W mieszkaniu przy Grimmauld
Place 12 od kilku minut panowała niczym nie zmącona cisza. Dwójka przyjaciół wpatrywała
się w Harry'ego z zaskoczeniem i niedowierzaniem.
Kiedy oznajmił im, że
porozmawiał z Malfoyem, a on zgodził się zostać sponsorem i nauczycielem,
Hermiona podskoczyła na stołku i uściskała Harry'ego, wykrzykując, że zawsze
wierzyła w jego racjonalizm i to, iż potrafił odłożyć swą niechęć na bok dla
dobra całego przedsięwzięcia. Skwaszony Ron opuścił głowę, mrucząc pod nosem
gratulacje i jednocześnie sprawiając wrażenie ciężko chorego na samą myśl, że
będzie musiał widywać Fretkę częściej, niż by sobie tego życzył, a ściślej
mówiąc… codziennie. Momentem przełomowym okazała się chwila, gdy Potter cichym
głosem oznajmił im żądania Malfoya.
— Chyba się na to nie zgodzisz? —
dzwoniące w uszach milczenie przerwał głos Weasleya.
— Nie widzę innego wyjścia —
mruknął Harry ponuro.
— Ale… Ale myślałem, że to
Mionka… — Ron nie mógł się wysłowić z powodu zaskoczenia, w jaki wprawiły go
rewelacje przekazane przez przyjaciela.
— No, ja też tak myślałem —
bąknął chłopak.
— To źle myśleliście. — Hermiona,
która szybko otrząsnęła się z szoku, posłała im twarde spojrzenie. — Nigdy nie
mówiłam, że mam aspiracje być wicedyrektorką. Owszem, kiedyś w przyszłości
mogłabym się nad tym zastanowić, ale teraz? Wybacz Harry, ale Malfoy ma rację,
do tego trzeba być odpowiednio przygotowanym.
— Ależ Mionka…
— Nie mionkuj mi tutaj, Ron —
prychnęła. — Możemy go nie lubić, ale to Malfoy. Myślę, że do rządzenia był
przygotowywany odkąd nauczył się chodzić, a jego pierwszym słowem zapewne był
„knut" i to tylko dlatego, że słowo „galeon" było za długie.
Cokolwiek nie sądzimy o Lucjuszu, doprowadził on fortunę Malfoyów do rozkwitu,
miał głowę do inwestycji i na pewno przekazał tę wiedzę synowi. Zważ na to, że
od czterech lat to Dr… Draco… — lekko zająknęła się przy jego imieniu, a Ron
skrzywił się jakby połknął cytrynę. — Draco zarządza ich finansami i z tego, co
piszą gazety, nigdy nie odnotował strat, przeciwnie, z każdym rokiem ich
dochody regularnie rosną.
— No ale Malfoy! To jakby
wpuścić lisa do kurnika! — Weasley spojrzał na Harry'ego, jakby u niego szukał
pocieszenia. Niestety Potter wzruszył tylko ramionami, spuszczając głowę.
— Potrzebujemy pieniędzy.
— A ty? Wiesz, jesteś bogaty —
próbował jeszcze rudzielec. — To nie to, żebym ci wypominał, ale fortuna
Potterów i Blacków…
— Owszem, jestem — przyznał
Złoty Chłopiec. — I gdybym chciał, leżałbym do góry tyłkiem przez całe życie.
Jednak… — Uniósł rękę widząc, że Ron z zapałem kiwa głową. — Jednak to nie
wystarczy. O ile dla mnie i dla pięciu innych osób byłoby tego dość, aby
opływać w bogactwa, o tyle utrzymanie przez kilka lat całej szkoły z setkami
uczniów i nauczycielami? Wybacz Ron, ale mimo wszystko nie jestem
Rockefellerem.
— Kim? — Chłopak automatycznie
przeniósł wzrok na Hermionę.
— John Rockefeller był
najbogatszym człowiekiem w historii Mugoli — wyjaśniła spokojnie.
— Kurcze, taki to miał dobrze —
westchnął z rozmarzeniem rudzielec. — Nie musiał nawet myśleć o kasie i dupkach
pokroju Malfoya.
— Zapewniam cię, Ron, że ciężko
pracował na swoje pieniądze. — Granger pokręciła głową. — Poza tym powinniście
już przestać patrzeć na Draco przez pryzmat szkoły. — Tym razem jej głos nie
zadrżał przy wymawianiu jego imienia.
— Nadal pozostaje synem
Lucjusza.
— Który dzięki niemu przebywa w
Świętym Mungu z mózgiem wypranym do białości.
— Bronisz go!
— Nie bronię! Po prostu patrzę
na to wszystko obiektywnie, nie można wiecznie żyć przeszłością. — Dziewczyna
wyglądała na mocno poirytowaną.
— A jeszcze niedawno wszystko
wydawało się tak piękne. — Weasley przestał naciskać i jęknął, ukrywając twarz
w dłoniach.
— Ron, po prostu postaraj się go
zignorować. Pamiętaj, że ty pracujesz w terenie, a on przez cały czas będzie
siedział w szkole. Poza tym nie musisz mieć z nim żadnych kontaktów.
— I nie zamierzam. — Chłopak
potrząsnął rudymi włosami. — Lepiej niech nie wchodzi mi w drogę.
Harry odetchnął z ulgą.
Najgorsze mieli już za sobą. Najbardziej bał się reakcji Rona, jednak chłopak
najwyraźniej bardziej niż Malfoya, obawiał się Hermiony. Biedak sam nie
wiedział, że już przepadł. Patrząc na tę dwójkę, Potter zastanawiał się, co
powinno się wydarzyć, aby wreszcie odważyli się zrobić ten pierwszy z wielu
kroków.
— Dzięki — mruknął. — Chyba
bardziej denerwowałem się na rozmowę z wami niż z Fretką — przyznał lekko
zażenowany.
— Pff — prychnęła Hermiona w
rozbawieniu. — Nie takie rzeczy razem przeszliśmy, prawda?
— No — kiwnął głową Ron, po raz
pierwszy tego wieczoru wyszczerzając zęby w uśmiechu. — Trzeba patrzeć na to
pozytywnie.
— Pozytywnie? — Harry niepewnie
zerknął na przyjaciela.
— Taa… Pomyśl, nasz trójka i
Malfoy, sam i bez pleców tatusia. — Z boku doszedł ich cichy stukot. To
Hermiona uderzała głową o blat w wyrazie bezsilności.
***
Osłony EmeraldFog nie drgnęły,
gdy pewnego pięknego poranka dwóch mężczyzn aportowało się tuż przed bramą i
spokojnie weszli w obręb szkoły.
Jasnowłosy młodzieniec z
zadowoleniem wciągnął rześkie powietrze, pachnące morską bryzą. Pod jego
stopami rozciągał się zielony dywan, a kamienna ścieżka wiodła w kierunku
majaczącego w oddali zamku.
— Pięknie, prawda? To naprawdę
wielka strata, że Dumbledore nigdy nie zapraszał tutaj gości.
— Chciałeś powiedzieć, że to
niesłychane, aby stopa Malfoya nie stanęła nigdy na ziemiach jednego z
najbogatszych i najpotężniejszych czarodziei stulecia — zakpił jego towarzysz.
— Och, zapewniam cię, Severusie,
że to akurat zostanie nadrobione, bo przez najbliższy czas nie zamierzam
opuszczać tego miejsca.
— Podekscytowany? — Czarne oczy
spojrzały na młodzieńca z ciekawością.
— Pomyśl, ile tajemnic musi
skrywać ta twierdza, ile nie odkrytych przejść, może nawet bogactw! — Delikatne
rumieńce okrasiły blade policzki. Draco myślami już zwiedzał niezbadane dotąd
przez niego korytarze i odkrywał ich sekrety.
— Cóż za młodzieńczy zapał. —
Snape skrzywił się lekko, lecz nie było w tym niczego złośliwego.
— Zobaczysz, sam to poczujesz,
gdy po raz pierwszy odkryjesz coś, co do tej pory było ukryte. — Chłopak
poklepał go konfidencjonalnie po ramieniu.
— Jeszcze się nie zgodziłem. —
Starszy czarodziej błądził wzrokiem po idealnym jego zdaniem ogrodzie, któremu
jednakże daleko było do perfekcjonizmu, jaki gościł na terenach Malfoy Manor. O
ile tam każda ścieżka była dokładnie wytyczona, każdy krzew miał swój
odpowiednik po przeciwnej stronie, a każde drzewo zostało posadzone tak, aby
nie zachwiać symetrii, o tyle tutaj panowało coś w rodzaju chaosu. Dzikie
krzewy porastały okoliczne tereny, pomiędzy nimi kwitły kwiaty, a wonny powój
wspinał się po gdzieniegdzie rozsianych posągach. Po lewej stronie majaczyły
jakiejś ruiny, porośnięte mchem i ziołami, idealne miejsce dla ciekawskich
dzieciaków. Z prawej strony drzewa dawały błogi cień w upalne dni, a pośród
nich wił się wąski strumyk, który znikał gdzieś w głębi parku. Severus nigdy
nie lubił geometrycznie zaprojektowanych ogrodów, jego zdaniem nie sprzyjało to
wypoczynkowi, a wręcz przeciwnie, kierowało myśli w stronę dzieł sztuki.
Zdecydowanie, to co zobaczył, podobało mu się. Na pierwszy rzut oka widać było,
że wszystko tutaj jest zadbane i troskliwie wypielęgnowane, jednak bez zbytecznej
ingerencji w naturę.
— Porównujesz? — Draco spojrzał
na niego z zainteresowaniem.
— Trudno się powstrzymać. —
Wzruszył ramionami, lecz nie wyraził swych myśli, nie chcąc urazić chrześniaka.
— Sprawia mi to ból, jednak
muszę przyznać, że ten element nieładu bardziej do mnie przemawia niż ogrody
mojej matki — mruknął młody Malfoy, zatrzymując się przed okazałą fontanną,
zdobiącą środek ogrodu i z ciekawością zerkając w kierunku wejścia do labiryntu,
które majaczyło w oddali.
— Nigdy bym nie przypuszczał,
zawsze uważałem cię za perfekcjonistę. — Mistrz Eliksirów uniósł brew w wyrazie
zaskoczenia.
— Jestem estetą, osobą wrażliwą
na piękno natury, która doskonale rozumie, że pewien stopień nieujarzmienia
jest czasami niezbędny.
— Zawsze wiedziałem, że różnisz
się od swoich rodziców. — Severus wyciągnął przed siebie dłoń i pozwolił
kroplom wody osiąść na gładkiej, lekko pożółkłej skórze. Odkąd przestał
pracować jako nauczyciel, jego cera zyskała nieco opalenizny, której w głębi
ducha Draco szczerze mu zazdrościł.
— W jakim sensie?
— Na pozór jesteś chłodny i
nieprzystępny, typowy okaz idealnego Malfoya, ale płonie w tobie ogień,
żywiołowość i radość życia. Coś, co nigdy nie było mocną stroną twoich
rodziców.
— Czy to komplement? —
Młodzieniec uśmiechnął się lekko. — Severusie, nie poznaję cię.
— Głupi gówniarz. Traktuj to jak
chcesz. — Mężczyzna odwrócił się i ruszył w kierunku zamku. — Zobaczmy jak
prezentuje się od środka.
— Wierzę, że wywiera odpowiednie
wrażenie. Zobaczysz, szybko się tutaj zaklimatyzujesz. — Draco dogonił go i
razem przeszli przez ogromne drzwi ozdobione herbem, na którym królował feniks.
— Jak mówiłem wcześniej, jeszcze
nie podjąłem decyzji. Twoje argumenty niezbyt mnie przekonują.
— A więc mam nadzieję, że Potter
stanął na wysokości zadania i chociaż raz nas czymś zaskoczy. — Malfoy
pociągnął wuja za rękaw w kierunku schodów, jego zdaniem najprawdopodobniej
prowadzących do lochów.
***
Sale eliksirów pomalowane były w
kolorze bladej zieleni, lecz naturalna barwa kamienia pozostała zachowana przy
łukach i sklepieniu. Dwa rzędy drewnianych ławek stały już przygotowane i czekające
na uczniów. Duże, mahoniowe biurko i wygodny fotel zapraszały, aby usiąść i z
wysokości katedry spojrzeć groźnie na krnąbrne dzieciaki. Pod ścianami
ustawione były szafy, na półkach spoczywały poukładane równo ingrediencje
potrzebne do nauki. Cynowe kociołki zostały schowane w dolnych szafkach, przy
każdym leżała chochla i stał mały moździerz oraz deska do krojenia i ostry
srebrny nożyk.
Z tyłu klasy znajdowało się
obszerne zaplecze. Magiczne pochodnie zapewniały znakomite oświetlenie i
zapalały się w momencie, gdy ktoś przekroczył próg. Tutaj stały też trzy długie
stoły. Na jednym spoczywały różnego rodzaju kociołki, cynowe, blaszane oraz ze
specjalnego stopu przystosowanego do eliksirów szczególnie żrących lub
niebezpiecznych. Na drugim, w małych, szczelnie zamkniętych przejrzystymi
wieczkami drewnianych miseczkach pyszniły się wonne zioła, a w szklanych
słojach marynowały mniej przyjemne składniki. Trzeci stół służył do przygotowań
i był praktycznie pusty, poza kilkoma ostrymi nożami, deskami i moździerzami.
Wszystko to urządzone było ze znawstwem i dużą wiedzą o warzeniu eliksirów. Od
razu było widać, że zajmował się tym ktoś, kto nie tylko znał tajemną sztukę
przyrządzania mikstur, ale też kochał to i doskonale wiedział, jak ustawić
wszystko pod takim kątem, aby każda potrzebna rzecz znajdowała się w zasięgu
ręki. W dodatku zastosowano tutaj wszystkie najnowocześniejsze udogodnienia,
znane tylko Mistrzom Eliksirów.
Draco z rękami splecionymi na
piersi uważnie przyglądał się swemu wujowi i przyjacielowi. Od razu wychwycił
ten błysk pożądania w jego oczach, który wskazywał na to, że taką pracownią
nigdy by nie pogardził i najchętniej od razu wypróbowałby działanie niektórych
rzadkich składników, oglądanych teraz z niekłamanym zachwytem.
— Jak sądzę, kolejne drzwi
prowadzą do prywatnych apartamentów profesorskich. — Blondyn otworzył łukowate
przejście, za którym znajdowały się rzeczywiście komnaty przynależne Mistrzowi
Eliksirów.
Pomieszczenia urządzone były ze
smakiem i bez zbędnego przepychu. Mała, dobrze wyposażona kuchnia, gdzie w
każdej chwili można było własnoręcznie zaparzyć herbatę, salon zaopatrzony w
kominek, stół, sofę i dwa fotele oraz całkiem pokaźnych rozmiarów biblioteczkę,
która od razu przykuła wzrok Snape'a, na koniec sypialnię z przyległą do niej
łazienką.
— Hmm… — Severus usiadł na
łóżku, z przyjemnością odnotowując jego miękkość i dość pokaźnie rozmiary.
— Och, proszę cię, nie rób
takiej miny, przecież widzę, że jesteś zachwycony. — Draco usiadł obok niego i
złapał go za rękę. — Zgódź się.
— Naprawdę, mój drogi… —
Czarnowłosy czarodziej wysunął dłoń z uścisku i spojrzał spokojnie na swego
chrześniaka. — Wszystko to bardzo piękne i nawet mógłbym pokusić się o
pogratulowanie temu, kto się tym wszystkim zajmował, jednakże… Potter jako
dyrektor? Nie sądzę.
— Pomyśl o tych wszystkich
uczniach, przerażonych twarzach i rozszerzonych stresem oczach — kusił Draco. —
Znowu mógłbyś się tym napawać, uczyć! Przecież wiem, że pomimo zapewnień, że
nienawidzisz dzieciaków, kochasz przekazywać wiedzę o tajnikach sztuki
warzenia. — Widząc zainteresowanie w oczach Severusa, kontynuował z jeszcze
większym zapałem. — Poza tym, ja tutaj będę. Jestem jego zastępcą, członkiem
rady! Pomyśl, co moglibyśmy zdziałać razem! Zostawisz mnie tutaj samego? Ktoś
musi mi pomóc walczyć o prawdziwe tradycje, wychowanie tych głupków na
porządnych czarodziei. Nie poradzę sobie sam. — Spuścił głowę, przymykając oczy
w udanym smutku.
— Nie nabierzesz mnie, doskonale
sobie poradzisz — parsknął krótkim śmiechem mężczyzna i podniósł się z
posłania. — Jesteś wybitnym aktorem, jednak takie przedstawienia pozostaw dla
naiwnego Pottera i jego świty.
— Jesteś jednym z inwestorów. —
Draco chwycił się ostatniej deski ratunku. — Masz prawo głosu.
— Tak, bo przekonałeś mnie, abym
zainwestował, a Wybraniec ten jeden raz wykazał się inteligencją i nie odrzucił
mej oferty. Chociaż… Pozwolę sobie mniemać, że niejaka panna Granger wybitnie
się do tego przyczyniła.
— Ta szla…
— Draco! — Severus spojrzał na
niego karcąco. — Pamiętaj, że macie współpracować. Nie po to odwróciłeś się od
Czarnego Pana i swego ojca, aby teraz powielać ich stereotypy — westchnął i z
niesmakiem potrząsnął głową. — Widzę, że nie tyle potrzebny jestem, jak
usiłujesz mnie przekonać, dzieciakom, co właśnie tobie, byś nie wplątał się
znowu w coś kompromitującego. Pamiętaj, że jesteś tutaj zastępcą dyrektora,
który notabene jest półgłówkiem i…
— Zawsze ceniłem sobie pańskie
zdanie na mój temat — zimny głos przerwał mu tyradę, sprawiając, że Mistrz
Eliksirów odwrócił się, gwałtownie powiewając szatami.
— Potter!
— Do usług. —Złoty Chłopiec
skłonił się teatralnie. — Jak widzę, Malfoy, oprowadzasz rodzinę po swym nowym
miejscu pracy. Naprawdę, nie posądzałem cię o taki sentymentalizm.
— Raczej oprowadzał mnie, jak
słusznie pan zauważył, panie Potter, po moim nowym miejscu pracy. — Severus z
rozbawioną miną obserwował reakcję Wybrańca, nie omieszkawszy przy okazji
uchwycić radosnego wyrazu twarzy Draco.
Harry pobladł lekko i zacisnął
usta. Wspomnienia zaatakowały go z pełną siłą. Znienawidzony nauczyciel miałby
uczyć w jego szkole? Znęcać się nad kolejnym pokoleniem uczniów? Jego
niedoczekanie! Już otworzył usta, aby kategorycznie sprzeciwić się tej decyzji,
gdy nagle przypomniał sobie rozmowę, którą przeprowadził uprzedniego wieczoru z
Hermioną. Dziewczyna była zaniepokojona brakiem odpowiednio wykwalifikowanego
Mistrza Eliksirów, a co jak co, ale Snape był jednym z czterech najlepszych w
tym fachu, o ile nie najlepszym. Jego innowacyjny eliksir przeciwko smoczym
oparzeniom opiewały wszystkie gazety, a Charlie Weasley nawet kiedyś
stwierdził, że dzięki niemu praca badacza smoków stała się bez porównania
bezpieczniejsza i mniej bolesna. Z dumą pokazywał im przedramię, na którym do
tej pory znajdowały się głębokie blizny. Dzięki pomocy eliksiru pozbył się ich,
jego ręka na powrót odzyskała pełną sprawność, a skóra przybrała naturalny
kolor. Posiadanie kogoś tak sławnego jak Severus Snape na pewno przyczyniłoby
się do wzmocnienia renomy szkoły.
— Kiedy zamierzaliście mnie
poinformować? — Warknął z irytacją.
— Właściwie, zanim wparowałeś
tutaj uprzykrzając nam życie, mieliśmy iść do twojego gabinetu. — Draco
spojrzał na niego złośliwie.
— Jak to dobrze, że możesz sobie
darować już tę wizytę. — Potter odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia. —
Możesz się rozpakować, Severusie. Mam nadzieję, że komnaty odpowiadają twoim
standardom — mruknął, specjalnie nazywając Mistrza Eliksirów po imieniu. Cóż,
może i zgodził się na zatrudnienie go w tej szkole, ale nich wie, iż to on
tutaj rządzi.
— Oczywiście… Potter — prychnął
Snape. — Nie omieszkam.
— Malfoy, chodź za mną, pokażę
ci twoje apartamenty. — Harry nie czekając na blondyna, ruszył w kierunku
bocznego wyjścia na korytarz, nie sprawdzając, czy mężczyzna podąża za nim.
***
Komnaty Malfoya mieściły się na
czwartym piętrze, gdzie też znajdował się gabinet dyrektora oraz prywatne
pokoje Harry'ego. Wprost ze schodów prowadził długi korytarz. Potter podszedł
do jednego z obrazów, na którym namalowany był imponujących rozmiarów irlandzki
smok. Jego łuski były białe, przechodzące na końcach w delikatny błękit.
Stworzenie schyliło głowę i spojrzało uważnie na obu mężczyzn.
— Dyrektorze… — mocno ochrypły
głos rozniósł się po holu.
— Lorcan, to pan Malfoy, mój
zastępca. — Brunet wskazał dłonią na stojącego obok młodzieńca. — Od dziś
będziesz strzegł wejścia do jego komnat. Wierzę, że będziesz mu oddany i nie
przepuścisz nikogo, kto nie poda odpowiedniego hasła.
— Nawet ciebie? — zakpił Draco.
— Tak, nawet mnie. — Harry
skinął głową. — Teraz wpuść nas, abym mógł pokazać wnętrza nowemu
właścicielowi.
Smok spojrzał badawczo na Draco
i rozpostarł skrzydła, najwyraźniej usatysfakcjonowany tym, co zobaczył. Po
chwili obraz się przesunął odsłaniając wysokie, łukowate wejście.
Pokoje były cztery. W jednym,
tak jak i w lochach, mieściła się nieduża kuchnia, drugi służył za salon,
jednakże umeblowany był z o wiele większym przepychem. Ściany pomalowane
zostały w kolorze ecrú, a bogato haftowane arrasy zdobiły lewą stronę
pomieszczenia. Sofa i dwa fotele w odcieniu mlecznej czekolady zajmowały środek
wnętrza, otaczając mały stolik kawowy. Wysokie okna wpuszczały imponującą ilość
światła i wychodziły na morze, co od razu wywołało u Draco szybko stłumiony
uśmiech. Boczne drzwi prowadziły do gabinetu, który urządzony był bardzo
minimalistycznie, lecz jednocześnie prezentował sobą bardzo elegancki styl. Na
blacie dużego, ręcznie rzeźbionego, cedrowego biurka stała mała lampka oliwna i
przycisk do papieru. Skórzany, czarny fotel wydawał się bardzo wygodny. Z
prawej strony wysoka biblioteczka wypełniona była po brzegi książkami, chociaż
dwie najwyższe półki pozostały puste do dyspozycji właściciela. Pod oknem w
dużej doniczce stała imponujących rozmiarów palma.
Draco przesunął palcem po blacie
i rozejrzał się dookoła, przekładając przycisk na lewo.
— Pasuje?
— Nie jest to co prawa szczyt
moich marzeń, ale może być. — Mężczyzna łaskawie skinął głową, nie chcąc
zdradzić się z wrażeniem, jakie wywarły na nim dotychczas obejrzane
pomieszczenia. — Co nam zostało?
— Sypialnia. — Harry wrócił do salonu
i pchnął drzwi ukryte za czymś co wyglądało na barek.
Wystrój pokoju spowodował, że
blondyn musiał odwrócić głowę, gdyż tym razem nie potrafił ukryć swego
uśmiechu. Na środku królowało duże łoże, otoczone czterem kolumnami, które
podtrzymywały baldachim w kolorze lodowego błękitu. Narzuta wykonana była z
ręcznie haftowanej, połyskliwej materii i dominowała w niej biel, przecinana
delikatnymi nićmi o barwie jasnoniebieskiej. Obok posłania stał mały nocny
stolik, na którym leżała jakaś książka i stała kolejna lampka oliwna. Ogromna
szafa zajmowała przeciwległą ścianę, a jej przód zdobiło lustro. Każdy mebel
pokrywały misterne rzeźbienia i zawijasy. Okno otaczały story w takim samym
kolorze jak baldachim, podłogę zaś zaścielały dwie skóry śnieżnych wilków.
Wiszący z boku gobelin przedstawiał wzburzone morze, za nim ukryte były drzwi
do łazienki.
— Kiedy przyślą twoje rzeczy? —
Harry przerwał milczenie panujące w pokoju. — W sumie do rozpoczęcia roku
zostały jeszcze trzy tygodnie, więc nie musisz się spieszyć.
— Och, doskonale rozumiem, że
wolałbyś, abym zjawił się tu jak najpóźniej, jednakże chciałbym nadzorować
zarówno postępujące prace, jak i nabór kadry. W końcu jako główny sponsor wolę
wiedzieć, na co przeznaczasz moje fundusze.
Potter zacisnął pięści i
spojrzał na niego z furią.
— Co do nauczycieli, chyba już
sam się porządziłeś.
— Możesz być ignorantem, Potty,
ale nie znalazłbyś bardziej wykwalifikowanego profesora od Severusa i nawet ty
musisz sobie z tego zdawać sprawę. Wiele mnie kosztowało przekonanie go, więc
może łaskawie doceniłbyś mój wysiłek.
— Doceniłbym, gdybyś najpierw
skonsultował to ze mną — wysyczał Harry.
— Jakoś nie radziłeś się mnie,
zatrudniając trenera Quidditcha i nauczycielkę numerologii — odciął się Draco.
— To było zanim podpisaliśmy
umowę!
— Która gwarantuje mi prawo
głosu w każdym aspekcie dotyczącym tej szkoły.
— Prawo głosu, nie podejmowanie
samodzielnych decyzji. — Oczy Harry'ego zwęziły się ze złości.
— Nie podniecaj się tak, Potter,
mózg ci się przegrzeje i możesz dokonać niemożliwego, czyli stać się większym
idiotą niż jesteś. — Malfoy wyszedł z sypialni i ruszył w kierunku wyjścia. —
Idę zwiedzić resztę szkoły. Idziesz ze mną, czy mam to zrobić na własną rękę?
— Idę, wolę wiedzieć, czego
dotykają twoje arystokratyczne ręce. — Brunet wyminął go i wyszedł na korytarz.
— Zapewniam cię, Potty, że nikt
jeszcze nie narzekał na mój dotyk — odciął się Draco, patrząc na niego
wyzywająco.
Harry, gdy dotarło do niego
znaczenie słów, wciągnął ze świstem powietrze i odruchowo spojrzał na szczupłe
dłonie Ślizgona. Ich skóra była jasna i wydawała się delikatna i miękka.
Długie, smukłe palce zakończone były kształtnymi, lekko wypukłymi paznokciami.
Prawą rękę zdobił rodowy sygnet Malfoyów, poza tym ku zaskoczeniu Pottera,
Draco nie nosił żadnych innych pierścieni, w których tak lubowali się
czarodzieje. Tak, to była idealna część ciała idealnego arystokraty. Wyobraźnia
Złotego Chłopca podsunęła mu obraz tych dłoni, sunących po oliwkowej skórze i
ostro z nią kontrastujących. Jakie to mogło być uczucie? Delikatne łaskotanie,
czy może dotyk wywołujący dreszcze przyjemności?
— Napatrzyłeś się, Potter? —
Rozbawiony głos Fretki przywrócił go do rzeczywistości.
— Jakbym nie miał nic innego do
roboty — prychnął, dziękując w duchu za swą ciemną karnację, która skutecznie
ukryła rumieńce.
Wysoko uniesiona brew Malfoya była
bardziej wymowna niż tuzin słów.
Harry odsunął się na bok,
umożliwiając Ślizgonowi poinstruowanie smoka o nowym haśle, odwrócił się
plecami, udając zainteresowanie wiszącym na ścianie arrasem.
— Nie żebym był ciekawy, jednak
dobrze byłoby wiedzieć, gdzie znajdują się twoje pokoje. — Głos Draco sprawił,
że spojrzał na niego kątem oka.
— Po co ci to?
— Potter — sapnął mężczyzna. —
Rozczarowujesz mnie. Jesteś dyrektorem tej placówki, w razie kłopotów kadra
powinna wiedzieć, gdzie cię szukać.
Harry odsunął się i ruchem ręki
wskazał na obraz znajdujący się dokładnie naprzeciwko komnat Ślizgona. Ku
zaskoczeniu Malfoya prężył się na nim wąż chiński w kolorze ciemnego brązu ze
złotawymi plamami.
— Zaskakujące — mruknął.
— Nie tak bardzo. — Potter
uśmiechnął się, a Draco zorientował się, że był to pierwszy uśmiech, jaki
widział u tego mężczyzny od czasów szkolnych. W dziwny sposób zmiękczał on rysy
Gryfona i nadawał im bardziej młodzieńczego wyglądu.
— Nie rozumiem.
— Jestem wężousty, nikt
nieproszony nie wejdzie, chociażby jakimś cudem poznał hasło. — Uśmiech Pottera
poszerzył się.
— Jesteś paranoikiem. — Ślizgon
pokręcił głową, jednocześnie czując pewien rodzaj podziwu i zazdrości.
— Stała czujność. — Harry
wzruszył ramionami. — Więc jak, Fretko, gotowy na obchód włości?
— Prowadź — warknął Draco,
udając, że nie słyszy znienawidzonego przezwiska.
***
Wieczór nastał szybciej, niż
Draco się tego spodziewał. Zwiedzanie zamku zabrało mu kilka godzin. Coraz
wyraźniej widział potencjał tej posiadłości, jej ogrom i przepych go
fascynował. Ku jego zaskoczeniu, prace posuwały się całkiem sprawnie. Ogromna
sala, w której uczniowie mieli spożywać posiłki, poniekąd przypominała mu
Hogwart. Tak jak i w jego byłej szkole, stały tutaj cztery rzędy długich
stołów, a na podwyższeniu znajdowało się miejsce dla kadry w kształcie półkola.
Zarówno sufit, jak i dwie ściany były przeszklone, jednakże nie zostały one
magicznie zmienione. Draco przez chwilę obserwował czerwony zachód słońca,
który zamienił okoliczne wzgórza w płonące pochodnie. Późnym wieczorem, gdy
jako jedyny postanowił zjeść tam kolację, z fascynacją przyglądał się gwiazdom
i bezchmurnemu niebu. Doszedł do wniosku, że naturalny widok podoba mu się
bardziej niż wiszące nad głowami świece. Pomieszczenie oświetlone było zręcznie
ukrytymi pod powałą magicznymi lampami, które rzucały łagodne, nierażące oczu
światło.
Tuż przed dwudziestą jeden z
skrzatów zameldował, że bagaże dotarły i znajdują się już w jego komnatach.
Skinął głową i ruszył powoli w górę ruchomych schodów, które na szczęście nie
miały tendencji do zawożenia wędrowców w najmniej spodziewane miejsca.
Nie przejmując się
rozpakowywaniem, z eleganckiej walizki wyciągnął tylko pelerynę w perłowoszarym
kolorze i narzuciwszy ją na siebie, skierował się w stronę kominka. Zielone
płomienie buchnęły wysoko, gdy rzucił w nie garść proszku.
— Różany Dom — powiedział
wyraźnie, zanim zniknął.
***
Mały domek, stojący na
przedmieściach jednej z magicznych dzielnic, nie wyróżniał się niczym
szczególnym poza tym, że otoczony był bujnym, różanym żywopłotem, który w
upalne noce wydzielał upojny zapach, powodujący, że każdy kto przechodził obok,
przystawał na moment, rozkoszując się aromatem kwiatów.
Z kominka w jednym z pokoi
wyszedł młody mężczyzna i rozejrzał się dookoła.
— Victoria?
Z bocznych drzwi wyłoniła się
postawna kobieta w szacie koloru brzoskwini.
— Pan Draco. — Uśmiechnęła się
szeroko. — Już straciliśmy nadzieję, że pan się pojawi.
— Przecież obiecałem. — Odpiął
pelerynę i przewiesił ją przez poręcz krzesła. — Jak się czuje Samuel?
— O wiele lepiej, eliksiry
pomogły. — Przesunęła się, przepuszczając mężczyznę, który wąskim korytarzem
udał się do jednej z sypialni znajdujących się na tyłach domu.
W niedużym, dziecięcym łóżku
leżał chłopiec, wyglądający na około siedem lat. Jego twarz rozjaśniła się na
widok przybysza.
— Przyszedłeś! — krzyknął,
wyskakując z posłania i rzucając się w kierunku dorosłego.
— Ostrożnie, Sam, pamiętaj, że
musieliśmy wyhodować na nowo kości twojej nogi, nie powinieneś jej przeciążać. —
Malfoy przyklęknął i uważnie przyjrzał się dziecku.
— Nic mnie już nie boli, a Viki
i tak nie pozwala mi wstawać. — Skrzywił się płaczliwie.
— I ma rację. — Draco wstał,
usiadł na pościeli i poklepał ją ręką. — Kładź się z powrotem. — Uśmiechnął
się, gdy dziecko posłusznie przykryło się kołdrą.
— Nudzi mi się, od trzech dni
nigdzie nie wyszedłem — poskarżył się.
— I nie wyjdziesz przez kolejne
trzy. — Malfoy spojrzał na niego surowo. — Może to cię nauczy, żeby nigdy nie
uciekać przed nianią do lasu, zwłaszcza po zmroku.
— Ja nie uciekałem — oburzył się
Samuel. — Szedłem za śmiechem.
— Sam, erklingi właśnie w ten
sposób wabią dzieci — westchnął Ślizgon. — Mimo, że przypominają elfy, są
bardzo niebezpiecznie. Na ogół żywią się niedużymi stworzeniami, jednak dzieci
to ich ulubione danie. To naprawdę cud, że skończyło się złamaniem, mimo, że
tak poważnym. Gdyby nie to, że wpadłeś do studni… — Draco zamilkł i wzdrygnął
się na samą myśl o konsekwencjach, jakie mogłyby nastąpić po spotkaniu
dzieciaka z tak krwiożerczymi istotami.
— Wiem… — Chłopiec spuścił głowę.
— Więcej tego nie zrobię.
— Mam nadzieję. — Draco
uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni małą książeczkę. — Przyniosłem ci coś do
czytania.
— Super! — Sam podskoczył na
łóżku, chcąc dosięgnąć prezentu.
— Nie „super", tylko
„dziękuję". — Mężczyzna poprawił go automatycznie. — Co to za dziwny
slang, arystokraci tak się nie wyrażają.
— Nie jestem arystokratą —
dziecko chwyciło wreszcie książkę i zwycięsko zachichotało. — „Tajemnica
trollowego wzgórza"! Suuper!
— Samuelu!
— No dobra, ekstra.
— Nie, nie ekstra, tylko
wspaniałe, interesujące lub godne zapoznania się z fabułą. Skąd ty bierzesz
takie słownictwo?
— Wszyscy tak mówią. — Malec
wzruszył ramionami, przeglądając obrazki.
— Wszyscy to zwyczajny plebs,
nie zapominaj kim jesteś.
— Skoro jestem arystokratą, to
dlaczego nie mogę zamieszkać z tobą? — Chłopiec spojrzał na niego badawczo. —
Inne dzieci mieszkają ze swoimi rodzicami.
— Sam, tłumaczyłem ci, że na
razie to niemożliwe. — Malfoy uciekł wzrokiem i podniósł się z posłania. — Muszę
już iść, postaram się odwiedzić cię jeszcze w tym tygodniu.
— A przyniesiesz mi coś? — Duże,
błękitne oczy spojrzały na mężczyznę.
— Przyniosę. — Draco pochylił
się i potargał ręką miękkie, platynowe kosmyki. — Obiecuję.
— Do zobaczenia, tato.
— Do zobaczenia… Synu.
Draco ma syna...obiecujące:)
OdpowiedzUsuńNana
Hej,
OdpowiedzUsuńbardzo dobry rozdział, och taki zimny Harry podobał mi się, mógłby taki być częściej, i yo wyobrażenie, może Michael pojawi się w szkole, Draco ma syna...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdził, taki zimny Harry bardzo mi się podobał, mógłby taki być o wiele częściej, może Michael pojawi się w szkole, och Draco ma syna?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdzialik, taki Harry bardzo mi się podoba (więcej poproszę), Draco ma syna, czy to ktoś inny?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza