Harry od kilkunastu minut krążył
niespokojnie po salonie. Tuż po wyjściu Draco wezwał do siebie Mrużkę,
informując ją, że dzisiejszy obiad zje u siebie w towarzystwie męża. Skrzatka
spokojnie przyjęła jego nieskładne wyjaśnienia i skinęła głową, znikając równie
cicho jak się pojawiła. Potter miał nadzieję, że sprosta zadaniu i Malfoy nie
będzie mógł się do niczego przyczepić. Oczywiście nie pierwszy raz zapraszał
kogoś na obiad, jednak przeważnie odbywało się to w restauracjach i Gryfon nie
musiał przejmować się ewentualną kompromitacją.
Wszedł do łazienki i jeszcze raz
obrzucił swoje odbicie krytycznym spojrzeniem.
— Naprawdę sprawiasz mi wielką
radość, pojawiając się tutaj co minutę, jednak zaczynam się czuć jak na
karuzeli, a feeria barw, jakie zdążyłeś już sobą zaprezentować, powoli staje
się przytłaczająca. — Lustro jęknęło, gdy Harry po raz kolejny skrzywił się na
swój widok, rozpinając tym razem beżową koszulę.
— Cicho bądź, nie mam co na
siebie włożyć — warknął, usiłując przygładzić kosmyki włosów, sięgające już
niemal do ramion. — Wyglądam tragicznie.
— Tak, tak, Quasimodo, jesteś
gorszy niż dziewczyna. Przez długi czas czekałem, aż przyjdzie ten moment, gdy
postanowisz o siebie naprawdę zadbać. Marzyłem o tym, śniłem, snułem fantazje…
Cofam je wszystkie! Załóż tę koszulę, którą pierwszą tutaj przyniosłeś i
przestań jęczeć, Potter! Pomyślałby ktoś, że idziesz na pierwszą randkę —
prychnęło zwierciadło. — Doprawdy, twój mąż widział cię już w stanie całkowitej
ruiny, spoconego, zasapanego i lepiącego się. Nic go nie zdziwi.
— Zamknij się. — Harry zapiął
kolejną koszulę i obrócił się bokiem, wygładzając kołnierzyk. — Może być?
Lustro sapnęło i nie
odpowiedziało.
— Cholera jasna, gadasz przez
cały czas, a jak człowiek poprosi o pomoc, to nie masz nic do powiedzenia! —
Potter zirytowany spojrzał na zwierciadło, które odpowiedziało mu wkurzonym,
zielonym spojrzeniem spod opadającej ciemnej grzywki. Absurdalna sytuacja.
— Kazałeś mi się zamknąć.
— Ale teraz pytam, więc bądź
łaskaw mi odpowiedzieć.
— Może być — w głosie lustra
dało się wyczuć szczyptę ironii i niecierpliwości. — Jakbyś użył jeszcze czegoś
zapachowego, byłoby perfekcyjnie.
— Skąd wiesz, nie możesz tego
poczuć. — Harry posłusznie sięgnął do szafki i wyjął z niej czerwoną buteleczkę
Christian Dior Fahrenheit, którą dostał na urodziny od Hermiony.
— Nie pytaj. Nie lubię
wspomnień. Tylko nie przesadź, masz być subtelny, a nie pachnieć, jakbyś wpadł
z hukiem na półkę w perfumerii.
— Och, przepraszam. — Mężczyzna
użył wody i odstawił ją na miejsce. Nigdy się nie zastanawiał dlaczego jego
lustro mówi i posiada wiadomości, których raczej nie powinno mieć zwierciadło
wiszące przez cały czas w łazience. Ktoś kiedyś co prawda wspominał o duszach
zaklętych w przedmiotach, ale nigdy nie zagłębiał się w ten temat. — Dobra,
koniec.
— Dzięki Merlinowi, kolejna
zmiana garderoby i zacząłbym wrzeszczeć. — Tafla zamigotała lekko. — Właściwie
czym ty się tak przejmujesz, przecież już nieraz jedliście razem obiad.
— W Hogwarcie, w jadalni szkoły,
owszem. To coś innego.
— Racja. Mam tylko nadzieję, że
nie poprosiłeś tego pomylonego skrzata o dobór dań, bo wtedy nawet twoja
aparycja nie uratuje cię przed kompletnym blamażem. — Zwierciadło zachichotało
złośliwie.
— Poprosiłem Mrużkę, kiedyś
pracowała dla Barty'ego Croucha, który był dyrektorem Departamentu
Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów w Ministerstwie Magii. Zawsze była
niezwykle kompetentna. — Harry spojrzał na rozrzucone ubrania i machnięciem
różdżki odesłał je do szafy na wieszaki.
— Czasami jednak myślisz. Co
prawda rzadko, ale tym bardziej zwraca to uwagę.
— Naprawdę doceniam twój cięty
dowcip — Potter prychnął i wyszedł z łazienki.
***
Draco odłożył swoją
nauczycielską szatę i na jej miejsce włożył nową, z delikatnego, niemnącego
materiału w kolorze grafitu. Lekko wcięta, zapinana w pasie na jeden guzik, łagodnie
spływała miękką materią do kostek. Spojrzał na siebie krytycznie i z
westchnieniem zdjął ją i rzucił na oparcie krzesła. Nie, zbyt elegancka. W
końcu to tylko obiad z Potterem, nie będzie robił z siebie idioty i ubierał
się, jakby szedł na lunch z samym ministrem magii.
Absolutnie się nie denerwował.
W końcu czym? Obiad z Gryfonem,
nic nowego. Od czterech miesięcy siedzieli przy jednym stole i w otoczeniu
dzieciaków i nauczycieli spożywali posiłek. Nie istniało nic, co mogłoby go
zaskoczyć, wszystko to przecież już przeżył. Spojrzał na swoje ciemnografitowe
spodnie i z szafy wyjął czarną koszulę, ozdobioną delikatnym, pojedynczym
haftem w kolorze starego srebra przy kołnierzu i mankietach. Zrezygnował z
krawata, dochodząc do wniosku, że byłby on zbyt oficjalny.
Wcale się nie denerwował.
Po czterech miesiącach
małżeństwa nie miał ku temu żadnych powodów. Jedyne co mogłoby wyprowadzić go z
równowagi, to gdyby obiad zaserwował im ten pokręcony skrzat, Zgredek, od
którego kiedyś Potter uwolnił jego rodzinę. Może powinien przygotować sobie
jakiś eliksir na dolegliwości żołądkowe? Nie, nie będzie robił z siebie
widowiska, po prostu nie zje niczego, co będzie wyglądało podejrzanie, a potem
pokaże Harry'emu, jak podejmują gości Malfoyowie.
Nie denerwował się.
Właściwie o co chodziło
Severusowi? Obraził się, że odmówił spożycia z nim obiadu? Nie, na pewno nie.
To nie w jego stylu. Naprawdę mógłby się wysilić i postarać się zaakceptować
jego związek z Potterem. Draco wiedział, że to trudne, jednak skoro on
potrafił, to tym bardziej Snape powinien przynajmniej spróbować. W końcu to nie
on musiał spędzić z Gryfonem resztę życia. Malfoy przystanął i pozwolił swojej
wyobraźni ponieść się na wyżyny absurdu, w których Potter jest mężem Mistrza
Eliksirów i to jego zaprasza na obiad.
Niedorzeczna wizja.
To byłaby katastrofa,
wysadziliby szkołę szybciej, niż Longbottom zdążyłby wymówić słowo
„eliksiry", zwłaszcza, że zawsze się przy tym jąka. Harry i Severus…
trzaskająca magia, wieczne obelgi, różdżki w zaciśniętych dłoniach i mord w
oczach. O tak, to byłoby coś. Armagedon w czystej postaci. Nie mówiąc już o
sypialni… Draco zamrugał kilkakrotnie, gdy jego wyobraźnia podsunęła mu obraz
dwóch ciemnych głów pochylonych ku sobie i Pottera leżącego w tej swojej ulubionej
pozycji rób—co—chcesz z jedną nogą zgiętą i oczami zasnutymi mgiełką rozkoszy z
dłońmi mnącymi prześcieradło. Snape pochylony nad nim, jego dłoń błądząca po
oliwkowym udzie, długie palce sunące w kierunku…
Irytujące, anormalne,
nieziszczalne!
I bardzo dobrze! Na włochate
gacie Merlina, co w ogóle przychodzi mu do głowy?! Zdecydowanie ten zbliżający
się obiad ma na niego destrukcyjne działanie. Otrząsnął się i stwierdził, że
jest już spóźniony. Pokręcił głową, pozwalając pojedynczym kosmykom opaść swobodnie
na policzek. Tak, był przystojny, seksowny i młody. Jak bardzo by nie kochał
swego ojca chrzestnego, ten nie miał przy nim szans. Nie powinien był w ogóle
prowadzić tej rozmowy z Severusem, to przez nią snuje jakieś chore wizje. Obraz
przesunął się. Draco wyszedł na korytarz i stanął przed wejściem do komnat
Pottera. Wytarł spocone dłonie w spodnie i odetchnął, uspokajając oddech.
To wcale nie znaczyło, że jest
zdenerwowany!
***
Wszedł do środka i przystanął na
widok niedużego, okrągłego stolika stojącego obok okna. Najwyraźniej obiad przy
ławie umiejscowionej obok sofy nie odpowiadał wymaganiom Pottera. W myślach
przyznał mu słuszność.
— Spóźniłeś się. — Odwrócił się
w kierunku skąd dochodził głos Harry'ego. Mężczyzna stał niedbale oparty o futrynę
drzwi prowadzących do sypialni. Ubrany był w czarne spodnie z jakiejś miękkiej
tkaniny i ciemnozieloną koszulę, która w świetle nabierała delikatnych
szmaragdowych refleksów, idealnie podkreślając kolor oczu właściciela. Rozpięty
pod szyją kołnierzyk odsłaniał oliwkową skórę. — Powinieneś kupić sobie
zegarek.
— Po co? Przypominałby mi, że
czas ucieka, poza tym spóźnianie się jest w dobrym tonie. — Oderwał wzrok od
Gryfona i podążył do stołu.
— Uczniowie muszą być zachwyceni
— parsknął Harry, ruszając za nim.
— Jeżeli chodzi o lekcje, jestem
nadzwyczaj punktualny. Nie potrzebne mi grande entrée, aby zyskać ich uwagę. —
Draco odsunął krzesło i zajął miejsce przy stole.
— Sądzę, że nawet gdybyś zjawiał
się jako pierwszy, nikt by cię nie przegapił.
— Oczywiście, że nie. — Malfoy
spojrzał na siadającego naprzeciw niego mężczyznę. — Chyba nie miałeś co do
tego żadnych wątpliwości.
— Absolutnie. — Harry przewrócił
oczami ze śmiechem.
— Co na obiad? — Draco przesunął
palcami po delikatnym obrusie w kolorze écru z ciemniejszym o ton haftem.
— Szczerze mówiąc…
Z cichym „pop" tuż obok
stołu aportowała się Mrużka. Draco uniósł brew na widok jej granatowej sukienki
i idealnie wyprasowanego białego fartuszka. Tuż za nią pojawiły się kolejni
pracownicy trzymający dużą tacę, na której stała waza z parującą zupą. Skrzatka
szybko nalała do dwóch talerzy i obchodząc Harry'ego i Draco z lewej strony,
przed każdym z nich postawiła danie, po czym w milczeniu skłoniła się i
zniknęła w absolutnej ciszy.
— Interesujące. — Malfoy ze
stolika zdjął serwetkę i rozpostarł ją na kolanach. — Najwyraźniej Barty
wiedział jak wychowywać swoją służbę.
— Nie wiedziałem, że znasz
pochodzenie Mrużki. — Harry zanurzył łyżkę i ostrożnie spróbował. Uśmiechnął
się szeroko. Delikatny kalafior i groszek stanowiły podstawę zupy, dodatek
parmezanu tylko podkreślał jej wyjątkowy smak.
— Kiedyś, jako dziecko, bywałem —
stwierdził krótko Ślizgon.
— Rozumiem.
— Hmm… Co sądzisz o pozostaniu w
szkole na święta? — Draco ostrożnie wyławiał z zupy groszek, pozostawiając
kalafior.
— Nie mamy innego wyjścia, zbyt
dużo dzieci nie zgłosiło swojego wyjazdu, a to oznacza, że ponad połowa uczniów
ma zamiar spędzić ferie na miejscu.
— W warunkach, w jakich do tej
pory mieszkali, to raczej nie powinno dziwić. — Draco odłożył na chwilę łyżkę i
sięgnął po wodę stojącą w kieliszku.
— Tak, jednak powinniśmy coś
zrobić w tym kierunku. Sądzę, że samo przystrojenie zamku nie wystarczy.
Skrzaty już dostały wytyczne co do świątecznej kolacji, myślałem też o jakichś
drobnych prezentach. — Harry uniósł głowę i spojrzał na Malfoya, jakby szukał u
niego aprobaty dla swojego pomysłu.
— Hmm… — Blondyn podparł brodę
na ręce, zastanawiając się chwilę. — Nie wiem czy stać nas na bogate prezenty,
jednak jakaś drobnostka pod bożonarodzeniowym drzewkiem na pewno byłaby mile
widziana. Zdecydowanie zalecam coś praktycznego, ale nie związanego z nauką.
Coś, co ich zajmie.
— Jakieś gry? Książki?
— Tak. Wyposażyliśmy dormitoria,
jednak jest zima. Uczniowie spędzają całe dnie w pokojach. Nie bądźmy naiwni,
nie uczą się cały czas. Nuda to największa przyjaciółka wyobraźni.
— Wyobraźni… — Harry przypomniał
sobie lekcję, na której Edwin Clamp chciał sprawdzić czy działanie zaklęcia Wingardium
Leviosa ma coś wspólnego z wysokością, na jakiej dany przedmiot się
przemieszcza. W efekcie, gdyby nie bariery magiczne, jego młodszy kolega
wypadłby z drugiego piętra przez okno. — Tak, tej im nie brakuje. Nie lubisz
kalafiora?
— Lubię. — Draco spokojnie
nabrał łyżkę zupy wraz z jarzyną i uniósł do ust, z rozkoszą przymykając oczy. —
Najlepsze rzeczy zostawiam sobie na koniec — mruknął po przełknięciu.
Harry przyglądał się, jak Draco
je. Było w tym coś niesamowicie intymnego i erotycznego. Pierwszy raz zauważył
to, gdy chłopak jadł tort kremowy na urodzinach Samuela. Dziś miał okazję, nie
rozpraszany przez nikogo, przyglądać się jaką gracją i manierami się przy tym
wykazywał. Nawet gdyby nie widział, jego pierwszą myślą byłoby, że oto spożywa
posiłek z prawdziwym arystokratą.
— Zastanawiałeś się już nad
balem organizowanym w drugi dzień świąt? — Malfoy lekko przesunął w lewo pusty
talerz i spojrzał na Harry'ego pytająco.
— Balem? — Zdezorientowany
zamrugał kilka razy.
— Balem bożonarodzeniowym. Gdzie
ty żyjesz, Potter… — Draco odsunął rękę, pozwalając by Mrużka, która pojawiła
się w momencie gdy skończyli jeść, zabrała jego talerz i postawiła przed nim
smakowicie wyglądającą roladę drobiową ze szpinakiem, na aromatycznym grzybowym
sosie. Młode ziemniaki pieczone z rozmarynem spoczywały na półmisku obok.
— Pierwsze słyszę. — Harry
wzruszył ramionami, chwytając za widelec.
— Dyrektor szkoły — Draco
prychnął i odkroił kawałek mięsa.
— Skąd o tym wiesz?
— Granger — krótko stwierdził
Malfoy, nabierając dwa kartofle i przekładając je na swój talerz.
— Hermiona ci powiedziała? —
Potter zamarł w pół ruchu z uniesionym widelcem. To było dziwne. Sądził, że z
takim pomysłem przyjaciółka pierwsze przyszłaby do niego, a nie do Ślizgona.
— Wczoraj przy kolacji. — Skinął
głową, odkrawając kawałek mięsa. Wsunął kęs do ust, mrucząc z aprobatą. —
Sądziłem, że słuchasz, ale najwyraźniej omawianie z Weasleyem zeszłego sezonu
quidditcha było priorytetem.
— Faktycznie, wyłączyłem się na
chwilę. — Harry doskonale pamiętał ten moment. Rozmawiali z Ronem o jesiennych
rozgrywkach i wygranej Czerwonych Smoków, nowej drużyny, która pojawiła się
znikąd i szturmem zdobyła mistrzostwo. Nikt wcześniej o niej nie słyszał.
Pochodzili z Węgier i do tej pory nie brali udział w żadnych meczach. Na swoją
obronę mógł mieć tylko to, że temat był gorący, a on naprawdę rzadko miał czas,
aby poplotkować z przyjacielem. — Zatem co z tym balem?
— Granger go wymyśliła, żeby
zapewnić dzieciom rozrywkę. W Hogwarcie bale były organizowane rzadko, jednak
według niej, tutaj mogłyby stać się tradycją. — Draco otarł usta serwetką i
sięgnął po kieliszek z winem. — Jean Leon Cabernet Sauvignon? — Uniósł brew. —
Nie sądzę, abyśmy mieli to na składzie w szkolnej kuchni.
— Nie mamy. — Harry uśmiechnął
się lekko, również sięgając po kieliszek. Był pewien, że Malfoy doceni bogaty bukiet,
z aromatami kwiatów, przypraw i świeżych owoców oraz posmakiem dębu.
— Mocne i długie, z eleganckim
wykończeniem. — Draco uniósł dłoń jak do toastu. — Niesamowite, Harry Potter
koneserem. Jesteś niekończącą się księgą tajemnic.
— Lubisz tajemnice, Draco? Ja
uwielbiam, jestem urodzonym odkrywcą. — Harry zaśmiał się zmysłowo, a Malfoy
poczuł jak po plecach przebiega mu dreszcz podniecenia. — Jestem Chłopcem Który
Przeżył, pamiętasz?
— Jak mógłbym zapomnieć. —
Blondyn upił łyk i odstawił kieliszek, przesuwając smukłymi palcami po jego
długiej nóżce.
— Przyjęcia, bankiety,
spotkania, promocje. — Potter nie odrywał wzroku od jego dłoni. Tak
prowokujące, zapraszające i obiecujące rozkosz. — Trudno było się nie nauczyć,
zwłaszcza gdy gospodynie prześcigały się w dogadzaniu podniebieniom gości.
— A jak było z podniebieniem
Wybrańca? — Malfoy uniósł brew sugestywnie.
— Wybierało tylko najlepsze…
bukiety — głos Pottera brzmiał nadzwyczaj gardłowo.
— Och, kapryśni jesteśmy.
— Raczej wymagający. — Harry w
roztargnieniu skinął głową Mrużce, która zabrała jego talerz.
— Podać deser, sir?
— Proszę.
Skrzatka skrupulatnie spełnia
życzenie i odsunęła się o krok.
— Czy Mrużka będzie jeszcze
potrzebna, sir?
— Nie, to wszystko na dzisiaj.
Dziękuję, spisałaś się wspaniale. — Potter uśmiechnął się z wdzięcznością.
— Mrużka jest po to, aby służyć.
— Dygnęła zgrabnie i aportowała się z salonu.
— Délicieux. — Spojrzał
na Draco, który z wyrazem błogości na twarzy delektował się właśnie podanym
deserem. — Po prostu magnifique.
— Muszę zapamiętać, żeby
częściej zapraszać cię na obiad.
— Jeżeli będziesz przy tym
serwował coś takiego, to być może się skuszę. — Ślizgon przesunął deser,
przyglądając mu się z zachwytem.
Tradycyjny talerzyk skrzaty
zastąpiły matą bambusową i liściem palmowym. Delikatne lody waniliowe ukryte
zostały w ażurowym koszyczku z karmelu, ustawionym na plastrze ananasa,
przybrane paskami mango i gwiazdką karamboli. Gdyby jedli go poza zamkiem, szum
morza dawałby złudzenie, że znajdują się na rajskiej plaży, położonej gdzieś na
jednej z bezludnych wysp.
— Zaprosimy inwestorów i może
kogoś z ministerstwa. — Draco zeskrobał łyżeczką trochę słodkiego karmelu.
— Na deser? — Gryfon spojrzał na
niego w szoku. Zaproszenie osób trzecich było ostatnią myślą, jaka mogła
przyjść mu do głowy.
— Na bal, Harry, na bal. —
Malfoy przewrócił oczami. — Jeżeli odpowiednio się tym zajmiemy, wywrzemy dobre
wrażenie i być może fundusze zostaną zwiększone.
— Ach, to. — Potter odetchnął z
ulgą, jednak pragmatyzm Draco trochę go ubódł. Przejście od zachwytów do
prozaicznych problemów finansowych było bardzo w jego stylu. Powinien się już
do tego przyzwyczaić.
— Oczywiście, że to, a sądziłeś,
że o czym mówiłem? — Ślizgon potrząsnął głową, sprawiając, że grzywka
przysłoniła jego lewy policzek. — Poza tym, chciałbym, aby w szkole powstał
klub pojedynków.
— Nie zgadzam się. — Harry dokończył
lody i odłamał uchwyt koszyczka, by wsunąć do ust słodki karmel. — To za
wcześnie, nie znają odpowiednich zaklęć, mogliby się zranić.
— A kto mówi o zaklęciach? —
Blondyn spojrzał na niego zdziwiony. — Mówiłem o jakże szlachetnej sztuce
władania rapierem.
— Zwariowałeś?! To dzieci!
Chcesz, żeby się pozabijały?
— Nie przesadzaj, mają specjalne
elastyczne zakończenia. Nic sobie nie zrobią. To nie miecze, nie potną się
ostrzem. To sport od wieków preferowany przez czarodziei, jedyny, który nie potrzebuje
magii, chociaż nie jest ona odrzucana na bardziej zaawansowanym poziomie.
— Nie wiem po co dzieciaki
miałyby się tego uczyć. — Harry nie wydawał się przekonany do tego pomysłu.
— Po co? Może po to, aby w
momencie gdy ktoś pozbawi ich różdżki, miały szansę na obronę? — głos Draco
zdradzał lekką irytację.
— Jak nie będą miały różdżki,
żaden miecz ich nie obroni.
Potter poczuł się syty i sięgnął
po wino. Tym razem było to lekko schłodzone Moscatel Oro. W jego aromacie
dawało się wyczuć róże, geranium i cytrynę. Harry bardzo je polubił, odkąd
dostał butelkę od Michaela, kiedy zdał egzamin na aurora. Było lekkie i
idealnie nadawało się do deserów.
— Rapier, Potter, rapier. —
Draco zamachał ręką w bardzo wyrazistym geście, który jasno mówił, za kogo w
tej chwili uważa siedzącego przed nim mężczyznę. — Myślisz, że Lucjusz nosił
laskę tylko dlatego, że dodawała mu uroku?
— Lucjusz nie był uroczy —
prychnął Potter.
— Był. Sukinsyn, ale uroczy.
Mniejsza o to, w środku laski ukryty był rapier, który nie raz ratował mu
życie. — Malfoy oparł się wygodnie o krzesło.
— Rozumiem, jednak uczniowie
nagle nie zaczną przecież biegać po korytarzach z laskami.
— Dobrze, nieważne, uznaj to po
prostu za sport. Tak jak quidditch, nieszkodliwy, a pozwalający wyładować
energię. — Draco przymknął oczy zniechęcony.
— Powiedz mi kto miałby tego
uczuć? — Gryfon przyglądał mu się z rozbawieniem.
— Mistrz oczywiście, czyli ja. —
Blondyn spojrzał na niego z wyższością.
— Oczywiście, po co w ogóle
pytałem. — Harry zachichotał cicho. — Więc… Mistrzu, co powiesz na filiżankę
dobrej kawy?
— Czuję się nieprawdopodobnie
syty, sam nie wiem, Potter. Kusisz niczym wila, a przecież nie masz z nią nic
wspólnego. — Draco podniósł się i ruszył w stronę sofy, po czym opadł na nią z
wdziękiem. — Jedna filiżanka, z kroplą mleka, szczyptą kardamonu i łyżeczką
brązowego cukru.
— Jak pan sobie życzy. — Brunet
wstał i zbliżył się do Malfoya z błyskiem w oku.
Draco uniósł głowę i spojrzał na
niego wyczekująco. Doprawdy, to zielone spojrzenie powinno być zakazane,
zwłaszcza w tak prowokującym wydaniu.
— Och, życzę sobie…
***
Była godzina piąta po południu.
Górny korytarz zachodniego skrzydła Świętego Munga świecił pustkami. Zarówno
pielęgniarki, jak i lekarze zostali stamtąd usunięci przez aurorów. Pacjenci,
odizolowani w swych salach, spali smacznie pod działaniem eliksiru słodkiego
snu.
Wszystko musiało byś
przygotowane, nie było miejsca na wypadek czy interwencję z zewnątrz.
Podkute buty aurorów stukały
głośno gdy sześcioosobowy oddział zbliżał się do izolatki w której przebywał
jeden z najgroźniejszych śmierciożerców. O dziewiętnastej miało się zacząć
przesłuchanie za zamkniętymi drzwiami. Poinformowane o nim było bardzo wąskie
grono. Ministerstwo zgodnie stwierdziło, że zarówno termin rozprawy, jak i sam
wyrok, powinny pozostać w ścisłej tajemnicy i dopiero po przeniesieniu więźnia
do Azkabanu można będzie wydać odpowiednie ogłoszenie dla prasy.
Drzwi otworzyły się z rozmachem,
nie uderzyły jednak o ścianę. Dwóch aurorów weszło do środka, a pozostała
czwórka została na zewnątrz.
— Cóż za zaszczyt. — Lucjusz
siedział na krześle, opierając dłoń na szpitalnej lasce. Niestety jego własna
została skonfiskowana. Bardzo tego żałował, gdyż była prawdziwym dziełem
sztuki. — Widzę, że ministerstwo chce mnie przyjąć z honorami, wysyłając Cienie
— zakpił. Granatowe szaty aurorów świadczyły o ich przynależności do
najbardziej elitarnej grupy. Wzywani byli tylko do najniebezpieczniejszych
akcji i tak naprawdę nikt nie widział, kto do nich należy. Na twarzach nosili
czarne, gładkie maski, a na głowy naciągnięte mieli kaptury. Nigdy się nie
odzywali, więc rozpoznanie głosu też nie wchodziło w grę. Za sprawą tego wymogu
przyjmowani byli w ich szeregi tylko ci czarodzieje, którzy wykazywali się
niesamowitą bystrością, zdolnościami animagicznymi oraz bardzo rzadko
spotykanym darem telepatii.
— Przykro mi, jestem
legilimentą, a ty bez zezwolenia właściciela nic nie możesz zrobić — zakpił,
patrząc, jak jeden z aurorów wbija w niego przenikliwe spojrzenie. — Możesz być
mistrzem w odczytywaniu ludzkich myśli, jednak nigdy nie zrobisz tego, gdy ktoś
je przed tobą zamknie. Powiedziałbym, że to wielka strata w waszym zawodzie.
Auror stojący przy Malfoyu nawet
nie drgnął. Pozostali czterej zajęli po jednym kącie, a piąty z różdżką w dłoni
pilnował drzwi. Przez pokój przepłynęła fala energii, gdy powoli zaczęli
ściągać zaklęcia ochronne. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się
wyprowadzić więźnia poza szpital. Mógł być chory, niepełnosprawny, jednak nadal
miał sławę najszybszego i najlepiej wyszkolonego czarodzieja w szeregach
Voldemorta.
Lucjusz spod opuszczonych powiek
obserwował ich poczynania. Czuł jak magia powoli opada, pomieszczenie robi się
neutralne, a energia uchodzi z przesyconych powierzchni. Nie zniknęła ona
jednak, a wibrowała nadal jakby z niechęcią wycofywała się z miejsca, w którym
dane jej było przebywać przez tak długi czas. Malfoy wolno obracał rodowy
pierścień zdobiący zdobił jego palec. Aurorzy sprawdzili go dokładnie tuż po
tym, jak go tutaj przyniesiono. Był zwyczajnym sygnetem, zdobionym czarnym
onyksem z wygrawerowanym herbem. Jako że nie zdołano go usunąć z jego palca, po
sprawdzeniu pozostawiono pierścień jako błyskotkę nie stanowiącą żadnego
zagrożenia.
Malfoy odetchnął głęboko, czując
jak ostatnia z barier opada powoli. Mocniej zacisnął dłoń na lasce i
niespiesznie podniósł się z krzesła, usiłując pewnie stanąć na nogach.
— Nie patrz tak na mnie. Czuję
się zaszczycony twoją podejrzliwością, jednak nawet ja nie zdołałbym
znokautować was wszystkich tym obskurnym kijem. — Odrzucił długie włosy na
ramię i potrząsnął lekko trzymaną w ręku laską.
Wszystko potoczyło się w ułamku
sekundy. Kiedy ostatnia z barier została zniesiona, Cień wyciągnął rękę w
stronę Lucjusza, a pozostali ruszyli, by otoczyć go ścisłym kręgiem. W tej
samej jednak chwili oślepiające światło rozjarzyło się w pomieszczeniu i dał
się słyszeć głośny trzask towarzyszący deportacji za pomocą świstoklika.
Gdy oślepieni aurorzy dopadli do
miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał niebezpieczny mężczyzna, zastali tam
tylko ową nieszczęsną, szpitalną laskę leżącą w unoszącym się lekko nad podłogą
dymie. Przez chwilę usiłowali skupić myśli i podążyć za wyraźnie wyczuwalną
jeszcze energią Malfoya, jednak dookoła wibrowała magia ze zdjętych osłon,
która bardzo wolno się rozpraszała i zakłócała obraz. Deportacja za Lucjuszem w
najlepszym wypadku groziła rozszczepieniem, w najgorszym śmiercią. Magia barier
i magia aportacyjna, zmieszane ze sobą, otworzyły tysiące potencjalnych tuneli.
W tej chwili prawdopodobieństwo
odnalezienia zbiega graniczyło z niemożliwością.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, obaj przejmowali się tym wspólnym obiadem, Lucjusz zwiał, więc pierścień był świstoklikiem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ha obaj przejmowali się tym wspólnym obiadem, no pięknie Lucjusz zwiał, więc pierścień był jednak świstoklikiem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga