poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - XXIV


Drzwi do gabinetu ministra zamknęły się cicho za wychodzącą kobietą. Przez chwilę na jej twarzy widać było malujące się wzburzenie, lecz trwało to zaledwie ułamki sekund, zanim powróciła zwyczajowa maska chłodu i obojętności. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku wyjścia, zatopiona w myślach, nie dostrzegająca otoczenia i mijanych ludzi. Mocne uderzenie sprawiło, że z jej zaciśniętych ust wyrwał się okrzyk zaskoczenia. Zatoczyła się lekko i oparła dłonią o ścianę dla podtrzymania równowagi. Z wyrazem najwyższej irytacji spojrzała na siedzącą na ziemi rudowłosą dziewczynę, która z sykiem rozmasowywała bolący łokieć. Wokół niej walały się rozsypane przy upadku papiery.

— Weasley — warknęła cicho. — Przepraszam to zwyczajowe słowo w takich sytuacjach.

— Jak nie widzi się dalej niż czubek własnego nosa, to raczej nie powinno się oczekiwać przeprosin — odcięła się dziewczyna, przyklękając i zbierając rozrzucone dokumenty.


— Twój ojciec powinien się dwa razy zastanowić, zanim załatwił ci tutaj pracę. Od osób zatrudnionych w ministerstwie wymaga się przynajmniej elementarnej wiedzy na temat dobrego wychowania. — Kobieta wystudiowanym gestem poprawiła kosmyk włosów, który wysunął się z jej idealnej fryzury.

— Jeżeli ma pani jakieś zażalenia, proszę omówić to z moim pracodawcą. — Ginny podniosła się, upychając ostatnią kartkę w teczce i wygładzając jej zagięty róg. Była już spóźniona, a poranna kłótnia z matką poprzez Fiuu przed pracą nie wprawiła jej w dobry humor.

Pani Weasley jak zwykle usiłowała ją przekonać o niestosowności mieszkania z młodym mężczyzną bez ślubu. Nie mogła zrozumieć, że dziewczyna w związku z Asmo odnalazła wreszcie równowagę i potrzebne jej wyciszenie. Po burzy sprzecznych uczuć, jakie zafundował jej Harry, ten związek jawił się jej jako oaza spokoju. Upokorzenie, jakiego zaznała w noc po ślubie Pottera, przez długi czas dręczyło ją nie do wytrzymania. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jej postępowanie było złe i sprzeczne z jakimikolwiek zasadami moralności. Mogła jedynie usprawiedliwiać się sama przed sobą tym, że działała pod wpływem skrajnych emocji i trzeźwe myślenie odeszło na tę chwilę w zapomnienie.
Eliksir wielosokowy wydawał się jej idealnym rozwiązaniem, a Fred i George mieli go pod dostatkiem w swych zbiorach. Zdobycie włosa Malfoya również nie stanowiło problemu, w trakcie zamieszania związanego z składaniem życzeń młodej parze ciche Accio nie było żadnym wyzwaniem. Po fakcie pozostał wstyd i gorzkie wyrzuty sumienia. Za doświadczone poniżenie mogła winić jedynie siebie.

— Zapewne powinnam to uczynić, napadanie na ludzi w ministerialnych korytarzach nie powinno być puszczone płazem. Strach pomyśleć, że inni mogliby zacząć brać z ciebie przykład. — Kobieta niedbałym ruchem poprawiła fałdy czarnej atłasowej sukni.

— Lepiej żeby ze mnie, niż z pani, prawda? — Ginny była coraz bardziej wściekła.

— Co to niby miało znaczyć? — Jasne, prawie krystaliczne oczy zmrużyły się niebezpiecznie.

— Może to, że za mną nie snuje się długi, mroczny cień przeszłości?

— Ty wredna, mała… — odetchnęła głęboko, przywracając na twarz maskę spokoju. — Ale czego innego mogłam się spodziewać po bękarcie Weasleyów. Mnożycie się jak króliki i nie należy oczekiwać, że w całej tej nędzy i ciasnocie wasza matka będzie w stanie zapewnić wam kogoś, kto nauczyłby was dobrych manier.

— Nie waż się wyzywać mnie od bękartów! — Rudowłosa dziewczyna doskoczyła do niej, zaciskając pięści na delikatnych kartkach papieru. — W mojej rodzinie wszyscy są z prawego łoża. To akurat coś, czym twoja nie może się poszczycić.

— Co za tupet! — Blade policzki kobiety zabarwiły się delikatnym różem. — Śmiesz twierdzić, że kiedykolwiek zdradziłam…

— Nie mówię o tobie. — Ginny potrząsnęła głową. — Jednak może powinnaś porozmawiać z synem, w końcu to on zajmuje się skutkiem ubocznym wyskoku twojego śmierciożerczego męża — prychnęła.

— Kłamiesz! Za takie pomówienia…

— Mnie możesz zarzucić kłamstwo, jednak świadectwo narodzin zawsze mówi prawdę.

— Bezczelne oszustwo!

— Nie można podrobić magicznych dokumentów. — Rudowłosa spojrzała na nią z niedowierzaniem. — Chcesz powiedzieć, że nie wiedziałaś? — Gwałtownie pobladłe oblicze kobiety mówiło samo za siebie. — Och…

Ginny zamrugała i zagryzła wargę w zdenerwowaniu. Przez chwilę przyglądała się stojącej naprzeciwko niej blondynce, z niepokojem obserwując, jak jej twarz powoli staje się odległa i na powrót przypomina doskonałe rysy posągu. Można byłoby nawet pokusić się o stwierdzenie, że mało ją obeszły zasłyszane przed chwilą rewelacje, gdyby nie oczy.
Blade tęczówki z każdą sekundą robiły się coraz ciemniejsze i mroczniejsze. Dziewczyna cofnęła się o krok, ze strachem obserwując, jak zaczynają przypominać kolorem niebo tuż przed nawałnicą. W tych oczach widać było pogardę, gniew i przeraźliwy chłód, lecz nie to było najgorsze. Ponad to wszystko przebijała się coraz większa i większa nienawiść. Nienawiść tak wielka, że granicząca z szaleństwem. Kobieta bez słowa wyminęła oniemiałą Ginny i wyprostowana jak struna ruszyła w kierunku wyjścia.
Dziewczyna patrzyła za nią jeszcze przez chwilę, a po jej ciele rozchodziły się dreszcze przerażenia.

— Merlinie — szepnęła, czując ogarniającą ją panikę. Jak mogła aż tak się zapomnieć?!

Dokumenty, na które trafiła przypadkiem w trakcie porządków w archiwum, były dla niej zaskoczeniem. Nawet zastanawiała się, czy Harry wie o przybranym synu Malfoya, jednak postanowiła, że nie będzie się odzywała. Już dość zamieszania narobiła swoją osobą. Jednak teraz… teraz podświadomie wiedziała, że niechcący wywołała burzę. Burzę, która może przynieść ogromne zniszczenie. Chciała się tylko odgryźć. Malfoyowie zawsze ją poniżali. Przez Lucjusza o mało nie zginęła jako dziecko, Draco odebrał jej to, co kochała, a Narcyza… Narcyza swymi obelgami sprawiła, że przez chwilę zapragnęła ją uderzyć, zranić, po prostu zemścić się za wszystko. Potarła ramiona, czując niesamowite zimno przenikające ciało. Wiedziała, że zrobiła coś bardzo złego i prędzej czy później ktoś poniesie tego konsekwencje.

***

— Draco, wyłaź z łazienki, przez ciebie spóźnię się na lekcje! — Harry ze złością kopnął w drzwi, urażając przy tym duży palec u nogi i krzywiąc się lekko. — Co ty tam robisz? Nakładasz sobie maseczkę? Jesteś gorszy niż baba. — Oparł się o ścianę z lekką irytacją.

— Wybacz, Potter, ale bycie najprzystojniejszym nauczycielem w tej szkole do czegoś zobowiązuje. — Nieskazitelnie ubrany blondyn wynurzył się wreszcie z oparów wydobywających się z pomieszczenia i z lekkim uśmieszkiem spojrzał na męża.

— Tak sobie tłumacz, jeżeli to ma zapewnić ci lepsze samopoczucie. — Wyciągnął rękę, chcąc potargać idealnie ułożone włosy Malfoya, lecz ten z wyrazem oburzenia na twarzy uchylił się przed jego zakusami.

— Jesteś potworem, zawsze wiedziałem, że masz niecne zamiary względem mej idealnej fryzury. Nie żebym cię winił, w końcu musisz przeżywać wieczny stres, codziennie obserwując to gniazdo szalonego ptaka na swojej głowie.

— Wolę to nazywać artystycznym nieładem. — Potter uśmiechnął się i wszedł do łazienki, nie zamykając za sobą drzwi.

— Artystyczny nieład to określenie, które mógłbym przyjąć, patrząc na ciebie w łóżku po dobrym seksie — mruknął Draco.

— Słucham? — Harry wychylił się z szczoteczką w ustach.

— Nieważne, Potty, nieważne. — Blondyn machnął lekceważąco ręką, przerzucając papiery leżące na biurku. — Gdzie się podziały eseje, nad którymi wczoraj pracowałem?

— Zapewne zostały tam, gdzie je wczoraj położyłeś, czyli w salonie. — Harry zanurzył ręce w wodzie i wilgotnymi przesunął po swoich włosach, usiłując chociaż trochę je przygładzić.

Dzień wcześniej Malfoy przyszedł wieczorem z teczką klasówek, którymi zasypał kawowy stolik, po czym zarządził, aby mu nie przeszkadzać i zabrał się za ich poprawianie. Harry po przełknięciu początkowego zaskoczenia, z zadowoleniem stwierdził, że obecność Ślizgona w niczym mu nie przeszkadza, a nawet wnosi do ich związku posmak zwyczajności. Kilkadziesiąt minut upłynęło im w ciszy, przerywanej złośliwymi komentarzami, rzucanymi przez Draco znad kartek wypracowań. O dwudziestej Potter zamówił kolację, którą zjedli, prowadząc zażartą dyskusję na temat metod nauczania, przy czym Malfoy stawiał na surowość i przestrzeganie reguł, a Harry, na lekkie pobłażanie i… przestrzeganie reguł. Z zaskoczeniem stwierdził, że im dłużej uczy, tym poważniej podchodzi do tego zawodu i zaczyna rozumieć metody postępowania niektórych profesorów. Był tylko człowiekiem i czasami nawet jego cierpliwość zostawała wystawiona na próby przy bardziej niesfornych uczniach. W ten sposób minęły im kolejne trzy godziny. W środku nocy Harry obudził się i z konsternacją przyglądał śpiącemu obok blondynowi, po czym zasnął z niejasnym uczuciem, że jednak związek ze Ślizgonem wcale nie jest losem gorszym od śmierci.

— Obiad jesz w głównej sali, czy przyjdziesz do… tutaj? — zapytał lekko zakłopotany.

Draco uniósł głowę i spojrzał na niego z rozbawieniem zmieszanym z ciekawością. Powoli poskładał rozsypane papiery, umieścił je w czarnej teczce, rzucając na nie zaklęcie poufności.

— Potter, jeżeli w ten druzgocąco nieudolny sposób zapraszasz mnie na wspólny lunch, to tak.

— Tak? — Harry zamrugał niepewnie.

— Tak, zjem z tobą, tutaj.

— Och, super. To znaczy, świetnie, jesteśmy w takim razie umówieni.

Malfoy skinął głową i założył ciemną nauczycielską szatę, skrupulatnie zapinając jej guziki i wygładzając dłonią przód. Zabrał wypracowania i ruszył w kierunku wyjścia. Tuż przed drzwiami zatrzymał się, odwrócił i spojrzał na Pottera z rozbawieniem.

— Harry.

— Tak? — Brunet uniósł głowę i szybko rzucił zaklęcie czyszczące na jakąś plamę, która znajdowała się na jego todze.

— To szkoła, nie dom, ale… Jeżeli nazywanie tych komnat w ten sposób sprawia, że czujesz się bardziej usatysfakcjonowany, to nie krępuj się. — Uniósł brew, widząc zaszokowaną minę Pottera. — Ja też się staram, Potty — mruknął i szybko opuścił komnatę, pozostawiając chłopaka w stanie permanentnego osłupienia.

***

Ulice w miasteczku znajdującym się w dolinie Sanqua były zatłoczone. Czarodzieje kręcili się pomiędzy sklepami, bazarami i wystawami, wydając swoje cenne galeony na czasami zupełnie nie potrzebne, lecz wabiące oko rzeczy.

Ron wyszedł ze sklepu z nowym zestawem do konserwacji mioteł i zamówieniem na kilka kolejnych, których właściciel akurat nie miał na składzie. Drużyna quidditcha miała swoje wymagania, a dobry i zadbany sprzęt był podstawą bezpieczeństwa.
Potrząsnął głową, zarzucając na nią kaptur zimowej szaty. Od świąt dzielił ich tydzień, a śnieg leżał już grubą warstwą od kilkunastu dni. Mroźne powietrze sprawiało, że przy każdym oddechu z jego ust wydobywały się obłoczki pary. Z westchnieniem pomyślał o choinkach, które mieli sprowadzić wraz z Neville'em na czas Bożego Narodzenia. Z rozrzewnieniem wspomniał Hagrida. Stary półolbrzym nadal pracował w Hogwarcie i zajmował się właśnie takimi rzeczami. Niestety ich szkoła nie zatrudniała własnego gajowego i tak przyziemne sprawy, jak drzewka w okresie świątecznym, spadały na głowy mniej zajętych pracą nauczycieli. Oczywiście Harry zaproponował swoją pomoc, lecz Ron wspaniałomyślnie odmówił.

Wbrew pozorom praca na stanowisku dyrektora wcale nie było łatwa. Potter uczył i zajmował się szkołą. Ron niechętnie musiał przyznać, że Malfoy stanął na wysokości zadania i naprawdę pomagał mu we wszystkim. Chyba jeszcze żadne spotkanie rady i sponsorów nie odbyło się bez niego. Weasley już dawno przestał być naiwnym, zaślepionym przez złość smarkaczem i przyznawał, że tylko dzięki Ślizgonowi szkoła prosperuje na tak wysokim poziomie. Harry był ikoną, bohaterem, który stanowił fundament bezpieczeństwa. Rodzice chętnie widzieli w Emeraldfog swoje dzieci, już zaczęły napływać podania o przyjęcia na przyszły rok. Jednakże jak wspaniałą osobą nie byłby jego przyjaciel, głowy do interesów nie posiadał. Malfoy idealnie sprawdzał się w roli negocjatora, a także swym ślizgońskim sprytem i lukrowaną mową potrafił przekonać najbardziej upartych inwestorów do kolejnych wydatków na rzecz szkoły.

Wbrew przewidywaniom Rona małżeństwo Harry'ego nie okazało się totalną katastrofą. Minęły już prawie cztery miesiące, a obydwaj panowie nadal byli cali. Weasley nie zauważył też żadnego uszczerbku na zdrowiu psychicznym Pottera, o czym nie omieszkał go poinformować. Cóż, prawda była taka, że on zwariowałby, mając u swego boku Fretkę i będąc związanym z nim do grobowej deski. W jego przypadku śmierć byłaby zapewne wybawieniem. Harry natomiast wydawał się w jakiś pokrętny sposób szczęśliwy. Czasami przyłapywał go na tym, jak przyglądał się Ślizgonowi z wyrazem rozbawienia, lub jak to on sam określał, rozmaślenia. Oczywiście kiedy podzielił się tym z brunetem, oberwał za to dziennikiem, który ten trzymał akurat w dłoni, po czym Gryfon z całą stanowczością, na jaką było go stać, stwierdził, że obserwuje Malfoya, bo… bo Fretkę trzeba mieć na oku i nie ma to nic wspólnego z żadnym masłem, do jasnej cholery!

Prychnął pod nosem i ruszył w stronę najbliższej kawiarni. Było mu zimno, a miał w planach jeszcze zakup świątecznych prezentów. Filiżanka gorącej herbaty była tym, czego w tej chwili potrzebował najbardziej. Musiał przestać się zastanawiać nad fenomenem związku Potter—Malfoy, bo nic dobrego z tego nie przyjdzie. Istniał on pomimo tego, że istnieć nie powinien, przekraczał granice absurdu i był tak irracjonalny, jak się tylko dało. Skoro jednak ani Harry, ani Fretka nie widzieli w tym już niczego złego, kim był on, aby otwierać im oczy? Przyjął więc, że geje to po prostu odrębny gatunek i postanowił żyć dalej, a ingerować tylko w przypadku zagrożenia. Oczywiście na korzyść Harry'ego, Malfoya mógł szlag trafić, a on najprawdopodobniej palcem by nie kiwnął. Chociaż, z praktycznego punktu widzenia… a diabli nadali!

Pchnął drzwi i wszedł do kawiarni. Od razu uderzył w niego ciepły podmuch powietrza. Rozpiął ciężką zimową szatę i oddał ją dyżurującemu przy drzwiach skrzatowi. Mijając kolejne zajęte stoliki, przeszedł w głąb pomieszczenia, rozglądając się za wolnym miejscem. Jego uwagę przykuła mała wnęka umieszczona tuż za szerokim filarem.
Burzy ciemnobrązowych loków nie dało się nie rozpoznać. Z wesołym uśmiechem podszedł do siedzącej tyłem do niego Hermiony i klepnął ją lekko w plecy.

— Czekasz na mnie, Słońce? — rzucił żartobliwie, jednak jego oblicze spoważniało, gdy dziewczyna podniosła na niego lekko opuchnięte od płaczu oczy, szybko przecierając je trzymaną w ręku chusteczką. — Co się stało? — Usiadł, patrząc na nią uważnie.

— Och, Ron… Co ty tutaj robisz? — mruknęła, upijając łyk gorącej herbaty i grzejąc przy tym dłonie o ścianki filiżanki.

— Robiłem zakupy, dzieciakom skończyły się przybory do konserwacji mioteł i… Mionka, co się dzieje?

— Nic, byłam w księgarni i pomyślałam, że gorąca herbata dobrze mi zrobi. — Wzruszyła ramionami.

— Jasne, a potem okazało się, że zaparzono ją z soku z cebuli i stąd ten wyraz twarzy. — Ron pochylił się i podniósł palcem jej podbródek. — Coś z rodzicami?

— Nie. — Pokręciła głową.

— Któryś z uczniów sprawia problemy?

— Wszystko w porządku, naprawdę, Ron. — Odsunęła jego rękę i schowała nos w filiżance, pijąc małymi łyczkami.

— Nie rodzice i nie uczniowie, czyli… Co, do cholery, zrobił Justin?! — Twarz Weasleya przybrała zacięty wyraz i widać było, że nie zamierza odpuścić przyjaciółce.

Dziewczyna z westchnieniem odstawiła herbatę i wbiła wzrok z blat stolika. Rzadko się rozklejała, starała się być twardą i mocno stąpającą po ziemi osobą. Przyszła tutaj nie po to, aby wylewać łzy, a naprawdę napić się czegoś i uspokoić skołatane nerwy. Jednak ciepło i siedzące przy stolikach pary sprawiły, że nagle poczuła się kimś zupełnie wyobcowanym, odbiegającym od przyjętych standardów.

— To nie jego wina, Ron.

— Co nie jest jego winą? Pozwolisz, że sam to ocenię. — Chwycił jej rękę gniotącą chusteczkę i pochylił głowę w geście oczekiwania.

— Ja po prostu nie nadaję się do związków. — Wzruszyła ramionami. — Nie jestem typem romantycznej osoby, rzadko mówię to, co mężczyźni pragną usłyszeć i wszystko niszczę.

— O czym ty mówisz? Jesteś najlepszą osobą, jaką znam. — Rudzielec mocniej ścisnął jej dłoń.

— Najlepszą przyjaciółką, ale nie dziewczyną. — Uśmiechnęła się smutno.

— Nie opowiadaj bzdur. Zawsze można na ciebie liczyć, nigdy jeszcze nie zawiodłaś. Pamiętasz, jak było w szkole? Nigdy nikomu nie odmówiłaś pomocy, nasza trójka była nierozłączna. Jesteś szczera, lojalna i mądra. Nie wiem, jak bym sobie poradził bez ciebie i twojej wiedzy.

— Jednym słowem, jestem świetnym kumplem — skwitowała ze słabym uśmiechem.

— Nie no, serio, jesteś wspaniałą dziewczyną. Mądra, zdolna, inteligentna…

— Ładna? Romantyczna? Seksowna? Zaprosiłbyś mnie na kawę i spędził ze mną wieczór, patrząc głęboko w oczy i prawiąc mi komplementy?

— Emm… no w sumie…

— No właśnie — jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. — Jestem przemądrzałą Panną Wiem Wszystko i tyle.

— No co ty, przepraszam za to przezwisko, chyba nie rozpamiętujesz tego, co było w szkole... — Weasley naprawdę się zmartwił.

— Nie, po prostu mężczyźni nie chcą być z kimś, kto wszystko wie lepiej od nich i nie może się powstrzymać od poprawiania ich. Ron, ja naprawdę się starałam, ale… to silniejsze ode mnie. Czasami zanim pomyślę, moje usta po prostu wyrzucają z siebie informację i wtedy ludzie patrzą na mnie dziwnie. Justin to naprawdę świetny facet, ale od pewnego czasu zaczął się odsuwać. — Poprawiła opadający na policzek lok i podparła brodę na dłoni. — W końcu zapytałam go, co się dzieje. Lubię jasne sytuacje i… Wiesz, twierdzi, że naprawdę mu się podobam i jestem wspaniałą osobą, ale… Jestem dla niego za mądra.

— Dla każdego jesteś za mądra. — Weasley machnął ręką z irytacją.

— Dzięki, Ron. — Skrzywiła się lekko.

— Emm... Nie to miałem na myśli. — Zaczerwienił się gwałtownie. — No bo to cała ty, wszyscy wiemy, że jesteś od nas mądrzejsza.

— Więc co? Mam czekać aż znajdzie się ktoś, kto dorówna mi wiedzą? W takim razie żałuję, że Malfoy jest gejem i że się z Harrym pobrali. Może ma brata, o którym nie wiemy? Myślisz, że miałabym szanse?

— Przestań. — Ron wzdrygnął się na samą myśl. — To byłoby zbyt przerażające.

— Gdybym wyszła za Malfoya, czy gdyby się okazało, że jest ich więcej?

— Jedno i drugie. Podobno świat ma jeden pępek i Malfoy robi za niego doskonale.

— Ron…

— No?

— Czy ja jestem ładna? — zapytała niespodziewanie.

— Jasne, masz naprawdę super włosy. — Pokiwał głową gorliwie.

— Ech… — Zabębniła palcami po stole. — Może poszukam sobie fryzjera?

— Kurczę, no… jesteś ładna. — Weasley nie bardzo wiedział, jak się zachować. Nigdy nie lubił takich sytuacji i nie potrafił się w nich odnaleźć. Przyjrzał się dziewczynie uważnie i zebrał wszystkie siły, aby powiedzieć coś, co ją zadowoli i podniesie na duchu. — Naprawdę, masz śliczne oczy, takie duże i inte… błyszczące, długie rzęsy, zgrabny nos i piękne usta, takie czerwone i wydatne. Poza tym figury mogłaby ci pozazdrościć niejedna dziewczyna, no i masz fantastyczne nogi. W lecie kiedy chodziłaś w tych mugolskich spódnicach, trudno było oderwać od nich wzrok. — Wraz z kolejnymi słowami na jego twarz wypływał coraz większy marzycielski uśmiech. Po kolei wymieniał więcej pozytywnych cech. W końcu spojrzał na Hermionę i na widok jej twarzy wyrażającej szok zakończył niezgrabnie. — Ręce też masz ładne i uszu nie masz odstających… No, widzisz, jesteś po prostu super.

— Och…

— Och? No dzięki, wiem, że nie jestem typem romantyka. Harry na pewno byłby w stanie powiedzieć więcej — obruszył się lekko.

— Nie o to chodzi. — Poklepała go miękko po ręce, w której nadal trzymał jej dłoń. — Przez chwilę naprawdę byłam gotowa uwierzyć, że podobam ci się jako kobieta. Dziękuję.

— Ej, ale ty naprawdę mi się podobasz, nie jestem ślepy! — Zaczerwienił się jeszcze bardziej. Cholera, ta rozmowa stawała się coraz dziwniejsza.

— Uważasz, że mogę znaleźć sobie odpowiedniego faceta?

— Mionka, myślę, że każdy mężczyzna byłby szczęśliwy, mając cię za dziewczynę. Ładna i mądra. Czego chcieć więcej? Po prostu ideał. — Mocniej ścisnął jej dłoń. — Nie przejmuj się więc Justinem, mówiłem ci kiedyś, to Puchon, oni nie potrafią docenić prawdziwego skarbu. Poza tym włosy mu rzedną, niedługo zacznie łysieć. Potem pewnie byłby zazdrosny o twoje i kazałby ci się ogolić dla lepszego samopoczucia.

Dziewczyna roześmiała się po raz pierwszy tego wieczoru. Dopiła chłodną herbatę i spojrzała na przyjaciela. Wysoki, o urodzie specyficznej dla rudowłosych, jednak jego twarz zdobiło tylko kilka piegów. Kasztanowe rzęsy były krótkie i lekko podwinięte, usta trochę zbyt szerokie, lecz skore do uśmiechu błyskającego białymi, mocnymi zębami. Pod koszulą widać było zarys mięśni, które wyrobił sobie zarówno jako auror, jak i namiętny gracz w quidditcha.

— No co? — Zauważył jej spojrzenie i spłoszył się nieco.

— Nic, ty też jesteś przystojny. — Przewróciła oczami, widząc jego zadowolony wyraz twarzy. Podniosła się i odruchowo poczochrała rude, lekko falujące włosy. Były miękkie i delikatne. — Zbierajmy się, zanim wpadniesz w samozachwyt. Nie mam przy sobie szpilki, aby przekłuć twoje napuchnięte ego.

— Brutalna kobieto, wyrywasz mnie z otchłani marzeń — prychnął, ale posłusznie podniósł się z krzesła. — Niedługo święta i Sylwester, wielu uczniów pozostaje na ten czas w szkole — zmienił temat. — Ponad połowa szkoły.

— Tak, biedactwa, wolą spędzić ten czas z przyjaciółmi, niż wracać do biedy i sierocińców. — Westchnęła ze współczuciem, ubierając płaszcz i zawijając gruby, czerwony szal wokół szyi.

— Ja też chyba zostanę, Harry nie poradzi sobie z nimi sam, nawet jeżeli Malfoy też nigdzie się nie wybiera. — Ron naciągnął kołnierz płaszcza i wyszedł za nią na mróz.

— Tak, też o tym myślałam. — Powoli ruszyli w stronę uliczki prowadzącej w dół wioski.

— Może powinniśmy coś zrobić?

— Jakoś im to zrekompensować — przytaknęła ochoczo. Niedawny smutek ulotnił się i Ron z rozbawieniem zauważył, że już zaczęła intensywnie planować święta. Wypuścił powietrze z zadowoleniem. Nie lubił, kiedy była smutna.

***

Mistrz Eliksirów odłożył na półkę wyszorowany do czysta kociołek i odwrócił się w kierunku stołu. Do wyłożonej aksamitem skrzyneczki przełożył kilka przygotowanych wcześniej eliksirów pieprzowych. W zimie bachory miały nieprzyjemny zwyczaj chorowania i już zawczasu postarał się, aby skrzydło szpitalne było odpowiednio wyposażone. Nie lubił zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę.
Drzwi od pracowni skrzypnęły cicho i do środka wszedł wysoki, jasnowłosy mężczyzna.

— Czy ty nigdy nie nauczysz się pukać? — Snape skrzywił się lekko, zamykając wieczko.

— Witaj, Severusie. Jak minął dzień? — Draco, nic sobie nie robiąc z marudzenia wuja, zajął miejsce przy jednej z ław.

— Okropnie jak zwykle. Byłoby łatwiej nauczyć trytona mówić ludzkim głosem, niż wpoić tym ignorantom jakąkolwiek wiedzę.

— Trytony nie posiadają ludzkich strun głosowych. — Malfoy podniósł jeden z eliksirów i spojrzał na niego pod światło. Płyn mienił się szkarłatem, a w środku połyskiwały czarne drobinki.

— A głupcy — odrobiny oleju w swych pustych głowach. Czyli jedno i drugie z góry skazane jest na porażkę.

— Cieszę się, że byłem jednym z tych, którzy jednak cokolwiek wynieśli z twoich lekcji. — Ślizgon odstawił eliksir i spojrzał z uśmiechem na mężczyznę.

— Wyjątek potwierdza regułę. — Snape wzruszył ramionami. — Ostatnio rzadko cię widuję, czyżby nauczycielska profesja okazała się aż tak absorbująca?

— Bardziej niż byłbym skłonny przypuszczać, jednak nie narzekam. Świadomość, że dzięki mnie niektórzy z tych — jak ich nazwałeś — pustogłowych bachorów staną się trochę bardziej przystosowani do życia w społeczeństwie, działa na mnie niezwykle mobilizująco.

— Twój idealizm jest naprawdę porywający. — Mężczyzna prychnął sarkastycznie. — Niemniej, kiedy będziesz już w moim wieku, zrozumiesz, że nasza praca niestety należy do syzyfowych.

— Naprawdę żaden z uczniów nie zdobył twoich względów? — Draco przesunął kolejną fiolkę, układając je w równy okrąg.

— Może kilku — przyznał Snape łaskawie. — Kilku na kilkudziesięciu, to doprawdy żenujące.

— Ach, więc istnieje jeszcze przyszłość dla czarodziejskiego świata. — Malfoy przyłożył dłoń do serca w geście świadczącym o bezgranicznej uldze.

— Kpij, kpij, póki możesz, niewdzięczny bachorze.

— Miło mi, że zaliczasz mnie w poczet swej szkółki niedzielnej. — Draco oparł się plecami o blat, obserwując krzątającego się po pomieszczeniu chrzestnego.

— Oczywiście zjesz ze mną obiad? Nie chce mi się wybierać do jadalni. Wrzaski i harmider, jaki czyni ta cała hałastra, skutecznie odbierają mi apetyt.

Draco poruszył się niespokojnie, krzywiąc się lekko.

— Coś nie tak? Nie mów mi, że musisz być obecny przy każdym posiłku. To nie Hogwart.

— Zupełnie nie o to chodzi. — Chłopak z zafascynowaniem przyglądał się śliwkowym wzorom zdobiącym mankiet jego szaty.

— Więc? Oświecisz mnie, co jest ważniejsze od dotrzymania towarzystwa staremu ojcu chrzestnemu? — Snape odstawił ostatnią wypakowaną skrzyneczkę i spojrzał na niego przenikliwie.

— Nie jesteś stary.

— Nie zmieniaj tematu.

— Obiecałem Harry'emu, że dziś zjemy razem w naszych komnatach. — Uniósł głowę i hardo zadarł podbródek.

— Ach… — Mężczyzna zatrzymał się w pół ruchu, przyglądając się chrześniakowi, jakby widział go po raz pierwszy. — Harry i wasze komnaty… Cóż, rozumiem, iż wasze małżeństwo przeżywa okres rozkwitu. Jakże miło wiedzieć, że stanowicie tak zgrany duet.

— Twój sarkazm mnie nie wzrusza. — Draco buntowniczo zmrużył oczy. — Ten związek nie był moim pomysłem. Obydwaj go nie chcieliśmy, ale skoro już w nim utkwiliśmy, to absurdem byłoby palić mosty na własnej rzece po to tylko, aby w niej utonąć.

— Mam nadzieję, że nie każesz mi się z nim zaprzyjaźnić. — Snape prychnął z niesmakiem. — To Potter.

— Z oczami utkwionymi w przeszłości nie zobaczysz przyszłości, aż teraźniejszość cię zabije — mruknął Ślizgon.

— Wolę zginąć niż dać się ponieść potterowskiej fali. — Z biblioteczki stojącej po lewej stronie Severus wyciągnął oprawiony w cienką skórę grymuar i przerzucił kilka kartek. — A więc pan Harry Potter zyskał sobie twoją przychylność.

— Powiedzmy, że nie jest taki zły, jak do tej pory sądziłem.

— Ach, miłość. Pokarm bogów i im podobnych. Bądź choć raz szczery i przyznaj, że Wybraniec ci się podoba.

— Czy mi się podoba? Spore niedopowiedzenie, Severusie. — Kącik ust Malfoya wygiął się w ironicznym uśmiechu.

— Odnoszę wrażenie, że magia i twoje młodzieńcze hormony cokolwiek zakłócają trzeźwość myślenia.

— Chciałeś szczerości. — Wzruszył ramionami chłopak.

— Więc szczerze? — Snape oderwał wzrok od woluminu i spojrzał na niego uważnie.

— Jest przystojny, pociągający, oglądnie mówiąc, fascynujący. Na jego widok nie wiem, czy mam się rozpłakać, czy po prostu sobie zwalić.

— Rozpłacz się — Mistrz Eliksirów westchnął z rezygnacją.

— Malfoyowie nie płaczą.

— W takim razie nie widzę celu w zastanawianiu się nad tym.

— Podtrzymuję konwersację, drogi wuju. — Draco poprawił szatę, wstając z krzesła.

— Rozmowa jest wtedy ciekawa, gdy obie strony są nią zainteresowane w równym stopniu. — Snape odłożył grymuar na swoje miejsce i sięgnął po kolejny.

— Myślę, że temat Pottera jest dla ciebie bardzo interesujący, ale nie chcesz się do tego przyznać. — Blondyn spojrzał na niego kpiąco.

— Tak, uwielbiam rozprawki na temat Wybawiciela Narodów. Czy jest coś jeszcze, co nie zostało na ten temat powiedziane? Nie sądzę.

— Nikt nie wie, jaki jest w łóżku. — Ślizgon uśmiechnął się diabolicznie.

— Oszczędź mi szczegółów, moje stare serce nie zniosłoby takiej ilości informacji. — Spojrzał na zegar stojący w kącie komnaty. — Zbliża się pora lunchu, sądzę, że powinieneś już iść. Mesjasz nie powinien czekać.

— I przeszedł po wodzie, gdyż trytoni podtrzymywali jego stopy — zaintonował Draco śpiewnym głosem, po czym odwrócił się w kierunku wyjścia. — Jutro zjem z tobą obiad.

— Wątpię — wycedził mężczyzna. — A teraz jeżeli byłbyś łaskaw… Jestem zajętym człowiekiem. — Ruchem ręki wskazał chłopakowi drzwi.

Draco przez chwilę wyglądał, jakby chciał o coś zapytać, po czym wzruszywszy ramionami opuścił pomieszczenie.

2 komentarze:

  1. Hej,
    ciekawe czym to jest zajęty Severus... Ginny mnie teraz to bardzo wkurzyła, Samuel jest teraz zagrożony...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, och ciekawe czym to jest zajęty Severus... Ginny mnie wkurzyła i to bardzo...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń