Irlandia — jedna z
najpiękniejszych wysp. Od wschodu otoczona Morzem Irlandzkim, na południu jej
brzegi obmywają wody Oceanu Atlantyckiego. Ozdobiona pasmami zielonych, starych
gór i płaskowyżów. Można powiedzieć o niej wiele, ale na pewno nie to, że jest
monotonna. Jeziora, mokradła, wzgórza, przepiękne widoki… dla amatora
fotografii kraina mlekiem i miodem płynąca. Ponad osiemdziesiąt procent
powierzchni tego kraju stanowią pastwiska i tereny rolnicze, nikogo więc nie
dziwi, że nazwana została Zieloną Wyspą. Najwyższym szczytem Irlandii jest
Corrain Tuathail w paśmie Kerry, położonym na południowym zachodzie. Północno —
wschodnia część wyspy to bazaltowa Wyżyna Antrim, wybiegająca fantastyczną
granitową kolumnadą, tzw. Drogą Gigantów, w morze.
W tym właśnie miejscu późnym
popołudniem wylądowały cztery osoby.
Red Hills — nienanoszalne
hrabstwo, w którym w tej chwili znajdowały się tylko łąki pełne kwiatów i mocno
pachnących ziół oraz ogromne pastwiska, gdzie spokojnie pasło się bydło.
Otaczały je niezwykłe formacje górskie, z których ścieżka wiodła w kierunku
plaży. Kilka szałasów, latem zamieszkanych przez pasterzy, znajdowało się
głęboko w lasach, by nie niepokojeni przez nikogo spokojnie mogli zajmować się
swoimi sprawami.
— Pięknie — szepnęła Ginny, jak
gdyby jej głos mógł zakłócić panującą wokół harmonię.
— No… — Ron podniósł się na
nogi, uwalniając tym samym Harry'ego, na którym wylądował, wbijając mu przy
okazji łokieć w brzuch. — A gdzie ten zamek? — Rozejrzał się dookoła.
— Myślę, że powinniśmy się udać
tym przesmykiem. — Hermiona wskazała przed siebie, gdzie ścieżka wiodła
pomiędzy skały.
— Czy nie powinno tutaj być
więcej domów? — Brunet rozejrzał się dookoła, szukając jakichkolwiek oznak
cywilizacji. Wszędzie jak okiem sięgnąć, otaczało ich morze zieleni.
— Niekoniecznie. — Ron poprawił
plecak i ruszył na wprost przez łąkę, w kierunku, który zasugerowała Granger. —
W takich hrabstwach ludzie nie lubią sąsiadów zbyt blisko siebie, czasami
pomiędzy posiadłościami rozciąga się niezamieszkana przestrzeń mająca nawet
kilkadziesiąt kilometrów.
— Wiwat przyjazne sąsiedztwo —
mruknął chłopak, podążając za przyjacielem.
— Wiecie, że tutaj znajduje się
kurhan Newgrange? — Hermiona prawie podskakiwała z podekscytowania, rozglądając
się dookoła, jakby usiłowała zapamiętać każdy szczegół otaczającej jej
przyrody.
— Newgrange? To jakiś grób? —
Ron nie wydawał się zachwycony perspektywą odwiedzenia jakiegokolwiek
cmentarza.
— Czy ty naprawdę nic nie
przeczytałeś o Irlandii?
— A po co? — Obdarzył ją jednym
ze swych bezmyślnych spojrzeń.
— Harry dostał tu spadek, to
chyba logiczne, że powinniśmy się dowiedzieć czegoś o tym miejscu. — Nawet na
niego nie patrzyła, nadal pochłaniając wzrokiem okoliczne wzgórza.
— No dobra… To co to ten kurhan?
— Newgrange jest starsze od
Myken, od Stonehenge, czy piramid! — niemal krzyczała podekscytowana.
Ron spojrzał bezradnie na
Harry'ego, jego spojrzenie mówiło;
Czy ty
coś z tego rozumiesz?
Brunet wzruszył ramionami,
uśmiechając się cokolwiek niepewnie.
Ani
słowa.
Ron odetchnął z ulgą, czuł się
jakoś pewniej, mając towarzysza w tej ciemnocie.
— … I kiedy chyba w 1962r, nie
pamiętam zbyt dobrze, archeolodzy odkryli korytarzowy grobowiec Newgrange,
stało się jasne, że już w czwartym wieku przed naszą erą budowniczowie
dysponowali imponującą wiedzą astronomiczną. Rozumiecie to? Rozległe cmentarzysko
megalityczne w dolinie rzeki Boyne ma olbrzymią wartość historyczną, niewiele
europejskich nekropolii z czasów przedchrześcijańskich może się z nim równać.
To po prostu niesamowite! — Kontynuowała niezrażona ich milczeniem.
Ginny w ogóle się nie odzywała,
z jednej strony nie chcąc wchodzić w koalicję tępych spojrzeń z mężczyznami, z
drugiej, bojąc się przyznać, że nic, ale to zupełnie nic nie wie o Irlandii.
— To naprawdę bardzo ciekawe, Hermiono.
— Potter pokiwał głową, uparcie patrząc pod nogi.
— Prawda? — Dziewczyna szczerze
się ucieszyła. — Muszę więcej o tym poczytać, tutaj jest tak wiele
interesujących miejsc.
Powoli zagłębiali się w coraz
bardziej dzikie górskie rejony. Wijąca się ścieżka pięła się wysoko pomiędzy
szczytami. Nie przyzwyczajeni do tak długich wędrówek, szli coraz wolniej.
Nawet Hermiona w pewnej chwili zamilkła, dysząc ciężko, aż Ron się zlitował i
zabrał od niej torbę wypełnioną jedzeniem i mapami. W końcu po trzech godzinach
męczącej wyprawy, stanęli na szycie jednego z wzniesień. Ginny oparła ręce na
kolanach, z trudem łapiąc oddech.
— Dalej nie idę, zostawcie mnie,
umrę tutaj — jęknęła.
— Nie musisz iść dalej. — Harry
stanął obok niej.
Przed nimi znajdowała się
dolina, w której otoczony górami, stał zamek. Z jednej strony ściany budynku
scalone były ze skałą, z drugiej — mury schodziły aż do kolejnego przesmyku, za
którym majaczyła rozległa plaża. Kształt budowli był się dostosowany do terenu,
a to wymuszało niejednorodną strukturę. Ogromna twierdza posiadała trzy strzeliste
wieże, z wysokimi, szpiczastymi dachami, na których powiewały czerwone proporce
z wizerunkiem złotego lwa.
— Jakby właściciel był w domu… —
mruknął Ron.
— Co? — Brunet zwrócił na niego
nieco nieprzytomne spojrzenie.
— Proporce. — Mężczyzna wskazał
ręką na wieże. — Są podniesione.
— I co z tego?
— Wciąga się je na powitanie
gospodarza, wiszą dopóki nie opuści posiadłości. To taki znak dla innych:
„Jestem w domu, witaj gościu".
— Ale… Przecież Dumbledore…
— No właśnie. — Weasley
wzdrygnął się lekko. — Może oni tutaj nie wiedzą o jego śmierci?
— Ron, on tutaj nie mieszkał,
więc powinny być opuszczone, sam to powiedziałeś. — Ginny z ciekawością
przyglądała się kamiennej budowli.
Zwieńczenia baszt wykończone
były blankami, które w mugolskich zamkach stanowiły wspaniałe punkty obronne. W
ich przerwach łucznicy skryci przed strzałami wroga mogli bronić się przez
długi czas. Zapewne na tej samej zasadzie obwarowywali się też czarodzieje.
Dwie flanki pyszniły się po bokach zamku, sugerując, że budowla pierwotnie
służyła właścicielowi nie tylko jako wspaniały dom, ale także jako twierdza. W
zachodzącym powoli słońcu lśniły miedziane dachy, nad którymi krążyły
jazgotliwe mewy.
Zamek otaczał wysoki na osiem
metrów mur obronny, a zwodzony most, w tej chwili opuszczony, zapraszał do
wejścia.
Powoli zeszli w dół, zmierzając
w kierunku tej imponującej budowli. Im bliżej byli, tym bardziej okazała im się
wydawała. Kilkusetletni bluszcz obrastał jej ściany, nadając barwę soczystej
zieleni. Błyszczące okna, składające się z małych, ośmiokątnych szybek,
przeważnie zdobiły ręcznie malowane witraże. Kiedy minęli bramę, ich oczom
ukazał się ogromny dziedziniec, poprzecinany alejkami i ścieżkami pełnymi
zieleni i kolorowych kwiatów.
— Stary, ale chałupa, to jest
większe od Hogwartu! — Ron z uniesioną głową i szeroko otwartymi ustami
rozglądał się dookoła.
— Wygląda na średniowieczny. —
Hermiona była pełna podziwu dla architektury. — Nieregularne kształty, szerokie
mury, no i stołp... — Wskazała ręką na potężną, masywną wieżę, wznoszącą się na
mocnej skale. — Jest okrągły, więc stanowił punkt oporu przeciwko taranom.
Spójrzcie na wejście, znajduje się kilkanaście metrów nad ziemią, wchodziło się
tam po drabinie. Takie wieże służyły jako skarbce lub więzienia, a w razie
ataku chroniła się w nich ludność. Harry… — Spojrzenie dziewczyny było pełne
zachwytu. — To naprawdę zamek obronny.
Podeszli do ogromnych, bogato
rzeźbionych drzwi. Harry wyciągnął rękę aby zapukać, jednak otworzyły się zanim
ich dotknął.
— Harry Potter, sir! — Tuż przed
nimi pojawił się mały skrzat z wyłupiastymi oczami, ubrany w dziwną, przydługą
buzę i skarpetki w różnych kolorach.
— Zgredek? — Harry ze zdumienia
otworzył usta. — C… Co ty tutaj robisz?
— Zgredek dobry skrzat, Zgredek
usłyszał, że Harry Potter dostał zamek od dyrektora. — Skrzat zamrugał jakby
nagle zasmucony. — Zgredek pojawił się, aby służyć Harry'emu Potterowi, musiał
przygotować wszystko na jego przybycie i Mrużka też jest i… — Spuścił głowę. —
Dużo roboty nie było, skrzaty dyrektora naprawdę dobrzy pracownicy.
— Bardzo się cieszę, że tutaj
jesteś. — Brunet uśmiechnął się lekko.
— Zgredek też się cieszy, pokaże
Harry'emu Potterowi i jego przyjaciołom salę z jedzeniem.
— Nooo, wreszcie coś ciekawego. —
Ron przepchnął się do przodu. — Prowadź, umieramy z głodu. — Wyszczerzył się do
skrzata.
***
Jeżeli Harry myślał, że zdąży
zapoznać się z swą nową posiadłością w ciągu jednego wieczoru, to grubo się
mylił. Po sutym obiedzie, pod przewodnictwem skrzata o imieniu Krostek,
łączącego funkcje zarządcy i kamerdynera, ruszyli na obchód włości.
Oczywiście nie obyło się bez
krótkiej scysji z Hermioną, która na początku zapytała, czy aby skrzat nie
chciałby zmienić imienia. Wiązało się to z tym, że Krostek miał twarz, która
wyglądała jakby biedak przebył ospę i dziewczyna uznała, że jego imię mogło być
mu nadane w celach prześmiewczych. Jednakże stworzenie wyprostowało się tylko z
godnością, twierdząc, że to miano nadał mu ojciec pana Albusa i wolałby je
zachować. Jednakże jeżeli pan Potter życzy sobie, to on oczywiście dostosuje
się do jego zaleceń.
Harry sobie nie życzył.
Kolejne pytanie panny Granger
było łatwe do przewidzenia, gdyż koniecznie chciała się dowiedzieć, ile Krostek
zarabia. Skrzat przystanął w zdumieniu, wytrzeszczając na nią już i tak
wyłupiaste oczy.
— Czy panna chciała obrazić
Krostka?
— Oczywiście, że nie, po prostu
chcę się upewnić, czy zostajecie wynagrodzeni za waszą pracę. Każde stworzenie
ma prawo do należytych zarobków — obruszyła się dziewczyna.
— Krostek jest uczciwym
skrzatem, pracuje dla państwa Dumbledore od lat i nigdy nie zniżyłby się do
takich żądań.
— Nie rozumiesz. — Hermiona
uniosła palec w nauczycielskim geście, jakby usiłowała wytłumaczyć coś
wyjątkowo tępemu uczniowi. — Ciężko pracujecie, każdy człowiek zasługuje na
wynagrodzenie.
— Krostek nie jest człowiekiem,
Krostek jest skrzatem.
— Jednakże…
— Skrzaty pracujące w zamku
wolałyby dostać ubranie, niż brać pieniądze od właścicieli. Mają swoją dumę i
tradycję. — Odwrócił się do Harry'ego i spojrzał na niego badawczo. — Czy pan
Potter życzy sobie, aby skrzaty opuściły dwór?
— Nie, oczywiście, że nie —
żachnął się chłopak, lekko przestraszony taką możliwością.
— A więc pan Potter nie będzie
nas obrażał próbami płacenia? — upewnił się skrzat.
— Absolutnie nie — stwierdził
brunet, unikając wzroku Hermiony.
— Krostek od razu wiedział, że
wielki pan Dumbledore miał rację, wyznaczając tak mądrego człowieka na nowego
właściciela. — Skrzat skinął głową. — Czy możemy ruszać dalej?
— Prowadź. — Harry miał
przeczucie, że właśnie zaliczył potężnego minusa u swej przyjaciółki, lecz
szczerze mówiąc nie zgadzał się z nią w chęci uszczęśliwiania kogoś na siłę.
Hermiona może i miała dobre
intencje, jednak najwyraźniej nie rozumiała wiekowych tradycji i przyzwyczajeń
niektórych stworzeń. Jednego natomiast był pewien. Skrzaty zamieszkujące zamek
różniły się od tych, które znał. Wyglądało na to, że ktokolwiek wybierał ich na
pracowników, robił to z dużym rozmysłem. Wstyd mu było przyznać, jednak Zgredek
ze swą impulsywnością, manierami i dziwną formą słownictwa nie dorastał do pięt
Krostkowi. Nie znaczyło to oczywiście, że Potter nie doceniał oddania i
szczególnej więzi, jaka łączyła go z hogwarckim skrzatem.
Emeraldfog zdecydowanie różnił
się od tego, co znali w Hogwarcie. Był większy, urządzony w starym, dobrym,
angielskim stylu i emanował magią. Właściwie czuć ją było w każdym zakątku.
Magia ochronna wprost tchnęła z murów, otaczając wszystko i dając poczucie
bezpieczeństwa. Można powiedzieć, że wrosła w te ściany i żyła własnym życiem.
Harry rozglądał się z
ciekawością po ogromnych komnatach z jasnymi, dużymi oknami i wmurowanymi w
ściany kominkami. Ilość sypialni przytłoczyła go, zastanawiał się, po co komuś
tyle pokoi. Ogromna biblioteka wprawiła w zachwyt Hermionę, na jej twarzy
pojawiła się dobrze znana żądza wiedzy i dziewczyna najchętniej rozbiłaby obóz
na środku pomieszczenia, aby tylko móc napawać się tą atmosferą. Po kilku
godzinach zwiedzania Harry był gotów oddać wszystko za wygodny fotel, w którym
mógłby usiąść i dać odpocząć zmęczonym nogom, a nie obejrzeli jeszcze nawet
połowy.
— Stary, tutaj jest cudownie!
Jak mi powiesz, że chcesz się przeprowadzić, pakuję manatki i w godzinę
jesteśmy z powrotem. — Ron najwyraźniej zapałał miłością od pierwszego
wejrzenia do tego miejsca.
— A ta biblioteka! Naprawdę,
Harry, masz chyba w swym posiadaniu jeden z najbardziej unikalnych zbiorów. —
Hermionie wyraźnie błyszczały oczy z podniecenia.
— Wiedzieliście łazienki? —
Ginny podparła głowę na dłoniach i przymknęła w rozmarzeniu oczy. — Jak te
prefektów.
— Skąd ty możesz wiedzieć jak
wyglądają łazienki prefektów? — Prychnął rudzielec.
— Miona była jednym z nich. —
Wzruszyła ramionami.
— Chodziłyście razem się kąpać? —
Ron wytrzeszczył oczy, patrząc nerwowo to na siostrę, to na swą przyjaciółkę.
— Ronaldzie Weasley!
— We dwie? — Chłopak czerwieniał
coraz bardziej. — Nie chcę wiedzieć, nie chcę nawet sobie tego wyobrażać. —
Potrząsnął przerażony głową. — Jesteś moją siostrą, to mogłoby mi skrzywić
psychikę, spowodować trwały uraz…
— Dałam jej hasło, idioto! —
Hermiona uciszyła go, uderzając w tył głowy. — Zupełnie nie rozumiem jak mogłeś
pomyśleć, że… że… — zająknęła się i wywróciła oczami w wyrazie bezradności.
— Nie mogłeś sobie tego
wyobrazić, bo jestem twoją siostrą. — Ginny spojrzała na niego przebiegle. —
Czyli z Hermioną nie miałbyś takiego problemu?
Harry przysłuchujący się tej
rozmowie zachichotał cicho, patrząc jak jego przyjaciel czerwienieje
gwałtownie, a siedząca obok niego dziewczyna spuszcza głowę zażenowana.
— Gin — syknęła tylko w stronę
przyjaciółki, która zamrugała niewinnie, po czym zerknęła na Pottera. — Więc?
Przeprowadzisz się tutaj, prawda?
— Nie mam takiego zamiaru. — Pokręcił
głową.
— Ale Harry, to jest ogromne,
każdy chciałby zamieszkać w zamku!
— Zbyt ogromne, Ginny. Mam
wrażenie, że aby dojść na śniadanie, musiałbym wstać godzinę wcześniej.
— Przesadzasz jak zwykle. —
Hermiona skręcała na palcu kosmyk włosów. — To byłoby jak powrót do Hogwartu.
Spędziłeś pół życia, mieszkając w czymś podobnym i nie miałeś z tym
najmniejszych problemów.
— To była spora różnica. Setki
ludzi kręciły się wokół, wszędzie można było na kogoś wpaść, z kimś
porozmawiać, a tutaj? — Zatoczył ręką wokoło. — Czułbym się jak na wygnaniu.
Cichy trzask sprawił, że wszyscy
spojrzeli w kierunku drzwi, gdzie właśnie pojawił się skrzat trzymający w ręce
tacę z parującą kawą, herbatą i talerzem maślanych ciasteczek. Ostrożnie
postawił ją na stole, po czym ukłonił się lekko i zniknął równie cicho.
— Za to służbę miałbyś pierwsza
klasa — mruknął Ron, nalewając sobie herbaty i sięgając po kruchy smakołyk.
— Ron! — Hermiona spojrzała na
niego z dezaprobatą, po czym na powrót skierowała uwagę na bruneta. — Więc co
zamierzasz z tym zrobić?
— Właściwie mam pewien pomysł —
zaczął ostrożnie Harry.
— Będziesz urządzał tutaj
imprezy? — Weasley przełknął ciastko i uśmiechnął się szeroko.
— Nie… Myślę, że to miejsce
można wykorzystać zupełnie inaczej.
— Czyli?
— Szkoła.
— Co? — Ron wybałuszył oczy,
zastygając z ręką wyciągniętą w kierunku patery.
— Chciałbym tutaj otworzyć
kolejną szkołę magii — powiedział wolno Harry.
— Jesteś szalony — sapnął
przyjaciel. — Zwariował, powiedzcie mu coś. — Spojrzał błagalnie na dziewczyny.
Ginny wpatrywała się w chłopaka,
jakby zobaczyła go po raz pierwszy. To nie do wiary, dostał coś tak pięknego,
bogatego, luksusowego wręcz i chce to zamienić w szkołę?! Przecież to chore!
Mógłby tutaj zamieszać, a kiedyś… Kiedyś gdy się ożeni, sprowadzić ją tutaj i…
Jej wyobraźnia poszybowała w kierunku dość pokaźnej gromadki dzieci, które
biegały wesoło pomiędzy komnatami, pokrzykując radośnie. Proszone herbatki,
przyjęcia, bale… Wreszcie mogłaby spełnić swe marzenia. Nikt już nie
powiedziałby, że Weasley równa się mały, pokrzywiony domek. Przecież od zawsze
wiedziała, że kiedyś się pobiorą. Kochała go odkąd zobaczyła po raz pierwszy,
był jej bohaterem. Nigdy w niego nie zwątpiła, zawsze wiernie stała u jego
boku. Był rycerzem, który uratował ją przed smokiem! No dobra, smok okazał się
bazyliszkiem, ale zły lord, który ją więził, także zginął z jego ręki. Nigdy
nie wierzyła w plotki, jakie o nim rozsiewano, zawsze go wspierała. Najpierw w
Gwardii Dumbledore'a, potem w Ministerstwie Magii, wreszcie podczas ostatecznej
walki. To był jej własny, prywatny Złoty Chłopiec. Ufała mu bezgranicznie i
wierzyła, że kiedyś naprawdę zabierze ją z Nory i zaprowadzi w blasku
zachodzącego słońca do swojego zamku, a teraz… Teraz gdy marzenia były na
wyciągnięcie ręki, on…
— To wspaniały pomysł, Harry! —
Jej rozmyślania przerwał głos Hermiony. Powoli skierowała wzrok w jej stronę i
spojrzała na nią z niedowierzaniem.
— Wspaniały? — wyjąkała cicho.
— Ależ oczywiście! — Panna
Granger nie zdawała sobie sprawy z tego, że swymi słowami tylko przekręca
ostrze, które nagle pojawiło się w żołądku rudowłosej dziewczyny. — Oczywiście
będzie to wymagało ogromnych przygotowań. Trzeba zatrudnić specjalistów,
przebudować wnętrza, przygotować klasy, dormitoria, zdobyć nauczycieli, ale… To
wszystko da się zrobić! — Jej twarz rozjaśniła się w natchnieniu i Ginewra
wiedziała, że właśnie przegrała, że jej nadzieje i marzenia, które tak pięknie
sobie poukładała i które nabrały realnego kształtu podczas zwiedzania zamku,
legły w gruzach.
— Kumplu, a co z twoją pracą w
biurze aurorów? — Zapytał niepewnie Ron.
— Sam mówiłeś, że powinienem dać
sobie spokój z obsesją ratowania wszystkich. — Harry spojrzał na niego
niepewnie. — W końcu nikogo to nie obejdzie, jeden auror mniej, jeden więcej…
— No, ale to i tak dziwne.
— Dziwne? — Ginny nie
wytrzymała. — To zupełnie pokręcony pomył! Dostałeś coś tak cudownego i chcesz
tutaj sprowadzić bandę dzieciaków? Pomyśl o swojej przyszłości, o swoich
dzieciach! Kiedyś, gdy… — zająknęła się i nabrała powietrza. — Kiedyś gdy
wreszcie się ożenisz, mógłbyś stworzyć tutaj wspaniały dom. Tyle przestrzeni,
ogrody, miejsce na przyjęcia, bankiety. Harry! Jesteś sławną osobą, musisz
myśleć realnie. Dorosnąć i wreszcie pokazać, na co cię stać. Zachowujesz się
jak zawsze, coś przychodzi ci do głowy i chcesz od razu wprowadzić to w życie.
Szkoła?! Masz dwadzieścia dwa lata! Czego chciałbyś uczyć? Mugoloznawstwa?
Latania na miotle?
— Obrony przed czarną magią. —
Harry spojrzał na nią ostro. Jego wzrok stwardniał i dziewczyną wstrząsnął
zimny dreszcz. — Banda dzieciaków, mówisz. A ja twierdzę, że każde dziecko ma
prawo do nauki i jeżeli mogę cokolwiek w tym kierunku zrobić, to wykorzystam
każdą możliwość, jaką daje mi los i rozczaruję cię — ja nie mam zamiaru
urządzać bankietów! Mam pokazać, na co mnie stać? Myślę, że pokazałem to już
wystarczająco. Całe moje życie obracało się wokół walki. Jako dziecko
usiłowałem przetrwać u Dursleyów, potem w szkole, gdzie każdy rok obfitował w
nowe niebezpieczeństwa, na które tak naprawdę nie byłem gotowy. — Spojrzał na
Rona i Hermionę. — Żadne z nas nie było. Na siódmym roku ostateczna rozgrywka i
kolejna walka, tym razem pełna krwi i przemocy. Wiesz, że rzucam avadę z równą
łatwością jak Śmierciożercy? Jedyne, co mnie od nich różni to wyrzuty sumienia,
koszmary, które powracają noc w noc. I na koniec… Nie mam zamiaru się żenić,
nie mam zamiaru mieć dzieci. Po tym wszystkim jestem wyprany z uczuć. Nigdy nie
dałbym swoim bliskim tego, czego oczekują. Nie ma we mnie pokładów czułości, oddania,
namiętności. Żona? Potomstwo? Oczekiwaliby zaangażowania, opieki, troskliwości,
a jedyne co by dostali to człowieka, który żyje przeszłością, który wspomina
każdego poległego i ciągle zastanawia się, co mógł zrobić, aby do tego nie
doszło… — Zamilkł, zmęczony tym nieoczekiwanym wybuchem. Wreszcie to
powiedział, wyrzucił z siebie i, o dziwo, wcale nie czuł się z tym lepiej. —
Przepraszam…
W komnacie zapadła cisza. Ron
niepewnie wpatrywał się w swoje ręce, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Każdy
z nich nosił na plecach worek wspomnień, który najchętniej rzuciłby w kąt i
pozwolił mu obrosnąć kurzem. Jednak nawet on wiedział, że nie mogą. Muszą
pamiętać, bo jest to jedyny wyraz szacunku dla tych, którzy się poświęcili.
Jednak do tej pory wierzył, że Harry kiedyś ożeni się z Ginny i stworzą
rodzinę. Najwyraźniej się mylił i nie było to przyjemne uczucie.
Hermiona zagryzła usta,
uspokajająco przykrywając małą dłonią spoczywającą na stole rękę przyjaciela.
Już od jakiegoś czasu przeczuwała, że ta bajka pomiędzy Harrym, a Ginny wcale
nie zmierza do szczęśliwego finału. Jednak łudziła się i ciągle żyła nadzieją.
Podniosła wzrok na siedzącą bez ruchu rudowłosą dziewczynę.
Ginny siedziała jak
spetryfikowana, wpatrując się z niedowierzaniem w lekko przygarbionego
chłopaka, który właśnie roztrzaskał w drobny pył wszystko to, co tak misternie
budowała przez lata. Nie mam zamiaru się
żenić, nie mam zamiaru mieć dzieci. To żart? Przecież Harry był jej
przeznaczeniem, ona zawsze wiedziała, że będą razem. Dlaczego ją zwodził?
Dlaczego pozwalał jej marzyć i wierzyć w bajki, skoro okazuje się, że rycerz
ratujący księżniczkę wcale nie musi być tym jedynym, a dziewczyna jest po
prostu jedną z wielu osób, które w wyniku zbiegu okoliczności znalazły się tam
gdzie smok? Powoli podniosła się z krzesła i wyprostowana jak struna ruszyła w
stronę drzwi.
— Ja… Przepraszam, muszę chwilę
pobyć sama.
— Zraniłeś ją. — Ciszę, która
zapadła po wyjściu panny Weasley, przerwał jej brat.
— Wiem. — Harry ukrył twarz w
rękach, opierając łokcie na stole. — Cholera, nie chciałem, miałem zamiar
inaczej…
— Jakoś ci nie wyszło —
prychnął.
— Żaden z was nigdy nie grzeszył
delikatnością. — Hermiona wyciągnęła z kieszeni klamrę i spięła włosy w ciasny
kucyk. — Nie myśl, że cię winię. Jeżeli naprawdę tak myślisz, kiedyś musiała
się o tym dowiedzieć. Po prostu wybrałeś zły moment i raczej mało subtelną
formę przekazu.
— Szlag, wiem o tym. — Potter
podniósł wreszcie głowę i spojrzał przepraszająco na przyjaciela. — Nigdy nie
chciałem jej skrzywdzić. Wiesz o tym, prawda? — Wzruszenie ramion było jedyną
odpowiedzią. Ron siedział z rękami zaplecionymi na piersi i tępo wpatrywał się
w blat stołu, na którym leżały rozrzucone okruszki zgniecionego ciastka. — Ja…
My… Nawet nie byliśmy parą.
— Ona widziała to inaczej. —
Głos Weasleya był tak cichy, że trudno go było zrozumieć.
— Wiem, jestem draniem, uderz
mnie, zrób coś, nie będę się bronił. — Harry w roztargnieniu drapał się po
karku.
— Nie mam zamiaru cię bić. — Ron
wywrócił oczami. — Chociaż nie przeczę, że należałoby ci się. Jesteś moim
przyjacielem i znam cię na tyle, aby wiedzieć, że nigdy jej niczego nie
obiecywałeś.
— Nawet nie chodziliście ze sobą
— wtrąciła Hermiona.
— Ale ona i tak myślała, że
kiedyś się z nią ożenię. — Harry z kieszeni spodni wyciągnął paczkę papierosów
i nerwowym ruchem odpalił jednego.
— Harry! — dziewczyna cofnęła
się przed nadlatującym obłoczkiem dymu. — Obiecałeś, że to rzucisz!
— Rzucił. — Ron wstał z krzesła
i podszedł do okna. Przez chwilę stał tam i wpatrywał się w małą, dziewczęcą
figurkę, z podkurczonymi nogami siedzącą na ławce. Najwyraźniej płakała. Czuł
wściekłość i rozczarowanie, ale już dawno nauczył się, że życie nigdy nie toczy
tak, jak to sobie zaplanował. Zmarszczył brwi, gdy na oparcie ławki, na której
kuliła się Ginny, wskoczyła wiewiórka. Stworzenie zdecydowanie było magiczne,
gdyż nie obawiało się człowieka i ochoczo weszło na wyciągniętą dłoń. Usta Rona
drgnęły nieznacznie, gdy ogon zwierzęcia praktycznie zlał się z włosami siostry,
a ona sama podniosła się, głaszcząc je po futerku. — Poradzi sobie — odezwał
się nieoczekiwanie. — Ginewra zawsze była silna. Dała sobie radę z przeżyciami
w Komnacie Tajemnic. Zajęło jej to chwilę, ale wróciła do siebie. Tak samo
będzie i tym razem. Musimy po prostu dać jej trochę czasu. — Ostatni raz
spojrzał w kierunku Ginny, która teraz spacerowała ścieżką wśród kwitnących
krzewów i wrócił do stolika. — Ty tak serio z tą szkołą?
— Serio. — Harry spojrzał na
niego zaskoczony zmianą tematu.
— Naprawdę chcesz być
nauczycielem?
— Obrona Przed Czarną Magią to
coś, co potrafię najlepiej. — Potter uśmiechnął się krzywo. — Sądzę, że mógłbym
nauczyć czegoś te dzieciaki.
— Wchodzę w to. — Rudzielec
oparł ręce na blacie i spojrzał twardo na przyjaciela.
— Ale… — Zielone oczy spojrzały
na niego niedowierzająco.
— Ale co? Myślałeś, że zostawię
cię samego? Poza tym… — Błysnął zębami w uśmiechu. — Nie mogę przegapić wyboru
nowych nauczycielek. Zapowiada się niezła zabawa, chociaż nadal uważam to za
szaleństwo. A teraz pozwolicie, że pójdę do mojej siostry. Myślę, że potrzebne
jej męskie ramię — dodał ciszej i wyszedł z komnaty.
— No to jest nas dwóch. — Harry
wreszcie odważył się rozluźnić i z ulgą oparł głowę o zagłówek wysokiego
krzesła.
— Troje — sprostowała Hermiona.
— Słucham? — Zamrugał w
zdziwieniu.
— Troje — powtórzyła dziewczyna.
— Chyba nie myślisz, że pozwolę dwóm idiotom zająć się tak poważną sprawą?
— Ale Miona, twoja praca w
ministerstwie…
— Zawsze chciałam uczyć, myślę
że to niewiele się różni od pracy w dziale oświaty, a będzie bardziej
produktywne. — Uśmiechnęła się lekko. — Poza tym, to nowe wyzwanie.
— Nie wiem, co powiedzieć —
bąknął chłopak, patrząc na nią z mieszaniną zaskoczenia i wdzięczności.
— Och, nie musisz nic mówić.
Przemówienia zostaw sobie dla prasy. — Mrugnęła wesoło i również skierowała się
do drzwi. — Teraz wybacz. Sądzę, że powinnam wybrać sobie jakąś sypialnię,
myślę że ta błękitna w zachodnim skrzydle będzie doskonała.
Harry przez chwilę siedział
pogrążony w myślach, usiłując opanować zarówno szok, jak i szeroki uśmiech
cisnący mu się na twarz, po czym dał sobie z tym spokój i sięgnął po
samopodgrzewający się dzbanek z kawą.
Hej,
OdpowiedzUsuńcóż w końcu powiedział, szkoła to dobry pomysł choć szkoda z taką posiadłością... może będą się uczyć i te biedniejsze dzieci...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, utworzenie szkoły to bardzo dobry pomysł, może będą miały szansę uczyć się i te biedniejsze dzieci...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, utworzenie szkoły to całkiem dobry pomysł, a może szansę będą miały i uczyć się te biedniejsze dzieci...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza