Pomimo panujących na dworze
upałów w komnatach mistrza eliksirów panował przyjemny chłód. Mężczyzna
siedział w jednym z głębokich foteli i z trudnym do odczytania wyrazem twarzy
wpatrywał się w ogień trzaskający w kominku. Z jego związanych rzemykiem włosów
wysunęło się kilka kosmyków. Niecierpliwym gestem odgarnął je za ucho, po czym
na powrót zastygł w zamyśleniu, dłonią bezwiednie gładząc szorstki od zarostu
policzek.
Od jakiegoś czasu jego uwaga
skupiała się tylko i wyłącznie na płonącym ogniu. Z pozoru spokojny, czekał, aż
kolor płomieni zmieni się na zielony, oznajmiając przybycie gościa. Kiedy po
południu poszedł do Draco z ostatnią dawką eliksiru, doskonale zdawał sobie
sprawę, że chrześniak jest na skraju wybuchu. Powodem był fakt, że Severus po
raz kolejny odmówił mu rozmowy. Od kilku dni unikał konfrontacji, nie dając
Draco szansy na zadanie dręczących go pytań. Gdy opuszczał dziś jego komnaty,
czuł na plecach pałający wściekłością wzrok i wiedział, że tym razem Draco nie
odpuści.
Płomienie zmieniły barwę i w
pomieszczeniu rozległ się charakterystyczny odgłos, który towarzyszył podróżom
Siecią Fiuu. Mężczyzna drgnął, a jego oczy lekko się zwęziły. Czas oczekiwania
właśnie dobiegł końca.
— Będziemy rozmawiać! — Draco
wyszedł z kominka i szybko zbliżył się do Severusa, zatrzymując kilka kroków
przed nim. — Tu i teraz.
— Rozumiem. — Snape wolno skinął
głową.
— Tym razem nie dam ci się zbyć.
— To również przyjąłem do
wiadomości.
— Nie powiesz mi już, że jestem
jeszcze za słaby i nie wolno mi się denerwować. Nie uciekniesz przede mną, zamykając
mnie w skrzydle szpitalnym! — Draco pochylił się i oparł dłonie o stolik,
wbijając w chrzestnego przenikliwe spojrzenie.
— Nikt nie śmiałby powiedzieć,
że jesteś słaby. Zwracam ci tylko uwagę, że przez kilka tygodni leżałeś w
śpiączce wywołanej teoretycznie śmiertelną klątwą. Oczywiście cieszę się, że
widzę cię w tak dobrym zdrowiu. — Snape zacisnął usta i mocniej przywarł
plecami do oparcia fotela, odruchowo prostując ramiona.
— Przypuszczam, że zawdzięczam
to twoim eliksirom i maściom. — Draco cofnął się i podszedł do kominka.
Zatrzymał się przed nim i objął się rękoma, pocierając dłońmi ramiona. — Jak
mogłeś mi to zrobić, Severusie? — zapytał cicho po chwili milczenia.
— Doskonale wiesz, że nie było
innego wyjścia. — Snape poruszył się niespokojnie. — Gdybyś chociaż przez
chwilę pomyślał logicznie, zamiast kierować się zupełnie niepasującymi do
ciebie emocjami, doszedłbyś do tego samego wniosku.
— Zdradziłeś mnie! — Malfoy
odwrócił się i spojrzał na mistrza eliksirów z nienawiścią, przed którą
mężczyzna znowu miał ochotę uciec. To już nie pierwszy raz, gdy chrześniak
patrzył na niego w ten sposób. Po raz pierwszy zobaczył ten wzrok już w sercu
zamku, gdy do Malfoya dotarło, co się właściwie stało. Na początku Draco
wyglądał, jakby nie wierzył, gorączkowo kręcąc głową i zaprzeczając oczywistym
faktom. Faza wyparcia. Później przyszła kolej na żal. Draco przyjął do
wiadomości, że Harry poświęcił się dla niego, jednak cała jego postawa
świadczyła o tym, jak bardzo był zraniony. Na końcu pojawiła się nienawiść.
Napłynęła w momencie, gdy Malfoy spojrzał na swego ojca chrzestnego i
zrozumiał, że to wszystko stało się za jego sprawą. Uczucia te zmieniały się
tak szybko, że gdyby Snape nie przyglądał się wówczas Draco uważnie, zostałby
tylko z nienawiścią, bo tylko ona utrzymywała się przez cały ten czas. Do tej
pory.
— Nie było innego wyjścia! —
Severus zastanawiał się, jak często w ciągu ostatnich dni powtórzył te słowa.
— Oczywiście, że było! W ogóle
nie powinieneś był nic robić! Obiecałeś mi, że nikt nigdy się nie dowie. To, co
wydarzyło się tamtej nocy przed bitwą, miało pozostać między nami dwoma! I co?
I przy pierwszej nadarzającej się okazji pobiegłeś i opowiedziałeś mu o
wszystkim!
— Wiesz, że to nieprawda. —
Westchnął i potarł palcami skronie. — Potter nie pozostawił mi wyboru.
— Poważnie? I co niby zrobił?
Wpadł do twoich komnat, przyłożył ci różdżkę do gardła i zagroził śmiercią? Nie
bądź śmieszny! — Draco pochylił się do przodu, niecierpliwym gestem odgarniając
z twarzy opadające na nią kosmyki.
— Nie do wiary, prawda? — Snape
uniósł brew, patrząc na chrześniaka. — Kto by przypuszczał, że twój mąż posunie
się do gróźb.
— Nie kpij ze mnie. — Dłonie
Malfoya zacisnęły się w pięści. — Harry nigdy by nie…
— Oczywiście, że nie. — Snape
podniósł się z fotela i stanął naprzeciwko Draco. — A na pewno nie wtedy, gdy
nad sobą panuje. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy twój małżonek poczuje
się wzburzony i przyciśnięty do muru. Wtedy przejawia skłonności do wycieku
mocy. Ogromnej mocy! — dodał, przypominając sobie, co czuł, gdy Potter prawie
rozniósł jego komnatę w przypływie szału. Takiego natężenia magii nie
doświadczył od czasu ostatecznej bitwy.
— Błagam cię. — Malfoy roześmiał
się szyderczo. — Nie mów mi, że Severus Snape przestraszył się Harry'ego
Pottera. Za kogo ty mnie uważasz? Tę bajeczkę możesz wciskać naiwnym…
— Bajeczkę? — Snape poczuł
napływającą złość. Do tej pory usiłował się tłumaczyć. Chciał, aby ta rozmowa
odbyła się spokojnie, by mógł wyjaśnić wszystko chrześniakowi. Najwyraźniej
jednak do Draco nie docierały racjonalne argumenty i wolał wykpić jego
opanowanie i dobrą wolę. Kochał Draco, kochał go jak nikogo innego. Traktował
jak syna i poświęciłby dla niego wszystko. Przygotował się na jego gniew i
okrucieństwo, ale ironia i kpina? To go przerosło. Nikt nigdy nie kpił z
Severusa Snape'a! — Bajeczkę — powtórzył. — Czy ty w ogóle znasz swojego męża?
Czy wiesz jaką mocą dysponuje? Jaką mocą ty dysponujesz dzięki niemu? Widzę, że
nie! Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, że jesteście najpotężniejszą
parą w całym tym pieprzonym świecie? Potter posiada ogromny potencjał magiczny,
posiada też moc Voldemorta, a ty za sprawą synergii współdzielisz z nim tę
potęgę! Czy kiedykolwiek dotarło to do ciebie?
— Ty naprawdę się go bałeś. — Draco
cofnął się o kilka kroków, patrząc na swojego ojca chrzestnego z
niedowierzaniem. Ironia, która malowała się na jego obliczu jeszcze przed
chwilą, zniknęła.
— Oczywiście, że tak! Prawie
mnie zabił! — Snape wzdrygnął się, kiedy przypomniał sobie mroczną,
niekontrolowaną moc, która spowijała Pottera, gdy ten wpadł do jego komnat,
żądając odpowiedzi. Pęknięcie na szybie regału do tej pory nie dało się
naprawić, jakby pozostał w nim okruch tamtego szału. Severus uniósł rękę i
poluźnił kołnierzyk, czując, że na samo wspomnienie znowu zaczyna się dusić.
Ten gest najwyraźniej nie umknął uwadze Draco, który zmrużył oczy, wpatrując
się w jego palce trące skórę szyi.
— Rozumiem. — Malfoy uśmiechnął
się lekko, nie spuszczając z oczu jego dłoni.
— Cieszę się. — Snape cofnął
rękę, zaciskając i rozluźniając pięść w geście zdradzającym zdenerwowanie.
— Rozumiem, że naprawdę posunął
się go gróźb, jednak — uśmiech znikł z twarzy Draco — nie rozumiem dlaczego mu
uległeś! Czy obietnica, którą mi złożyłeś, była mniej wiążąca od tej, którą
dałeś kiedyś Dumbledore'owi? Wtedy nie pozwoliłeś się zastraszyć!
— To zupełnie różne sytuacje. —
Snape spojrzał na niego z irytacją.
— Obietnica to obietnica! Dla
niego gotów byłeś zabić i stać się banitą. Zginąć! Widać ja nie znaczę aż tak
wiele.
— Słucham? — Tego było naprawdę
za dużo. Naprawdę starał się zachować spokój, jednak zarzuty Draco łamały go
jak suchą szczapkę drewna. Szybko i bez problemu.
— Prosiłem cię! Błagałem… a ty?
Wszystko zepsułeś! Zniszczyłeś mnie!
— Zepsułem? Zniszczyłem, bo
uratowałem ci życie? — Cierpliwość i opanowanie prysły jak bańka mydlana.
— Ten strach to wymówka! — Głos
Draco był teraz głośny i boleśnie ranił uszy coraz bardziej wściekłego Snape'a.
— Powiedz mi prawdę! Co czułeś? Co myślałeś, gdy przekreślałeś wszystko, co
zrobiłem?
— Chcesz prawdy? — Snape
roześmiał się zimno. — Prawda jest okrutna, Draco. Tak, bałem się! Piekielnie
się bałem. Ale nie Pottera! Strach przed mocą twojego męża był niczym wobec
przerażenia, które ogarniało mnie na myśl, że leżysz tam i umierasz! A on tutaj
przyszedł sam i podał mi siebie na srebrnej tacy! Chciał zrobić wszystko,
poświęcić nawet własne życie, by cię ratować. Kim byłem, aby mu odmawiać?
— Z radością skazałeś go na
śmierć! Tak bardzo go nienawidzisz?
— Nie nienawidzę go, ale jeżeli
staję przed wyborem ty albo on, decyzja jest dla mnie prosta! Jak mógłbym się
wahać? — Podszedł do Malfoya i chwycił go za ramiona. — Jesteś moją jedyną
rodziną! Nie możesz oczekiwać, że będę myśleć w takich chwilach o Potterze.
Jakkolwiek doceniam jego poświęcenie.
— Jego poświęcenie? — Draco
położył dłonie na piersi Severusa i pchnął z całej siły, aż mężczyzna zatoczył
się na szafkę, strącając z niej kilka eliksirów. Jeden z nich wypalił dziurę w
szerokim rękawie czarnej szaty Snape'a, lecz Draco nie zwrócił na to uwagi. — A
co z moim poświęceniem? Co z moim własnym wyborem? Kto dał ci prawo do
kwestionowania go? To ja go zasłoniłem! — Malfoy uderzył się w pierś, tracąc
całkowicie panowanie nad sobą; jego krzyk roznosił się po komnacie. —
Zasłoniłem go własnym ciałem! Nie po to, abyś go później zabił!
— To była chwila. Nie myślałeś
racjonalnie. Nie miałeś czasu na zastanowienie się! Nie możesz wiedzieć, co byś
zrobił, gdyby dano ci szansę na przemyślenie tego!
— To samo! — Szare oczy
przybrały barwę burzowego nieba. — Zrobiłbym dokładnie to samo!
— Nie możesz być tego pewien… —
Ramiona Snape'a opadły w geście rezygnacji, a głos stał się niewiele
głośniejszy od szeptu.
— Jak niczego innego. — Draco
objął się rękoma, jakby nagle zrobiło mu się zimno, i odwrócił się do ojca
chrzestnego plecami. — Co mam teraz zrobić? Jak się wytłumaczyć? Pogrzebałem
dzień stworzenia horkruksa w pamięci, a teraz… teraz to wszystko wraca. Miałeś
rację, czarna magia pozostawia niewidzialną bliznę, nie można jej wyleczyć. To
koniec. Powinieneś był pozwolić mi odejść.
— Nie bądź śmieszny. — Tym razem
głos Snape'a brzmiał czysto i wyraźnie. — Potter gotów był umrzeć dla ciebie.
To chyba coś znaczy.
— To znaczy tylko tyle, że
kierowało nim cholerne gryfońskie poczucie obowiązku. Nie pierwszy raz zresztą.
— Draco odwrócił się i spojrzał na niego wściekle, po czym nagle uszło z niego
powietrze, zrobił kilka kroków w kierunku fotela i opadł na niego ciężko. — On
heroiczne akty poświęcenia ma we krwi.
— Bzdura! Zrobił to, bo cię
kocha. — Snape skrzywił się, jakby powiedzenie tego głośno było nad wyraz
gorzką pigułką. — Oczywiście, wolałbym cię widzieć w związku z każdym, byle nie
z tym nieprzewidywalnym Gryfonem, jednak nawet ja nie mogę zaprzeczyć
oczywistym uczuciom Pottera do ciebie. Poza tym przynajmniej raz ta jego
nieprzewidywalność na coś się przydała.
— Nie rozumiesz. — Draco oparł
głowę o zagłówek i przymknął oczy. — To nie ja. To nie o mnie chodziło. On po
prostu jest stworzony do ratowania innych, nie może przejść obojętnie obok
czyjegoś cierpienia, nawet jeżeli wie, iż każdy krok zbliża go do przepaści.
Przypomnij sobie Hogwart i Komnatę Tajemnic. Był gotów umrzeć za Weasleyównę. A
co z Blackiem? Walczył z dementorami, żeby go ratować. Sam jeden. Potem
ministerstwo i przepowiednia, horkruksy, które były bardziej niebezpieczne niż
cokolwiek innego. Tam nigdy nie chodziło o niego. Zawsze o innych. I tym razem
było tak samo.
— Chcesz mi powiedzieć, że on
uratował cię z przyzwyczajenia? — Snape spojrzał na chrześniaka ze zdumieniem.
Po czym, ku ogromnemu zniesmaczeniu Draco, zaczął się śmiać
.
— Naprawdę cię to bawi? — Malfoy
zacisnął zęby ze złością.
— Naturalnie, czasami głupota
bywa zabawna. — Mistrz eliksirów potrząsnął głową, jakby odpędzał od siebie
jakąś myśl. — Chociaż w tym przypadku dochodzę do wniosku, że jednak bardziej
mnie przeraża niż śmieszy. — Snape ucichł i podszedł do fotela, na którym
siedział Draco. — Przychodzisz do mnie, obrzucasz błotem, po czym snujesz
jakieś nieprawdopodobne teorie i oczekujesz, że co zrobię? Ukorzę się? Przyznam
ci rację i poproszę o wybaczenie? Przykro mi, ale muszę cię rozczarować. Nie
czuję się winny! Ani temu, że wyznałem Potterowi prawdę o horkruksie, ani tym
bardziej, że pozwoliłem mu cię uratować. Gdybym miał podjąć tę decyzję jeszcze
raz, zrobiłbym to samo!
— Myślisz tylko o sobie. Jesteś
egoistą, Severusie. — Draco poderwał się z fotela i ruszył w kierunku wyjścia z
komnaty. — Masz, co chciałeś, uratowałeś mnie albo raczej pozwoliłeś uratować,
zdradzając przy okazji. Problem w tym, że to nie ty będziesz musiał żyć u boku
człowieka, który tobą gardzi. Więź nigdy nie pozwoli mi odejść, a Harry nigdy
mi nie wybaczy.
— Jesteś głupcem, Draco. Żyjesz,
czy to nie jest w tej chwili najważniejsze? — Snape oparł się o stolik,
splatając ręce na piersi. — Pomyśl o Samuelu.
— Przestań. Nie próbuj mieszać w
to mojego brata. — Przez blade oblicze Draco przemknął cień. Jego plecy
przygarbiły się lekko, gdy zaciskał palce na ramie obrazu, który posłusznie
przesunął się, odsłaniając wyjście. — Jeżeli on mnie odrzuci, nigdy ci tego nie
wybaczę, Severusie.
— Naprawdę jesteś głupcem,
Draco. — Cichy głos Snape'a zlał się w jedno ze szmerem zasuwającego się za
Malfoyem obrazu.
***
Harry odetchnął z ulgą, gdy za
Ronem i Hermioną zamknęły się drzwi. Odkąd się obudził, nie odstępowali go na
krok, dopuszczając do niego tylko Snape'a z eliksirami. Troska, którą mu
okazywali, byłaby miła, gdyby nie zmęczenie, jakie czuł po każdej ich wizycie.
Od Severusa dowiedział się, że rytuał się powiódł i Draco dochodzi do siebie w
oddzielnej sypialni. Oczywiście pierwsze, co chciał zrobić, to pobiec do męża,
jednak Snape kategorycznie się temu sprzeciwił, twierdząc, że ich sygnatury
magiczne są jeszcze zbyt niestabilne i jakikolwiek kontakt mógłby je tylko
bardziej zaburzyć. Więc Harry zaciskał pięści i czekał. Czekał i kłamał. Kłamał
i czuł się tymi kłamstwami coraz bardziej znużony. Ron i Hermiona oczywiście
zdążyli już zobaczyć się z Draco i teraz zamęczali Harry'ego tysiącem pytań.
Zgrzytnął zębami w bezsilnej
złości. Cholerni Ślizgoni najwyraźniej zręcznie wymigali się od jakichkolwiek
odpowiedzi. Z tego, co zdążyli przekazać mu przyjaciele, wynikało, że Snape
wcale nie chciał z nimi rozmawiać, za to Malfoy po prostu stwierdził, że
niczego nie pamięta i sam czeka na odpowiedzi Harry'ego. Po minie Hermiony
Harry wywnioskował, że — tak jak i on — nie uwierzyła w bajeczkę Draco. Snape
na pewno od razu opowiedział mu, co się wydarzyło, to było bardziej niż pewne.
Niemniej, skoro Snape i Malfoy
umyli ręce, Harry pozostał sam na placu boju i to na jego barkach spoczęła
odpowiedzialność za wymyślenie odpowiedniej wersji wydarzeń dla Rona i
Hermiony. Błądząc po ścieżkach prawd, półprawd i oczywistych kłamstw, poskładał
w miarę logiczną historię o rytuale, sercu zamku, więzi małżeńskiej, która
łączyła jego i Draco, dodając do tego wyssaną z palca opowieść o ciałach
astralnych i wędrówce poza wymiarami, gdzie niczym pies gończy wyczuł znajomą
sygnaturę Draco i sprowadził go z powrotem. Po przeczytaniu tylu książek o
podróżach poza ciałem, Ron kupił historyjkę od razu, Hermiona zaś przełknęła ją
po zadaniu kilkudziesięciu pytań o różnym stopniu trudności. Nie obyło się bez
wykładu o zagrożeniach wynikających z takich podróży. Harry dowiedział się, że
mógł zabłądzić, zostać pochłonięty przez inne byty, zupełnie zatracić się po
drugiej stronie i nigdy nie powrócić do swego ciała, oraz że była to jedna z
najgłupszych rzeczy, jakie do tej pory zrobił. Po tym przemówieniu nastąpiła
seria wyrzutów, że nie poinformował ich o swoich zamiarach i nie pozwolił sobie
pomóc, wreszcie Hermiona prawie go udusiła, roztkliwiając się nad potęgą
miłości, która połączyła jego i Draco i która pozwoliła mu sprowadzić męża z
zaświatów. Harry poczuł się jak bohater jednego z romansów, którymi swego czasu
zaczytywała się pani Weasley. Wymawiając się zmęczeniem, pożegnał się w końcu z
przyjaciółmi i z westchnieniem ulgi opadł na poduszki.
Nienawidził kłamać.
Nie znosił zamieszania, jakie od
kilku dni panowało wokół niego za sprawą jego przyjaciół.
Chciał wreszcie zobaczyć Draco.
Ogień w kominku zmienił barwę i
do komnaty wkroczyła ciemna postać — mistrz eliksirów.
— Kolejna porcja ziółek? — Harry
uniósł głowę i spojrzał w kierunku mężczyzny.
— Nie tym razem. — Snape
podszedł do łóżka i oparł się o metalową ramę, przyglądając się Harry'emu
badawczo.
— Coś się stało?
— Możesz wrócić do siebie,
jesteś już całkiem zdrowy. — Snape westchnął i potarł palcami nasadę nosa.
— A co z moją szalejącą
sygnaturą? — Harry już jakiś czas temu zauważył, że mężczyzna wykonywał ten
gest bezwiednie, gdy był zamyślony, zaniepokojony bądź zdenerwowany.
— Wróciła do normy. — Snape
lekko wzruszył ramionami.
— Ot tak? Po południu jeszcze
nie wolno mi było wychylić stąd nosa, a teraz wszystko się uspokoiło? — Harry
podniósł się z poduszek i usiadł po turecku, opierając łokcie na kolanach. —
Jesteś pewien, że było z nią tak źle, jak usiłowałeś mi wmówić?
— Być może odrobinę
przesadziłem. — Snape nie wyglądał na skruszonego.
— Tak naprawdę moja magia od
początku była spokojna. — Kiedy Snape nie zaprzeczył, Harry z niedowierzaniem
pokręcił głową. Miał ochotę wrzasnąć z frustracji. Odetchnął kilka razy,
uspokajając się, i na chwilę przymknął oczy. Przez te wszystkie lata zdołał
nauczyć się jednego: że ten mężczyzna nigdy nie robił niczego bez powodu. —
Lepiej żebyś miał dobre wytłumaczenie.
— Niemal umarłeś, Potter. Myśl
sobie, co chcesz, ale osoba, której cudem udało się przeżyć, przez jakiś czas
jest niestabilna emocjonalnie. Gdzie byś poszedł, gdybym pozwolił ci od razu
opuścić skrzydło szpitalne?
— Do Draco. — Harry tęsknie
spojrzał w kierunku drzwi.
— I co byś mu powiedział, gdybyś
się z nim spotkał chwilę po tym, jak zrozumiałeś, że jednak rytuał się powiódł?
— Snape przyglądał mu się uważnie.
— Za… — Harry zmrużył oczy,
zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią. Co by zrobił? Pobiegłby do Draco,
najprawdopodobniej zaciągnąłby go do najbliższego łóżka i nie wypuścił z niego
przez tydzień. Nie obyłoby się też bez krzyków i oskarżeń. W końcu miał z
Malfoyem do pogadania, prawda? Nie co dzień człowiek dowiaduje się, że jest
horkruksem własnego męża. Nie co dzień też małżonek rzuca się śmierci w
objęcia, zasłaniając go przed klątwą. Draco należało się od niego co nieco. W
takiej sytuacji nikt nie miałby do niego pretensji, gdyby go trochę uszkodził i
powiedział mu, co o tym wszystkim myśli. Miał do tego cholerne prawo! Tak
myślał zaraz po przebudzeniu. Teraz po prostu chciał porozmawiać. Zrozumieć
dlaczego. — Jak on się czuje?
— Niepewnie.
— Och. — Harry ze zdenerwowania
przygryzł paznokieć. — Zapewne powinienem mu podziękować.
— Podziękować? — Snape zamrugał
gwałtownie, zaskoczony.
— No a nie? Ta cała sprawa z
horkruksem najprawdopodobniej uratowała nam wszystkim tyłki. — Harry zsunął
nogi z łóżka i włożył je w buty stojące obok na podłodze. Wstał i rozejrzał się
dookoła, po czym z taboretu stojącego za stolikiem podniósł ubranie
przygotowane najprawdopodobniej przez któregoś skrzata. — Dobra, podziękuję mu.
Powiem, że doceniam jego poświęcenie, a potem mu przyłożę. — Postąpił kilka
kroków przed siebie i zatrzymał się przed drzwiami prowadzącymi do łazienki,
kładąc rękę na klamce. Odwrócił się w stronę Snape'a. — Nie zabronisz mi tego,
ten drań prawie za mnie umarł. Jeżeli teraz nie wybiję mu tych głupot z głowy,
w przyszłości gotów zrobić coś podobnego.
Z tym Snape naprawdę nie mógł
się nie zgodzić.
***
Draco nerwowo przemierzał
sypialnię, co rusz zerkając niespokojnie w kierunku szafy. Właściwie powinien
oszczędzić sobie upokorzenia i spakować swoje rzeczy, zanim Harry opuści
skrzydło szpitalne. Co prawda skrzaty przeniosłyby jego ubrania w mgnieniu oka,
gdyby tylko wyraził takie życzenie, jednak nie miał na to ochoty. We
własnoręcznym pakowaniu garderoby było coś ostatecznego. Być może pozwoliłoby
mu to w jakiś sposób przyzwyczaić się do myśli, że musi opuścić tę sypialnię, a
na pewno stanowiłoby jakiś wstęp. Wolał zrobić to sam, nim Harry każe mu się
wynosić. Takie poczucie panowania nad sytuacją, kiedy waliło się jego życie,
było mu w tej chwili bardzo potrzebne.
Po raz kolejny zatrzymał się
przed szafą i wbił w nią nieprzychylny wzrok. Cholera, czuł się, jakby szedł na
skazanie. Cichy szmer dobiegający z salonu sprawił, że spojrzał ze złością w
stronę drzwi. Czy Severus nie rozumiał, że Draco chciał być sam? Jak na jeden
dzień miał dosyć widoku swojego ojca chrzestnego. Sądził, że ich rozmowa
przebiegnie inaczej, dlatego dążył do niej pomimo tego, że mężczyzna umiejętnie
starał się go unikać. Ale tak naprawdę konfrontacja przyniosła mu tylko złość i
rozgoryczenie. Wciąż czuł gniew na Severusa, który pomimo swej inteligencji
niczego nie rozumiał.
Firanka zafalowała, gdy chłodny
wiatr od morza wdarł się do komnaty. Draco przeczesał dłonią włosy, odgarniając
grzywkę z oczu i energicznie ruszył w kierunku drzwi prowadzących do salonu,
chcąc wyprosić z niego intruza. W pomieszczeniu panował półmrok rozpraszany
słabym światłem wydobywającym się z kominka, jednak w momencie gdy Draco
przekroczył próg sypialni, od razu zorientował się, że to nie Severus stoi na
środku pokoju, lekko zgarbiony, z rękami upchniętymi w kieszeniach spodni,
patrząc na niego przenikliwym wzrokiem.
— Harry. — Draco siłą
powstrzymał się od pokonania biegiem odległości, która ich dzieliła. Miał
wrażenie, że nie dotykał stojącego przed nim mężczyzny od wieków. Jego ciało
wręcz krzyczało o jakikolwiek kontakt, a magia wirowała niespokojnie. Zacisnął
nerwowo pięści, opuszczając dłonie wzdłuż ciała i nakazując im tam zostać.
— Cieszę się, że nic ci nie
jest. — Głos Pottera, choć lekko zachrypnięty, brzmiał wyjątkowo spokojnie. —
Dobrze się czujesz?
— Tak. — Czy mu się wydawało,
czy Harry schudł? Zawsze był szczupły i smukły, jednak nie tak jak teraz. Włosy
też mu trochę urosły. Niesforne kosmyki miękko otulały poważne oblicze. — A ty?
— Uhm… Snape uznał, że mogę już
opuścić skrzydło szpitalne. — Harry lekko skinął głową.
— To dobrze. — Merlinie, ta
rozmowa była naprawdę żałosna. Draco ostatnio czuł się tak niepewnie w wieku
czternastu lat, gdy Zabini przyłapał go nad ranem w zabrudzonej pościeli.
— Dlaczego?
Poderwał głowę na dźwięk głosu
Harry'ego, który przyglądał mu się uważnie.
— Co dlaczego? Bo to naprawdę
dobrze, prawda? Poza tym chyba nikt nie lubi szpitalnych łóżek. Są niewygodne.
— Malfoy wzruszył ramionami.
Harry przekrzywił głowę i nie
spuszczając z niego spojrzenia, zbliżył się kilka kroków.
— Czy ty ze mnie kpisz? Dobrze
wiesz, że nie pytałem o szpital, tylko dlaczego to zrobiłeś? — Draco wzdrygnął
się, jakby chłód głosu Harry'ego sprawił, że naprawdę zrobiło mu się zimno.
— Rozumiem. — Odwrócił się i
podszedł do kominka, opierając się dłonią od jego kamienny gzyms. — To była
wojna, Harry, decyzje które wtedy podejmowaliśmy…
— O czym ty do cholery mówisz?
Na szyi poczuł ciepły oddech
męża. Merlinie, nawet nie wiedział, kiedy Harry do niego podszedł.
— Mówię o nocy, gdy zgodziłem
się, abyś został moim horkruksem. A myślisz, że o czym? — Draco odwrócił się,
głęboko wciągając powietrze, gdy zorientował się, jak blisko Harry stoi.
Wystarczyłoby pochylić się lekko i…
— Wiesz co, Draco, tak naprawdę
gówno mnie w tej chwili obchodzą czasy wojny. — Dłonie Pottera zacisnęły się na
ramionach Malfoya. — Zrobiłeś ze mnie swojego horkruksa, bo miałeś ku temu
poważny powód. Prawie na pewno tylko dzięki temu teraz tutaj stoję, a miliony
ludzi żyje spokojnie. Gdyby nie była to zakazana czarna magia, ministerstwo
wlepiłoby ci Order Merlina i zawiesiło go na twej piersi na purpurowej wstędze.
Czuję przerażenie na samą myśl, co musiałeś zrobić, aby go stworzyć, jednak
powinniśmy być wdzięczni, że w ogóle się odważyłeś. Jeżeli kiedykolwiek
będziesz chciał o tym porozmawiać to proszę bardzo. — Palce Pottera prawie
boleśnie wbiły się w skórę Draco, który z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami,
wsłuchiwał się w słowa męża. — Teraz jednak pytam o coś innego. Dlaczego
zasłoniłeś mnie przed tą klątwą? Nie mogę pojąć, co sobie wówczas myślałeś?
— Nie myślałem. — Draco słuchał
przemowy Harry'ego w oszołomieniu, a w jego głowie kołatało się tylko jedno
jedyne zdanie, które zdołał zapamiętać z tego całego monologu. Miał rację. Cały
czas miał cholerną rację! — W ogóle nie myślałem. To był instynkt.
— Instynkt? Co to za instynkt,
przez który rzucasz się pomiędzy mnie a klątwę! — Twarz Harry'ego wykrzywiała
wściekłość. — Zdajesz sobie sprawę, że mogłeś zginąć?
— I co z tego? — Draco miał
dosyć użalania się nad sobą. Jeżeli Potter chciał kłótni, to proszę bardzo. On
miał dosyć wycofywania się i pozycji obronnej. Jego mąż i tak powiedział, co
teraz o nim myśli. — Uratowałem twój tyłek. Zrobiłbym jeszcze raz to samo,
gdybym musiał. Na wojnie i w… trudnych sytuacjach, wszystko jest dozwolone!
— Uratowałeś mój tyłek kosztem
własnego! Gdyby nie ten pierdolony horkruks, nie mielibyśmy żadnych szans, aby
cię sprowadzić!
— Gdybym cię nie zasłonił, naprawdę
byś zginął! Pomyślałeś o tym chociaż przez chwilę? — Draco chwycił Harry'ego za
nadgarstki i odepchnął go od siebie.
— Czy o tym pomyślałem? — Potter
roześmiał się dziko, przeczesując palcami i tak już zmierzwione włosy. — Przez
cały czas o tym myślałem! Patrzyłem jak powoli uchodzi z ciebie życie!
Patrzyłem jak leżysz tam — wskazał dłonią w kierunku sypialni — i z każdym
oddechem oddalasz się ode mnie i przeklinałem cię za to, co zrobiłeś! Cholera,
kto cię prosił, abyś poświęcał się dla mnie? Kto ci pozwolił zostawić mnie
samego?
— A ty? Co ty zrobiłeś? — Draco
zacisnął gniewnie pięści. — Postanowiłeś obrócić w pył wszystko, co dla ciebie
zrobiłem i samemu prawie popełnić samobójstwo! Pomyślałeś chociaż przez
sekundę, jak bym się czuł, gdybyś umarł? Zastanowiłeś się, czy będę umiał sobie
z tym poradzić? Istnieć ze świadomością, że z premedytacją oddałeś za mnie
życie?
— To co innego.
— Gówno prawda, to zupełnie to
samo. — Draco gniewnie przemierzył komnatę i podszedł do barku, aby nalać sobie
kieliszek Ognistej Whisky. — Nie potrafisz po prostu znieść myśli, że ktoś inny
może oddać za ciebie życie. Ty jak najbardziej. Możesz umierać za miliony albo
za mnie, w końcu w twój życiorys wpisany jest przywilej bycia bohaterem.
Niemożliwe jednak, by ktoś inny miał cię w tej roli zastąpić, prawda? To już
cię przerasta. Dlaczego twoje poświęcenie ma być bardziej logiczne od mojego?
— Co ty pieprzysz? — Harry
nerwowo wsunął dłoń do kieszeni, po czym wyjął ją, krzywiąc się lekko, gdy nie
znalazł tego, czego szukał. — To dwie zupełnie różne sprawy. — Podszedł do
szafki i przez chwilę przekopywał jej zawartość, by na koniec z tryumfem
wyciągnąć z niej paczkę papierosów, którą chwilę później rzucił na blat
stolika, odpalając jednego różdżką. Draco już dawno zauważył, że Harry pali
tylko w momentach, gdy nie może sobie z czymś poradzić, musi pomyśleć lub jest
naprawdę zły.
— Ja sądzę, że są takie same. —
Wzruszył ramionami, przyglądając się, jak jego mąż przymyka oczy zaciągając się
głęboko, po czym wypuszcza z ust kłąb szarego dymu. Skrzywił się, gdy doleciał
go ostry zapach nikotyny.
— Ja działałem świadomie. Miałem
czas, aby się zastanowić. No i był Snape z antidotum. Przygotowałem się do
tego! A ty? Merlinie, ty po prostu rzuciłeś się pomiędzy mnie a różdżkę tej
wariatki. — Harry najwyraźniej zauważył jego minę, gdyż popatrzył na odpalonego
dopiero co papierosa i z żalem zgasił go w stojącej na gzymsie popielniczce.
— Ta wariatka była moją matką!
— Co nie przeszkadzało jej być
szaloną. — Harry z irytacją przewrócił oczami. — Twój ojciec też chciał odegrać
bohatera, na szczęście jego zamiary były bardziej racjonalne. Chciał ratować
ciebie.
— Czy ty się, kurwa, słyszysz? —
Draco dopił alkohol i z trzaskiem, prawie je tłukąc, odstawił szkło na barek. —
Według ciebie mój ojciec miał powody, aby mnie ratować… — zająknął się,
zdenerwowany — a ja takowych nie miałem? Myślałem, że po naszej ostatniej
rozmowie zrozumiałeś… Najwyraźniej nie! — Wyprostował się i podszedł do ściany,
opierając się o nią ciężko. — Może to i lepiej.
— Jaka ostatnia rozmowa? O czym
ty mówisz? — Harry spojrzał na niego ze złością.
— Nieważne, Potter. — Z
satysfakcją zauważył, że jego mąż drgnął, słysząc swoje nazwisko. — Wyjaśnijmy
coś sobie. Możesz żywić do mnie urazę. Możesz uważać mnie za kogoś, kto za samą
krew płynącą w żyłach z góry skazany jest na potępienie. Nie możesz jednak
odbierać mi prawa wyboru. Dla kogo i z jakiego powodu się poświęcę, to moja i
tylko moja sprawa.
— Ty…
— Zamknij się! Wysłuchasz tego,
co mam ci do powiedzenia, a potem stąd wyjdę, ułatwiając ci wszystko. Raz i na
zawsze to sobie wyjaśnimy. Kiedyś chciałeś usłyszeć coś o mnie. Teraz masz ku
temu okazję. — Draco uniósł rękę, uciszając Harry'ego. — Nie jestem wspaniałym
bohaterem, który rzuca wszystko dla innych. Nigdy nie robię niczego, co nie
przyniosłoby mi korzyści. Nie myśl, że przeszedłem na waszą stronę, bo nagle
ujrzałem światłość. Żadnych przebłysków altruizmu i dobroci. Przekalkulowałem
zyski i straty i wyszło na to, że wasza wygrana przyniesie mi większe profity,
niż zwycięstwo faceta, który był szalony i nieobliczalny. Jaka przyszłość
czekałaby nas, gdyby dyktator doszedł do władzy?
— To byłby koniec wszystkiego.
Draco, nie chcę rozmawiać o…
— Ale rozmawiamy. — Malfoy po
raz kolejny uciszył Harry'ego. Było mu wszystko jedno, jego mąż wyraźnie
powiedział, co teraz o nim sądzi. Bolało, ale był Malfoyem i nie miał zamiaru
rozklejać się na jego oczach. — Masz rację, to byłby koniec. Mój ojciec myślał,
że kiedy Voldemort wygra, on stanie u jego boku. Nic bardziej mylnego. Czarny
Pan był jak pijawka, żerował na innych. Powoli odsączał nasz skarbiec i robiłby
to nadal. Gromadziłby armię, bo ciągle byłoby mu mało i mało, a my, jego
zwolennicy, płacilibyśmy za to swoimi galeonami i własną krwią. Jego rządy byłyby
utopią megalomana o przerośniętych ambicjach i ja to wiedziałem. Nigdy nie
byłem tak zaślepiony jak mój ociec. A potem przyszli i powiedzieli o ataku na
Hogwart. Nie interesowało ich, że to szkoła. Nic nie znaczyła walka z dziećmi,
byleby Riddle dopadł Harry'ego Pottera. I wtedy byłem już całkowicie pewien: on
nigdy o nas nie dbał, myślał tylko o sobie.
— Draco, to nieistotne, jakie
miałeś powody. Najważniejsze, że dzięki twojej pomocy dowiedzieliśmy się o
wszystkim na czas. — Harry patrzył z niepokojem na spacerującego po komnacie
męża. — Naprawdę nie ma potrzeby do tego wracać.
— A potem Severus powiedział mi
o horkruksie. — Draco jakby go nie słyszał, pogrążając się coraz bardziej w
urazie i złości. — Wierzył, że twoja wrogość do Voldemorta przekreśli mrzonki
Dumbledore'a. Jak mogłeś zwalczyć miłością kogoś, kogo nienawidziłeś całym
sercem? Nierealne. Byłem przerażony. No bo jak to? Miałem rozszczepić własną
duszę? Nie o to mi chodziło. Nie pisałem się na tę cholerną wojnę, aby się
okaleczać! Co tak naprawdę obchodzili mnie ci wszyscy ludzie, którzy rzucali mi
podejrzliwe spojrzenia, bo nosiłem nazwisko Malfoy? Nic, absolutnie nic. Tylko
że nie mogłem się już wycofać. Było za późno i jeżeli naprawdę miałem mieć
jakąkolwiek przyszłość, jeżeli chciałem zaistnieć, to musiałem się zgodzić.
Ostatni akt dramatu. Oddam część własnej duszy w zamian za dobrobyt, bogactwo i
poważanie. Nic nowego, historia zna wielu takich zaprzedańców.
— Draco, przestań. — Głos
Harry'ego był cichy, ledwo słyszalny.
— Poczekaj, to jeszcze nie
koniec. — Draco roześmiał się zimno. Czuł się jak odkorkowana butelka szampana,
którą ktoś potrząsnął. Gorycz i żal dręczące go przez lata wreszcie znalazły
ujście i wylewały się z niego strumieniami słów. — Do stworzenia horkruksa
potrzebna jest ofiara. Nie można zabić zwykłą Avadą. Wbrew pozorom śmiertelna
klątwa jest czysta. Nie, Harry — Draco spojrzał na męża z gorączką w szarych
oczach — aby stworzyć horkruksa trzeba ubrudzić się we krwi kozła ofiarnego,
zamoczyć w niej ręce, poczuć jej ciepło i to, jak gęstym, lepkim strumieniem
spływa pomiędzy palcami. — Malfoy uniósł dłonie i spojrzał na nie ze złością,
po czym zacisnął je w pięści i opuścił gwałtownie. — Więc zrobiłem to.
Pamiętasz Marcusa Filinta? Duży, brutalny osiłek o małym móżdżku.
— Pamiętam. — Harry odchrząknął,
jakby w jego gardle zebrała się jakaś gula. — Grał w waszej drużynie
quidditcha.
— Tak. Nosił Mroczny Znak od
piątej klasy i nikt tego nie wiedział. Zresztą nie on jeden. — Draco wzruszył
ramionami. — Nierozważny i dumny z powierzonego mu zadania idiota. Myślał, że w
tym zamieszaniu zdoła cię ogłuszyć, a może nawet zabić. Byłoby to śmieszne,
gdyby nie było tragiczne. On od początku był skazańcem wybranym przez
Voldemorta. Ja tylko zamieniłem się miejscami z katem. Gdyby ugodził cię
jakimkolwiek zaklęciem, połowa Zakonu obecnego tamtej nocy w Hogwarcie
rzuciłaby w niego setkami klątw. Mogli stać po stronie dobra, ale byli świetnie
wyszkoleni i nie marnowali czarów. Na pewno powstałoby zamieszanie, co
wykorzystaliby inni. Jak mówiłem — rozłożył bezradnie ręce — on od początku był
ofiarą.
— Nie chcę tego słuchać. Nie o
tym rozmawialiśmy. — Harry cofnął się, pobladły, jednak Draco nie ustąpił.
— Przestań, Harry. To była
wojna, a na wojnie są przegrani. Flint znalazł się po prostu o złej porze w
nieodpowiednim miejscu.
— Znaleziono go z podciętym
gardłem. Nikt nie wiedział, kto w zamku byłby do tego zdolny. — Harry ciężko
przełknął ślinę, patrząc z niedowierzaniem na Draco. — Sprawę umorzono z braku
jakichkolwiek dowodów.
— Brudna robota, która okazała
się perfekcyjnie czysto wykonana. Jego krew posłużyła do stworzenia horkruksa.
Twój przeciwnik w pewien sposób przyczynił się do twojej wygranej. Zapewne nie
byłby zachwycony. — Poczucie winy dręczące Draco przez lata i świadomość tego,
że miał rację, sprawiło, że odsłonił się całkowicie. Tak naprawdę nic już nie
mógł zrobić, skoro Harry wyrobił sobie zdanie na jego temat. Nie miał nic do
stracenia.
— Jak możesz mówić o tym tak
spokojnie? — Harry spojrzał na Draco z zaskoczeniem.
— A jak mam mówić? — Malfoy
zbliżył się do niego jeszcze bardziej, jednak przystanął w miejscu, widząc, jak
Harry cofa się o kolejny krok. — Stworzyłem horkruksa. Miałem swoje egoistyczne
powody, jednak efekt końcowy pokrywał się z tym, do czego cały czas dążyłeś,
czyż nie? Pomyśl, Harry, kto inny byłby do tego zdolny? — Westchnął i potarł w
roztargnieniu kark. — Na początku Severus chciał wziąć to na siebie. Idiota.
Jakby nie dość już zrobił. Poza tym ktoś musiał zanieść ci eliksir. Uwierz,
najtrudniejsze było przekonanie go, że jestem odpowiedniejszym kandydatem. On
nazywa to poświęceniem. Jakbym co najmniej poniósł na plecach wór kamieni,
sprawiając, że nie przygniotły słabszych. A ja po prostu zabezpieczyłem swoją
przyszłość. Nie ze względu na ciebie, nie dla tego świata. Zrobiłem to tylko
dla siebie.
— Nieważne, dla kogo to
zrobiłeś. Dlaczego chcesz wziąć całą winę tylko na siebie?.
Hej,
OdpowiedzUsuńuff... Harru żyje, no trochę nieporozumień, ale ta rozmowa raczej wiele da, niech jeszcze porozmawiają...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia