Jasnowłosy chłopak po raz
ostatni spojrzał w lustro i z zadowolonym uśmiechem zszedł po schodach do holu,
z którego wolnym krokiem ruszył do jadalni.
Właściwie mógłby się aportować
prosto do stołu, jednakże dwie przyczyny skutecznie odwiodły go od tej myśli.
Pierwszą z nich była jego matka, która przyjechała na tydzień z Francji i
uważała takie zachowanie za gorszące. Druga przyczyna siedziała wygodnie w
fotelu, sącząc wino z kryształowego kieliszka. Młody mężczyzna musiał przyznać,
że bardziej interesowało go wywarcie dobrego wrażenia na ojcu chrzestnym niż
zadowolenie rodzicielki.
— Matko, Severusie. — Skinął
głową, wchodząc do salonu.
— Witaj Draco. — Narcyza uniosła
wzrok znad wazonu, w którym właśnie układała kompozycję z błękitnych róż. — Sev
raczył nas zaszczycić wizytą.
— On nie jest ślepy, moja droga.
— Snape uniósł kieliszek w geście pozdrowienia.
— Wino z samego rana? Jak
dekadencko. — Młody Malfoy uśmiechnął się lekko. Rzadko kto miał okazję zobaczyć
jak opada jego maska zimnego arystokraty, a twarz łagodnieje i przybiera
zwyczajny, chłopięcy wygląd.
— Dla lepszego trawienia, nic
ciężkiego. — Czarnowłosy mężczyzna spojrzał na trzymany w ręku rżnięty
kryształ.
— To ja też poproszę. — Draco
usiadł w fotelu obok Snape'a. Jak na zawołanie z cichym „pop" pojawił się
skrzat z tacą, na której stał trunek.
— Nie powinieneś pić, jesteś za
młody. — Narcyza spojrzała na niego karcąco.
— Chłopak ma dwadzieścia dwa
lata, nie jest już dzieckiem. — Severus upił łyk i spojrzał na młodzieńca. —
Zdecydowałeś już coś odnośnie dalszej kariery?
— Zastanawiałem się nad tym. —
Kiwnął głową. — Sądzę, że byłbym niezłym adwokatem, niestety praca w
ministerstwie dzięki poczynaniom mego ojca raczej odpada. Ubolewam nad tym,
gdyż wierzę, że nadawałbym się na wytrawnego polityka.
— Nie mów źle o ojcu! — Narcyza
z trzaskiem odłożyła nożyce do przycinania łodyg. Odkąd Draco zmienił strony,
nie mogła mu wybaczyć tego, co stało się z Lucjuszem. Nigdy nie zrozumiała, że
tak naprawdę tylko dzięki niemu może nadal prowadzić swoje pełne luksusu życie.
Gdyby jej syn wybrał bycie Śmierciożercą, po zwycięstwie Pottera straciliby
wszystko, a on sam skończyłby w Azkabanie. Młody Malfoy może i miał na ramieniu
Mroczny Znak, jednak szpecił on jego jasną skórę tylko z winy Albusa
Dumbledore'a, który zdołał namówić go na bycie szpiegiem.
Wysyłając syna do Hogwartu, Lucjusz
chyba nigdy nie przypuszczał, że siedem lat spędzonych z dala od jego wpływów
pozwoli chłopakowi zaistnieć samodzielnie, a w końcowym rozrachunku wybrać
jasną stronę.
— Kiedy wracasz do Francji? —
Draco odstawił pusty kieliszek i rzucił rodzicielce nieodgadnione spojrzenie.
— Pojutrze. Matka Pansy również
się wybiera, więc zaproponowałam jej gościnę w naszym dworku. — Narcyza
poprawiła misternie upięty kok. — Właściwie pomyślałam, że dobrze by było
gdybyś pojechał z nami, twoja koleżanka ze szkoły też…
— Nie — przerwał jej w połowie
zdania, udając, że nie widzi zgorszonego spojrzenia, które mu posłała. — Jestem
zajęty.
— Czym? — Pokręciła głową. —
Powinieneś pomyśleć o rodzinie, nazwisko Malfoy do czegoś zobowiązuje. Gdyby
twój ojciec tu był… — Wystudiowanym gestem uniosła do oczu koronkową chusteczkę
z monogramem.
— Jego tutaj nie ma i nie masz
co liczyć na jego powrót. — Draco wstał i skierował się do jadalni. — Nie mam
zamiaru żenić się z Pansy, to moja koleżanka, jak słusznie zauważyłaś. Poza
tym… — Odwrócił się i spojrzał złośliwie na matkę. — Wchodzenie do mojej
sypialni bez pukania powinno było cię oświecić w niektórych kwestiach.
***
— Nie powinieneś jej tak
denerwować. — Severus posmarował grzankę cienką warstwą masła i położył ją na
talerzyku obok plastrów wędzonego łososia.
— Zimna, zapatrzona w siebie
egoistka.
— To twoja matka, wyrażaj się z
szacunkiem. — Mężczyzna spojrzał surowo na Draco.
— Denerwuje mnie. Zatrzymała się
na etapie, gdy jej życie kręciło się wokół tego, co ubrać na kolejny bal. Nie
dociera do niej, że czasy się zmieniły.
— Nazwisko Malfoy nadal jest
jednym z najbardziej pożądanych w czarodziejskiej społeczności. Ma rację,
powinieneś zacząć się zastanawiać nad założeniem rodziny i spłodzeniem
dziedzica.
Draco nabił na widelec kawałek
ryby i spojrzał na Snape'a z ironią.
— Czy i ciebie mam oświecić co
do mojej orientacji?
— Nie musisz, wystarczy na
ciebie spojrzeć — prychnął Mistrz Eliksirów.
— Wiem. — Machnął lekceważąco
ręką. — Jestem doskonały, stanowię idealny przykład elegancji i szyku. Jestem
ikoną świata czarodziejskiego, plebs powinien płacić za samą możliwość
oglądania mnie. Chyba sam siebie opatentuję.
— Niekoniecznie o to mi
chodziło. — Severus przewrócił oczami, powracając do śniadania. — Twoja matka
do nas nie dołączy?
— Obraziła się, teraz pewnie
żali się starej Parkinson, możne nawet przyspieszy swój wyjazd do Francji?
Przynajmniej wyniknęłoby coś pożytecznego z tej sytuacji.
— Doprawdy, Draco… — Snape
wytarł usta serwetką i odsunął talerz z niedojedzonym łososiem. — Ktoś powinien
cię nauczyć poważania innych.
— Och, uczyli. Niestety nie
skorzystałem.
— Cóż za strata.
— Na szacunek trzeba sobie
zasłużyć, Severusie. — W oczach Draco zamigotało coś dziwnego. Odsunął krzesło
i sięgnął po leżącą obok gazetę.
Przez chwilę w jadalni panowało
milczenie. Młody Malfoy przeglądał nowinki ze świata mody, które znajdowały się
na ostatniej stronie „Proroka Codziennego". Zawsze czytał gazety od końca,
było to jego małe skrzywienie, o którym wiedział tylko Snape. Przy Mistrzu
Eliksirów Draco mógł sobie pozwolić na rozluźnienie i komfort bycia szczerym.
Co nie znaczyło oczywiście, że w jakikolwiek sposób sprawiłby, żeby
postrzeganie go jako idealnego arystokraty choć na chwilę zachwiało się w
oczach chrzestnego ojca.
Severus złączył dłonie i oparł
łokcie na świeżo uprzątniętym przez skrzaty stole. Pogrążył się w myślach,
odpływając na chwilę i pozostawiając chłopaka samego. Głośny okrzyk sprawił, że
poderwał się i zdumiony spojrzał na chrześniaka.
— To przechodzi wszelkie
granice! Co on sobie wyobraża! — Draco potrząsnął trzymaną w rękach gazetą. —
Ktoś powinien się tym zająć! Nie można pozwolić aby… Aby… To po prostu nie do
zniesienia!
— Cóż znowu zrobił Potter? —
Snape z ciekawością przyglądał się wzburzeniu Malfoya.
— Ten zawszony Gryfon… — Umilkł
i spojrzał na Severusa. — Skąd wiedziałeś, że o niego chodzi?
— Twój wrzask słychać pewnie w
posiadłości Avery — prychnął mężczyzna. — Nic nie słyszałem o żadnym
kataklizmie, ani o twoim bankructwie. Więc jeżeli nie chodzi o pieniądze, to
musi chodzić o Pottera — wyjaśnił spokojnie.
— Nie kpij, Merlin mi świadkiem,
że tym razem to poważna sprawa. — Draco poderwał się z krzesła i zaczął krążyć
po pokoju.
— Nie mów… — Severus zwiesił
głos. — Potter spodziewa się potomka, a ty nie możesz znieść, że jego ród
przetrwa, a twój ma na horyzoncie wątpliwą przyszłość. Cóż, zważywszy, że
Weasleyowie mnożą się jak króliki, nie widzę w tym niczego dziwnego.
— Bardzo śmieszne. Połowa szkoły
zeszłaby na zawał, wiedząc, że ich najgorszy koszmar senny ma poczucie humoru. —
Draco zatrzymał się i spojrzał na Snape'a oskarżycielsko. — On otwiera szkołę!
***
Godzinę i kilka fiolek eliksirów
uspokajających później, dwóch mężczyzn siedziało w gabinecie Draco, opróżniając
kolejną butelkę wybornego wina.
— Sam więc rozumiesz, że nie
można do tego dopuścić — stwierdził podniesionym głosem Malfoy.
— Rzeczywiście, przyszłość
czarodziejskiego świata maluje się raczej w czarnych barwach. — Severus skinął
głową. — Nie mogę sobie wyobrazić niczego gorszego niż święta trójca
wprowadzająca w dorosłe życie kolejne pokolenie.
— Cholerni wielbiciele mugoli!
— Język, Draco — mruknął
bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności były profesor.
— Och, nie pieprz! — Blondyn
dolał sobie wina i wyłożył nogi na mały stolik stojący obok jego fotela. —
Musimy temu jakoś zapobiec.
— Niby jak? Dumbledore w swej
naiwności zapisał mu zamek. Nie, Draco, nie rób min. Wiem, co o tym myślisz.
— Potter to idiota, który mając
w rękach coś tak wspaniałego jak Emeraldfog, nie potrafi tego docenić —
skrzywił się chłopak.
— Potter to ikona
czarodziejskiego świata. Jeżeli mówi, że chce mieć szkołę, to będzie ją miał,
bo ci głupcy skaczą w rytm jego klaskania.
— Pewnie zatrudni samych
Gryfonów. — Draco zatrząsł się teatralnie. — Pomyśl, setki małych idiotów
wychowywanych na naukach szlamy, Wiewióra i kretyna.
— Zawsze istnieje nadzieja, że
zatrudni Longbottoma, który wysadzi cały ten kram w powietrze. — Severus
położył mu uspokajająco dłoń na ramieniu.
— Trzeba mu przeszkodzić.
— Longbottomowi?
— Potterowi. — Malfoy zmrużył
oczy i przez chwilę milczał, jakby nad czymś intensywnie się zastanawiał. W
końcu uniósł głowę i spojrzał na Snape'a. — Czy ten Gryfon jest bogaty?
— O tyle o ile, na pewno nie
jest biedny, ale jego majątek nie umywa się do twojego. — Mężczyzna wzruszył
ramionami.
— To dobrze… To bardzo dobrze. —
Draco uśmiechnął się radośnie.
— Z irytacją stwierdzam, że nie
bardzo nadążam za twym tokiem rozumowania. — Severus nieznacznie poruszył się w
fotelu.
— Och, nie musisz. — Chłopak
zerwał się i szybkim krokiem podszedł do drzwi. — Zdecydowanie powinienem
porozmawiać z moim prawnikiem.
— Nie rób niczego, czego ja bym
nie zrobił — mruknął Snape, gdy młodzieniec zniknął za drzwiami.
***
„Potter, ty gryfońska gnido,
czy nikt nie nauczył Cię, iż na umówione spotkania się przychodzi?
Draco Malfoy"
Harry zmiął list i wrzucił go do
kominka, gdzie kosztowna papeteria w mig zajęła się ogniem. To już druga
wiadomość, jaką dostał w przeciągu tygodnia od Malfoya. W pierwszej zażądał
natychmiastowego spotkania w jednej z restauracji w Londynie. List napisany był
w tak bufonowatym tonie, że Potter po prostu go zignorował. Czuł, że gdyby się
tam zjawił, Ślizgon miałby wreszcie powód aby go pozwać, gdyż niechybnie
rozkwasiłby mu ten arystokratyczny nos.
Nie miał pojęcia, po co Fretka
chciał się z nim widzieć, cokolwiek by to jednak nie było, nie miał czasu na
kolejne awantury. Poza tym sama myśl o prywatnym spotkaniu z Malfoyem
powodowała u niego natychmiastowy skok ciśnienia.
Westchnął i na powrót zagłębił
się w leżące przed nim na stole papiery.
Kiedy w jego głowie narodził się
pomysł otwarcia szkoły, nie przypuszczał, że będzie to aż tak trudne
przedsięwzięcie. Ministerstwo, owszem, przyklasnęło tej inicjatywie i gorliwie
zapewniło go o swoim wsparciu, jednakże od razu został uświadomiony, że ze
względu na sytuację panującą na arenie politycznej, nie mają funduszy na
sponsorowanie tej inwestycji.
Do Chłopca Który Przeżył powoli
zaczynało docierać, że łatwiej było pokonać Voldemorta niż znaleźć odpowiednich
inwestorów. Oczywiście każdy ochoczo popierał jego inicjatywę, rozwodząc się
nad potrzebą szkolenia jak największej grupy młodych czarodziei, jednakże gdy
przychodziło do wsparcia finansowego, wszyscy bezradnie rozkładali ręce,
tłumacząc się ciężką powojenną sytuacją.
Harry zamknął kolejną teczkę i
oparł się o fotel. Cholera! Potrzebował pieniędzy, dużo pieniędzy. Zamek sam w
sobie był środkiem do połowy sukcesu, jednakże cała reszta pozostawała na razie
w strefie marzeń.
Do tej pory nie zdawał sobie
sprawy, jak kosztowne jest utrzymanie szkoły, w dodatku takiej, w której
mieściłby się internat. Samo wyżywienie kosztowało fortunę, nie mówiąc już o
pensjach dla nauczycieli oraz potrzebnym wyposażeniu i podręcznikach. Nie
wszystko można było też transmutować.
Klasa astronomiczna potrzebowała
kilkudziesięciu par omnikularów oraz magicznych lunet. Sala do praktycznych
zajęć z Obrony Przed Czarną Magią — specjalistycznego sprzętu. Szklarnia, w
której miały odbywać się zajęcia z zielarstwa, wymagała nauszników, rękawic,
sekatorów i wielu innych, wydawałoby się — całkiem prozaicznych rzeczy. Klasa
do nauki eliksirów… O, to już była studnia bez dna. Same ingrediencje
kosztowały majątek, nie wliczając kociołków, palników i rękawic ze smoczej
skóry.
Harry potarł zaczerwienione z
braku snu oczy i potargał w roztargnieniu włosy. Szlag, był bogaty, ale
chociażby zainwestował cały swój majątek w tę szkołę, wystarczyłoby to może na
rok, góra dwa. A co potem? Na Hermionę i Rona nie miał co liczyć. Owszem,
Weasley dostał w spadku po Dumbledorze ładną sumkę, jednakże nie była to jakaś
kolosalna kwota.
Minister oświaty wygłosił piękną
przemowę na temat wspaniałego daru, jaki Potter ofiaruje społeczeństwu,
dodając, iż na pewno po kilku latach szkoła sama zacznie na siebie zarabiać, a
włożone w nią fundusze zaczną się zwracać i to z procentem, lecz do tego czasu
Wybraniec musiał poradzić sobie sam.
Harry wrzucił papiery do
szuflady i wstał z fotela. Czuł się zmęczony i przytłoczony tym wszystkim.
Hermiona była na kolejnym zebraniu z jakimś inwestorem, ale wszystko co do tej
pory zdobyli, było zaledwie kroplą w morzu ich potrzeb. Wspiął się po schodach
i ruszył do sypialni, po drodze ściągając podkoszulek. To, czego potrzebował w
tej chwili, to długi, gorący prysznic i kilka godzin snu.
***
Łomotanie do drzwi odezwało się
po raz kolejny. Harry zaklął pod nosem, szybko rzucając na siebie zaklęcie
suszące i zbiegł po schodach, zawiązując po drodze pasek od długiego, czarnego
szlafroka. Zerknął na zegar stojący w holu. Wskazywał dwadzieścia minut po
osiemnastej. Ron przeważnie korzystał z sieci fiuu. W tej chwili zresztą
przebywał w Irlandii, zarządzając grupą ludzi, którzy mieli za zadanie
przekształcić część zbocza prowadzącego w stronę plaży w boisko do quidditcha.
Ginny nie odzywała się do niego od ich pamiętnej rozmowy na temat braku
zainteresowania Harry'ego związkiem małżeńskim, a Hermiona nigdy nie korzystała
z drzwi frontowych. Potter zatrzymał się przed wejściem i poprawił poły
szlafroka, po czym zaciskając palce na różdżce ukrytej w rękawie, uwolnił
zaklęcie otwierające.
— O nie, mowy nie ma — mruknął,
usiłując zatrzasnąć drzwi kilka sekund po tym, jak je otworzył. Ten manewr
został utrudniony przez but stojącego na progu mężczyzny, który wsunął go
pomiędzy skrzydło i futrynę. — Malfoy, zabierz tę cholerną nogę, albo ci ją
złamię — warknął, kolejny raz usiłując zamknąć.
— Naprawdę, zero wychowania. —
Blondyn wykorzystał moment, gdy Harry na chwilę zdekoncentrował się na dźwięk
jego głosu i pchnął silnie, tym samym wpychając gospodarza w głąb holu i samemu
wchodząc do środka. — Ubrałbyś się, gdy podejmujesz gości. — Zmierzył chłopaka
ironicznym spojrzeniem.
— Nie spodziewałem się nikogo. —
Brunet wyciągnął różdżkę i machnął nią przed nosem przybysza. — Bądź dobrym
Ślizgonem, odwróć się i zniknij mi z oczu.
— Cóż za wspaniały oksymoron —
prychnął Malfoy. — Dobry Ślizgon, to tak jakbyś chciał powiedzieć „Chytry
Gryfon", co jak wiesz, samo w sobie jest zupełnie niemożliwe.
— Jeżeli przyszedłeś mnie
obrażać, to daruj sobie. Nie jestem w nastroju. — Harry przyglądał się
stojącemu przed nim mężczyźnie.
Malfoy ubrany był w czarne
spodnie z jakiegoś szalenie drogiego materiału, który idealnie układał się na
jego długich nogach. Biała koszula rozpięta była pod szyją na mugolską modę,
grafitowa marynarka również musiała kosztować fortunę. Sam jego wygląd godził w
uczucia Pottera, jakby chłopak swym ubiorem naigrywał się z jego problemów
finansowych.
— Nie zjawiłeś się w restauracji
— rzucił Malfoy oskarżycielskim tonem.
— Nie przypominam sobie, abym
mówił, że tam będę. — Wzruszył ramionami.
— Otrzymałeś zaproszenie,
etykieta…
— Chciałeś powiedzieć
„wezwanie" — przerwał mu Harry. — Wybacz, ale mam ciekawsze zajęcia niż
kolacyjki w towarzystwie wroga numer jeden.
— Naprawdę, czuję się doceniony,
że stawiasz mnie na pierwszym miejscu. — Blondyn wyminął go, ignorując wciąż
wyciągniętą różdżkę i ruszył w głąb domu. — Ciekawa architektura. Druga połowa
dziewiętnastego wieku?
— Skąd mam do cholery wiedzieć? —
Potter chcąc, nie chcąc podążył za nim.
— Mieszkasz tutaj. — Mężczyzna
rozglądał się z ciekawością. — Zawsze lubiłem połączenie bieli z granatem,
chłodna elegancja. — Przystanął przy wejściu do kuchni, po czym ignorując
posapującego ze złości właściciela, podszedł do mebli. — Co to?
— Mikrofalówka.
— Do czego służy?
— Do podgrzewania jedzenia.
Malfoy...
— Od tego są skrzaty, chociaż
przyznam, że pomysłowe. — Skinął głową, po czym zajrzał do jednego z garnków
stojących na kuchence. — Jagnięcina w sosie miętowym? Obrzydlistwo.
Harry milczał zasadniczo z dwóch
powodów. Pierwszym była bezczelność Ślizgona, który nie dość, że wdarł się do
jego mieszkania praktycznie przemocą, to jeszcze bez żenady zwiedzał je teraz,
komentując głośno to, co mu się nie podobało. Drugim powodem, dla którego nie
zripostował ostatniej wypowiedzi blondyna było to, że po prostu się z nim
zgadzał. Sos miętowy uważał za obrazę podniebienia i na sam jego zapach
dostawał skrętu żołądka. Niestety pani Weasley przepadała za tą typowo
angielską potrawą i co dwa tygodnie podsyłała im przez kominek cały garnek tego
specjału. Ku zgrozie Pottera, Ron potrafił zjeść za jednym razem połowę i za
nic nie mógł zrozumieć, że jego przyjaciel może nie strawić tak wspaniałej jego
zdaniem potrawy.
— Potter, czy to ty urządzałeś
ten pokój? — Z zamyślenia wyrwał go głos dochodzący z salonu. Zupełnie nie
wiedział, kiedy ten przebiegły drań się tam dostał.
— Nie — burknął, stając w
drzwiach i opierając się o futrynę. — Powiedz mi, Malfoy, przyszedłeś tutaj, bo
czułeś nieodpartą potrzebę zwiedzenia mojego domu?
— Między innymi. — Usta Draco
drgnęły nieznacznie. — Przytłaczający.
— Co?
— Ten pokój… — Zatoczył ręką
wkoło. — Ciężki. Te meble, zasłony, brak im lekkości, chociaż kolor całkiem
niezły.
— Naprawdę… — Harry przewrócił
oczami. — Słuchaj, może usiądziesz sobie, skoro jak widzę, nie ma możliwości
abyś z własnej woli opuścił moje mieszkanie, a ja w tym czasie się ubiorę?
— Jasne, nie krępuj się. —
Malfoy wykonał gest, jakby odprawiał niepotrzebnego już służącego i ku
zaskoczeniu bruneta, włączył pilotem telewizor. No cóż, o wszystko można byłoby
posądzać Ślizgona, ale na pewno nie o znajomość mugolskiej technologii. Potter
jeszcze dobrą minutę stał w drzwiach z otwartymi ustami, dopóki Draco nie
obdarzył go kpiącym uśmiechem, przesuwając jednocześnie wzrokiem po jego
szlafroku. Harry pozbierał szczękę i ruszył do swej sypialni, dochodząc do
jedynego słusznego wniosku, że jeżeli chodzi o Malfoya, nic nie powinno go
dziwić.
***
Harry rozejrzał się po sypialni,
szukając spodni. Niestety pomimo tego, że zajrzał do każdej szafki, a nawet w
akcie desperacji pod łóżko, jego ulubione jeansy przepadły bez śladu. Zaklął
pod nosem i wyjął z szuflady pierwsze z brzegu spodnie. Zmarnował tutaj już
wystarczająco dużo czasu, a przecież na dole czekała na niego jego własna,
prywatna nemezis. Wciągnął przez głowę czarny podkoszulek z nadrukiem jakiegoś
mugolskiego zespołu i wszedł do łazienki. Jego ukochane jeansy leżały spokojnie
na szafce, dokładnie w tym samym miejscu gdzie je położył przed pójściem pod
prysznic. Rzucił trzymane w ręku spodnie i sięgnął po zgubę, klnąc cicho nad
własnym roztargnieniem.
— Cudowny, oszałamiający! Gdzie
się ukrywałeś przez całe moje życie, Adonisie?! — Zawyło lustro o oktawę wyżej
niż zwykle.
— Miałeś się do mnie nie odzywać
— warknął Potter, podskakując na jednej nodze i wsuwając drugą w nogawkę.
— Nie mówię do ciebie — cmoknęło
z niesmakiem zwierciadło. Po tym, jak Harry zasłonił je ręcznikiem na czas swej
kąpieli, strzeliło efektownego focha, obiecując, że nie odezwie się do niego
przez tydzień.
— A niby… Na gacie Merlina!
Malfoy, co ty do cholery robisz w mojej łazience! — Wrzasnął, podciągając
szybko spodnie i zapinając rozporek.
— Było otwarte. — Chłopak stał
nonszalancko oparty o futrynę i z zainteresowaniem przyglądał się poczynaniom
bruneta.
— Co nie oznacza, że masz tutaj
wchodzić jak do stodoły! — Potter oparł ręce na biodrach, patrząc na niego
oskarżycielsko.
— Nie rób z tego dramatu, nie
zobaczyłem niczego ciekawego. — Draco nie wykazywał nawet cienia skruchy.
— Malfoy… — Harry wziął głęboki
oddech i policzył do dziesięciu, usiłując się uspokoić. — Słuchaj, przychodzisz
tutaj bez zaproszenia. Wpychasz się na siłę do mojego domu. Obchodzisz każdy
pokój, komentując go jak gdyby nigdy nic, po czym wtarabaniasz się do mojej
prywatnej łazienki! Jeżeli istnieją jakieś szczyty bezczelności, to właśnie je
pobiłeś, możesz być z siebie dumny. I proszę cię, na przyszłość nie pieprz mi o
etykiecie, dobrym wychowaniu, czy czymś równie malfoyowskim, bo sam właśnie
złamałeś wszystkie te zasady!
— Auu, ale ci pojechał —
mruknęło lustro.
— Skończyłeś? — Zapytał lodowato
Ślizgon.
— Och, mógłbym powiedzieć dużo
więcej, ale wątpię abyś się tym przejął — prychnął Gryfon, mijając blondyna i
wchodząc do sypialni. — Powiedz mi po prostu, po co do cholery tutaj
przylazłeś? O ile pamiętam odkąd skończyliśmy szkołę, całkiem nieźle nam
wychodziło unikanie się i muszę ci powiedzieć, że ten okres był zajebiście dobry.
Naprawdę doceniam możliwość nie widywania twej ślizgońskiej facjaty.
Draco przez chwilę przyglądał mu
się w milczeniu. Zacisnął zęby, dochodząc do wniosku, że jeżeli chce cokolwiek
osiągnąć, musi postępować ostrożnie. Najwyraźniej osoba, którą miał przed sobą,
zmieniła się odkąd opuściła szkolne mury. Potter nie był już tym biednym
Gryfiątkiem, które robiło wszystko pod dyktando Dumbledore'a. Owszem, nadal
wrzeszczał, ale zdecydowanie zyskał przy tym jakąś wewnętrzną siłę, która w
dziwny sposób imponowała Malfoyowi. Zdecydowanie powinien zastanowić się, co
chce powiedzieć, inaczej ten palant gotów jest wykopać go stąd na zbity pysk, a
to wybitnie mu się nie uśmiechało.
— Musimy porozmawiać, Potter.
— Wreszcie mówisz coś
sensownego. — Harry zapiął pasek i ruszył w kierunku drzwi prowadzących na
korytarz. — Wróćmy do salonu, a potem masz pięć minut, aby wyjaśnić mi dlaczego
twój arystokratyczny zadek gniecie moje mieszczańskie fotele.
***
— Zapomnij! — stwierdził Harry
kilka minut później, gdy Draco w szybkim skrócie wyjaśnił mu powody swego
przybycia.
— Posłuchaj Potter, wiem, że
uważasz mnie za wroga, jednak wojna dawno już się skończyła, a ja…
— Malfoy, to nie ma nic do
rzeczy — przerwał mu brunet. — Nie jestem naiwny, dobrze wiem, że walczyłeś po
naszej stronie, więc nie mieszaj pojęć. Prawda jest taka, że cię nie lubię, nie
znoszę, a nawet nie mogę na ciebie patrzeć. Jak sądzę, ta antypatia jest
obopólna. Niby w jaki sposób wyobrażasz sobie wspólną pracę?
— Potter, dla twojej wiadomości,
również piałem hymny wdzięczności, gdy ta głupia szkoła się skończyła, a ja nie
musiałem oglądać przez piękne dwa lata ani ciebie, ani twoich wspaniałych
przyjaciół z Wiewiórem na czele.
— Więc dlaczego teraz nagle
zmieniłeś zdanie?
— Bo tutaj chodzi o większe
dobro. — Malfoy odgarnął jakiś niesforny kosmyk, który śmiał się wymsknąć z
jego idealnej fryzury. — Chcesz otworzyć szkołę, to naprawdę szczytny cel.
— Co ty nie powiesz. — Ironia w
głosie Harry'ego była wręcz namacalna.
— Jednakże… — Draco udał, że nie
zauważa zachowania mężczyzny, przysięgając sobie, że kiedyś się zemści i
przeciągnie zwłoki Pottera po tłuczonym szkle. — Masz duży problem w postaci
braku funduszy.
— Widzę, że odrobiłeś pracę
domową. — Chłopak poruszył się niespokojnie, bawiąc się trzymaną w ręce
różdżką.
— Owszem, lubię być na bieżąco. —
Blondyn skinął głową. — Chcę zainwestować w ten projekt. Ma potencjał i
gwarantuje przyszłe zyski, a ja nie lubię tracić takich okazji.
— Zdajesz sobie sprawę, że nie
wszyscy uczniowie będą mogli płacić za naukę? Niektórym trzeba będzie przyznać
stypendia.
— Oczywiście. — Malfoy machnął
lekceważącą ręką. — Od początku wiedziałem, że nie kierujesz się zdrowym
rozsądkiem, a tym swoim gryfońskim poczuciem sprawiedliwości i chęci ratowania
wszystkich pokrzywdzonych przez los. Zupełnie nie rozumiem twego postępowania. —
Spojrzał na Pottera, jakby ten był ciekawym eksponatem muzealnym. — Może to
jakiś wrodzony defekt? Chłopiec Który Przeżył, Chłopiec Który Pokonał
Voldemorta, Chłopiec Który Chce Zbawić Świat…
— Zamknij się, Malfoy! — Harry
nienawidził tych określeń, zwłaszcza kiedy padały z ust tego konkretnego
Ślizgona.
— Wiesz, jest w tobie coś, co
mógłbym określić jako czarodziejską wersję mesjanizmu. — Draco cmoknął z
zachwytem, jakby właśnie odkrył coś, czego nikt przed nim nie dostrzegł.
— Przeginasz — syknął Potter,
coraz bardziej zirytowany.
— Wracając do tematu… — Malfoy
uznał, że może jednak nie warto bardziej denerwować Złotego Chłopca. — Chcę
zainwestować w tę szkołę. Co w tym złego?
— Nic? — Uśmiechnął się zimno
mężczyzna. — Poza tym, że chcesz równocześnie zostać jednym z jej profesorów.
— I to cię tak przeraża?
— Słuchaj, Malfoy… — Harry oparł
ręce na kolanach, pochylając się lekko do przodu. — Ja nawet jestem w stanie
zrozumieć, że obliczyłeś sobie, iż możesz zyskać jako jeden z inwestorów. Nie
od dziś wiadomo, że twoja rodzina jest łasa na pieniądze i nie przepuści
żadnemu dochodowemu interesowi. — Uniósł dłoń, dając znak, aby mu nie
przerywał. — Jednak o ile po głębszym zastanowieniu mógłbym przełknąć to, że
tym samym trafiłbyś do rady nadzorczej, o tyle zupełnie nie mogę pojąć,
dlaczego chcesz w tej szkole uczyć! Jesteś bogatym, leniwym dupkiem,
najchętniej wylegiwałbyś się do góry tyłkiem i pozwalał napalonym dziewicom
skakać wokół twojej malfoyowskiej osoby. Praca nauczyciela to ciężki chleb. Nie
będziesz mógł zrezygnować w połowie, gdy nagle dojdziesz do wniosku, że to
zajęcie jest zbyt mało rozrywkowe. To są dzieci, wymagają zaangażowania,
oddania, cierpliwości, a ty… Wybacz Fretko, ale jesteś ostatnią osobą, która
nadaje się na kogoś, kto mógłby wpoić tym młodym ludziom jakieś wartości.
— Masz o mnie niesłychanie dobre
zdanie — wycedził wolno Draco.
— Pracowałeś na nie całe siedem
lat. — Harry wzruszył ramionami. — W ostatnim roku dostawałem drgawek na widok
twojej wyniosłej i aroganckiej postawy. Prawdę powiedziawszy… Zawsze uważałem
cię za typowego bufona, któremu w życiu wiedzie się lepiej niż innym i nigdy
nie zaznał zwyczajnych, ludzkich problemów.
— Masz rację, Potter. — Chłopak
powoli wstał z fotela. — Siódmy rok był dla mnie wyjątkowo łaskawy. Może
powinienem wydać książkę na ten temat. Nadałbym jej tytuł „Pamiętnik szpiega —
w łóżku z cruciatusem". — Strzepnął z marynarki niewidoczny pyłek i
spojrzał na siedzącego zimno. — Robienie z tobą interesów to czysta
przyjemność. Dobranoc. — Skłonił sztywno głowę i ruszył w kierunku drzwi.
Harry przez kilka sekund
siedział jak sparaliżowany. Jego twarz lekko pobladła, gdy zdał sobie sprawę,
że tak naprawdę nigdy nie zastanawiał się, jakie konsekwencje niosła za sobą
rola szpiega. Dobrze wiedział jak Voldemort traktuje swoich Śmierciożerców. Nie
raz widział jak pani Pomfrey podawała Snape'owi eliksiry łagodzące skutki
Cruciatusa. Jednakże w życiu nie przyszło mu do głowy, że ten wydelikacony
chłopak mógł przeżywać to samo, że poświęcał się dla dobra sprawy. Pod wpływem
nagłej myśli zerwał się z fotela i pobiegł w głąb korytarza.
— Czekaj, Malfoy!
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, czemu Severus wciąż jest taki w stosunku do Harrego? pięknie Draco chce zainwestować w tą szkołę i w niej też nauczać...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ale czemu to Severus wciąż jest taki w stosunku do Harrego? ach Draco chce zainwestować w szkołę i tekże w niej nauczać...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, no, ale czemu Severus wciąż jest taki w stosunku do Harrego? hah Draco chce zainwestować w tę szkołę i jeszcze w niej nauczać...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza