poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - III





Irlandia — jedna z najpiękniejszych wysp. Od wschodu otoczona Morzem Irlandzkim, na południu jej brzegi obmywają wody Oceanu Atlantyckiego. Ozdobiona pasmami zielonych, starych gór i płaskowyżów. Można powiedzieć o niej wiele, ale na pewno nie to, że jest monotonna. Jeziora, mokradła, wzgórza, przepiękne widoki… dla amatora fotografii kraina mlekiem i miodem płynąca. Ponad osiemdziesiąt procent powierzchni tego kraju stanowią pastwiska i tereny rolnicze, nikogo więc nie dziwi, że nazwana została Zieloną Wyspą. Najwyższym szczytem Irlandii jest Corrain Tuathail w paśmie Kerry, położonym na południowym zachodzie. Północno — wschodnia część wyspy to bazaltowa Wyżyna Antrim, wybiegająca fantastyczną granitową kolumnadą, tzw. Drogą Gigantów, w morze.

W tym właśnie miejscu późnym popołudniem wylądowały cztery osoby.

Red Hills — nienanoszalne hrabstwo, w którym w tej chwili znajdowały się tylko łąki pełne kwiatów i mocno pachnących ziół oraz ogromne pastwiska, gdzie spokojnie pasło się bydło. Otaczały je niezwykłe formacje górskie, z których ścieżka wiodła w kierunku plaży. Kilka szałasów, latem zamieszkanych przez pasterzy, znajdowało się głęboko w lasach, by nie niepokojeni przez nikogo spokojnie mogli zajmować się swoimi sprawami.

— Pięknie — szepnęła Ginny, jak gdyby jej głos mógł zakłócić panującą wokół harmonię.

— No… — Ron podniósł się na nogi, uwalniając tym samym Harry'ego, na którym wylądował, wbijając mu przy okazji łokieć w brzuch. — A gdzie ten zamek? — Rozejrzał się dookoła.

— Myślę, że powinniśmy się udać tym przesmykiem. — Hermiona wskazała przed siebie, gdzie ścieżka wiodła pomiędzy skały.

— Czy nie powinno tutaj być więcej domów? — Brunet rozejrzał się dookoła, szukając jakichkolwiek oznak cywilizacji. Wszędzie jak okiem sięgnąć, otaczało ich morze zieleni.

— Niekoniecznie. — Ron poprawił plecak i ruszył na wprost przez łąkę, w kierunku, który zasugerowała Granger. — W takich hrabstwach ludzie nie lubią sąsiadów zbyt blisko siebie, czasami pomiędzy posiadłościami rozciąga się niezamieszkana przestrzeń mająca nawet kilkadziesiąt kilometrów.

— Wiwat przyjazne sąsiedztwo — mruknął chłopak, podążając za przyjacielem.

— Wiecie, że tutaj znajduje się kurhan Newgrange? — Hermiona prawie podskakiwała z podekscytowania, rozglądając się dookoła, jakby usiłowała zapamiętać każdy szczegół otaczającej jej przyrody.

— Newgrange? To jakiś grób? — Ron nie wydawał się zachwycony perspektywą odwiedzenia jakiegokolwiek cmentarza.

— Czy ty naprawdę nic nie przeczytałeś o Irlandii?

— A po co? — Obdarzył ją jednym ze swych bezmyślnych spojrzeń.

— Harry dostał tu spadek, to chyba logiczne, że powinniśmy się dowiedzieć czegoś o tym miejscu. — Nawet na niego nie patrzyła, nadal pochłaniając wzrokiem okoliczne wzgórza.
— No dobra… To co to ten kurhan?

— Newgrange jest starsze od Myken, od Stonehenge, czy piramid! — niemal krzyczała podekscytowana.

Ron spojrzał bezradnie na Harry'ego, jego spojrzenie mówiło;

 Czy ty coś z tego rozumiesz?

Brunet wzruszył ramionami, uśmiechając się cokolwiek niepewnie.

Ani słowa.

Ron odetchnął z ulgą, czuł się jakoś pewniej, mając towarzysza w tej ciemnocie.

— … I kiedy chyba w 1962r, nie pamiętam zbyt dobrze, archeolodzy odkryli korytarzowy grobowiec Newgrange, stało się jasne, że już w czwartym wieku przed naszą erą budowniczowie dysponowali imponującą wiedzą astronomiczną. Rozumiecie to? Rozległe cmentarzysko megalityczne w dolinie rzeki Boyne ma olbrzymią wartość historyczną, niewiele europejskich nekropolii z czasów przedchrześcijańskich może się z nim równać. To po prostu niesamowite! — Kontynuowała niezrażona ich milczeniem.

Ginny w ogóle się nie odzywała, z jednej strony nie chcąc wchodzić w koalicję tępych spojrzeń z mężczyznami, z drugiej, bojąc się przyznać, że nic, ale to zupełnie nic nie wie o Irlandii.

— To naprawdę bardzo ciekawe, Hermiono. — Potter pokiwał głową, uparcie patrząc pod nogi.

— Prawda? — Dziewczyna szczerze się ucieszyła. — Muszę więcej o tym poczytać, tutaj jest tak wiele interesujących miejsc.

Powoli zagłębiali się w coraz bardziej dzikie górskie rejony. Wijąca się ścieżka pięła się wysoko pomiędzy szczytami. Nie przyzwyczajeni do tak długich wędrówek, szli coraz wolniej. Nawet Hermiona w pewnej chwili zamilkła, dysząc ciężko, aż Ron się zlitował i zabrał od niej torbę wypełnioną jedzeniem i mapami. W końcu po trzech godzinach męczącej wyprawy, stanęli na szycie jednego z wzniesień. Ginny oparła ręce na kolanach, z trudem łapiąc oddech.

— Dalej nie idę, zostawcie mnie, umrę tutaj — jęknęła.

— Nie musisz iść dalej. — Harry stanął obok niej.

Przed nimi znajdowała się dolina, w której otoczony górami, stał zamek. Z jednej strony ściany budynku scalone były ze skałą, z drugiej — mury schodziły aż do kolejnego przesmyku, za którym majaczyła rozległa plaża. Kształt budowli był się dostosowany do terenu, a to wymuszało niejednorodną strukturę. Ogromna twierdza posiadała trzy strzeliste wieże, z wysokimi, szpiczastymi dachami, na których powiewały czerwone proporce z wizerunkiem złotego lwa.

— Jakby właściciel był w domu… — mruknął Ron.

— Co? — Brunet zwrócił na niego nieco nieprzytomne spojrzenie.

— Proporce. — Mężczyzna wskazał ręką na wieże. — Są podniesione.

— I co z tego?

— Wciąga się je na powitanie gospodarza, wiszą dopóki nie opuści posiadłości. To taki znak dla innych: „Jestem w domu, witaj gościu".

— Ale… Przecież Dumbledore…

— No właśnie. — Weasley wzdrygnął się lekko. — Może oni tutaj nie wiedzą o jego śmierci?

— Ron, on tutaj nie mieszkał, więc powinny być opuszczone, sam to powiedziałeś. — Ginny z ciekawością przyglądała się kamiennej budowli.

Zwieńczenia baszt wykończone były blankami, które w mugolskich zamkach stanowiły wspaniałe punkty obronne. W ich przerwach łucznicy skryci przed strzałami wroga mogli bronić się przez długi czas. Zapewne na tej samej zasadzie obwarowywali się też czarodzieje. Dwie flanki pyszniły się po bokach zamku, sugerując, że budowla pierwotnie służyła właścicielowi nie tylko jako wspaniały dom, ale także jako twierdza. W zachodzącym powoli słońcu lśniły miedziane dachy, nad którymi krążyły jazgotliwe mewy.
Zamek otaczał wysoki na osiem metrów mur obronny, a zwodzony most, w tej chwili opuszczony, zapraszał do wejścia.

Powoli zeszli w dół, zmierzając w kierunku tej imponującej budowli. Im bliżej byli, tym bardziej okazała im się wydawała. Kilkusetletni bluszcz obrastał jej ściany, nadając barwę soczystej zieleni. Błyszczące okna, składające się z małych, ośmiokątnych szybek, przeważnie zdobiły ręcznie malowane witraże. Kiedy minęli bramę, ich oczom ukazał się ogromny dziedziniec, poprzecinany alejkami i ścieżkami pełnymi zieleni i kolorowych kwiatów.

— Stary, ale chałupa, to jest większe od Hogwartu! — Ron z uniesioną głową i szeroko otwartymi ustami rozglądał się dookoła.

— Wygląda na średniowieczny. — Hermiona była pełna podziwu dla architektury. — Nieregularne kształty, szerokie mury, no i stołp... — Wskazała ręką na potężną, masywną wieżę, wznoszącą się na mocnej skale. — Jest okrągły, więc stanowił punkt oporu przeciwko taranom. Spójrzcie na wejście, znajduje się kilkanaście metrów nad ziemią, wchodziło się tam po drabinie. Takie wieże służyły jako skarbce lub więzienia, a w razie ataku chroniła się w nich ludność. Harry… — Spojrzenie dziewczyny było pełne zachwytu. — To naprawdę zamek obronny.

Podeszli do ogromnych, bogato rzeźbionych drzwi. Harry wyciągnął rękę aby zapukać, jednak otworzyły się zanim ich dotknął.

— Harry Potter, sir! — Tuż przed nimi pojawił się mały skrzat z wyłupiastymi oczami, ubrany w dziwną, przydługą buzę i skarpetki w różnych kolorach.

— Zgredek? — Harry ze zdumienia otworzył usta. — C… Co ty tutaj robisz?

— Zgredek dobry skrzat, Zgredek usłyszał, że Harry Potter dostał zamek od dyrektora. — Skrzat zamrugał jakby nagle zasmucony. — Zgredek pojawił się, aby służyć Harry'emu Potterowi, musiał przygotować wszystko na jego przybycie i Mrużka też jest i… — Spuścił głowę. — Dużo roboty nie było, skrzaty dyrektora naprawdę dobrzy pracownicy.

— Bardzo się cieszę, że tutaj jesteś. — Brunet uśmiechnął się lekko.

— Zgredek też się cieszy, pokaże Harry'emu Potterowi i jego przyjaciołom salę z jedzeniem.

— Nooo, wreszcie coś ciekawego. — Ron przepchnął się do przodu. — Prowadź, umieramy z głodu. — Wyszczerzył się do skrzata.

***

Jeżeli Harry myślał, że zdąży zapoznać się z swą nową posiadłością w ciągu jednego wieczoru, to grubo się mylił. Po sutym obiedzie, pod przewodnictwem skrzata o imieniu Krostek, łączącego funkcje zarządcy i kamerdynera, ruszyli na obchód włości.

Oczywiście nie obyło się bez krótkiej scysji z Hermioną, która na początku zapytała, czy aby skrzat nie chciałby zmienić imienia. Wiązało się to z tym, że Krostek miał twarz, która wyglądała jakby biedak przebył ospę i dziewczyna uznała, że jego imię mogło być mu nadane w celach prześmiewczych. Jednakże stworzenie wyprostowało się tylko z godnością, twierdząc, że to miano nadał mu ojciec pana Albusa i wolałby je zachować. Jednakże jeżeli pan Potter życzy sobie, to on oczywiście dostosuje się do jego zaleceń.
Harry sobie nie życzył.

Kolejne pytanie panny Granger było łatwe do przewidzenia, gdyż koniecznie chciała się dowiedzieć, ile Krostek zarabia. Skrzat przystanął w zdumieniu, wytrzeszczając na nią już i tak wyłupiaste oczy.

— Czy panna chciała obrazić Krostka?

— Oczywiście, że nie, po prostu chcę się upewnić, czy zostajecie wynagrodzeni za waszą pracę. Każde stworzenie ma prawo do należytych zarobków — obruszyła się dziewczyna.

— Krostek jest uczciwym skrzatem, pracuje dla państwa Dumbledore od lat i nigdy nie zniżyłby się do takich żądań.

— Nie rozumiesz. — Hermiona uniosła palec w nauczycielskim geście, jakby usiłowała wytłumaczyć coś wyjątkowo tępemu uczniowi. — Ciężko pracujecie, każdy człowiek zasługuje na wynagrodzenie.

— Krostek nie jest człowiekiem, Krostek jest skrzatem.

— Jednakże…

— Skrzaty pracujące w zamku wolałyby dostać ubranie, niż brać pieniądze od właścicieli. Mają swoją dumę i tradycję. — Odwrócił się do Harry'ego i spojrzał na niego badawczo. — Czy pan Potter życzy sobie, aby skrzaty opuściły dwór?

— Nie, oczywiście, że nie — żachnął się chłopak, lekko przestraszony taką możliwością.

— A więc pan Potter nie będzie nas obrażał próbami płacenia? — upewnił się skrzat.

— Absolutnie nie — stwierdził brunet, unikając wzroku Hermiony.

— Krostek od razu wiedział, że wielki pan Dumbledore miał rację, wyznaczając tak mądrego człowieka na nowego właściciela. — Skrzat skinął głową. — Czy możemy ruszać dalej?

— Prowadź. — Harry miał przeczucie, że właśnie zaliczył potężnego minusa u swej przyjaciółki, lecz szczerze mówiąc nie zgadzał się z nią w chęci uszczęśliwiania kogoś na siłę.

Hermiona może i miała dobre intencje, jednak najwyraźniej nie rozumiała wiekowych tradycji i przyzwyczajeń niektórych stworzeń. Jednego natomiast był pewien. Skrzaty zamieszkujące zamek różniły się od tych, które znał. Wyglądało na to, że ktokolwiek wybierał ich na pracowników, robił to z dużym rozmysłem. Wstyd mu było przyznać, jednak Zgredek ze swą impulsywnością, manierami i dziwną formą słownictwa nie dorastał do pięt Krostkowi. Nie znaczyło to oczywiście, że Potter nie doceniał oddania i szczególnej więzi, jaka łączyła go z hogwarckim skrzatem.

Emeraldfog zdecydowanie różnił się od tego, co znali w Hogwarcie. Był większy, urządzony w starym, dobrym, angielskim stylu i emanował magią. Właściwie czuć ją było w każdym zakątku. Magia ochronna wprost tchnęła z murów, otaczając wszystko i dając poczucie bezpieczeństwa. Można powiedzieć, że wrosła w te ściany i żyła własnym życiem.

Harry rozglądał się z ciekawością po ogromnych komnatach z jasnymi, dużymi oknami i wmurowanymi w ściany kominkami. Ilość sypialni przytłoczyła go, zastanawiał się, po co komuś tyle pokoi. Ogromna biblioteka wprawiła w zachwyt Hermionę, na jej twarzy pojawiła się dobrze znana żądza wiedzy i dziewczyna najchętniej rozbiłaby obóz na środku pomieszczenia, aby tylko móc napawać się tą atmosferą. Po kilku godzinach zwiedzania Harry był gotów oddać wszystko za wygodny fotel, w którym mógłby usiąść i dać odpocząć zmęczonym nogom, a nie obejrzeli jeszcze nawet połowy.

— Stary, tutaj jest cudownie! Jak mi powiesz, że chcesz się przeprowadzić, pakuję manatki i w godzinę jesteśmy z powrotem. — Ron najwyraźniej zapałał miłością od pierwszego wejrzenia do tego miejsca.

— A ta biblioteka! Naprawdę, Harry, masz chyba w swym posiadaniu jeden z najbardziej unikalnych zbiorów. — Hermionie wyraźnie błyszczały oczy z podniecenia.

— Wiedzieliście łazienki? — Ginny podparła głowę na dłoniach i przymknęła w rozmarzeniu oczy. — Jak te prefektów.

— Skąd ty możesz wiedzieć jak wyglądają łazienki prefektów? — Prychnął rudzielec.

— Miona była jednym z nich. — Wzruszyła ramionami.

— Chodziłyście razem się kąpać? — Ron wytrzeszczył oczy, patrząc nerwowo to na siostrę, to na swą przyjaciółkę.

— Ronaldzie Weasley!

— We dwie? — Chłopak czerwieniał coraz bardziej. — Nie chcę wiedzieć, nie chcę nawet sobie tego wyobrażać. — Potrząsnął przerażony głową. — Jesteś moją siostrą, to mogłoby mi skrzywić psychikę, spowodować trwały uraz…

— Dałam jej hasło, idioto! — Hermiona uciszyła go, uderzając w tył głowy. — Zupełnie nie rozumiem jak mogłeś pomyśleć, że… że… — zająknęła się i wywróciła oczami w wyrazie bezradności.

— Nie mogłeś sobie tego wyobrazić, bo jestem twoją siostrą. — Ginny spojrzała na niego przebiegle. — Czyli z Hermioną nie miałbyś takiego problemu?

Harry przysłuchujący się tej rozmowie zachichotał cicho, patrząc jak jego przyjaciel czerwienieje gwałtownie, a siedząca obok niego dziewczyna spuszcza głowę zażenowana.

— Gin — syknęła tylko w stronę przyjaciółki, która zamrugała niewinnie, po czym zerknęła na Pottera. — Więc? Przeprowadzisz się tutaj, prawda?

— Nie mam takiego zamiaru. — Pokręcił głową.

— Ale Harry, to jest ogromne, każdy chciałby zamieszkać w zamku!

— Zbyt ogromne, Ginny. Mam wrażenie, że aby dojść na śniadanie, musiałbym wstać godzinę wcześniej.

— Przesadzasz jak zwykle. — Hermiona skręcała na palcu kosmyk włosów. — To byłoby jak powrót do Hogwartu. Spędziłeś pół życia, mieszkając w czymś podobnym i nie miałeś z tym najmniejszych problemów.

— To była spora różnica. Setki ludzi kręciły się wokół, wszędzie można było na kogoś wpaść, z kimś porozmawiać, a tutaj? — Zatoczył ręką wokoło. — Czułbym się jak na wygnaniu.

Cichy trzask sprawił, że wszyscy spojrzeli w kierunku drzwi, gdzie właśnie pojawił się skrzat trzymający w ręce tacę z parującą kawą, herbatą i talerzem maślanych ciasteczek. Ostrożnie postawił ją na stole, po czym ukłonił się lekko i zniknął równie cicho.

— Za to służbę miałbyś pierwsza klasa — mruknął Ron, nalewając sobie herbaty i sięgając po kruchy smakołyk.

— Ron! — Hermiona spojrzała na niego z dezaprobatą, po czym na powrót skierowała uwagę na bruneta. — Więc co zamierzasz z tym zrobić?

— Właściwie mam pewien pomysł — zaczął ostrożnie Harry.

— Będziesz urządzał tutaj imprezy? — Weasley przełknął ciastko i uśmiechnął się szeroko.

— Nie… Myślę, że to miejsce można wykorzystać zupełnie inaczej.

— Czyli?

— Szkoła.

— Co? — Ron wybałuszył oczy, zastygając z ręką wyciągniętą w kierunku patery.

— Chciałbym tutaj otworzyć kolejną szkołę magii — powiedział wolno Harry.

— Jesteś szalony — sapnął przyjaciel. — Zwariował, powiedzcie mu coś. — Spojrzał błagalnie na dziewczyny.

Ginny wpatrywała się w chłopaka, jakby zobaczyła go po raz pierwszy. To nie do wiary, dostał coś tak pięknego, bogatego, luksusowego wręcz i chce to zamienić w szkołę?! Przecież to chore! Mógłby tutaj zamieszać, a kiedyś… Kiedyś gdy się ożeni, sprowadzić ją tutaj i… Jej wyobraźnia poszybowała w kierunku dość pokaźnej gromadki dzieci, które biegały wesoło pomiędzy komnatami, pokrzykując radośnie. Proszone herbatki, przyjęcia, bale… Wreszcie mogłaby spełnić swe marzenia. Nikt już nie powiedziałby, że Weasley równa się mały, pokrzywiony domek. Przecież od zawsze wiedziała, że kiedyś się pobiorą. Kochała go odkąd zobaczyła po raz pierwszy, był jej bohaterem. Nigdy w niego nie zwątpiła, zawsze wiernie stała u jego boku. Był rycerzem, który uratował ją przed smokiem! No dobra, smok okazał się bazyliszkiem, ale zły lord, który ją więził, także zginął z jego ręki. Nigdy nie wierzyła w plotki, jakie o nim rozsiewano, zawsze go wspierała. Najpierw w Gwardii Dumbledore'a, potem w Ministerstwie Magii, wreszcie podczas ostatecznej walki. To był jej własny, prywatny Złoty Chłopiec. Ufała mu bezgranicznie i wierzyła, że kiedyś naprawdę zabierze ją z Nory i zaprowadzi w blasku zachodzącego słońca do swojego zamku, a teraz… Teraz gdy marzenia były na wyciągnięcie ręki, on…

— To wspaniały pomysł, Harry! — Jej rozmyślania przerwał głos Hermiony. Powoli skierowała wzrok w jej stronę i spojrzała na nią z niedowierzaniem.

— Wspaniały? — wyjąkała cicho.

— Ależ oczywiście! — Panna Granger nie zdawała sobie sprawy z tego, że swymi słowami tylko przekręca ostrze, które nagle pojawiło się w żołądku rudowłosej dziewczyny. — Oczywiście będzie to wymagało ogromnych przygotowań. Trzeba zatrudnić specjalistów, przebudować wnętrza, przygotować klasy, dormitoria, zdobyć nauczycieli, ale… To wszystko da się zrobić! — Jej twarz rozjaśniła się w natchnieniu i Ginewra wiedziała, że właśnie przegrała, że jej nadzieje i marzenia, które tak pięknie sobie poukładała i które nabrały realnego kształtu podczas zwiedzania zamku, legły w gruzach.

— Kumplu, a co z twoją pracą w biurze aurorów? — Zapytał niepewnie Ron.

— Sam mówiłeś, że powinienem dać sobie spokój z obsesją ratowania wszystkich. — Harry spojrzał na niego niepewnie. — W końcu nikogo to nie obejdzie, jeden auror mniej, jeden więcej…

— No, ale to i tak dziwne.

— Dziwne? — Ginny nie wytrzymała. — To zupełnie pokręcony pomył! Dostałeś coś tak cudownego i chcesz tutaj sprowadzić bandę dzieciaków? Pomyśl o swojej przyszłości, o swoich dzieciach! Kiedyś, gdy… — zająknęła się i nabrała powietrza. — Kiedyś gdy wreszcie się ożenisz, mógłbyś stworzyć tutaj wspaniały dom. Tyle przestrzeni, ogrody, miejsce na przyjęcia, bankiety. Harry! Jesteś sławną osobą, musisz myśleć realnie. Dorosnąć i wreszcie pokazać, na co cię stać. Zachowujesz się jak zawsze, coś przychodzi ci do głowy i chcesz od razu wprowadzić to w życie. Szkoła?! Masz dwadzieścia dwa lata! Czego chciałbyś uczyć? Mugoloznawstwa? Latania na miotle?

— Obrony przed czarną magią. — Harry spojrzał na nią ostro. Jego wzrok stwardniał i dziewczyną wstrząsnął zimny dreszcz. — Banda dzieciaków, mówisz. A ja twierdzę, że każde dziecko ma prawo do nauki i jeżeli mogę cokolwiek w tym kierunku zrobić, to wykorzystam każdą możliwość, jaką daje mi los i rozczaruję cię — ja nie mam zamiaru urządzać bankietów! Mam pokazać, na co mnie stać? Myślę, że pokazałem to już wystarczająco. Całe moje życie obracało się wokół walki. Jako dziecko usiłowałem przetrwać u Dursleyów, potem w szkole, gdzie każdy rok obfitował w nowe niebezpieczeństwa, na które tak naprawdę nie byłem gotowy. — Spojrzał na Rona i Hermionę. — Żadne z nas nie było. Na siódmym roku ostateczna rozgrywka i kolejna walka, tym razem pełna krwi i przemocy. Wiesz, że rzucam avadę z równą łatwością jak Śmierciożercy? Jedyne, co mnie od nich różni to wyrzuty sumienia, koszmary, które powracają noc w noc. I na koniec… Nie mam zamiaru się żenić, nie mam zamiaru mieć dzieci. Po tym wszystkim jestem wyprany z uczuć. Nigdy nie dałbym swoim bliskim tego, czego oczekują. Nie ma we mnie pokładów czułości, oddania, namiętności. Żona? Potomstwo? Oczekiwaliby zaangażowania, opieki, troskliwości, a jedyne co by dostali to człowieka, który żyje przeszłością, który wspomina każdego poległego i ciągle zastanawia się, co mógł zrobić, aby do tego nie doszło… — Zamilkł, zmęczony tym nieoczekiwanym wybuchem. Wreszcie to powiedział, wyrzucił z siebie i, o dziwo, wcale nie czuł się z tym lepiej. — Przepraszam…

W komnacie zapadła cisza. Ron niepewnie wpatrywał się w swoje ręce, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Każdy z nich nosił na plecach worek wspomnień, który najchętniej rzuciłby w kąt i pozwolił mu obrosnąć kurzem. Jednak nawet on wiedział, że nie mogą. Muszą pamiętać, bo jest to jedyny wyraz szacunku dla tych, którzy się poświęcili. Jednak do tej pory wierzył, że Harry kiedyś ożeni się z Ginny i stworzą rodzinę. Najwyraźniej się mylił i nie było to przyjemne uczucie.

Hermiona zagryzła usta, uspokajająco przykrywając małą dłonią spoczywającą na stole rękę przyjaciela. Już od jakiegoś czasu przeczuwała, że ta bajka pomiędzy Harrym, a Ginny wcale nie zmierza do szczęśliwego finału. Jednak łudziła się i ciągle żyła nadzieją. Podniosła wzrok na siedzącą bez ruchu rudowłosą dziewczynę.

Ginny siedziała jak spetryfikowana, wpatrując się z niedowierzaniem w lekko przygarbionego chłopaka, który właśnie roztrzaskał w drobny pył wszystko to, co tak misternie budowała przez lata. Nie mam zamiaru się żenić, nie mam zamiaru mieć dzieci. To żart? Przecież Harry był jej przeznaczeniem, ona zawsze wiedziała, że będą razem. Dlaczego ją zwodził? Dlaczego pozwalał jej marzyć i wierzyć w bajki, skoro okazuje się, że rycerz ratujący księżniczkę wcale nie musi być tym jedynym, a dziewczyna jest po prostu jedną z wielu osób, które w wyniku zbiegu okoliczności znalazły się tam gdzie smok? Powoli podniosła się z krzesła i wyprostowana jak struna ruszyła w stronę drzwi.

— Ja… Przepraszam, muszę chwilę pobyć sama.

— Zraniłeś ją. — Ciszę, która zapadła po wyjściu panny Weasley, przerwał jej brat.

— Wiem. — Harry ukrył twarz w rękach, opierając łokcie na stole. — Cholera, nie chciałem, miałem zamiar inaczej…

— Jakoś ci nie wyszło — prychnął.

— Żaden z was nigdy nie grzeszył delikatnością. — Hermiona wyciągnęła z kieszeni klamrę i spięła włosy w ciasny kucyk. — Nie myśl, że cię winię. Jeżeli naprawdę tak myślisz, kiedyś musiała się o tym dowiedzieć. Po prostu wybrałeś zły moment i raczej mało subtelną formę przekazu.

— Szlag, wiem o tym. — Potter podniósł wreszcie głowę i spojrzał przepraszająco na przyjaciela. — Nigdy nie chciałem jej skrzywdzić. Wiesz o tym, prawda? — Wzruszenie ramion było jedyną odpowiedzią. Ron siedział z rękami zaplecionymi na piersi i tępo wpatrywał się w blat stołu, na którym leżały rozrzucone okruszki zgniecionego ciastka. — Ja… My… Nawet nie byliśmy parą.

— Ona widziała to inaczej. — Głos Weasleya był tak cichy, że trudno go było zrozumieć.

— Wiem, jestem draniem, uderz mnie, zrób coś, nie będę się bronił. — Harry w roztargnieniu drapał się po karku.

— Nie mam zamiaru cię bić. — Ron wywrócił oczami. — Chociaż nie przeczę, że należałoby ci się. Jesteś moim przyjacielem i znam cię na tyle, aby wiedzieć, że nigdy jej niczego nie obiecywałeś.

— Nawet nie chodziliście ze sobą — wtrąciła Hermiona.

— Ale ona i tak myślała, że kiedyś się z nią ożenię. — Harry z kieszeni spodni wyciągnął paczkę papierosów i nerwowym ruchem odpalił jednego.

— Harry! — dziewczyna cofnęła się przed nadlatującym obłoczkiem dymu. — Obiecałeś, że to rzucisz!

— Rzucił. — Ron wstał z krzesła i podszedł do okna. Przez chwilę stał tam i wpatrywał się w małą, dziewczęcą figurkę, z podkurczonymi nogami siedzącą na ławce. Najwyraźniej płakała. Czuł wściekłość i rozczarowanie, ale już dawno nauczył się, że życie nigdy nie toczy tak, jak to sobie zaplanował. Zmarszczył brwi, gdy na oparcie ławki, na której kuliła się Ginny, wskoczyła wiewiórka. Stworzenie zdecydowanie było magiczne, gdyż nie obawiało się człowieka i ochoczo weszło na wyciągniętą dłoń. Usta Rona drgnęły nieznacznie, gdy ogon zwierzęcia praktycznie zlał się z włosami siostry, a ona sama podniosła się, głaszcząc je po futerku. — Poradzi sobie — odezwał się nieoczekiwanie. — Ginewra zawsze była silna. Dała sobie radę z przeżyciami w Komnacie Tajemnic. Zajęło jej to chwilę, ale wróciła do siebie. Tak samo będzie i tym razem. Musimy po prostu dać jej trochę czasu. — Ostatni raz spojrzał w kierunku Ginny, która teraz spacerowała ścieżką wśród kwitnących krzewów i wrócił do stolika. — Ty tak serio z tą szkołą?

— Serio. — Harry spojrzał na niego zaskoczony zmianą tematu.

— Naprawdę chcesz być nauczycielem?

— Obrona Przed Czarną Magią to coś, co potrafię najlepiej. — Potter uśmiechnął się krzywo. — Sądzę, że mógłbym nauczyć czegoś te dzieciaki.

— Wchodzę w to. — Rudzielec oparł ręce na blacie i spojrzał twardo na przyjaciela.

— Ale… — Zielone oczy spojrzały na niego niedowierzająco.

— Ale co? Myślałeś, że zostawię cię samego? Poza tym… — Błysnął zębami w uśmiechu. — Nie mogę przegapić wyboru nowych nauczycielek. Zapowiada się niezła zabawa, chociaż nadal uważam to za szaleństwo. A teraz pozwolicie, że pójdę do mojej siostry. Myślę, że potrzebne jej męskie ramię — dodał ciszej i wyszedł z komnaty.

— No to jest nas dwóch. — Harry wreszcie odważył się rozluźnić i z ulgą oparł głowę o zagłówek wysokiego krzesła.

— Troje — sprostowała Hermiona.

— Słucham? — Zamrugał w zdziwieniu.

— Troje — powtórzyła dziewczyna. — Chyba nie myślisz, że pozwolę dwóm idiotom zająć się tak poważną sprawą?

— Ale Miona, twoja praca w ministerstwie…

— Zawsze chciałam uczyć, myślę że to niewiele się różni od pracy w dziale oświaty, a będzie bardziej produktywne. — Uśmiechnęła się lekko. — Poza tym, to nowe wyzwanie.

— Nie wiem, co powiedzieć — bąknął chłopak, patrząc na nią z mieszaniną zaskoczenia i wdzięczności.

— Och, nie musisz nic mówić. Przemówienia zostaw sobie dla prasy. — Mrugnęła wesoło i również skierowała się do drzwi. — Teraz wybacz. Sądzę, że powinnam wybrać sobie jakąś sypialnię, myślę że ta błękitna w zachodnim skrzydle będzie doskonała.

Harry przez chwilę siedział pogrążony w myślach, usiłując opanować zarówno szok, jak i szeroki uśmiech cisnący mu się na twarz, po czym dał sobie z tym spokój i sięgnął po samopodgrzewający się dzbanek z kawą.

3 komentarze:

  1. Hej,
    cóż w końcu powiedział, szkoła to dobry pomysł choć szkoda z taką posiadłością... może będą się uczyć i te biedniejsze dzieci...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    wspaniały rozdział, utworzenie szkoły to bardzo dobry pomysł, może będą miały szansę uczyć się i te biedniejsze dzieci...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, utworzenie szkoły to całkiem dobry pomysł, a może szansę będą miały i uczyć się te biedniejsze dzieci...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń