poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - XXVIII


Kiedy Malfoy szarpnął drzwi do klasy transmutacji, Harry niemal wylądował mu na plecach. Ron stał zaszokowany na środku korytarza, zastanawiając się co właściwie się stało. Trzask przewracanego krzesła obudził w nim instynkt aurora. Cokolwiek się nie działo, jego przyjaciel najwyraźniej brał w tym udział, a on nie mógł zostawić go samego.
Wpadł do komnaty w momencie, gdy Ślizgon odblokował kominek i w zdenerwowaniu sypał do niego proszek fiuu.

— Różany Dom — warknął i już go nie było.

Harry nie czekał. Z miski stojącej na gzymsie zaczerpnął pełną garść i po chwili również zniknął. Weasley westchnął ciężko i przeskakując przez leżące na środku krzesło, dopadł kominka.


— Różany Dom — wypowiedział usłyszane hasło i po chwili poczuł znajome uczucie szarpnięcia, gdy w szalonym tempie przemieszczał się pomiędzy kominkami.

***

Dom obłożony był osłonami. Bardzo skomplikowanymi osłonami. To była pierwsza myśl, jaka nawiedziła go, gdy wreszcie wylądował na miejscu. Jednak nie to w tej chwili było najważniejsze. Nie musiał pytać, aby wiedzieć, że magiczne bariery są wściekle atakowane. Czuł jak naginają się niczym zbyt mocno napompowany balon. Kolejne warstwy ustępowały i wystarczył jeden potężniejszy szturm, aby runęły.

Ron rozejrzał się dookoła. Tuż obok sofy leżała wyglądająca na pięćdziesięcioletnią kobieta, którą Malfoy potrząsał teraz za ramiona, wykrzykując coś histerycznie. Harry stał na środku pomieszczenia z różdżką w dłoni, usiłując powstrzymać falę naporu i zakładał kolejne pieczęcie. Rozpoznał kilka z nich, gdyż razem uczyli się ich na szkoleniu aurorskim.
Wściekły huk sprawił, że wzdrygnął się odruchowo. Ktoś tam na zewnątrz był mocno zdeterminowany, aby przedrzeć się do środka. Ron pozwolił umysłowi się rozluźnić i stopić z mocą chroniącą dom. Był aurorem przez pięć lat, pamiętał to, robił to nie raz. To było niczym oddychanie, proste i znane, wystarczyło tylko otworzyć się na otaczającą go energię, pozwolić jej się dotknąć. Czekał.

Z zewnątrz usiłowano rozszyfrować pieczęcie, a więc mieli łamacza. Przez chwilę prawie wyczuł jego magię i aż zadrżał, gdy zrozumiał do kogo należy. Włoski na skórze zjeżyły mu się, jakby ktoś oblał go zimną wodą. Avery, cholerny śmierciożerca, który przez tyle lat wymykał im się z rąk. Weasley wiedział, że są i inni, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać, gdyż kolejna z pieczęci właśnie pękła, rozjaśniając pomieszczenie. Jeszcze trzy utrzymywały napastników z dala od wnętrza. Zalśniły na moment i Ron wciągnął ze świstem powietrze. To nie były zwykłe bariery ochronne, tylko naprawdę skomplikowana magia, podobna do tej, którą obłożony był Hogwart i Emeraldfog, oparta na poświęceniu i… na krwi. Krwi oddanej dobrowolnie, krwi Malfoyów. To ich sygnatura była wpleciona w pieczęcie. Merlinie, co tutaj się działo?

— Harry! — wrzasnął. — Nie utrzymasz tego, cokolwiek chcesz zrobić, musisz się spieszyć!

 Wiedział, że przyjaciel nie skupia się w tej chwili na wzmacnianiu osłon, tylko próbuje zakładać nowe. W ten sposób w szybkim tempie osłabi własną magię, wypompuje się z niej. Rzucanie barier było niezmiernie energochłonne, w dodatku te, które już istniały, też próbowały posilić się mocą stojącego na środku komnaty mężczyzny. Otworzył się na nie, a one skwapliwie z tego korzystały. Spojrzał na nieprzytomną kobietę, którą nadal szarpał Malfoy. Zapewne i ona usiłowała zrobić to samo co Harry, musiała być naprawdę potężna, skoro przy takiej intensywności ataku nadal działały trzy pieczęcie. Nawet nie usiłował zgadywać, ile było ich na początku.

— Szukaj Samuela! — Harry złożył kolejną pieczęć i rzucił ją w stronę dopiero co usuniętej.

Samuela? Kim był Samuel? Kątem oka zobaczył jak Ślizgon wreszcie oderwał się od czarownicy i ruszył w kierunku jakichś drzwi, wykrzykując to imię.

— Utrzymaj to! — Ron w biegu spojrzał na Pottera i wypadł przez kolejne.

Samuel… Gdzie ukrywał się ten facet i dlaczego nie pomagał? Był ranny? A może jak tchórz ukrył się gdzieś, zwalając całą robotę na innych? Merlinie, kogo i gdzie miał szukać?
Wpadł do jakiejś komnaty i rozejrzał się po niej gorączkowo. Bariery znowu drgnęły konwulsyjnie, prawie poczuł ich nacisk. Nienawidził tego uczucia. Jak zwierze uwięzione w klatce, w której pręty wyginają się do wewnątrz. Miał ochotę uciekać, zanim go zgniotą.

— Samuel? — Otworzył drzwi szafy, niemal wyrywając je z zawiasów. Nic, komplety pościeli i wiszące na wieszakach kobiece ubrania. Zaklął i ruszył dalej, po drodze odgarniając zasłony i zaglądając za sofę. — Sam? Odezwij się! — Wszedł do przedpokoju i rozejrzał się dookoła.

— Znalazłeś go? — Blondyn minął go w biegu. Jego twarz wyglądała, jakby ktoś zupełnie pozbawił ją krwi. Włosy były rozwiane, a usta kredowo białe. W oczach panika mieszała się ze skrajnym przerażeniem. Weasley widział już go w różnych sytuacjach, ale nigdy tak zupełnie obnażonego, bez jakiejkolwiek maski. W dziwny sposób przepełniło go to grozą.

— Nie.

— Biegnę do ogrodu. — Ślizgon oparł się o ścianę, gdy domem zatrząsł kolejny huk łamanej pieczęci.

— Kurwa, Malfoy, musimy stąd spieprzać, nie wiadomo ilu ich jest! — Ron złapał go za szatę, usiłując powstrzymać.

— Nie ruszę się stąd bez niego! — Draco wrzasnął, wyrywając się i Weasley usłyszał trzask pękającego materiału.

— To Avery!

Weasley mógłby przysiąc, że Malfoy pobladł jeszcze bardziej. Odwrócił się i jęcząc coś niezrozumiale, wypadł przez drzwi prowadzące z korytarza do ogrodu. Jasny szlag! Zabije ich jak dowie się wreszcie, o co tutaj chodzi! W co Harry wpakował się tym razem?

Uderzył ramieniem o futrynę, gdy bariery wygięły się konwulsyjnie, a podmuch mocy przetoczył się przez dom. Kurwa! Takie osłony stosowało się w ogromnych zamczyskach, a nie nakładano na zwyczajne domy. Tutaj energia po prostu nie miała się gdzie rozchodzić i uderzała we wszystko, co stało na jej drodze. Przeklął po raz kolejny, gdy druga z trzech pozostałych pieczęci została złamana.

— Błagam, Harry, wytrzymaj jeszcze trochę…

Otworzył kolejne drzwi. Schowek na miotły. Jak przez mgłę zarejestrował, że jedna z nich należała do dziecka. Wielki Merlinie! Zimny pot spłynął mu po plecach.

— Sam! — Powoli histeria zaczęła udzielać się i jemu. Jeżeli Samuel był dzieckiem, to zupełnie zmieniało postać rzeczy. Musieli go odnaleźć natychmiast! Przebiegł przez korytarz i wpadł do kolejnej komnaty. Tak, ta zdecydowanie należała do małego chłopca. Na ziemi leżał przewrócony talerz z kanapkami, a rozlane mleko skapywało ze stolika na puszysty dywan. Pod ścianą ktoś rozrzucił zabawki. W rogu pomieszczenia znajdowała się najprawdopodobniej łazienka. Pchnął drzwi i wpadł do niej z hukiem. — Sam? — Rozejrzał się dookoła. Pusto. Odwrócił się z zamiarem wyjścia, gdy kątem oka zauważył jakiś ruch. Zza kosza na bieliznę wystawał dziecięcy bucik. Cofnął się, szarpnął za uchwyt kosza, przewracając go na podłogę.

Przerażony mały chłopiec wciskał piąstkę do ust, usiłując powstrzymać łkanie. Jego oczy były szeroko otwarte i wpatrywały się w Rona ze strachem. Drobne ciało wcisnęło się głębiej w kąt, przylegając plecami do wanny.

— Ty jesteś Samuel, prawda? — Wealsey wiedział, że nie ma czasu na uspokajanie dziecka. Bariery przed opadnięciem powstrzymywała tylko jedna pieczęć i kilka założonych w pośpiechu przez Harry'ego, a co by nie mówić o bohaterskości Złotego Chłopca, pola ochronne budynków nigdy nie były jego mocną stroną. — Musisz iść ze mną. — Pochylił się nad Samem, wyciągając rękę. Maluch nie odezwał się, tylko potrząsnął w panice głową, kuląc się jeszcze bardziej. — Jestem przyjacielem… — zastanowił się chwilę. Merlinie, chłopczyk na pewno był Malfoyem, ale jakie więzy łączyły go z Draco? — Harry'ego? — Zaryzykował. Tak! To było to! Samuel spojrzał na niego podejrzliwie, ale rozluźnił się trochę. — Harry jest w salonie, usiłuje powstrzymać… złych ludzi. Obiecałem mu, że cię odnajdę i przyprowadzę.

— Tatuś? — Blondynek pisnął cicho, wyciągając piąstkę w ust. — Zabiorą mnie znowu?

— Tatuś? — Coś zaskoczyło w głowie Weasleya. — Draco szuka cię wszędzie i bardzo się martwi. Nikt cię nie zabierze, obiecuję. — Ostrożnie, aby nie spłoszyć chłopca, chwycił go pod pachy i wziął na ręce. Magia osłon go przygniatała. Czuł jak wyginają się w ostatecznej walce. Odetchnął z ulgą, gdy małe ręce oplotły jego szyję.

Tylko kilka sekund zajęło mu dotarcie do salonu, gdzie Harry nadal walczył z barierami. Wyraz niesamowitej ulgi, jaka pojawiła się na jego twarzy, powiedział mu, jak wiele znaczy dla niego to dziecko.

— Wynosimy się stąd. — Chwycił z kominka proszek i spojrzał na przyjaciela.

— Tatuś! — Chłopiec szarpnął się w jego ramionach.

— Gdzie jest Draco? — Twarz Harry'ego była czerwona z wysiłku, a mokre od potu kosmyki włosów kleiły się do czoła.

— W ogrodzie. Harry, do cholery to zaraz padnie, uciekajmy! — Ron mocniej przycisnął do siebie szamoczącego się chłopca.

— Tata! Chcę do taty! Harry, powiedz mu! — Drobne pięści uderzyły w jego ramiona.

— Sam, pójdziesz z Ronem, zabierze cię do wujka Severusa. — Potter spojrzał ostro na Weasleya.

— Harry…

— Idź już, do cholery, nie zostawię go tutaj samego! — Potter odwrócił się od niego plecami w momencie gdy ostatnia pieczęć rozbłysła jak fajerwerk. Ron zaklął i wskoczył do kominka, znikając z wrzeszczącym chłopcem w zielonych płomieniach.

***

Pusta klasa wyglądała dokładnie tak, jak kilkanaście minut temu, gdy wpadli tutaj z Malfoyem i Harrym. Weasley spojrzał na zapłakane dziecko i stłumił kolejne przekleństwo. Kurwa! Zostawił tam swojego najlepszego przyjaciela!

— Tata! Zabierz mnie z powrotem! — Sapnął gdy mały bucik zetknął się z jego kolanem w zadziwiająco mocnym kopnięciu. Cholera, zupełnie zapomniał, że trzyma na rękach Malfoya. Młody czy stary, to nadal był potomek Ślizgonów i najwyraźniej właśnie sobie o tym przypomniał, robiąc siniaki na jego ciele. Snape! Harry mówił, żeby zabrać dzieciaka do Snape'a.

— Cicho, mały. Idziemy do… wujka Severusa. — Pogładził go niezdarnie po jasnych włosach i aportował się wraz z nim tuż przed komnatami Mistrza Eliksirów. — Snape! — krzyknął głośno, aż Sam wzdrygnął się i przestał szamotać. — Otwieraj! I lepiej żebyś tam był, bo… — Obraz przesunął się cicho, a w dziurze ukazała się pobladła z wściekłości twarz Mistrza Eliksirów.

— Weasley, co… — Urwał, patrząc w zdumieniu na chłopca, który automatycznie wyciągnął do niego ręce. — Samuel? — Odruchowo odebrał dziecko, które natychmiast zawinęło się wokół jego szyi. — Co się dzieje? — Poklepując delikatnie Sama po plecach, ponownie spojrzał na Rona. Tym razem w jego oczach nie było wściekłości, a strach. Przestraszony Snape? Merlinie, gdyby nie okoliczności, Weasley kontemplowałby tę chwilę długo i radośnie. Niestety w tym momencie nie było mu do śmiechu. — Gdzie Draco?

— Avery — to jedno słowo wystarczyło, aby Mistrz Eliksirów zrozumiał powagę sytuacji. — Wracam tam. — Ron odwrócił się w miejscu, chcąc aportować z powrotem do sali transmutacji.

— Mój kominek. — Snape cofnął się, przepuszczając go bez dalszych pytań. — Będzie szybciej. — Gryfon skinął głową w podziękowaniu. Godryku, świat stawał na głowie.

***

Harry był wykończony. Podtrzymywanie osłon okazało się trudniejsze niż przypuszczał. W dodatku stare bariery znalazły w nim doskonałe źródło mocy i niczym wampir energetyczny wysysały z niego magię. Kiedy ostatnia pieczęć została złamana, westchnął, czując jak moc powraca do niego, powoli sącząc się i łaskocząc delikatnie wrażliwą skórę. Uczucie naprawdę było przyjemne, jednak nie miał czasu zastanawiać się nad nim, gdyż nagle bariery zafalowały dziko i Potter poczuł jak osuwają się wolno, niemal pieszczotliwie wzdłuż ścian. Milimetr po milimetrze, w dół, aż do samej podłogi. Dom stał otworem.
Trzask aportacji sprawił, że odruchowo uskoczył i przeturlał się za kanapę, przylegając do niej plecami.

— Szukajcie chłopca! — Avery. Ten głos rozpoznałby wszędzie. Nienawidził go ze wszystkich sił. To przez niego zginęli Colin i Hanna.

— Co z Draconem? — zapytał ktoś, kogo Potter nie potrafił rozpoznać.

— Zabić.

— Jego…

— Nie obchodzą mnie rozkazy! To zdrajca! Najwyżej powiemy, że działaliśmy w obronie własnej — Śmierciożerca zarechotał głośno, po czym rozejrzał się dookoła. — Poootter — zanucił prawie pieszczotliwie. — Wiem, że tutaj jesteś, nie ukryjesz się przede mną, Złoty Chłopcze. — Głośno wciągnął powietrze nosem. — Czuję twój zapach, strach śmierdzi bardzo specyficznie. Wiedziałeś o tym, mały idioto? Confringo!

Fotel stojący z prawej strony Harry'ego wybuchł, a drzazgi rozprysły się wokół, rozcinając policzek chłopaka. Gryfon syknął i odruchowo przesunął się w bok. To był błąd. Jego ruch zdemaskował kryjówkę i tylko dzięki refleksowi uniknął kolejnej eksplozji, gdy sofa, za którą się ukrywał, wyleciała w powietrze. Z niepokojem spojrzał na leżącą nadal pod ścianą Victorię.

— Ach, wreszcie się widzimy. — Avery uśmiechnął się drapieżnie. Harry'emu przyszło na myśl, że mężczyzna wygląda o wiele starzej niż na swoje czterdzieści dwa lata. Jego włosy były brudne i tłuste. Nie obcinane od dawna, opadały strąkami na poznaczoną bliznami twarz. — Confringo!

— Ascendio! — Różdżka Śmierciożercy poderwała się w górę i zaklęcie uderzyło w sufit. Potter przywarł do ściany, gdy kawałki tynku posypały się na podłogę, wzniecając tumany kurzu i pyłu. — Expelliarmus! — wrzasnął, lecz Avery zdążył osłonić się tarczą. Gdzieś z boku dobiegły go krzyki i pobladł, uzmysławiając sobie, że to Draco walczy z nieznajomym. Jednym? Merlinie, miał taką nadzieję.

Expulso!

— Protego! — Jak długo mógł się bronić? Czuł jak jego mięśnie pulsują tępym bólem. Po walce o bariery był zmęczony nie tylko magicznie, ale i fizycznie. — Incarcerous! — Avery zręcznie przetoczył się po podłodze, unikając zaklęcia wiążącego.

— Jak niewinnie, panie Potter. Czy tego was właśnie uczono w szkółce Aurorskiej? Crucio!

— Protego Horriblis! — Harry poczuł jak znajoma magia otacza go, blokując jedno z najsilniejszych zaklęć torturujących. Draco… Dzięki Merlinowi, nic mu nie było.

— Malfoy, nieładnie wtrącać się do walki. — Avery ukrył się za regałem i sięgnął do kieszeni. W pokoju dało się słyszeć trzask aportacji i kolejnych trzech napastników pojawiło się na środku pokoju.

Drętwota! — Klątwa dosięgła pierwszego z nich, oszałamiając go tak, że z hukiem runął na stojący w pobliżu stolik, który załamał się pod jego ciężarem.

— Gdzie jest bachor? — Jeden z nich rzucił Incnedio na Draco, jednak ten odskoczył, szybko gasząc płonący rękaw.

— Za późno, nie dostaniecie go. — Harry schował się za gzymsem kominka, rzucając stamtąd kolejne zaklęcia.

— Harry? — głos Draco przepełniała troska.

— Ron go zabrał. — Nie miał czasu na tłumaczenie, gdyż kolejna klątwa właśnie świsnęła tuż obok jego głowy, osmalając mu kilka kosmyków.

— Kurwa! — Avery był najwyraźniej rozjuszony. — Wykończcie ich! — Harry skulił się, silniej przywierając do ściany. Teraz już nikt nie bawił się w poślednie zaklęcia. Dookoła słychać było prawdziwe czarnomagiczne klątwy.

— Doloris!

— Fulguris!

— Acies Solismus! — Harry usłyszał cichy jęk, gdy zaklęcie ostrzy dosięgło Draco. Wściekły wychylił głowę i spojrzał na winowajcę.

Avada Kedavra! — Mężczyzna runął, przygniatając swego towarzysza. Nie poczuł wyrzutów sumienia.

Everte Statum — Harry poczuł jak jego ciało zostaje odrzucone i boleśnie zderza się ze ścianą. Przez chwilę mrugał nieprzytomnie, próbując odegnać przeraźliwy ból w potylicy.

Avada Kedavra! — Zielona błyskawica wypaliła znak tuż nad jego głową, gdy osunął się na podłogę. To go otrzeźwiło.

Aresto Momentum! Relashio! — Mężczyzna stojący przed Averym zawył z bólu, płomienie ogarnęły jego ciało. Potter westchnął z ulgą, widząc przed sobą sylwetkę przyjaciela.

— Nic ci nie jest? — krzyknął Ron, chcąc przekrzyczeć wrzaski palącego się czarodzieja. Nadal nie spuszczał wzroku z Avery'ego, który ukrywał się wciąż za regałem, tworząc wokół siebie silną tarczę.

— Nie, jestem cały. Draco! Idź, zobacz co z Draco, tego zostaw mnie. — Złoty Chłopiec machnął ręką w stronę korytarza.

Weasley mruknął coś niechętnie i bokiem zaczął wycofywać się w stronę drzwi, za którymi najprawdopodobniej ukrywał się Malfoy. Dotarł prawie do ściany, nie odrywając spojrzenia od przeciwnika, gdy dobiegł go głos Ślizgona.

— Nic mi nie jest, Avery jest mój.

Ron westchnął z rezygnacją. Byli tacy sami, Draco i Harry, obydwaj chcieli dorwać Śmierciożercę i nie liczyło się to, jak bardzo są ranni. Blondyn wysunął się właśnie zza framugi, z jego ręki obficie kapała krew, jednak nadal ściskał w niej różdżkę.

— Zdrajca! — Avery rzucił klątwę w kierunku Ślizgona, jednak Ron zablokował ją Protego. Widząc wzrok Malfoya, wzruszył ramionami. Mógł nie ciskać zaklęciami we wroga, jednak to nie znaczyło, że będzie stał bezczynnie.

— Samuel?

— Ze Snape'm — mruknął na pytanie Draco.

— Dobrze. — Chłopak skinął głową i postąpił krok w stronę Śmierciożercy, przekraczając nadpalone ciało jednego z napastników. Z drugiej strony zbliżał się Harry. Obydwaj wyglądali jak dwa drapieżniki, które właśnie wypatrzyły sobie tę samą ofiarę. Najwyraźniej mężczyzna doszedł do tego samego wniosku, gdyż bariera ochraniająca opadła na ułamek sekundy, gdy postanowił się aportować.

Sectumsempra! — dwa okrzyki zlały się w jedno, a klątwa wystrzelona z dwóch różdżek połączyła się i uderzyła w Avery'ego tuż przed próbą aportacji. Siła, z jaką ciało uderzyło o regał sprawiła, że półki załamały się, a książki rozsypały wokół. Ron doskoczył do Harry'ego, łapiąc go w momencie, gdy ten się zachwiał.

Powoli skierowali się ku leżącemu. Weasley przyjrzał się mężczyźnie pod ścianą. Miał skręcony kark. Drugi zginął najprawdopodobniej od avady. Trzeci… Ze zwłok unosił się smród spalenizny. Stanął nad Averym i wciągnął ze świstem powietrze.

— Kurwa… — Nic innego nie przyszło mu do głowy. Dobrze wiedział jak działa zaklęcie, którym oberwał napastnik, jednak to, co leżało na podłodze, zabarwiając na czerwono białe kartki książek, nie było już człowiekiem. To był ochłap… czegoś. Połączone klątwy rozerwały go na strzępy, patrosząc tak, że Ron musiał odwrócić głowę, aby nie zwymiotować. Atak dzikiego zwierzęcia byłby mniej brutalny niż to, czego skutki miał przed oczami. Merlinie, miej w opiece tych, którzy staną na drodze współczarującym magom. Ostatni raz spojrzał na leżące resztki, które jeszcze przed chwilą były jednym z najgroźniejszych przestępców poszukiwanych od lat przez Ministerstwo.

— Szlag! — Malfoy kopnął leżącą pod jego stopami nogę. — Sukinsyn już nic nam nie powie.

— Należało mu się. — Oczy Harry'ego były zimne i pozbawione litości. — Kurewsko mu się należało.

— Zasługiwał na znacznie więcej. — Draco skinął głową. — Jednak teraz nie dowiemy się kto zaplanował atak.

— Dowiemy się, wcześniej czy później, ale się dowiemy. Na razie Sam jest w szkole i jest tam bezpieczny. Wracamy.

***

— Aurorzy już wiedzą o ataku. — Ron wszedł do komnaty i rozejrzał się uważnie. Co jak co, ale przebywanie w komnatach Snape'a nie było dla niego czymś zwyczajnym.

— Co im powiedziałeś? — Harry wykrzywił się, przełknąwszy eliksir wzmacniający. Jego twarz zdobiła cienka blizna, która niedługo miała zniknąć. Gdy wrócili, Snape bez zbędnych pytań zajął się ich ranami. Sprawiał przy tym wrażenie, jakby to, że musiał pozostać z Samuelem zamiast walczyć, wprawiało go w dziwną konsternację.

— Nic, wysłałem anonimową sowę z zawiadomieniem. — Weasley wzruszył ramionami. — Nie wiedziałem, co chcecie powiedzieć. — Usiadł na krześle i spojrzał na przyjaciela surowo. — Kim on jest?

— Kto? — Harry westchnął spinając się natychmiastowo.

— Nie udawaj głupiego, pytam o Samuela. To Malfoy, prawda?

— Trudno zaprzeczyć.

— Harry, nie wiem co jest grane, ale jesteśmy przyjaciółmi, myślałem, że mi ufasz. — Ron poruszył się nerwowo.

— Nie mogę… — Potter pomasował skronie, czując pulsujący ból w tylnej części głowy, który nie miał nic wspólnego z uderzeniem. Złożona Draco przysięga, pomimo że nie miała nic wspólnego z magią, była jednak zobowiązująca.

— Do diabła, stary…

— Złożył przysięgę milczenia. — Malfoy niewiadomo kiedy zjawił się w pokoju i stał oparty o ścianę. Widząc pytający wzrok Pottera, uśmiechnął się lekko — Śpi, Severus dał mu eliksir słodkich snów.

— Szlag. — Ron przeczesał ręką włosy powodując, że ruda czupryna sterczała teraz na wszystkie strony.

— Zwalniam go z przysięgi.

— Co? — Harry uniósł głowę w zdziwieniu. — Nie możesz, nadal są…

— Nie. — Draco obandażowaną ręką potarł policzek. — Byłem idiotą. — Weasley wybałuszył na niego oczy. Malfoy przyznający się do tego, że jest kretynem, to coś zupełnie nowego. Nie żeby on sam o tym nie wiedział, jednak Fretka to zupełnie inna bajka. — Należało przenieść go tutaj, gdy tylko Lucjusz się obudził.

— Sądzisz, że on ma z tym coś wspólnego?

— Nikt inny nie wiedział. Poza tym, zastanów się… Avery? Po tylu latach nagle zjawia się u progu? To nie przypadek. Lucjusz… powinienem złożyć mu wizytę.

— Dlaczego twój stary chciałby zaatakować kogoś ze swojej rodziny? — Ron oparł łokcie na kolanach, pochylając się do przodu. — To się nie trzyma kupy.

— Samuel to jego syn.

— Kur… Co? Masz brata? — Weasley spojrzał na niego ze zdziwieniem, a potem przeniósł wzrok na Harry'ego, jakby szukając potwierdzenia.

— Nieślubnego. — Draco skinął głową.

— Ja pierdolę. — Ron potarł dłońmi twarz, po czym oparł się o krzesło. — Teraz rozumiem.

— A ja nie — Harry prychnął i poderwał się zdenerwowany. — Nie rozumiem, jak można chcieć zabić własne dziecko, nieważne, ślubne, nieślubne czy adoptowane.

— Malfoy pochodzi z rodziny czystokrwistej. To nie takie proste, Harry. Jest zasada, możesz zdradzać, ale nie możesz zostać na tym przyłapany. To przynosi hańbę nie tylko temu, który dopuścił się wiarołomstwa, ale i jego żonie — Weasley kontynuował, rzucając niespokojne spojrzenie na Ślizgona. — Najbardziej poszkodowana jest kobieta. Czarodzieje uważają, że jeżeli mężczyzna szuka zaspokojenia poza domem, oznacza to, że żona nie spełnia jego wymagań.

— To jakaś bzdura. — Potter słyszał coś podobnego od Draco, jednak potwierdzenie z ust Rona nadawało temu inny wymiar.

— Pomyśl o Narcyzie. Jest piękna, uważana za jedną z najbardziej pożądanych czystokrwistych. Każda czarownica zazdrości jej urody i bogactwa. Jeżeli wyszłoby na jaw, że jej mąż szukał rozkoszy w ramionach kochanki, jej pozycja zostałaby zachwiana. Wszystkie rodziny, które z zazdrością patrzyły na nią, miałyby używanie. Zresztą, facet nie miałby lepiej, chociaż jeżeli chodzi o Lucjusza… — zawahał się i urwał.

— Gorzej już nikt o nim nie pomyśli, nie krępuj się, wszyscy doskonale o tym wiemy. Niemniej, Lucjusz nadal nade wszystko ceni sobie nazwisko i nawet gnijąc w Azkabanie, nie dopuściłby do tego, aby ujawniono jego małżeńską zdradę. — Malfoy osunął się po ścianie i usiadł na podłodze. Ron przekrzywił głowę, przyglądając mu się uważnie. Ten dzień był zdecydowanie pełen niespodzianek, a było dopiero południe.

— Co teraz? Gdzie go ukryjesz? — Harry podszedł do Draco i usiadł obok niego, patrząc z troską. Weasley przygryzł wargę, obserwując ich ostrożnie.

— Nigdzie. Pamiętasz? Tutaj jest bezpiecznie. — Cokolwiek Ślizgon miał na myśli, Harry skinął głową w potwierdzeniu.

— Będziesz musiał mu powiedzieć…

— Wiem. — Draco westchnął i oparł głowę o ścianę, przymykając oczy. — Porozmawiam z nim, kiedy się obudzi. Nie mogę ukrywać go w komnacie, a już nigdy nie pozwolę mu mieszkać gdzieś daleko, to niebezpieczne.

— Co z Narcyzą? — Ręka Harry'ego spoczęła na łydce Malfoya, po sekundzie zaczęła przesuwać się tam i z powrotem w wolnym, relaksującym rytmie. Ron stwierdził, że przyjaciel robi to zupełnie bezwiednie, jakby chciał sprawdzić, czy siedzącemu przy nim mężczyźnie na pewno nic nie jest.

— Skoro Lucjusz zdołał zaplanować atak, musiał jakoś porozumieć się z dawnymi znajomymi. — Spojrzał na Gryfona znacząco.

— Sądzisz, że zrobił to przez twoją matkę? — Harry zmrużył oczy w niedowierzaniu.

— On leży w szpitalu, nie może się kontaktować z nikim poza rodziną. Severus miał problemy, aby uzyskać zezwolenie na wizytę. Tylko dzięki swoim znajomościom i reputacji mógł to zrobić. Jedyne wytłumaczenie jest takie, że Narcyza wie już o wszystkim i mu pomogła. — Zaśmiał się gorzko. — Na pewno teraz nienawidzi go za to, co zrobił, ale jemu i tak jest wszystko jedno, w końcu żyć już z nią nie będzie. Jest sprytny, doskonale wiedział, że mu nie odmówi. Jako pierwsza rzuciłaby avadę na dowód niewierności męża.

— Wiesz, że to chore? — Ręka Pottera spoczęła w końcu na kolanie Draco.

— Nie, po prostu malfoyowskie. — Blondyn przewrócił oczami i sięgnął do włosów Harry'ego, przeczesując je palcami. — Powinieneś się wykąpać, masz tynk na sobie, wyglądasz jakbyś osiwiał. Nie sądziłem, że aż tak się o mnie martwiłeś. To naprawdę słodkie z twojej strony.

— Widzę, że już wróciłeś do siebie. — Gryfon trzepnął go w ramię i uśmiechnął się szeroko.

— To cały czas byłem ja — prychnął. — Uratowałem twój zgrabny tyłek przed Cruciatusem, możesz do mnie mówić „mój bohaterze".

— Oczywiście, Draco. Przypomnij mi o tym, jak będę odpowiednio nawalony. — Harry uniósł wzrok do sufitu.

— Wtedy zmuszę cię do innych rzeczy. — Draco zsunął rękę na jego brodę i uniósł ją, przyglądając się zaczerwienieniu na policzku. — Masz szczęście, że nie zostanie blizna. Chociaż właściwie powinienem żałować. Bylibyśmy jak piękny i bestia, wszyscy by wzdychali z zazdrości nad moją urodą i szlachetnością.

— Ekhm… — Ron podniósł się z krzesła i ruszył w ich kierunku. — Ja tutaj jeszcze jestem.

— Wiemy, Weasley. Trudno cię przegapić, zwłaszcza, że twoje włosy śmiało mogą konkurować jaskrawością z pochodnią. — Draco również wstał, otrzepując szatę i krzywiąc się na jej fatalny stan.

— Wolałem się przypomnieć. Jeszcze chwila i zaczęlibyście się całować. Dzisiejszy dzień wyczerpał limit obrzydliwości dla wzroku, jeszcze jedna rzecz i mógłbym się w sobie zamknąć. — Rudzielec westchnął teatralnie. — Dobra, idę do siebie, muszę się przebrać i coś zjeść. Nie jadłem dziś śniadania. — Ruszył w stronę drzwi, przyklepując po drodze włosy.

— Czekaj… — Zatrzymał się i spojrzał pytająco na Malfoya, który z nieodgadnionym wyrazem twarzy zbliżył się do niego.

— Dziękuję… — Wyciągnął rękę w kierunku mężczyzny — Ron.

— Polecam się na przyszłość… — Jak na arystokratę Ślizgon miał naprawdę mocny uścisk. — Draco. — Westchnął i spojrzał z irytacją na siedzącego nadal na podłodze Harry'ego. — No i czego tak suszysz zęby… Kurde, ależ jestem głodny — jęknął i szybko zniknął za drzwiami.

— Zawstydziłeś go. — Malfoy pokręcił głową z politowaniem, patrząc na rozradowaną twarz Pottera. — I faktycznie, szczerzysz się jak idiota. Uważaj, bo ci tak zostanie i wizerunek Złotego Chłopca zamiast zdobić pamiętniki nastoletnich czarownic, zawiśnie w Świętym Mungu na oddziale magicznej chirurgii szczękowej.

— Jako reklama? — Harry podniósł się i zbliżył do wyjścia.

— Jako przestroga, nie pochlebiaj sobie. — Draco przewrócił oczami.

— Jasne, jak mogłem być tak naiwny. — Przystanął obok niego i spoważniał. — Chcesz, żebym z tobą został?

— Nie. — Z oczu Ślizgona również zniknęły radosne błyski. — Wolałbym poradzić sobie z tym sam.

— On zrozumie, to bystry chłopak.

— Wiem, ma wspaniały charakter. Chociaż to dziwne, zważywszy na to, czyja krew płynie w jego żyłach. — Draco uśmiechnął się lekko.

— Myślę… — Harry zatrzymał się z ręką na klamce. — Że to, co w nim najlepsze, zawdzięcza bratu — szepnął i cicho zamknął za sobą drzwi.

2 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniale, nawet Ron się tam pojawił to było wsoaniale, jeszcze jak razem na Averym użyli zaklęcia, Ron się przekonał że Severus nie jest taki zły, skąd śmierciożercy wiedzieli gdzie jest Samuel?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, no i nawet Ron się pojawił to było wspaniałe, jeszcze jak razem na Averym użyli zaklęcia, Weslay przekonał się, że Severus nie jest taki zły, ale skąd śmierciożercy wiedzieli gdzie jest Samuel?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń