącym naprzeciw. — To dobry układ pomiędzy dwoma rodami.


— Nie odpowiedziałeś na pytanie. — Pasmo leniwie przesunęło się pomiędzy długimi palcami elfa.


— Lubię ją, to wspaniała kobieta.


— Lubić, a kochać, to spora różnica.


— Miłość… przyjdzie z czasem. — Przyglądał się jak gładki, prawie biały kosmyk,  pieści jedwabistą skórę dłoni Theriena.


— Zapewne masz rację. — Lantiel zeskoczył z łóżka, wprawiając mężczyznę w zaskoczenie. Patrzył jak podchodzi do okna i spogląda w dół, stając do niego tyłem. — Oprowadzisz mnie po ogrodach? — Zmienił raptownie temat.


— Jeżeli tego właśnie sobie życzysz?


— Może… a może zupełnie czegoś innego… — mruknął Therien i odwrócił się gwałtownie. — Ale nie dziś. — Jego palce powędrowały do rzemyków kamizelki i zaczęły powoli je rozsznurowywać. Miękka skóra zsunęła się z jego ramion opadając na podłogę. Silvan z lekko rozchylonymi z zaskoczenia ustami, obserwował jasną skórę elfa, która lśniła delikatnie w świetle księżyca. Dłonie Lantiela przesunęły się do kościanych guzików na boku spodni i zaczęły je wolno rozpinać, ukazując kształtne nagie biodro. Czuł suchość w gardle i bał się mrugnąć, aby nie przerwać tego widowiska. Ostatni guzik został rozpięty, palce elfa wpełzły za brzeg materiału i… nagle się zatrzymały. — Noc już głęboka, a ja jestem zmęczony.


— Tak… tak, oczywiście. — Poderwał się z fotela, potrącając przy okazji stojący na podłodze wazon z kwiatami, który zachybotał się niebezpiecznie. — Wybacz, masz za sobą długą podróż, nie pomyślałem.


— Nic nie szkodzi. — Therien zrobił kilka kroków w jego stronę. — Skorzystam z izby kąpielowej, zanim pójdę spać.


— Życzę miłej nocy.


— Na pewno będzie miła. — Lantiel odwrócił się i ruszył w kierunku bocznych drzwi, prowadzących do pokoju, w którym znajdowała się wbudowana w ziemię, okrągła marmurowa wanna.

Silvan potrząsnął głową i skierował się do wyjścia. Tuż przy drzwiach, odwrócił się jeszcze i zamarł na sekundę z dłonią na klamce. Spodnie Theriena leżały na podłodze, a on sam stał odwrócony tyłem do niego, prezentując mu swoje długie, kształtne nogi. Jasne, prawie srebrne włosy, szczelnie okrywały jego plecy i pośladki. Zacisnął zęby i wyszedł z pokoju. Szybkim krokiem przemierzał drogę do swoich komnat, chcąc znaleźć się jak najdalej od tej sypialni i tego, który obecnie ją zajmował.


— Jego włosy są za długie, stanowczo za długie — mruknął rzucając się na własne łóżko, tuż po tym, jak przekroczył próg swego pokoju.

                                      
***



— Wstawaj, za pół godziny wychodzimy. — Ktoś szarpnął cienki materiał, zrywając go z ciała chłopaka.



— Wynoś się — mruknął i założył sobie poduszkę na głowę.


— Nie ma mowy, obiecaliśmy wskazać miejsca gdzie można kopać nowe studnie. — Errdir był nieugięty. — Wszyscy już są po śniadaniu, przyniosłem ci kanapki i sok.


— Sam możesz to zrobić, chcę spać. — Spod poduszki dobiegł zduszony głos Lantiela.


— Musimy odwdzięczyć się za gościnę.


— Jutro.


— Lan! — Uderzenie spadło na nagi pośladek chłopaka.


— Żeby ci warg nogę odgryzł! — wrzasnął siadając gwałtownie i masując piekące miejsce. Włosy spadły mu na twarz, więc odgarnął je jednym ruchem. Jego spojrzenie w zamierzeniu miało być zapewne pełne wściekłości, jednak Errdirowi przypominało raczej wzrok zaspanego i oburzonego dzieciaka, którego ktoś wbrew jego woli ściągnął z łóżka… I po prawdzie tak właśnie było.


— Wstań i ubierz spodnie. — Odwrócił się i wziął jedną z kanapek, aby posmarować ją świeżym serem. — Naprawdę, jesteś małym niewyżytym elfiątkiem. Zakryłbyś się.


— Wcale nie jestem niewyżyty, to normalna, poranna reakcja zdrowego mężczyzny. — Lan zsunął się z łóżka i ściągnął z parapetu spodnie. Były jeszcze lekko wilgotne na dole nogawek po tym, jak w nocy wrzucił je do wody i wyprał. Skrzywił się lekko i naciągnął je na siebie. Zapinając je odwrócił się w kierunku maga. — Jeżeli nie masz takich samych pobudek, znaczy, że jesteś już na to za stary — stwierdził złośliwie.


— Mam niecałe czterysta lat gówniarzu — parsknął Errdir i podał mu kanapkę.— Mój mistrz pamiętał erę smoków, a wigorem mógł prześcignąć nie jednego młodzika.


— Ponad trzy tysiące lat… — Lantiel ugryzł kawałek i kciukiem starł drobinki sera, które przykleiły się do kącika jego ust. — Nie wyobrażam sobie bycia tak wiekowym.


— Był piękny. — Errdir usiadł obok niego i zapatrzył się w okno. — Jeden z najpiękniejszych elfów jakie znałem — mruknął z rozmarzeniem. — Jedynie oczy zdradzały jego wiek. Były jak oceany wiedzy, głębokie i mądre. Kryły w sobie wiele tajemnic.


— I co się z nim stało? — Lan sięgnął po sok, lecz widać było, że słucha z zainteresowaniem.


— Mieszka gdzieś po drugiej stronie Ulthuan wraz z swą wybranką.


— Powrócił do ojczyzny? — Lantiel spojrzał na niego z zaskoczeniem. —Słyszałem, że ciężko tam się dostać.


— To prawda — Errdir założył jeden z jasnych kosmyków za ucho chłopaka. —Takich młokosów jak ty nie wpuszczają nad Morze Wewnętrzne, na to trzeba sobie zasłużyć.


— Chciałbym kiedyś tam popłynąć. — Lantiel dokończył kanapkę i sięgnął po kamizelkę.


— Tylko obdarzeni mądrością wieków, mają wstęp na ziemię królów.


— Jednym słowem, czeka mnie jeszcze kilka tysiącleci zanim docenią moje wspaniałe walory. — Elf wzruszył ramionami i chwycił leżący na szafce grzebień, aby rozczesać długie, splątane po nocy włosy.


— Ja bym powiedział kilkanaście. Z twoją głupotą pewnie przybędziesz jako jeden z ostatnich. — Mag uśmiechnął się złośliwie i ruszył w stronę wyjścia. —Pospiesz się, czekam na dole.

                                    
***



     Ulice miasteczka pełne były elfów, które wyległy, aby zobaczyć dwóch magów i zwrócić się do nich z prośbą o własną studnię. Z ciekawością przyglądano się idącym po głównym trakcie mężczyznom. Jeden czarnowłosy, ubrany w piękną, letnią tunikę w kolorze błękitu, drugi o jasnych włosach, splecionych w warkocz i odziany w zwykłe, łowieckie ubranie. Naprawdę, trudno było o większy kontrast. 



— To mag i jego służący? — Pytanie padało z wielu ust i docierało do uszu idących.


— Mówiłem ci, ubieraj się stosownie — mruknął Errdir, patrząc krytycznie na podążającego obok niego Lana.


— Nie lubię tych sukienek. — Chłopak wzruszył ramionami. — Plączą mi się między nogami.


— To oznaka naszej profesji i godności. — Mag cmoknął z dezaprobatą.


— Nie da się w tym polować ani walczyć. — Lantiel zmrużył oczy, gdy minęli linię drzew i słońce oślepiło go na chwilę.


— Ty nie masz walczyć, ty masz odnaleźć wodę — warknął mistrz. — Nie ma nic złego w pokazaniu tłumowi tego, co chce zobaczyć.


— Niech pooglądają ryciny w księgach, nie jestem cudakiem, który występuje ku uciesze gawiedzi. — Lantiel nie wydawał się przejmować strofowaniem mężczyzny.


— Nie jestem cudakiem!


— Nie — przyznał łaskawie — Ty po prostu lubisz sukienki.


— To nie sukienka! To szata, większość elfów nosi szaty! Tylko łowcy i wojownicy, ubierają się tak… tak… nieokrzesanie. — Errdir miał ochotę trzepnąć upartego chłopaka.


— Przynajmniej możesz przy mnie zabłysnąć. Spójrz ilu ich wyległo, aby nam się przyjrzeć. Na pewno znajdziesz wśród nich jakąś ochoczą elfkę, która doceni twoje walory. — Lan poklepał go przyjacielsko po plecach. — A może jakiś namiętny elf?


— Kto?! — Errdir przystanął gwałtownie i odwrócił się w kierunku chłopaka.


— Eee…


— Kto to jest?! I nie mów, że nikt. Nie oddawałbyś mi tak łatwo pola walki, gdybyś nie miał już upatrzonej ofiary.


— No wiesz?! Mówisz, jakbym co najmniej podbierał ci kochanków. — Lan przewrócił oczami, lekko rozdrażniony.


— Nie… nie podbierasz, po prostu zawsze, gdy dochodzimy do większego miasta, rozglądasz się jak drapieżnik za ofiarą. Tym razem jesteś zbyt spokojny. — Mag nie dawał za wygraną.


— Mówisz jakbym był jakimś…


— Młokosem, który lubi sobie poużywać?


— Ty wstrętny, wredny, kłamliwy…


— Książę idzie.


— Och…

1 komentarz:

  1. Hej,
    czyli Kael wie kim jest nasz elf, ciekawe jak to dalej się potoczy, i ta scena ze zdejmowaniem ubrań przed księciem, boska, był bardzo zły, że włosy zasłaniały pośladki :) mistrz pięknie obudził go...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń