Podziemna komnata oświetlona
była światłem magicznych pochodni. Przy stole trzech mężczyzn przyglądało się z
niewyraźnymi minami leżącemu na środku blatu sygnetowi.
— Jesteście pewni, że nie ma w
nim żadnej magii? — Siwowłosy czarodziej spojrzał uważnie na siedzącego obok
Shacklebolta.
— Oczywiście. Kiedy odnaleziono
Malfoya, miał go na palcu. Wszyscy wiedzą, że rodowych pierścieni nie da się
usunąć bez zgody właściciela, a jako że Lucjusz był w śpiączce, naturalnie
takowej nie otrzymaliśmy. Niemniej sygnet został prześwietlony pod każdym kątem
i nie znaleziono w nim żadnej mocy, poza zwyczajną sygnaturą właściciela.
Pozostawiono go więc, bo nie stanowił żadnego zagrożenia.
— Rozumiem. — Starszy czarodziej
skinął głową w zamyśleniu. — Wolfie — zwrócił się do drugiego mężczyzny. Jego
prawdziwe imię i nazwisko nigdy nie było wypowiadane ze względu na funkcję,
jaką sprawował. — Byłeś przy tym, jak pan Malfoy uciekł. Czy jesteś pewien, że
miał przy sobie pierścień?
— Oczywiście. — Młody mężczyzna
pogładził maskę leżącą przed nim na stole. — Stałem tuż obok i dokładnie go
widziałem. Obracał go na palcu, jakby sprawiała mu przyjemność obecność tej
błyskotki. Nie zwróciłem na to uwagi, gdyż w aktach wyraźnie było podkreślone,
że nie posiada żadnej magii.
— Jakim więc cudem, po
przeszukaniu izolatki znaleźliście go ukrytego w materacu? — Niewymowny był
starym mężczyzną, jednak jego oczy nadal były bystre i przenikliwie wpatrywały
się w Cienia.
— Istnieje tylko jedno
wyjaśnienie, sygnety były dwa. Ktoś musiał podejrzanemu dostarczyć drugi.
— Tak… — Starzec w zamyśleniu
pogładził krótką, siwą bródkę. — Zastanawia mnie, dlaczego aurorzy pełniący
straż niczego nie zauważyli. Każdy wchodzący był przecież sprawdzany. W dodatku
osłony powinny były zareagować na świstoklik.
— Zgadza się. — Shacklebolt
odchylił się na krześle, splatając ramiona na piersi. Jego ciemna twarz była
zamyślona. — Wszyscy jednak wiemy, że rzecz dotyczy Malfoyów. To potężna
rodzina, jedna z najsilniejszych pod względem poziomu mocy. Sam dwór obłożony
jest tak skomplikowanymi zaklęciami ochronnymi, że nawet nam nigdy nie udało
się ich złamać. Dopiero dzięki pomocy Draco Malfoya mogliśmy przeszukać go po
bitwie o Hogwart. Większość zabezpieczeń oparta jest na magii ofiarnej,
stworzonej już przez przodków Lucjusza. Tylko ktoś spokrewniony z rodem mógł
bez przeszkód dostać się do środka. Mówiąc spokrewniony, mam na myśli czystą,
nie skażoną krew. Na tę chwilę taką mają tylko Draco i Narcyza, która jako żona
automatycznie została objęta magią ochronną.
— Jak to się wiąże z sygnetem? —
Niewymowny na powrót zwrócił wzrok na okazałą błyskotkę spoczywającą na blacie.
— Zmierzam do tego, że tak silny
magicznie ród nie miał większych problemów, aby stworzyć niewykrywalny
świstoklik. Ośmieliłbym się nawet założyć, że był w posiadaniu rodziny od
dawna, przekazywany z ojca na syna. Jeżeli pierścień reagował tylko na
sygnaturę Malfoya, w rękach innych ludzi był po prostu zwykłym kawałkiem złota.
Dlatego też spokojnie można było go wnieść do szpitala, a Lucjusz uaktywnił go
w momencie, gdy opadły osłony.
— Tak, na tę chwilę to jedyne
racjonalne wyjaśnienie. — Cień skinął głową. — Pytanie brzmi, kto mógł to
zrobić? O ile wiem, od chwili obudzenia odwiedziły go tylko dwie osoby. Jego
syn Draco Malfoy i Severus Snape.
— Obydwaj byli w Zakonie,
walczyli przeciwko niemu, nie mamy podstaw do podejrzeń. Pan Draco otwarcie
potępił działania ojca i to dzięki jego informacjom…
— To wszystko prawda, Kingsley —
Wolfie zgodził się szybko. — Jednak miało to miejsce ponad pięć lat temu. Od
tego czasu wiele się zmieniło. Był jego synem. Zagwarantujesz nam, że nie
zadziałały tutaj wyrzuty sumienia?
— To mąż Harry'ego Pottera,
bohater wojenny!
— Owszem, co nadal nie zmienia
faktu, że to Malfoy.
— Nie możesz zwalać winy na
chłopaka tylko dlatego, że jego ojciec był Śmierciożercą. Pracowałem z nim
podczas wojny i mogę powiedzieć, że poznałem go lepiej niż ty. Nie uwierzę w
jego zdradę. Poza tym, Draco był przesłuchiwany niedawno pod veritaserum i nie
wykazywał żadnych oznak nagłego wzrostu uczuć rodzinnych względem oskarżonego. —
Czarnoskóry mężczyzna potrząsnął w zdenerwowaniu głową.
— Dobrze. — Wolfie uniósł ręce
do góry w geście zgody. — Masz prawo do własnego zdania. Jednak pozostaje
jeszcze Severus Snape. Nie zaprzeczysz, że w przeszłości był przyjacielem
Lucjusza.
— Oczywiście, że nie. Był też
szpiegiem przez wiele lat. Gdyby kiedykolwiek chciał ratować skórę Malfoya,
zrobiłby to wcześniej. Snape jest uparty i pamiętliwy, on nie zmienia zdania z
dnia na dzień. To twardy i nieugięty człowiek, można go nie lubić, jednak nikt
nie podważy jego lojalności. Zresztą… — Shlacklebolt skrzywił się lekko. —
Mistrz Eliksirów i wyrzuty sumienia… Nie, zbyt niewiarygodne.
— Jak możesz być tak pewien?
Byli jedynymi, którzy…
— Znam obu, brałem udział w tej
wojnie, kiedy ty — wskazał palcem na Cienia — nadal byłeś w szkółce aurorskiej!
— To tylko znaczy, że masz
skrzywione spojrzenie na sprawę, jesteś nieobiektywny i…
— Panowie! — Odgłos dłoni
uderzających o blat skutecznie zdusił w zarodku zbliżającą się kłótnię. Obydwaj
spojrzeli na Niewymownego z ogniem w oczach. — To nie czas na animozje. Stoimy
po tej samej stronie, a rzucanie podejrzeń też niczego dobrego nie przyniesie.
Musimy mieć dowody. Niepodważalne dowody. — Klasnął w ręce i do komnaty wszedł
jeden z aurorów. Przystanął przy drzwiach, pochylając głowę w powitalnym
geście. Na jego widok Cień odwrócił się plecami i pospiesznie założył leżącą na
stole maskę.
— Gordonie, byłeś jednym ze
strażników pana Malfoya.
— Tak. — Mężczyzna patrzył
pewnie i bez skrępowania na siedzących przy stole: Szefa Aurorów, Cienia i
Niewymownego.
— Miałeś również wartę w dni,
kiedy pojawili się tam panowie Severus Snape i Draco Malfoy.
— Oczywiście. Jednak nie
przybyli razem. Ich wizyty dzieliło kilkanaście dni. Draco Malfoy odwiedził
ojca w czasie, gdy mężczyzna przebywał jeszcze w śpiączce i nic nie wskazywało
na jego powrót do zdrowia.
— A Severus Snape? — Starzec
przyglądał mu się uważnie.
— Trzy dni po przebudzeniu, o
ile dobrze pamiętam. — Mężczyzna zmarszczył czoło, szukając czegoś w pamięci.
— Rozumiem. — Niewymowny
zamyślił się na chwilę, po czym ponownie wbił wzrok w aurora. — Gordonie, czy
istnieje… Hmm… Czy jest jakakolwiek możliwość, że jeden z nich dostarczył
więźniowi świstoklik?
Auror zamrugał oczami w geście
niedowierzania. Przez moment otwierał i zamykał usta, jakby był zbyt
zaszokowany tym, co usłyszał, po czym odetchnął głęboko i zmrużył oczy, jakby
nagle coś go zirytowało.
— Oczywiście, że nie! Każdy, kto
wchodził, był dokładnie prześwietlany. Nawet magomedycy i pielęgniarki były
poddawane procedurze. Mogę zapewnić, że ani pan Draco Malfoy, ani pan Severus
Snape nie mieli możliwości dostarczenia jakiegokolwiek świstoklika do środka. —
Jego głos był ostry i słychać w nim było głęboką urazę. — Jestem aurorem od
dwudziestu jeden lat i mogę panów zapewnić, że nigdy dotąd nie znalazłem się w
sytuacji, w której podważono moje kompetencje.
— Spokojnie, Gordonie. — Shacklebolt
spojrzał na mężczyznę uspokajająco. — Nikt nie wysuwa przeciwko tobie — ani
innym aurorom żadnych oskarżeń. Po prostu musimy uzgodnić, w jaki sposób
fałszywy sygnet dostał się w ręce pana Malfoya.
— Rozumiem. — Auror odetchnął i
rozluźnił się nieco. Skoro jego szef nie miał żadnych zarzutów pod jego
adresem, mógł spokojnie odpowiedzieć na pytania. — Każdy wchodzący musiał
oczywiście oddać różdżkę. Nie dotyczyło to służby medycznej, jednak wtedy
zawsze przy badaniu asystował któryś z nas. Zarówno Mistrz Eliksirów, jak i syn
tego Śmierciożercy, zostali dokładnie sprawdzeni. Zgodnie z procedurą
przeszukano ich i rzucono zaklęcie prześwietlenia, które pokazywało dokładnie,
co ma przy sobie odwiedzający. W końcu zabić można nie tylko za pomocą różdżki.
Bariery zapobiegały rzucaniu klątw i wszelkich zaklęć mających na celu
zaszkodzenie zatrzymanemu. Mogę zapewnić, że żaden z nich nie posiadał przy
sobie pierścienia. Mogę też z całkowitą pewnością powiedzieć, że poza szatami,
nie posiadali oni przy sobie niczego. Najwyraźniej znali przepisy i
przygotowali się przed wizytą, opróżniając kieszenie.
— To raczej powinno rozwiać
twoje wątpliwości. — Shacklebolt rzucił ostre spojrzenie Cieniowi, który
spokojnie wzruszył ramionami. — Zapewniam cię, że moi ludzie są bardzo dobrze
wyszkoleni.
— Miałem prawo być podejrzliwy.
— Oczywiście. — Spokojnie
zgodził się Kingsley. — To jednak sprowadza nas znowu do punktu wyjścia. Skąd
Malfoy miał sygnet, skoro nikt więcej go nie odwiedzał?
Mężczyzna przy drzwiach poruszył
się niespokojnie, zwracając tym samym uwagę trzech mężczyzn na swoją osobę.
— Chcesz nam powiedzieć coś
jeszcze, Gordonie? — Niewymowny skinął ręką zachęcająco.
— Właściwie to nic takiego —
mruknął z wahaniem auror.
— Czasami pozornie zupełnie
nieistotna rzecz może stanowić punkt, po którym następuje przełom. — Kingsley
wstał i podszedł do podwładnego, kładąc mu rękę na ramieniu. — Cokolwiek
powiesz, może mieć znaczenie.
— Więc… kilka dni przez datą
przeniesienia pana Malfoya, zjawił się pan Dawlish.
— Dawlish? — Kingsley spojrzał
zaskoczony na aurora. — Po co?
— Przyniósł dokument dotyczący
rozprawy, która miała się odbyć. — Zerknął niepewnie na szefa Biura Aurorów. —
Czary potwierdziły autentyczność ministerialnej pieczęci, posiadał też ważną
przepustkę. Zgodnie z przepisami pozostawił różdżkę, jednak prawo zakazuje
rzucania czarów prześwietlających na wysokich urzędników państwowych.
Posłużyliśmy się więc tylko standardową magią śledzącą, ale nie wykryła ona
żadnych czarodziejskich przedmiotów. Drzwi były cały czas otwarte, więc
mogliśmy obserwować co dzieje się wewnątrz. Nie zauważyliśmy niczego
podejrzanego.
— Czyli pan Dawlish podszedł,
położył pismo na stole i wyszedł?
— Właściwie to najpierw je
upuścił. Pan Malfoy nie jest już tak sprawny ruchowo jak dawniej i nie zdążył
go chwycić.
— A więc dostarczył je prosto do
rąk podejrzanego. — Shacklebolt potarł w zamyśleniu brodę. — Dziękuję,
Gordonie, bardzo nam pomogłeś. Możesz odejść. Pamiętaj jednak, że w dalszym
ciągu obejmuje cię przysięga milczenia w sprawie tego dochodzenia.
— Oczywiście. — Mężczyzna skinął
przełożonemu, a następnie dwóm siedzącym przy stole, po czym opuścił
pomieszczenie. Szef Biura Aurorów odwrócił się wolno w stronę swych rozmówców i
spojrzał na nich ponuro.
— Czy któryś z was wie coś o
piśmie wystosowanym do Lucjusza Malfoya przez ministerstwo? — Obydwaj pokręcili
przecząco głowami.
— Dawlish, co? — Wolfie
westchnął ciężko. — Naprawdę, trudno mi uwierzyć.
— Nie rzucajmy pochopnych
oskarżeń, zanim nie porozmawiamy z nim osobiście. — Niewymowny zastukał palcami
w blat stołu. — Myślę, że spotkamy się tutaj o szesnastej, wraz z podejrzanym i
wtedy zadecydujemy, co jest prawdą, a co tylko naszymi domysłami.
— Co z rodziną Lucjusza?
Powinniśmy ich powiadomić?
— Nie, na razie ta sprawa jest
ściśle tajna. Niech myślą, że Lucjusz jest w naszych rękach.
— Ależ… Powinniśmy uprzedzić
chociaż jego syna. Malfoy może chcieć się zemścić za zdradę. — Kingsley nie
wydawał się przekonany. — Chłopak może być w niebezpieczeństwie, nie
zapominajmy też, czyim jest mężem.
— Dokładnie. Pan Draco ma lepszą
ochronę, niż my moglibyśmy mu zapewnić. — Cień uśmiechnął się pod nosem. — Poza
tym wątpię, aby Lucjusz sobie z nim łatwo poradził. Nie zapominajmy, że teraz
Malfoy Junior dzieli magię z najpotężniejszym czarodziejem naszych czasów. —
Widząc, że Shacklebolt nadal wygląda, jakby miał wątpliwości, wstał i podszedł
do niego. — Rzucimy zaklęcie monitorujące na okolicę przy szkole. Jeżeli
Lucjusz pojawi się w jej pobliżu, wpadnie w pułapkę.
— Postanowione. — Niewymowny
również podniósł się ze swego miejsca. — Na razie ta sprawa zostaje objęta
ścisłą tajemnicą i zajmą się nią Cienie i my dwaj. — Jeżeli Kingsley poczuł się
urażony wyłączeniem ze śledztwa swoich aurorów, nikt nie mógłby tego po nim
poznać. — Spotkanie uważam za zakończone. Kolejne odbędziemy w towarzystwie
pana Dawlisha.
***
— Accio różdżka Petersona. —
Harry zręcznie złapał przedmiot i położył go obok swojego talerza. Widząc
gniewny wzrok chłopca, spojrzał na niego ostro. — Otrzyma ją pan po zakończeniu
kolacji. Wymachiwanie nią w kierunku kolegów w czasie uczty jest niebezpieczne.
— Westchnął i na powrót zaatakował smakowitą pieczeń z zająca.
— Ktoś mógłby żywić złudne
nadzieje, że wreszcie stał się pan odpowiedzialny, Panie Potter. — Snape wytarł
ręce w serwetkę, sięgając po kielich z wodą.
— Cały czas się uczę, podczas
gdy niektórzy stoją w miejscu. To się nazywa rozwój. — Gryfon tego dnia
zdecydowanie był nie w humorze.
— Najwyraźniej szacunek dla
starszych nie obejmuje pańskiej edukacji.
— Proszę, trochę za późno na
lekcję dobrego wychowania, nie uważa pan? — Harry odsunął od siebie talerz,
straciwszy apetyt.
— Sprawia wam to przyjemność? —
Draco kopnął Pottera pod stołem, posyłając w jego kierunku wściekłe spojrzenie.
— Po prostu nie chcę zawieść
twojego chrzestnego. Czasami myślę, że prowokuje mnie specjalnie. — Wzruszył
ramionami. — Odnoszę wrażenie, że to lubi.
— Tak, przepadam wręcz za
obcowaniem z ludźmi na niższym poziomie intelektualnym, to daje mi poczucie
komfortu. — Snape spojrzał na niego ironicznie.
— Teraz już wiem, dlaczego tak
często rozmawia pan z Malfoyem. — Ron, przysłuchujący się do tej pory rozmowie,
rzucił wyzywające spojrzenie w kierunku Draco.
— Ron! — Hermiona spiorunowała
go wzrokiem, a Harry spojrzał na przyjaciela z irytacją. — Moglibyście
przestać, mamy dawać dobry przykład uczniom.
— Przecież nas nie słyszą. —
Rudzielec sam teraz wyglądał jak skarcone dziecko.
— Weasley, gdybyś dostawał knuta
za każdy idiotyzm, który wychodzi z twych ust, byłbyś teraz bogatym człowiekiem
— Draco nie mógł darować przytyku i jak zwykle odbił piłeczkę.
— Harry, zatrzymaj to, jesteśmy
profesorami. — Granger z przylepionym do ust uśmiechem, rzuciła mu spojrzenie
mogące kroić lód w kostki.
Potter zastanawiał się nad
odpowiedzią, gdy dobiegł go głos Neville'a.
— Pojutrze wigilia. — Chłopak
patrzył na nich dziwnie. — Czasami przez was czuję się, jakbym nadal chodził do
Hogwartu. Może porozmawiajmy o tym balu zamiast się kłócić. Parvati, mogłabyś
podać mi sól? — Spojrzał z uśmiechem na dziewczynę.
— Proszę. — Hinduska sięgnęła po
solniczkę, przysuwając ją bliżej Longbottoma. — Właśnie, miałam zapytać, czy
zapraszacie kogoś z zewnątrz. — Uśmiechnęła się delikatnie.
— Tak, pewnego wysokiego,
ciemnowłosego pana. Jest naprawdę bogaty, ma poczucie humoru…
— Potter! — Tym razem łokieć
Ślizgona trafił go między żebra. Jęknął cicho, patrząc na niego z wyrzutem.
— Ma siedemdziesiąt dwa lata i
jest jednym z inwestorów — dokończył spokojnie. — Draco, bo pomyślę, że jesteś
zazdrosny.
— O tak, o niczym więcej nie
myślę, jak o przeganianiu adoratorów spod twojego okna. — Blondyn przewrócił
oczami, a Parvati zachichotała cicho.
— Merlinie… — Cichy jęk
dochodzący od strony Snape'a sprawił, że wszyscy spojrzeli w kierunku Mistrza
Eliksirów. Potter wbrew sobie zaczął się śmiać. Severus wyglądał, jakby się
zastanawiał, co właściwie tutaj robi i za jakie grzechy przyszło mu obcować z
tak mało rozgarniętym towarzystwem.
— Oczywiście zaszczyci nas pan
swoją obecnością. — Harry skinął głową w kierunku profesora.
— O niczym bardziej nie marzę. —
Wzrok Snape'a mógłby zabijać.
— Wspaniale. — Justin siedzący
obok Hermiony albo był całkowicie ślepy, albo — co było bliższe prawdy —
zupełnie zignorował sarkazm Severusa. — Właściwie ty, Harry, jako dyrektor
będziesz zmuszony otworzyć bal. Miło by było, gdyby twój drugi taniec należał
do ojca chrzestnego Draco, to podkreśliłoby więzi rodzinne.
Harry poczuł jak widelec wysuwa
mu się ze zmartwiałej dłoni. Z wyrazem najgłębszego przerażenia spojrzał na
kolegę. Zwariował?! Rozpaczliwie rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu pomocy i
napotkał roześmiane oczy Draco.
— Odbiło ci? — wrzasnął, a kilku
najbliżej siedzących uczniów spojrzało na niego z zaciekawieniem. — Zupełnie
postradałeś rozum… nie będę… nie zatańczę… z nim!
— Ależ, panie Potter, nie
przystoi odmawiać najbliższej rodzinie. Właściwie… dopóki mój karnet nie jest
jeszcze zapełniony… — Snape znacząco zawiesił głos. Obok siebie Harry poczuł,
jak Malfoy zaczyna drżeć.
— Ale… ale… pan nie tańczy…
— Oczywiście, że tańczy, Severus
jest arystokratą. — Głos Draco był dziwnie stłumiony, jakby mężczyzna z trudem
artykułował kolejne wyrazy. To było dziwne, Ślizgon nigdy nie miał problemu z
wysłowieniem się.
— Ja… — Harry poczuł jak stróżka
potu spływa mu po karku. — Żartujecie, prawda?
— Nie potrafisz tańczyć, Harry? —
Malfoy wpatrywał się intensywnie w serwetkę leżącą na swoich kolanach.
— Oczywiście, że potrafię! To
nie o to chodzi! Nie będę… nie… Nie będę tańczyć ze Snape'em! — Odgłos
upuszczanego widelca sprawił, że spojrzał w kierunku Rona dokładnie w chwili,
gdy przyjaciel nurkował pod obrusem.
— Jak widzisz, Draco, naprawdę
się starałem, jednak twój mąż odmówił. Wybaczysz mi zatem, że udam się do swych
komnat, by w ciszy kontemplować swój zawód. — Mistrz Eliksirów podniósł się z
krzesła i w końcu spojrzał na Pottera. — Quibus deerat inimicus, per amicos
oppressi* — mruknął i wyszedł.
— Co? — Harry zamrugał
gwałtownie, przenosząc spojrzenie na męża.
— Litości, ocknij się, Potter i
zdejmij ze mnie ten wzrok tęskniący za rozumem. — Draco wreszcie podniósł głowę
i spojrzał na bruneta. — Naprawdę uwierzyłeś, że Severus chciałby z tobą tańczyć?
Nie sądziłem, że w tym wieku jeszcze dasz się wkręcić Justinowi.
— Czyli on… on nie mówił
poważnie? — Gryfon poczuł jak przerażenie go opuszcza, a jego miejsce zastępuje
złość na Finch—Fletchleya i wszystkich obecnych przy stole. Wyglądało na to, że
świetnie się zabawili jego kosztem.
— Doprawdy, jakkolwiek byłby to
niezapomniany widok, bardziej zależy mi na żywym Severusie niż na jego trupie. —
Draco przewrócił oczami, tłumiąc śmiech. — Weasley, jeżeli przestałeś już
udawać żabę, może wyjdziesz spod stołu. Twój rechot wstrząsa zastawą.
— Bardzo śmieszne, naprawdę
baardzo śmieszne. — Harry nie wiedział, czy ma czuć się obrażonym, czy może
dołączyć do rozbawionego towarzystwa. Dylemat rozwiązała zaczerwieniona do
granic możliwości twarz Rona, który w końcu znalazł widelec i wynurzył się z
odmętów białego obrusa.
Harry wybuchnął śmiechem.
***
— Weasley, zaprosiłeś Granger na
bal? — Draco wraz z Harrym i Ronem przemierzali opustoszały korytarz,
zmierzając do swoich komnat.
— Niby po co miałbym to robić? —
Rudzielec spojrzał na niego podejrzliwie, szukając w tym zdaniu ukrytej
prowokacji.
— Może dlatego, że byłoby jej
miło? — We wzroku Malfoya było coś pomiędzy ciekawością, a pobłażliwością.
— Przecież i tak na nim będzie. —
Ron niepewnie zerknął na Harry'ego, szukając u niego ratunku, jednak brunet
tylko wzruszył ramionami.
— Co nie znaczy, że nie mógłbyś
tego zrobić. — Draco uniósł brew, obserwując rumieniec powoli wypełzający na
oblicze Gryfona. — Czasami zastanawiam się, czy wy, Gryfoni, jesteście tępi z
urodzenia, czy tej sztuki was uczą.
— Ej, nie obrażaj mnie. —
Spojrzał na niego z oburzeniem. — Mionka to moja przyjaciółka. Na pewno to
wymyśliłeś. Podpuściliście Harry'ego, a teraz chcesz zakpić sobie ze mnie!
— Nie ekscytuj się Weasley. —
Oparł się o poręcz schodów i splótł ręce na piersi. — Mam nadzieję, że nie
będziecie mieli nic przeciwko, jeżeli zaproszę mojego przyjaciela? Chodził do
Beauxbatons i zdobył najwyższą ocenę z SUM—ów. Jestem przekonany, że szybko
znajdą wspólne tematy.
— To szkolny bal, nie wolno ci
zapraszać jakichś znajomków. — Ron spojrzał na niego nieufnie.
— Fabien jest zainteresowany
naszą szkołą. Przysłał mi w tej sprawie list, w którym wyraził chęć inwestycji.
Chyba nie sądzisz, że to przegapię?
— Harry? — Gryfon spojrzał na
przyjaciela pytająco.
— Eee… Wiesz, Ron, im więcej
sponsorów tym lepiej dla nas. — Potter podrapał się po karku.
— No ale on chce, żeby Hermiona…
Przecież ona wcale nie zna tego Facośtam!
— Bal to idealna okazja, aby go
poznała. — Draco spojrzał na niego z politowaniem. — Poza tym myślę, że będzie
dla niego idealną partnerką. — Odwrócił się i nie żegnając z Gryfonem, powoli
wszedł na schody.
— Tak, no to dobranoc, Ron. —
Harry zerknął na przyjaciela współczująco i szybko dogonił męża.
— Naprawdę myślisz, że Hermiona
mogłaby spodobać się temu Francuzowi? — zapytał, gdy stanęli pod obrazem, na
którym wąż właśnie budził się ze snu.
Draco spojrzał na niego z
namysłem. Przez chwilę milczał, po czym pokręcił głową, jakby odganiał niechciane
myśli.
— Pod względem intelektualnym?
Jak najbardziej.
— Ale tak normalnie, jako
kobieta. Przecież jest ładna, nie mów, że tego nie dostrzegasz.
— Oczywiście, że dostrzegam. —
Draco przeszedł przez otwarte już przejście do komnat. — Jestem estetą.
— No to o co chodzi? — Gryfon
nie dawał za wygraną. — To przez to, że Hermiona pochodzi z mugolskiej rodziny?
Facet ma jakieś uprzedzenia? — Podparł się pod boki, jakby już szykował się do
walki.
— Harry… — Malfoy przystanął i
spojrzał na niego z rozbawieniem. — Nawet gdyby była czarownicą najczystszej
krwi, i tak nic by z tego nie wyszło, bo widzisz… Fabien jest gejem.
*A tych, którzy nie mieli wroga, uciskali przyjaciele.
Hej,
OdpowiedzUsuńciekawe czy coś wyciągną od Davis'a... jak mi tutaj to podpuszczali Harr'ego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, mam nadzieję, że coś wyciągną od Davis'a... jak tutaj to podpuszczali Harr'ego... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga