Magiczne pochodnie
rzucały migotliwe cienie na wnętrze pracowni eliksirów. Snape zmniejszył ogień
pod przejrzystym kociołkiem. Szkło, z którego naczynie zostało wykonane,
hartowane było za pomocą smoczego oddechu, co skutecznie chroniło je przed
uszkodzeniami, które zdarzały się, gdy niezwykle żrące substancje uszkadzały
cynowe lub żeliwne denka. Te drogie kotły posiadały jeszcze dwie, szczególnie
ważne dla mistrza eliksirów, zalety. Pierwszą było to, że nigdy nie wchodziły w
reakcję ze znajdującymi się w nich ingrediencjami, pozostawiając wyjątkowo
delikatne eliksiry idealnie czystymi, drugą — równie ważną — okazała się
możliwość obserwowania procesu zmian zachodzących podczas warzenia. Na pewnym
etapie nawet niewielka różnica w zabarwieniu była niezwykle istotna i mogła
wpłynąć na jakość przygotowywanego ekstraktu. Zdarzało się, że dla
doświadczonego warzyciela z pozoru niewielkie odbarwienie już na początku
stawało się wskazówką, iż dalsze działania nie mają najmniejszego sensu, gdyż
mikstura nie osiągnie pożądanego stanu. Pozwalało to zaoszczędzić czas i
niekiedy bardzo drogie składniki, które miały być dołożone w dalszym procesie
warzenia.
Snape pochylił się i
uważnie przyjrzał intensywnie szafirowej barwie bulgoczącej na dnie kotła
substancji, na której powierzchni połyskiwały opiłki barwy srebra wytrącane w
wyniku gotowania. Usatysfakcjonowany, wyprostował się i odwrócił w kierunku
stołu. Oparł dłonie na blacie i wbił wzrok w przedmiot znajdujący się pomiędzy
nimi.
Na czystym,
niebarwionym płótnie leżała alrauna. Korzeń, którego zdobycie kosztowało go
wyprawę w najbardziej zakazane rejony Skandynawii, o czym żaden z mieszkańców
zamku nie miał najmniejszego pojęcia. W odróżnieniu od hodowanych w szklarni
przez Longbottoma mandragor alrauna była prawdziwym, czarnomagicznym korzeniem,
jednym z najtrudniej dostępnych na rynku. Pośród niedoświadczonych czarodziei
krążyły legendy, że ziele to wyrastało tylko i wyłącznie z nasienia wisielca, a
wyrywało się je przy pomocy czarnego psa, któremu korzeń przywiązywano do
ogona. Krzyk alrauny naprawdę zabijał, a poświęcenie zwierzęcia było tylko
dodatkową ofiarą, która wzmacniała jej magiczne właściwości. Legenda głosiła,
że ta niebezpieczna roślina była pierwowzorem człowieka. Stworzona na ziemiach
Edenu, uznana została za nieudany eksperyment Boga i wyrzucona poza jego
rajskie ogrody. Potężni mistrzowie eliksirów nie wierzyli co prawda w tę
historię, jednak zarówno sam proces jej wyrastania, jak i zbioru był faktem i
dlatego jej cena była tak wygórowana.
Severus sięgnął po
rękawiczki ze smoczej skóry wyłożone miękką, czarną podszewką i ostrożnie
wsunął je na dłonie. Z drewnianego stojaka umieszczonego po swojej lewej
stronie wyjął srebrny, zakrzywiony niczym orli dziób nożyk i ostrożnie
przyłożył go do kończyn korzenia, który jak żaden inny swym kształtem
przypominał człowieka. Na jego twarzy odmalowało się skupienie, po czym dotąd
zaciśnięte usta rozchyliły się i Snape zaczął odcinać małe, idealnie odmierzone
kawałeczki, szepcząc inkantację, której tekst znajdował się w oprawionej w
skórę księdze spoczywającej przed nim na specjalnej podpórce. Stopy, dłonie,
głowa. Pięć kawałków szerokości około trzech milimetrów zostało odłożone na
szklaną paterę. Snape dokładnie wytarł ostrze i na powrót zawinął korzeń w
płótno, po czym schował go do okutej metalem skrzyneczki.
Do złotego moździerza
wrzucił owoce dendery, przez laików zwanej też ciernistym jabłkiem lub
diabelskim zielem. Kiedy kolczaste owoce puściły sok, dodał liście potoslinu,
stulichy, a na koniec nasiona naparstnicy. Każdy ze składników należał do ziół
śmiertelnie trujących i samo obcowanie z nimi było niebezpieczne. Przez chwilę
ucierał je, aż z końcówki tłuczka zaczął spływać gęsty, ostro pachnący syrop.
Szerokim mankietem rękawa otarł pot skraplający mu się na czole i za pomocą
drewnianej pęsety wziął z patery drobne skrawki alrauny. Po chwili zapach
ucieranych ingrediencji zmienił się na ostry i mocno gryzący. Trzymając
moździerz przed sobą na wyciągnięcie ręki, przelał jego zawartość do wywaru
znajdującego się w kotle. Szafirowy płyn zapienił się wściekle i po chwili jego
piękna barwa zmieniła kolor na gołębi błękit. Snape odetchnął z ulgą i
zamieszał pięć razy w lewo, po czym wyłączył palnik. Jeszcze raz zajrzał do
księgi spoczywającej na stole, upewniając się, że wszystko zrobił dobrze, po
czym ruszył w kierunku kominka.
***
— Harry, obudź się. —
Ktoś potrząsnął jego ramieniem, przerywając mu krótki, wypełniony koszmarami
sen.
— Co? — Rozejrzał się
nieprzytomnie, zatrzymując rozbiegane spojrzenie na pochylającym się nad nim
Ronie. Tuż obok stała Hermiona i przyglądała mu się niespokojnie.
— Ty nam powiedz,
jęczałeś jak potępieniec. — Weasley obrzucił go zmartwionym spojrzeniem.
— Widocznie coś mi się
śniło. — Potargał zmierzwione włosy i wyprostował się na krześle, aż coś
strzeliło mu w plecach.
— Dostaniesz jakiegoś
skrzywienia od spania w tej pozycji. — Hermiona odsunęła leżącą przed nim
książkę i postawiła na stoliku kubek z gorącą herbatą. — Wołałeś go.
— Kogo? — Uciekł
spojrzeniem w bok.
— Przecież wiesz —
westchnęła i usiadła w fotelu obok.
— Nie pamiętam tych
snów. — Uniósł kubek i ostrożnie upił łyk parującego napoju. — Budzę się
przerażony, ale nie wiem, czego tak bardzo się boję. To chore. — Odstawił
naczynie, rozpryskując kilka kropel na blat. — Wiem, że Draco tam jest, ale nie
wiem, gdzie to „tam" się znajduje, nie mam też pojęcia, jak „tam"
trafił i nie wiem, jak to „tam" wygląda. Czy to, co mówię, ma jakikolwiek
sens? — Spojrzał na przyjaciół pytająco.
— Sorry, stary, ale
dla mnie nie ma żadnego, poza tym, że śni ci się Malfoy i jest strasznie. — Ron
pokręcił głową, przybierając minę w stylu „przepraszam, że jestem idiotą".
— Wybacz, Harry, ale
też niewiele z tego zrozumiałam. — Hermiona bezradnie rozłożyła ręce. — Być
może po prostu jesteś przemęczony. Od dwóch tygodni nie wyspałeś się porządnie.
Nie pomożesz mu, jak w końcu sam się rozłożysz.
— Nie mam czasu na
odpoczynek. Ciało Draco weszło w drugą fazę, pół nocy zmieniałem mu okłady. —
Podparł brodę na dłoni i wbił wzrok w przeciwległą ścianę. — To przerażający
widok… normalnie człowiek, kiedy ma gorączkę, rzuca się, jęczy, skopuje kołdrę…
wiecie, po prostu jest niespokojny, a on… on tylko leży, nie wydając z siebie
żadnego dźwięku. Jego skóra jest rozpalona, włosy posklejane potem, a on nawet
nie drgnie… W pewnym momencie miałem ochotę go uderzyć, tak po prostu mu
przywalić albo uszczypnąć, sprawić ból, cokolwiek, aby wywołać reakcję. Jak to
o mnie świadczy?
— Jesteś zdesperowany
i zmęczony. Nie możesz oceniać się tak surowo. Każdy z nas w pewnym momencie
załamałby się i zrobił coś głupiego. — Hermiona nakryła ręką dłoń Harry'ego i
zacisnęła na niej palce. — To twój mąż i chcesz dla niego jak najlepiej.
— Miona ma rację, odpuść
na chwilę. Rozumiem, że przyzwyczaiłeś się do niego, łączy was magia i…
— Nie! — Harry wyrwał
rękę z uścisku Hermiony. — Nie rozumiecie! To nie ma nic wspólnego z tym, że on
jest moim mężem, nie chodzi o magię, synergię czy inne więzy! Do cholery z tym
wszystkim! Chodzi o Draco, cały czas tylko o niego! Nie mogę go stracić, nie
wyobrażam sobie, że mógłby tak po prostu zniknąć, odejść z mojego życia! Kocham
go… — dodał ciszej.
— Och, Harry… —
Hermiona objęła się ramionami, jakby nagle zrobiło się jej zimno. — Tak mi
przykro.
— Przykro ci, bo
zakochałem się w Malfoyu? To takie straszne? — Spojrzał na nią ze złością.
— Nie, stary, przykro
jej, bo to musi być dla ciebie cholernie bolesne. — Weasley niezręcznie
poklepał go po plecach. — Chyba nie sądzisz, że nadal uważamy Draco za zło
konieczne.
— Wiem, przepraszam,
ostatnio stałem się strasznie drażliwy.
— Też bym był, gdyby
ktoś, kogo kocham, stał jedną nogą nad grobem. — Ron z zakłopotaniem potargał
swoje zmierzwione włosy.
— Ron! — Hermiona
popatrzyła nie go ze złością. — Jak możesz…
— Daj spokój. — Harry
odchylił głowę do tyłu i powiódł wzrokiem po łukowatym sklepieniu komnaty. — On
ma rację. Zaczynam myśleć, że ostatnie dni żyłem złudzeniami. Może Snape ma
rację, nie ma rozwiązania, nie ma ratunku, a tylko ja nie chcę się poddać i
przedłużam jego agonię. — Wstał i odsunął krzesło, wychodząc zza zawalonego
księgami stołu. — Pójdę do niego.
W milczeniu
obserwowali, jak — powłócząc nogami — odchodzi w kierunku sypialni. Opuszczone
ramiona, dłonie wsunięte głęboko w kieszenie spodni. Cała jego postawa
świadczyła o tym, że jest o krok od poddania się. Człowiek, który przegrał.
Człowiek pozbawiony celu. Hermiona skuliła się na fotelu, podciągając kolana
pod brodę i obejmując je ramionami.
— Dlaczego to zawsze
musi uderzać w Harry'ego? — szepnęła bardziej do siebie niż do siedzącego obok
Rona. — Żałosne dzieciństwo, dorastanie w ciągłym zagrożeniu, świadomość
spoczywającego na jego barkach obowiązku zabicia Voldemorta… Tak wiele osób,
które kochał, odeszło.
— Wszyscy kogoś
straciliśmy, to nie nasza wina, że dorastaliśmy w popieprzonych czasach.
— Wiem, po prostu…
naprawdę cieszyłam się, że wreszcie znalazł swoje miejsce. Ten zamek,
nauczanie… wydawało mi się, że w końcu osiągnął to, czego pragnął, że w końcu
się spełnia. Z Draco też wszystko się ułożyło. Przez ostatnie miesiące był
naprawdę szczęśliwy. Nawet widmo ukrywającego się gdzieś tam Lucjusza nie
wprawiało go w jakieś większe przerażenie. Miał Draco, Samuela, tę szkołę, nas
obok siebie i… Harry promieniał, Ron. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak
bardzo zrelaksowanego, tak pełnego blasku. A teraz… — Pociągnęła nosem. — Teraz
wygląda, jakby ten płomień ktoś zdmuchnął.
— Harry jest silny,
poradzi sobie. — Ron spojrzał na nią niepewnie.
— Nie wiem, mam
wrażenie, że go to przerosło. Nigdy dotąd nie był w sytuacji, gdy mógł stracić
kogoś tak dla niego ważnego.
— No… a Syriusz?
— Och, oczywiście, że
kochał Syriusza, ale to nie to samo. — Pokręciła głową i podniosła się z
fotela, zajmując miejsce, gdzie wcześniej siedział Harry. — Poczytam jeszcze,
ty zajmij się może Samem i Joe, nie możemy zapominać, że oni też cierpią.
— Uhm… może zabrałbym
ich na wycieczkę do miasteczka. Teraz to chyba niegroźne — mruknął niepewnie.
— Dobry pomysł. —
Kiwnęła głową z umiarkowanym entuzjazmem.
— No to… to zapytam
Harry'ego. — Podniósł się z krzesła i ruszył w kierunku sypialni. W drzwiach
przystanął i przez chwilę obserwował przyjaciela, który właśnie zmieniał okłady
na czole leżącego nieruchomo Draco.
— Eem… Harry?
— Tak? — Wyrwany z
zamyślenia mężczyzna, uniósł głowę i spojrzał na stojącego w progu Rona.
— Pomyślałem, że może
zabrałbym chłopców do miasta. Wiesz… Sam nigdy tam nie był i…
— Nie.
— Co? No, dobra,
wymyślę coś innego.. — Ron wzruszył ramionami. — Po prostu chciałem jakoś ich
rozweselić.
— To nie tak, że nie
chcę. Jest po prostu tak, jak mówiłeś. — Harry wytarł mokre dłonie w leżący na
stoliku nocnym ręcznik. — Samuel nigdy dotąd nie był w mieście, to dla niego
nowość. Myślę… — Popatrzył na leżącego Malfoya i poprawił zsuwający mu się z
czoła okład. — Myślę, że Draco chciałby przy tym być. Tak, to on powinien
pokazać mu wszystko jako pierwszy. Zawsze o tym marzył, a nigdy nie mógł tego
zrobić. Sądzę, że czułby się zawiedziony, że go to ominęło.
— No tak. — Weasley
niepewnie przestąpił z nogi na nogę. — To może po prostu zagram z nimi w
quidditcha?
— Dobry pomysł. —
Harry uśmiechnął się słabo. — Chłopcy się ucieszą.
— To idę. — Odwrócił
się, przymykając drzwi do sypialni, po czym pod wpływem impulsu uchylił je na
powrót, wsuwając w szparę głowę. — I, Harry, gdybyś coś chciał, cokolwiek, to
wiesz…
— Wiem, Ron, dzięki.
***
Harry siedział w
fotelu, trzymając bezwładne ciało Draco na kolanach. Dookoła łóżka krążyły dwa
skrzaty, zmieniając pościel i wytrzepując zmiętoszone poduszki. Mężczyzna
obserwował je znudzonym spojrzeniem, myślami przebywając zupełnie gdzieś
indziej.
— Panie Potter, czy w
czymś jeszcze pomóc? — Głos skrzata wyrwał go z zadumy.
— Nie, dziękuję, to
wszystko — mruknął, podnosząc się i na powrót układając Malfoya w czystej
pościeli. Kiedy stracił kontakt z jego gorącym ciałem, poczuł się, jakby
temperatura w pokoju spadła nagle o kilkanaście stopni. Pomimo jego usilnych
starań gorączka najprawdopodobniej jeszcze wzrosła. Westchnął i ruszył w
kierunku łazienki, gdzie odkręcił kran z chłodną wodą i stanął nad wanną,
czekając aż ta się napełni.
— Powinieneś mu pomóc.
— Podskoczył na dźwięk głosu wydobywającego się ze zwierciadła.
— A jak myślisz? Co
właśnie robię? — sarknął ze złością.
— Nie tak, imbecylu,
odzyskaj jego duszę! — odwarknęło lustro.
— Jeżeli wiesz, w jaki
sposób mam to zrobić, to mi powiedz! — Odwrócił się w kierunku tafli, gdzie
przywitało go jego własne, pełne złości, spojrzenie.
— Sam powinieneś
wiedzieć, to ty jesteś jego… — Coś zachrzęściło i zwierciadło zamilkło w pół
słowa.
— Jego kim? — Potter
spojrzał na nie przenikliwie.
— Sam powinieneś
wiedzieć — burknęło ze złością. — Cholerne ograniczenia.
— Nie jestem
ograniczony!
— Nie ty, idioto!
Nieważne, po prostu nie pozwól mu się wykończyć. W końcu jesteś jego… no… —
Tafla zafalowała i przez chwilę Harry'emu wydało się, że jego oblicze zatraciło
kontury, jakby szkło zaparowało.
— Mężem? — podsunął
niepewnie.
— Też.
— Też? — Harry miał
dość. — Jeżeli masz mi coś do powiedzenia, jeżeli wiesz cokolwiek, to powiedz
mi, do cholery!
— Nie widzisz, że nie
mogę? — Lustro wrzasnęło, a w jego głosie dało się wyczuć frustrację. — Gówno
warta cała moja wiedza, kiedy muszę ją zatrzymać dla siebie! Wiesz, jakie to
wkurwiające?
— Czyli jest szansa na
odzyskanie duszy Draco i ty wiesz, jak to zrobić? — Potter przysunął się o krok
do zwierciadła.
— Mniej więcej. — Głos
lustra był burkliwy i rozdrażniony.
— Ty i te twoje „nie
mogę"! Pieprzę twoje zasady, pieprzę to, że pozwolisz mu umrzeć, bo nie
wolno ci zdradzać tajemnic, pieprzę ciebie i… — Harry zapowietrzył się od
krzyku. Nagle zrobiło mu się niedobrze, pochylił się, opierając ręce na
kolanach i oddychając głęboko. — Do kogo… do kogo mam się zwrócić, kto może mi
powiedzieć…
— Przecież wiesz…
— Nie, nie wiem. —
Potrząsnął głową. — Nic już nie wiem.
— Wiesz, Harry. — Głos
lustra był równie roztrzęsiony jak stojący przed nim mężczyzna. — Pomyśl
chwilę, a zrozumiesz. To dotyczy Draco!
— Snape! — Wyprostował
się gwałtownie, aż zakręciło mu się w głowie. — To cholerny Snape, prawda? — W
zwierciadle odbiło się jego rozgorączkowane spojrzenie. Lustro wymownie
milczało. — Merlinie… zabiję drania! — wyrzęził i zapominając o nadal lejącej
się do wanny wodzie, wybiegł z pomieszczenia.
— Hermiona! — Krzyk
Pottera rozdarł ciszę salonu, gdy drzwi do sypialni otworzyły się z impetem. —
Popilnujesz Draco, muszę… muszę wyjść!
— Harry! Co się stało?
— Dziewczyna zerwała się z krzesła, przewracając je przy tym.
— Później ci powiem.
Zostaniesz z nim, prawda? Gdyby coś się działo, będę w lochach. — Jak szalony
dopadł kominka i zapominając, że jako dyrektor może się po prostu aportować,
wrzucił w niego garść proszku. — Komnaty Severusa Snape'a! — krzyknął, zanim
zniknął pośród wirującego popiołu.
***
— Snape! — W ciszy,
jaka panowała w komnatach mistrza eliksirów, głośny wrzask Harry'ego sprawił,
że Severus prawie upuścił niesioną w dłoniach fiolkę.
— Coś z Draco? —
zapytał zdenerwowany, widząc wyraz twarzy Pottera.
— Ty mi to powiedz! —
Harry dopadł go jednym susem, chwytając mocno za przód szaty i z wściekłością
zaciskając na niej palce. — Draniu! Wiesz, jak go uratować i nie chcesz nic
powiedzieć! Kim ty jesteś, że ośmielasz się rządzić życiem i śmiercią! Mógłbym
cię za to zabić! — Harry mocno potrząsnął stojącym przed nim mężczyzną, który
pobladł gwałtownie, czując, jak niekontrolowana magia kumuluje się wokół ich
postaci.
— Uspokój się, Potter!
— wycharczał, gdy silne dłonie coraz mocniej zaciskały się na jego szacie,
wypierając powietrze z jego piersi.
— Nie mam zamiaru się
uspokajać! Koniec kłamstw! Dosyć unikania odpowiedzi! Albo powiesz mi, jak mam
uratować Draco, albo…
— Albo co? Co mi
zrobisz, Potter?
— Nie chcesz wiedzieć,
Merlin świadkiem, że nie chcesz. — Oblicze Harry'ego było blade, a w jego
oczach błyszczało szaleństwo. Magia wirowała wokół nich coraz mroczniejsza,
coraz gęstsza. Jakaś fiolka roztrzaskała się z ich prawej strony, a w ślad za
nią eksplodował szklany klosz, z którego wysypały się nasiona nieznanej
rośliny. Ogień pochodni zafalował dziko i przygasł, otulając komnatę
złowieszczym mrokiem. Snape poczuł, że nie może złapać powietrza, już nawet nie
przez to, że Potter po prostu go przyduszał, ale przez coraz bardziej
skondensowaną moc, która niczym tornado szalała wokół nich, siejąc coraz
większe zniszczenie.
— Powiem ci… —
wyrzęził, czując, jak zaczynają go boleć oczy, nagle nabiegłe krwią. Jeżeli nie
uspokoi Pottera, naprawdę tutaj zginie! Widział go już w różnych sytuacjach,
obserwował na polu walki, ale to, co działo się teraz… Gryfon nigdy nie stracił
nad sobą panowania do tego stopnia. Jeszcze chwila i naprawdę przestanie się
kontrolować. Usiłował sięgnąć po różdżkę, lecz w momencie, gdy już prawie jej
dotknął, ta z ogromną siłą wyrwała się spomiędzy jego spoconych palców,
uderzając o przeciwległą ścianę. Prawie poczuł ból, jakby to jego ciało
grzmotnęło o kamień. — Puść… powiem… — Nogi odmówiły mu posłuszeństwa i w
momencie, gdy pomyślał, że to już koniec, Potter nagle go puścił i Snape niczym
szmaciana lalka osunął się na podłogę.
— Mów. — Harry cofnął
się o krok, obdarzając go nienawistnym spojrzeniem.
Snape oddychał przez
chwilę nierówno, po czym podniósł się z podłogi i drżącymi dłońmi wygładził
przód swej szaty. Kurwa, co za poniżenie. Wiedział, że gówniarz posiada moc
przewyższającą każdego znanego mu czarodzieja, ale to, co zaprezentował teraz…
samą myślą, bez użycia różdżki. Przerażające. Nie patrząc na stojącego bez
ruchu mężczyznę, wolnym krokiem podszedł do leżącej na podłodze różdżki i
podniósł ją ostrożnie. Potter nie reagował. Czyżby nie bał się ataku z jego
strony?
— Nie przyszło ci do
głowy, że mógłbym cię teraz przekląć? — Spojrzał na niego ostro.
— Spróbuj. — Potter
nawet nie podniósł głosu, a Snape i tak poczuł, jakby ktoś oblał go lodowatą
wodą. Wszystkie włoski na jego skórze uniosły się od grozy, która zabrzmiała w
tej krótkiej wypowiedzi.
— Usiądź. — Schował
różdżkę i podszedł do szafki, skąd wyciągnął eliksir uspokajający. — Wypij to.
— Nie jest mi
potrzebny. — Harry nawet nie spojrzał na trzymaną przez niego fiolkę.
— Nie mam zamiaru
ryzykować własnym życiem, gdy po usłyszeniu prawdy twoje emocje znowu wezmą
górę i rzucisz się na mnie jak zwierzę. — Potrząsnął trzymanym w dłoni
eliksirem.
— Snape, po prostu
mów, co wiesz i nie przeciągaj struny. — Potter usiadł i spojrzał na niego
wilkiem.
Z rezygnacją położył
fiolkę przed nim i opadł na fotel naprzeciwko. Z roztargnieniem potarł grzbiet
nosa i omiótł wzrokiem siedzącego przed nim mężczyznę.
— Draco nigdy mi tego
nie wybaczy.
— Co masz na myśli? —
Harry wreszcie się uspokoił i spojrzał na niego z zaciekawieniem.
— Mam na myśli to, że
złożyłem obietnicę, iż nigdy nie zdradzę ci tego, co wiem — warknął, czując, że
odzyskuje panowanie nad sytuacją.
— Nawet jeżeli przez
to mógłby umrzeć? — Harry spojrzał na niego sceptycznie.
— Takiej sytuacji nie
braliśmy pod uwagę. — Snape przyznał to z niechęcią.
— Zamieniam się w
słuch w takim razie. — Potter pochylił się do przodu, splatając palce dłoni i
obejmując nimi kolana. — Chyba nie wiąże cię wieczysta przysięga? — zapytał z
niepokojem.
— Nie, Draco uważał,
że moja obietnica jest równie ważna.
— Na pewno jest i
wierzę, że nigdy byś jej nie zdradził, ale do cholery, on tam umiera! Czym jest
złamanie słowa wobec jego życia?
— Pamiętasz swoją
ostatnią walkę z Czarnym Panem? — Snape zmrużył oczy, wpatrując się w sobie
tylko znany punkt.
— Głupie pytanie,
czegoś takiego się nie zapomina.
— Co wtedy czułeś? —
Mistrz eliksirów spojrzał na niego z zaciekawieniem.
— Nie bardzo rozumiem.
— Harry zmieszał się lekko. — Złość, żal, chęć, aby to wszystko już się
skończyło.
— Strach?
— Nie pamiętam, ale
chyba nie… — Zawahał się lekko. — To nie tak, że jak głupiec pobiegłem za nim
bez lęku, po prostu nie było czasu na obawy…
— Tak… — Snape
zamyślił się lekko. — A co poczułeś w momencie jego śmierci?
— Ulgę?
— Nie, nie o to mi
chodzi. Co czułeś, kiedy ginął. Byłeś jego horkruksem.
— Ach… — Harry
skrzywił się lekko. — To był ból. Jakby jakaś obca magia chciała wedrzeć się we
mnie. Najgorsze, że nie potrafiłem jej powstrzymać, tak jakby wszystko
rozgrywało się obok mnie, a ja… nie potrafiłem tego zwalczyć.
— Upadłeś na kolana i
złapałeś się za głowę. — Snape skinął głową.
— Pamiętasz? — Uniósł
głowę zdziwiony.
— Byłem tam. —
Mężczyzna prychnął lekko. — Uwierz, takie obrazy zostają z tobą do końca życia.
— No tak… To było
straszne. Widziałem, jak jego ciało upada i zaczyna czernieć, jakby od środka
trawił go ogień. Miotał się w agonii. Wiedziałem, że umiera, a jednocześnie
czułem jego moc napierającą na mnie.
— A potem?
— Potem wszystko
ustało. Zupełnie jakby ta moc nie znalazła tego, czego szukała. I… — Odwrócił
wzrok, zagryzając dolną wargę. — Poczułem radość. Nie potrafię tego
wytłumaczyć. Po prostu zaśmiałem się, chociaż wcale nie było mi do śmiechu i w
tym momencie w jakiś sposób zyskałem pewność, że on nie żyje, odszedł na
zawsze. — Szarpnął nerwowo mankiet swej szaty. — Czułem rozkojarzenie,
zmęczenie walką, w takiej chwili człowiek nie panuje nad sobą, emocje biorą
górę. To była dziwna noc.
— A więc miałem rację.
— Snape zacisnął długie, blade palce na oparciach fotela.
— Co to ma wspólnego z
Draco? Wypytujesz mnie o dawno minione czasy. Draco nie oberwał klątwą od
Voldemorta, tylko od Narcyzy!
— Jeżeli chcesz go
uratować, to nasza rozmowa będzie dotyczyć właśnie tej konkretnej daty. — W
głosie mężczyzny słychać było zmęczenie.
— Nie rozumiem…
— Pamiętasz, co zawsze
mówił Dumbledore? Miłość, Harry, miłość pozwoli ci pokonać Voldemorta. — Snape
parsknął cichym, gorzkim śmiechem. — Miłość… co za naiwność z jego strony. Tak
jakbyś mógł poczuć jakiekolwiek cieplejsze uczucia do Czarnego Pana, jakbyś nie
chciał go zabić, jakby nie targała tobą nienawiść. Mogłeś mieć czystą,
nieskalaną duszę, ale rzuciłeś zaklęcie, które niosło za sobą śmierć! Nie tylko
Avada zabija. Klątwa, którą odkryliście z Granger i Lupinem, miała te same
efekty. Zabiłeś, Potter, zabiłeś go, a w tym samym momencie słowa „będzie mu
równy" stały się prawdą! To z twoich ust wyszło przekleństwo, zrobiłeś to
z premedytacją, a tym samym ułatwiłeś mu dostęp do swej duszy, która
jednocześnie uległa zbrukaniu. Nie myślałeś wtedy o miłości, nie wspominałeś
bliskich, po prostu nienawidziłeś go i przekląłeś.
— To prawda, ale gdyby
było tak, jak mówisz, opętałby mnie. Byłem horkruksem! — Harry potrząsnął
głową, nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, co Snape usiłował mu powiedzieć. —
Cząstka jego duszy nadal tkwiła gdzieś wewnątrz mnie.
— Dusza Czarnego Pana
była słaba, rozdarta na części, dlatego Dumbledore wierzył, że możesz ją
pokonać. Jednak w momencie, kiedy rzuciłeś klątwę, osłabiłeś też własną. To
było jak świeża, niezagojona rana, wystarczyło zagłębić się w tym rozdarciu.
— Merlinie… — Harry
pobladł gwałtownie. — Co chcesz mi powiedzieć? Sądzisz, że gdzieś we mnie
nadal…
— Nie bądź głupcem,
Potter! — Snape obrzucił go rozzłoszczonym spojrzeniem. — Sądzisz, że przez
tyle lat mógłbyś nie zauważyć, że od środka toczy cię robak? Że gdybyś nadal
był horkruksem Czarnego Pana, zachowałbyś tę swoją gryfońskość?
— Więc? — Harry
odetchnął z ulgą. — Nic mi nie wyjaśniłeś — przyznał bezradnie.
— Eliksir. Zapewne go
pamiętasz.
— Ten, który mi dałeś?
Myślałem, że chciałeś mnie zabić. — Wzruszył ramionami, widząc zdumione
spojrzenie Snape'a. — Miał mnie jakoś ochraniać, a po wypiciu go poczułem taki
ból, jakby coś rozsadzało moją głowę od wewnątrz. Ron mówił, że wrzeszczałem
jak opętany. Przyznam, że ja sam pamiętam tylko torsje, które nastąpiły
później.
— A jednak zadziałał.
Wzmocnił cię bardziej niż myślisz i tutaj… tutaj dochodzimy do osoby Draco. —
Mężczyzna wstał i podszedł do szafki, skąd wyciągnął butelkę ognistej whisky i
nalał sobie do szklanki, którą potem opróżnił jednym haustem. — Bo widzisz,
Potter… ten eliksir… — Harry pierwszy raz słyszał, aby Snape miał tak wielkie
trudności z wysławianiem się. — To była jedna z najbardziej czarnomagicznych
mikstur, jakie kiedykolwiek stworzyłem.
— Dałeś mi jakieś
mroczne świństwo? — Harry spojrzał na niego ze zgrozą. — I Draco brał w tym
udział?
— Draco, aby eliksir
zadziałał, musiał się poświęcić. — Ramiona Snape'a opadły, lecz nie odwrócił
się. Stał oparty o wystający blat szafki, tyłem do Harry'ego i zaciskał palce
na tumblerze. — Ironią losu jest to, że Voldemort stworzył siedem horkruksów,
aby zachować nieśmiertelność i zginął, a ja stworzyłem tylko jeden i być może
on ocali życie Draco.
— Eliksir… eliksir był
w rzeczywistości…
— Nośnikiem duszy
Draco. Uaktywnił się w momencie, kiedy go wypiłeś.
— Nie wierzę. — Głos
Harry'ego był tak cichy, że prawie niesłyszalny.
— Sądzisz, że
okłamywałbym cię w takiej sytuacji? Wiesz, jakiego poświęcenia wymagało
stworzenie go? — Mężczyzna odwrócił się gwałtownie. — Wiesz, że trzeba zabić,
aby rozerwać własną duszę? Zdajesz sobie sprawę, że trzeba mieć krew na rękach?
Prawdziwą krew, Potter! Avada jest czysta, nie brudzi! Rzucasz ją i odchodzisz!
Inaczej jest, gdy musisz zabić sam, bez pomocy różdżki!
— Nie… — Harry
pochylił głowę, usiłując powstrzymać napływające mdłości. — To nie może być
prawda…
— To jest prawda! To
szaleństwo, na które zdecydował się Draco, aby pokonać drzemiące w tobie zło.
Człowiek nie może być podwójnym horkruksem. Cząstka jaką poświęcił, była
silniejsza od tego, co w tobie siedziało. Czarny Pan rozerwał swoją duszę na
części. Każdy nowy horkruks stworzony przez niego był słabszy od poprzedniego.
Ty sam stałeś się nim zupełnie przez przypadek, bez przygotowania, bez
odpowiedniego rytuału. Siódma, najsłabsza część, a jednak na tyle silna, że
istniało ryzyko, iż mógł przejąć nad tobą władzę. W momencie, gdy zażyłeś
eliksir, horkruks Czarnego Pana został zniszczony. Na pewno nie poddał się bez
walki, dlatego odczułeś ból, jednak to cząstka duszy Draco była silniejsza. Nie
pokaleczył jej, rozdzierając na drobne kawałki. To był jego pierwszy horkruks,
czysta, mocna esencja. Dlatego w momencie śmierci Tom Riddle — Snape po raz
pierwszy wymówił prawdziwe nazwisko Voldemorta — nie mógł przejąć twego ciała.
Ponieważ… nie było w nim już niczego, co by do niego należało. W chwili, gdy
pokonałeś największe zło tego świata, byłeś już horkruksem Draco Malfoya!
Harry zsunął się z
fotela i zwymiotował na podłogę. Torsje gwałtownie szarpały jego ciałem, jakby
broniło się ono w ten sposób przed tym, co właśnie usłyszał.
— Nie, nie, nie, nie… —
mamrotał pod nosem. — On nie zrobiłby mi tego, nie mógłby…
— Opanuj się, Potter. —
Snape jednym ruchem różdżki oczyścił podłogę i nalał do czystej szklanki wody. —
Wypij to. — Podsunął ją klęczącemu mężczyźnie.
— Jakim potworem
trzeba być, aby…
— Potworem? — Snape
kucnął naprzeciwko i spojrzał na niego z wściekłością. — Wiesz, ile on
poświęcił? Zdajesz sobie sprawę, co musiał czuć, gdy rozdzierał własną duszę?
Myślisz, że kierował się tymi samymi pobudkami, co Czarny Pan?
— Zrobił to dla mnie?
Nie chciałem tego! Nigdy bym nie…
— Dla ciebie? Jakim
egoistą trzeba być, aby tak do tego podchodzić? — Snape skrzywił się z
niesmakiem. — Rozczaruję cię, ale on nie myślał wtedy o tobie, a o całym naszym
świecie. Musieliśmy się pozbyć horkruksa, aby Voldemort nie miał gdzie uciec w
chwili śmierci. Byłeś zagrożeniem, które musieliśmy wyeliminować. A że przy
okazji uratowaliśmy i ciebie... — Wzruszył ramionami. — Uznaj to za bonus.
Harry wypił wodę i
podniósł się z podłogi, ciężko opadając na fotel. Jego czoło perliło się od
kropel potu, które otarł dłonią. Na blade oblicze powoli zaczęły wracać
rumieńce, lecz jego oczy nadal błyszczały gorączkowo, gdy w ciszy przetwarzał
usłyszane przed chwilą informacje. Był horkruksem Draco… Draco zabił, aby
rozszczepić własną duszę. Dusza Draco, jako silniejsza, zniszczyła cząstkę
Voldemorta, która w nim tkwiła. Był horkruksem Draco… Draco… Draco… Merlinie…
Kim trzeba być, aby zrobić coś takiego? To najczarniejsza z magii, gdyby ktoś
się dowiedział, Draco do końca życia nie wychyliłby nosa z Azkabanu. Jakim
człowiekiem… Otworzył gwałtownie oczy, napotykając uważne spojrzenie Snape'a,
który w dłoni trzymał eliksir uspokajający.
— Nie potrzebuję go.
— Jesteś pewien?
Wolałbym uniknąć kolejnego napadu szału, w którym zdemolujesz moje komnaty. —
Mistrz eliksirów patrzył na niego sceptycznie.
— Tak.
— Czy rozumiesz
poświęcenie Draco? — Mężczyzna usiadł ostrożnie na fotelu naprzeciw niego.
Poświęcenie? Harry
powoli dochodził do siebie i jego myśli z minuty na minutę stawały się
jaśniejsze. Poświęcenie… Draco się poświęcił. Czy on by się zgodził na coś
takiego? Zdecydowałby się maczać palce w nekromancji? Bo to była czysta
nekromancja, czarna jak cholerna czarna dziura! Czy potrafiłby okaleczyć
najważniejszą część swego jestestwa, aby… ocalić świat? Och, zdecydowanie by
potrafił. Nie mógł temu zaprzeczyć. Zapewne szukałby innej drogi, wzdragał się
przed morderstwem, ale w końcu… w końcu wybrałby to, co słuszne.
— Jak mogę mu ją
oddać?
— Potter, wiesz, co
mówisz? Dotarło do ciebie to, co przed chwilą ci zdradziłem? — Snape spojrzał
na niego z niedowierzaniem.
— Jestem horkruksem
Draco. To wyjaśnia, dlaczego magia zaakceptowała tak łatwo nasz związek. —
Skinął głową.
— Zgadza się. Byliście
już połączeni poprzez poświęcenie Draco i to, że część jego duszy tkwi w twoim
ciele.
— Wiesz, jak mogę mu
ją zwrócić? — Harry doszedł do wniosku, że na myślenie o tym, co się stało,
przyjdzie czas później, teraz to wydawało mu się najważniejsze.
— Co zrobisz, kiedy
już go uratujesz? — Snape wwiercał w niego podejrzliwe spojrzenie czarnych
oczu.
— Spiorę go na kwaśne
jabłko.
— Słucham? — Mężczyzna
zamrugał zaskoczony.
— Całkiem stracił swój
instynkt Ślizgona. Muszę mu przypomnieć, że gryfońskie odruchy zupełnie do
niego nie pasują — prychnął.
— Potter, jesteś w
szoku, podam ci… — Mistrz eliksirów chciał się podnieść, lecz usadziło go
stanowcze spojrzeniem Pottera.
— Tak, jestem w szoku,
ale to nie znaczy, że nie wiem, o czym mówię. Porzygałem się, Snape, przed
tobą! Bardzo upokarzające doświadczenie, musisz mi uwierzyć — stwierdził
cierpko. — Jeżeli myślisz, że zacznę teraz chodzić po ścianach i rzucać
klątwami, bo pięć lat temu człowiek, którego kocham, popełnił zbrodnię w imię
wyższego celu, to muszę cię rozczarować. Nie zamierzam. Zwrócę mu ją. Utworzę
nić, która sprawi, że to, co zostało z niego wyrwane, wróci na swoje miejsce.
Mam nadzieję, że wiesz, jak to zrobić.
Snape przez chwilę
milczał, przyglądając mu się, jakby przetrawiał jego słowa. W pewnym momencie
najwyraźniej musiał dojść do wniosku, że Potter nie zwariował, nie zamierza go zabić,
wysłać do Azkabanu, ani też nie planuje śmierci Draco, bo jego twarz się
rozluźniła. Odetchnął głęboko i powiedział.
— Wiem.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Draco, Hary jest horkruksem... o tak jego magia jest potrzebna, Severus na własnej skorze się o tym przekonał...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia