poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - IV


Jasnowłosy chłopak po raz ostatni spojrzał w lustro i z zadowolonym uśmiechem zszedł po schodach do holu, z którego wolnym krokiem ruszył do jadalni.
Właściwie mógłby się aportować prosto do stołu, jednakże dwie przyczyny skutecznie odwiodły go od tej myśli. Pierwszą z nich była jego matka, która przyjechała na tydzień z Francji i uważała takie zachowanie za gorszące. Druga przyczyna siedziała wygodnie w fotelu, sącząc wino z kryształowego kieliszka. Młody mężczyzna musiał przyznać, że bardziej interesowało go wywarcie dobrego wrażenia na ojcu chrzestnym niż zadowolenie rodzicielki.

— Matko, Severusie. — Skinął głową, wchodząc do salonu.

— Witaj Draco. — Narcyza uniosła wzrok znad wazonu, w którym właśnie układała kompozycję z błękitnych róż. — Sev raczył nas zaszczycić wizytą.

— On nie jest ślepy, moja droga. — Snape uniósł kieliszek w geście pozdrowienia.


— Wino z samego rana? Jak dekadencko. — Młody Malfoy uśmiechnął się lekko. Rzadko kto miał okazję zobaczyć jak opada jego maska zimnego arystokraty, a twarz łagodnieje i przybiera zwyczajny, chłopięcy wygląd.

— Dla lepszego trawienia, nic ciężkiego. — Czarnowłosy mężczyzna spojrzał na trzymany w ręku rżnięty kryształ.

— To ja też poproszę. — Draco usiadł w fotelu obok Snape'a. Jak na zawołanie z cichym „pop" pojawił się skrzat z tacą, na której stał trunek.

— Nie powinieneś pić, jesteś za młody. — Narcyza spojrzała na niego karcąco.

— Chłopak ma dwadzieścia dwa lata, nie jest już dzieckiem. — Severus upił łyk i spojrzał na młodzieńca. — Zdecydowałeś już coś odnośnie dalszej kariery?

— Zastanawiałem się nad tym. — Kiwnął głową. — Sądzę, że byłbym niezłym adwokatem, niestety praca w ministerstwie dzięki poczynaniom mego ojca raczej odpada. Ubolewam nad tym, gdyż wierzę, że nadawałbym się na wytrawnego polityka.

— Nie mów źle o ojcu! — Narcyza z trzaskiem odłożyła nożyce do przycinania łodyg. Odkąd Draco zmienił strony, nie mogła mu wybaczyć tego, co stało się z Lucjuszem. Nigdy nie zrozumiała, że tak naprawdę tylko dzięki niemu może nadal prowadzić swoje pełne luksusu życie. Gdyby jej syn wybrał bycie Śmierciożercą, po zwycięstwie Pottera straciliby wszystko, a on sam skończyłby w Azkabanie. Młody Malfoy może i miał na ramieniu Mroczny Znak, jednak szpecił on jego jasną skórę tylko z winy Albusa Dumbledore'a, który zdołał namówić go na bycie szpiegiem.

Wysyłając syna do Hogwartu, Lucjusz chyba nigdy nie przypuszczał, że siedem lat spędzonych z dala od jego wpływów pozwoli chłopakowi zaistnieć samodzielnie, a w końcowym rozrachunku wybrać jasną stronę.

— Kiedy wracasz do Francji? — Draco odstawił pusty kieliszek i rzucił rodzicielce nieodgadnione spojrzenie.

— Pojutrze. Matka Pansy również się wybiera, więc zaproponowałam jej gościnę w naszym dworku. — Narcyza poprawiła misternie upięty kok. — Właściwie pomyślałam, że dobrze by było gdybyś pojechał z nami, twoja koleżanka ze szkoły też…

— Nie — przerwał jej w połowie zdania, udając, że nie widzi zgorszonego spojrzenia, które mu posłała. — Jestem zajęty.

— Czym? — Pokręciła głową. — Powinieneś pomyśleć o rodzinie, nazwisko Malfoy do czegoś zobowiązuje. Gdyby twój ojciec tu był… — Wystudiowanym gestem uniosła do oczu koronkową chusteczkę z monogramem.

— Jego tutaj nie ma i nie masz co liczyć na jego powrót. — Draco wstał i skierował się do jadalni. — Nie mam zamiaru żenić się z Pansy, to moja koleżanka, jak słusznie zauważyłaś. Poza tym… — Odwrócił się i spojrzał złośliwie na matkę. — Wchodzenie do mojej sypialni bez pukania powinno było cię oświecić w niektórych kwestiach.

***

— Nie powinieneś jej tak denerwować. — Severus posmarował grzankę cienką warstwą masła i położył ją na talerzyku obok plastrów wędzonego łososia.

— Zimna, zapatrzona w siebie egoistka.

— To twoja matka, wyrażaj się z szacunkiem. — Mężczyzna spojrzał surowo na Draco.

— Denerwuje mnie. Zatrzymała się na etapie, gdy jej życie kręciło się wokół tego, co ubrać na kolejny bal. Nie dociera do niej, że czasy się zmieniły.

— Nazwisko Malfoy nadal jest jednym z najbardziej pożądanych w czarodziejskiej społeczności. Ma rację, powinieneś zacząć się zastanawiać nad założeniem rodziny i spłodzeniem dziedzica.

Draco nabił na widelec kawałek ryby i spojrzał na Snape'a z ironią.

— Czy i ciebie mam oświecić co do mojej orientacji?

— Nie musisz, wystarczy na ciebie spojrzeć — prychnął Mistrz Eliksirów.

— Wiem. — Machnął lekceważąco ręką. — Jestem doskonały, stanowię idealny przykład elegancji i szyku. Jestem ikoną świata czarodziejskiego, plebs powinien płacić za samą możliwość oglądania mnie. Chyba sam siebie opatentuję.

— Niekoniecznie o to mi chodziło. — Severus przewrócił oczami, powracając do śniadania. — Twoja matka do nas nie dołączy?

— Obraziła się, teraz pewnie żali się starej Parkinson, możne nawet przyspieszy swój wyjazd do Francji? Przynajmniej wyniknęłoby coś pożytecznego z tej sytuacji.

— Doprawdy, Draco… — Snape wytarł usta serwetką i odsunął talerz z niedojedzonym łososiem. — Ktoś powinien cię nauczyć poważania innych.

— Och, uczyli. Niestety nie skorzystałem.

— Cóż za strata.

— Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, Severusie. — W oczach Draco zamigotało coś dziwnego. Odsunął krzesło i sięgnął po leżącą obok gazetę.

Przez chwilę w jadalni panowało milczenie. Młody Malfoy przeglądał nowinki ze świata mody, które znajdowały się na ostatniej stronie „Proroka Codziennego". Zawsze czytał gazety od końca, było to jego małe skrzywienie, o którym wiedział tylko Snape. Przy Mistrzu Eliksirów Draco mógł sobie pozwolić na rozluźnienie i komfort bycia szczerym. Co nie znaczyło oczywiście, że w jakikolwiek sposób sprawiłby, żeby postrzeganie go jako idealnego arystokraty choć na chwilę zachwiało się w oczach chrzestnego ojca.

Severus złączył dłonie i oparł łokcie na świeżo uprzątniętym przez skrzaty stole. Pogrążył się w myślach, odpływając na chwilę i pozostawiając chłopaka samego. Głośny okrzyk sprawił, że poderwał się i zdumiony spojrzał na chrześniaka.

— To przechodzi wszelkie granice! Co on sobie wyobraża! — Draco potrząsnął trzymaną w rękach gazetą. — Ktoś powinien się tym zająć! Nie można pozwolić aby… Aby… To po prostu nie do zniesienia!

— Cóż znowu zrobił Potter? — Snape z ciekawością przyglądał się wzburzeniu Malfoya.

— Ten zawszony Gryfon… — Umilkł i spojrzał na Severusa. — Skąd wiedziałeś, że o niego chodzi?

— Twój wrzask słychać pewnie w posiadłości Avery — prychnął mężczyzna. — Nic nie słyszałem o żadnym kataklizmie, ani o twoim bankructwie. Więc jeżeli nie chodzi o pieniądze, to musi chodzić o Pottera — wyjaśnił spokojnie.

— Nie kpij, Merlin mi świadkiem, że tym razem to poważna sprawa. — Draco poderwał się z krzesła i zaczął krążyć po pokoju.

— Nie mów… — Severus zwiesił głos. — Potter spodziewa się potomka, a ty nie możesz znieść, że jego ród przetrwa, a twój ma na horyzoncie wątpliwą przyszłość. Cóż, zważywszy, że Weasleyowie mnożą się jak króliki, nie widzę w tym niczego dziwnego.

— Bardzo śmieszne. Połowa szkoły zeszłaby na zawał, wiedząc, że ich najgorszy koszmar senny ma poczucie humoru. — Draco zatrzymał się i spojrzał na Snape'a oskarżycielsko. — On otwiera szkołę!

***

Godzinę i kilka fiolek eliksirów uspokajających później, dwóch mężczyzn siedziało w gabinecie Draco, opróżniając kolejną butelkę wybornego wina.

— Sam więc rozumiesz, że nie można do tego dopuścić — stwierdził podniesionym głosem Malfoy.

— Rzeczywiście, przyszłość czarodziejskiego świata maluje się raczej w czarnych barwach. — Severus skinął głową. — Nie mogę sobie wyobrazić niczego gorszego niż święta trójca wprowadzająca w dorosłe życie kolejne pokolenie.

— Cholerni wielbiciele mugoli!

— Język, Draco — mruknął bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności były profesor.

— Och, nie pieprz! — Blondyn dolał sobie wina i wyłożył nogi na mały stolik stojący obok jego fotela. — Musimy temu jakoś zapobiec.

— Niby jak? Dumbledore w swej naiwności zapisał mu zamek. Nie, Draco, nie rób min. Wiem, co o tym myślisz.

— Potter to idiota, który mając w rękach coś tak wspaniałego jak Emeraldfog, nie potrafi tego docenić — skrzywił się chłopak.

— Potter to ikona czarodziejskiego świata. Jeżeli mówi, że chce mieć szkołę, to będzie ją miał, bo ci głupcy skaczą w rytm jego klaskania.

— Pewnie zatrudni samych Gryfonów. — Draco zatrząsł się teatralnie. — Pomyśl, setki małych idiotów wychowywanych na naukach szlamy, Wiewióra i kretyna.

— Zawsze istnieje nadzieja, że zatrudni Longbottoma, który wysadzi cały ten kram w powietrze. — Severus położył mu uspokajająco dłoń na ramieniu.

— Trzeba mu przeszkodzić.

— Longbottomowi?

— Potterowi. — Malfoy zmrużył oczy i przez chwilę milczał, jakby nad czymś intensywnie się zastanawiał. W końcu uniósł głowę i spojrzał na Snape'a. — Czy ten Gryfon jest bogaty?

— O tyle o ile, na pewno nie jest biedny, ale jego majątek nie umywa się do twojego. — Mężczyzna wzruszył ramionami.

— To dobrze… To bardzo dobrze. — Draco uśmiechnął się radośnie.

— Z irytacją stwierdzam, że nie bardzo nadążam za twym tokiem rozumowania. — Severus nieznacznie poruszył się w fotelu.

— Och, nie musisz. — Chłopak zerwał się i szybkim krokiem podszedł do drzwi. — Zdecydowanie powinienem porozmawiać z moim prawnikiem.

— Nie rób niczego, czego ja bym nie zrobił — mruknął Snape, gdy młodzieniec zniknął za drzwiami.

***

Potter, ty gryfońska gnido, czy nikt nie nauczył Cię, iż na umówione spotkania się przychodzi?
Draco Malfoy"

Harry zmiął list i wrzucił go do kominka, gdzie kosztowna papeteria w mig zajęła się ogniem. To już druga wiadomość, jaką dostał w przeciągu tygodnia od Malfoya. W pierwszej zażądał natychmiastowego spotkania w jednej z restauracji w Londynie. List napisany był w tak bufonowatym tonie, że Potter po prostu go zignorował. Czuł, że gdyby się tam zjawił, Ślizgon miałby wreszcie powód aby go pozwać, gdyż niechybnie rozkwasiłby mu ten arystokratyczny nos.

Nie miał pojęcia, po co Fretka chciał się z nim widzieć, cokolwiek by to jednak nie było, nie miał czasu na kolejne awantury. Poza tym sama myśl o prywatnym spotkaniu z Malfoyem powodowała u niego natychmiastowy skok ciśnienia.
Westchnął i na powrót zagłębił się w leżące przed nim na stole papiery.

Kiedy w jego głowie narodził się pomysł otwarcia szkoły, nie przypuszczał, że będzie to aż tak trudne przedsięwzięcie. Ministerstwo, owszem, przyklasnęło tej inicjatywie i gorliwie zapewniło go o swoim wsparciu, jednakże od razu został uświadomiony, że ze względu na sytuację panującą na arenie politycznej, nie mają funduszy na sponsorowanie tej inwestycji.
Do Chłopca Który Przeżył powoli zaczynało docierać, że łatwiej było pokonać Voldemorta niż znaleźć odpowiednich inwestorów. Oczywiście każdy ochoczo popierał jego inicjatywę, rozwodząc się nad potrzebą szkolenia jak największej grupy młodych czarodziei, jednakże gdy przychodziło do wsparcia finansowego, wszyscy bezradnie rozkładali ręce, tłumacząc się ciężką powojenną sytuacją.

Harry zamknął kolejną teczkę i oparł się o fotel. Cholera! Potrzebował pieniędzy, dużo pieniędzy. Zamek sam w sobie był środkiem do połowy sukcesu, jednakże cała reszta pozostawała na razie w strefie marzeń.

Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, jak kosztowne jest utrzymanie szkoły, w dodatku takiej, w której mieściłby się internat. Samo wyżywienie kosztowało fortunę, nie mówiąc już o pensjach dla nauczycieli oraz potrzebnym wyposażeniu i podręcznikach. Nie wszystko można było też transmutować.

Klasa astronomiczna potrzebowała kilkudziesięciu par omnikularów oraz magicznych lunet. Sala do praktycznych zajęć z Obrony Przed Czarną Magią — specjalistycznego sprzętu. Szklarnia, w której miały odbywać się zajęcia z zielarstwa, wymagała nauszników, rękawic, sekatorów i wielu innych, wydawałoby się — całkiem prozaicznych rzeczy. Klasa do nauki eliksirów… O, to już była studnia bez dna. Same ingrediencje kosztowały majątek, nie wliczając kociołków, palników i rękawic ze smoczej skóry.

Harry potarł zaczerwienione z braku snu oczy i potargał w roztargnieniu włosy. Szlag, był bogaty, ale chociażby zainwestował cały swój majątek w tę szkołę, wystarczyłoby to może na rok, góra dwa. A co potem? Na Hermionę i Rona nie miał co liczyć. Owszem, Weasley dostał w spadku po Dumbledorze ładną sumkę, jednakże nie była to jakaś kolosalna kwota.

Minister oświaty wygłosił piękną przemowę na temat wspaniałego daru, jaki Potter ofiaruje społeczeństwu, dodając, iż na pewno po kilku latach szkoła sama zacznie na siebie zarabiać, a włożone w nią fundusze zaczną się zwracać i to z procentem, lecz do tego czasu Wybraniec musiał poradzić sobie sam.

Harry wrzucił papiery do szuflady i wstał z fotela. Czuł się zmęczony i przytłoczony tym wszystkim. Hermiona była na kolejnym zebraniu z jakimś inwestorem, ale wszystko co do tej pory zdobyli, było zaledwie kroplą w morzu ich potrzeb. Wspiął się po schodach i ruszył do sypialni, po drodze ściągając podkoszulek. To, czego potrzebował w tej chwili, to długi, gorący prysznic i kilka godzin snu.

***

Łomotanie do drzwi odezwało się po raz kolejny. Harry zaklął pod nosem, szybko rzucając na siebie zaklęcie suszące i zbiegł po schodach, zawiązując po drodze pasek od długiego, czarnego szlafroka. Zerknął na zegar stojący w holu. Wskazywał dwadzieścia minut po osiemnastej. Ron przeważnie korzystał z sieci fiuu. W tej chwili zresztą przebywał w Irlandii, zarządzając grupą ludzi, którzy mieli za zadanie przekształcić część zbocza prowadzącego w stronę plaży w boisko do quidditcha. Ginny nie odzywała się do niego od ich pamiętnej rozmowy na temat braku zainteresowania Harry'ego związkiem małżeńskim, a Hermiona nigdy nie korzystała z drzwi frontowych. Potter zatrzymał się przed wejściem i poprawił poły szlafroka, po czym zaciskając palce na różdżce ukrytej w rękawie, uwolnił zaklęcie otwierające.

— O nie, mowy nie ma — mruknął, usiłując zatrzasnąć drzwi kilka sekund po tym, jak je otworzył. Ten manewr został utrudniony przez but stojącego na progu mężczyzny, który wsunął go pomiędzy skrzydło i futrynę. — Malfoy, zabierz tę cholerną nogę, albo ci ją złamię — warknął, kolejny raz usiłując zamknąć.

— Naprawdę, zero wychowania. — Blondyn wykorzystał moment, gdy Harry na chwilę zdekoncentrował się na dźwięk jego głosu i pchnął silnie, tym samym wpychając gospodarza w głąb holu i samemu wchodząc do środka. — Ubrałbyś się, gdy podejmujesz gości. — Zmierzył chłopaka ironicznym spojrzeniem.

— Nie spodziewałem się nikogo. — Brunet wyciągnął różdżkę i machnął nią przed nosem przybysza. — Bądź dobrym Ślizgonem, odwróć się i zniknij mi z oczu.

— Cóż za wspaniały oksymoron — prychnął Malfoy. — Dobry Ślizgon, to tak jakbyś chciał powiedzieć „Chytry Gryfon", co jak wiesz, samo w sobie jest zupełnie niemożliwe.

— Jeżeli przyszedłeś mnie obrażać, to daruj sobie. Nie jestem w nastroju. — Harry przyglądał się stojącemu przed nim mężczyźnie.

Malfoy ubrany był w czarne spodnie z jakiegoś szalenie drogiego materiału, który idealnie układał się na jego długich nogach. Biała koszula rozpięta była pod szyją na mugolską modę, grafitowa marynarka również musiała kosztować fortunę. Sam jego wygląd godził w uczucia Pottera, jakby chłopak swym ubiorem naigrywał się z jego problemów finansowych.
— Nie zjawiłeś się w restauracji — rzucił Malfoy oskarżycielskim tonem.

— Nie przypominam sobie, abym mówił, że tam będę. — Wzruszył ramionami.

— Otrzymałeś zaproszenie, etykieta…

— Chciałeś powiedzieć „wezwanie" — przerwał mu Harry. — Wybacz, ale mam ciekawsze zajęcia niż kolacyjki w towarzystwie wroga numer jeden.

— Naprawdę, czuję się doceniony, że stawiasz mnie na pierwszym miejscu. — Blondyn wyminął go, ignorując wciąż wyciągniętą różdżkę i ruszył w głąb domu. — Ciekawa architektura. Druga połowa dziewiętnastego wieku?

— Skąd mam do cholery wiedzieć? — Potter chcąc, nie chcąc podążył za nim.

— Mieszkasz tutaj. — Mężczyzna rozglądał się z ciekawością. — Zawsze lubiłem połączenie bieli z granatem, chłodna elegancja. — Przystanął przy wejściu do kuchni, po czym ignorując posapującego ze złości właściciela, podszedł do mebli. — Co to?

— Mikrofalówka.

— Do czego służy?

— Do podgrzewania jedzenia. Malfoy...

— Od tego są skrzaty, chociaż przyznam, że pomysłowe. — Skinął głową, po czym zajrzał do jednego z garnków stojących na kuchence. — Jagnięcina w sosie miętowym? Obrzydlistwo.

Harry milczał zasadniczo z dwóch powodów. Pierwszym była bezczelność Ślizgona, który nie dość, że wdarł się do jego mieszkania praktycznie przemocą, to jeszcze bez żenady zwiedzał je teraz, komentując głośno to, co mu się nie podobało. Drugim powodem, dla którego nie zripostował ostatniej wypowiedzi blondyna było to, że po prostu się z nim zgadzał. Sos miętowy uważał za obrazę podniebienia i na sam jego zapach dostawał skrętu żołądka. Niestety pani Weasley przepadała za tą typowo angielską potrawą i co dwa tygodnie podsyłała im przez kominek cały garnek tego specjału. Ku zgrozie Pottera, Ron potrafił zjeść za jednym razem połowę i za nic nie mógł zrozumieć, że jego przyjaciel może nie strawić tak wspaniałej jego zdaniem potrawy.

— Potter, czy to ty urządzałeś ten pokój? — Z zamyślenia wyrwał go głos dochodzący z salonu. Zupełnie nie wiedział, kiedy ten przebiegły drań się tam dostał.

— Nie — burknął, stając w drzwiach i opierając się o futrynę. — Powiedz mi, Malfoy, przyszedłeś tutaj, bo czułeś nieodpartą potrzebę zwiedzenia mojego domu?

— Między innymi. — Usta Draco drgnęły nieznacznie. — Przytłaczający.

— Co?

— Ten pokój… — Zatoczył ręką wkoło. — Ciężki. Te meble, zasłony, brak im lekkości, chociaż kolor całkiem niezły.

— Naprawdę… — Harry przewrócił oczami. — Słuchaj, może usiądziesz sobie, skoro jak widzę, nie ma możliwości abyś z własnej woli opuścił moje mieszkanie, a ja w tym czasie się ubiorę?

— Jasne, nie krępuj się. — Malfoy wykonał gest, jakby odprawiał niepotrzebnego już służącego i ku zaskoczeniu bruneta, włączył pilotem telewizor. No cóż, o wszystko można byłoby posądzać Ślizgona, ale na pewno nie o znajomość mugolskiej technologii. Potter jeszcze dobrą minutę stał w drzwiach z otwartymi ustami, dopóki Draco nie obdarzył go kpiącym uśmiechem, przesuwając jednocześnie wzrokiem po jego szlafroku. Harry pozbierał szczękę i ruszył do swej sypialni, dochodząc do jedynego słusznego wniosku, że jeżeli chodzi o Malfoya, nic nie powinno go dziwić.

***

Harry rozejrzał się po sypialni, szukając spodni. Niestety pomimo tego, że zajrzał do każdej szafki, a nawet w akcie desperacji pod łóżko, jego ulubione jeansy przepadły bez śladu. Zaklął pod nosem i wyjął z szuflady pierwsze z brzegu spodnie. Zmarnował tutaj już wystarczająco dużo czasu, a przecież na dole czekała na niego jego własna, prywatna nemezis. Wciągnął przez głowę czarny podkoszulek z nadrukiem jakiegoś mugolskiego zespołu i wszedł do łazienki. Jego ukochane jeansy leżały spokojnie na szafce, dokładnie w tym samym miejscu gdzie je położył przed pójściem pod prysznic. Rzucił trzymane w ręku spodnie i sięgnął po zgubę, klnąc cicho nad własnym roztargnieniem.

— Cudowny, oszałamiający! Gdzie się ukrywałeś przez całe moje życie, Adonisie?! — Zawyło lustro o oktawę wyżej niż zwykle.

— Miałeś się do mnie nie odzywać — warknął Potter, podskakując na jednej nodze i wsuwając drugą w nogawkę.

— Nie mówię do ciebie — cmoknęło z niesmakiem zwierciadło. Po tym, jak Harry zasłonił je ręcznikiem na czas swej kąpieli, strzeliło efektownego focha, obiecując, że nie odezwie się do niego przez tydzień.

— A niby… Na gacie Merlina! Malfoy, co ty do cholery robisz w mojej łazience! — Wrzasnął, podciągając szybko spodnie i zapinając rozporek.

— Było otwarte. — Chłopak stał nonszalancko oparty o futrynę i z zainteresowaniem przyglądał się poczynaniom bruneta.

— Co nie oznacza, że masz tutaj wchodzić jak do stodoły! — Potter oparł ręce na biodrach, patrząc na niego oskarżycielsko.

— Nie rób z tego dramatu, nie zobaczyłem niczego ciekawego. — Draco nie wykazywał nawet cienia skruchy.

— Malfoy… — Harry wziął głęboki oddech i policzył do dziesięciu, usiłując się uspokoić. — Słuchaj, przychodzisz tutaj bez zaproszenia. Wpychasz się na siłę do mojego domu. Obchodzisz każdy pokój, komentując go jak gdyby nigdy nic, po czym wtarabaniasz się do mojej prywatnej łazienki! Jeżeli istnieją jakieś szczyty bezczelności, to właśnie je pobiłeś, możesz być z siebie dumny. I proszę cię, na przyszłość nie pieprz mi o etykiecie, dobrym wychowaniu, czy czymś równie malfoyowskim, bo sam właśnie złamałeś wszystkie te zasady!

— Auu, ale ci pojechał — mruknęło lustro.

— Skończyłeś? — Zapytał lodowato Ślizgon.

— Och, mógłbym powiedzieć dużo więcej, ale wątpię abyś się tym przejął — prychnął Gryfon, mijając blondyna i wchodząc do sypialni. — Powiedz mi po prostu, po co do cholery tutaj przylazłeś? O ile pamiętam odkąd skończyliśmy szkołę, całkiem nieźle nam wychodziło unikanie się i muszę ci powiedzieć, że ten okres był zajebiście dobry. Naprawdę doceniam możliwość nie widywania twej ślizgońskiej facjaty.

Draco przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. Zacisnął zęby, dochodząc do wniosku, że jeżeli chce cokolwiek osiągnąć, musi postępować ostrożnie. Najwyraźniej osoba, którą miał przed sobą, zmieniła się odkąd opuściła szkolne mury. Potter nie był już tym biednym Gryfiątkiem, które robiło wszystko pod dyktando Dumbledore'a. Owszem, nadal wrzeszczał, ale zdecydowanie zyskał przy tym jakąś wewnętrzną siłę, która w dziwny sposób imponowała Malfoyowi. Zdecydowanie powinien zastanowić się, co chce powiedzieć, inaczej ten palant gotów jest wykopać go stąd na zbity pysk, a to wybitnie mu się nie uśmiechało.

— Musimy porozmawiać, Potter.

— Wreszcie mówisz coś sensownego. — Harry zapiął pasek i ruszył w kierunku drzwi prowadzących na korytarz. — Wróćmy do salonu, a potem masz pięć minut, aby wyjaśnić mi dlaczego twój arystokratyczny zadek gniecie moje mieszczańskie fotele.

***

— Zapomnij! — stwierdził Harry kilka minut później, gdy Draco w szybkim skrócie wyjaśnił mu powody swego przybycia.

— Posłuchaj Potter, wiem, że uważasz mnie za wroga, jednak wojna dawno już się skończyła, a ja…

— Malfoy, to nie ma nic do rzeczy — przerwał mu brunet. — Nie jestem naiwny, dobrze wiem, że walczyłeś po naszej stronie, więc nie mieszaj pojęć. Prawda jest taka, że cię nie lubię, nie znoszę, a nawet nie mogę na ciebie patrzeć. Jak sądzę, ta antypatia jest obopólna. Niby w jaki sposób wyobrażasz sobie wspólną pracę?

— Potter, dla twojej wiadomości, również piałem hymny wdzięczności, gdy ta głupia szkoła się skończyła, a ja nie musiałem oglądać przez piękne dwa lata ani ciebie, ani twoich wspaniałych przyjaciół z Wiewiórem na czele.

— Więc dlaczego teraz nagle zmieniłeś zdanie?

— Bo tutaj chodzi o większe dobro. — Malfoy odgarnął jakiś niesforny kosmyk, który śmiał się wymsknąć z jego idealnej fryzury. — Chcesz otworzyć szkołę, to naprawdę szczytny cel.

— Co ty nie powiesz. — Ironia w głosie Harry'ego była wręcz namacalna.

— Jednakże… — Draco udał, że nie zauważa zachowania mężczyzny, przysięgając sobie, że kiedyś się zemści i przeciągnie zwłoki Pottera po tłuczonym szkle. — Masz duży problem w postaci braku funduszy.

— Widzę, że odrobiłeś pracę domową. — Chłopak poruszył się niespokojnie, bawiąc się trzymaną w ręce różdżką.

— Owszem, lubię być na bieżąco. — Blondyn skinął głową. — Chcę zainwestować w ten projekt. Ma potencjał i gwarantuje przyszłe zyski, a ja nie lubię tracić takich okazji.

— Zdajesz sobie sprawę, że nie wszyscy uczniowie będą mogli płacić za naukę? Niektórym trzeba będzie przyznać stypendia.

— Oczywiście. — Malfoy machnął lekceważącą ręką. — Od początku wiedziałem, że nie kierujesz się zdrowym rozsądkiem, a tym swoim gryfońskim poczuciem sprawiedliwości i chęci ratowania wszystkich pokrzywdzonych przez los. Zupełnie nie rozumiem twego postępowania. — Spojrzał na Pottera, jakby ten był ciekawym eksponatem muzealnym. — Może to jakiś wrodzony defekt? Chłopiec Który Przeżył, Chłopiec Który Pokonał Voldemorta, Chłopiec Który Chce Zbawić Świat…

— Zamknij się, Malfoy! — Harry nienawidził tych określeń, zwłaszcza kiedy padały z ust tego konkretnego Ślizgona.

— Wiesz, jest w tobie coś, co mógłbym określić jako czarodziejską wersję mesjanizmu. — Draco cmoknął z zachwytem, jakby właśnie odkrył coś, czego nikt przed nim nie dostrzegł.

— Przeginasz — syknął Potter, coraz bardziej zirytowany.

— Wracając do tematu… — Malfoy uznał, że może jednak nie warto bardziej denerwować Złotego Chłopca. — Chcę zainwestować w tę szkołę. Co w tym złego?

— Nic? — Uśmiechnął się zimno mężczyzna. — Poza tym, że chcesz równocześnie zostać jednym z jej profesorów.

— I to cię tak przeraża?

— Słuchaj, Malfoy… — Harry oparł ręce na kolanach, pochylając się lekko do przodu. — Ja nawet jestem w stanie zrozumieć, że obliczyłeś sobie, iż możesz zyskać jako jeden z inwestorów. Nie od dziś wiadomo, że twoja rodzina jest łasa na pieniądze i nie przepuści żadnemu dochodowemu interesowi. — Uniósł dłoń, dając znak, aby mu nie przerywał. — Jednak o ile po głębszym zastanowieniu mógłbym przełknąć to, że tym samym trafiłbyś do rady nadzorczej, o tyle zupełnie nie mogę pojąć, dlaczego chcesz w tej szkole uczyć! Jesteś bogatym, leniwym dupkiem, najchętniej wylegiwałbyś się do góry tyłkiem i pozwalał napalonym dziewicom skakać wokół twojej malfoyowskiej osoby. Praca nauczyciela to ciężki chleb. Nie będziesz mógł zrezygnować w połowie, gdy nagle dojdziesz do wniosku, że to zajęcie jest zbyt mało rozrywkowe. To są dzieci, wymagają zaangażowania, oddania, cierpliwości, a ty… Wybacz Fretko, ale jesteś ostatnią osobą, która nadaje się na kogoś, kto mógłby wpoić tym młodym ludziom jakieś wartości.

— Masz o mnie niesłychanie dobre zdanie — wycedził wolno Draco.

— Pracowałeś na nie całe siedem lat. — Harry wzruszył ramionami. — W ostatnim roku dostawałem drgawek na widok twojej wyniosłej i aroganckiej postawy. Prawdę powiedziawszy… Zawsze uważałem cię za typowego bufona, któremu w życiu wiedzie się lepiej niż innym i nigdy nie zaznał zwyczajnych, ludzkich problemów.

— Masz rację, Potter. — Chłopak powoli wstał z fotela. — Siódmy rok był dla mnie wyjątkowo łaskawy. Może powinienem wydać książkę na ten temat. Nadałbym jej tytuł „Pamiętnik szpiega — w łóżku z cruciatusem". — Strzepnął z marynarki niewidoczny pyłek i spojrzał na siedzącego zimno. — Robienie z tobą interesów to czysta przyjemność. Dobranoc. — Skłonił sztywno głowę i ruszył w kierunku drzwi.

Harry przez kilka sekund siedział jak sparaliżowany. Jego twarz lekko pobladła, gdy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy nie zastanawiał się, jakie konsekwencje niosła za sobą rola szpiega. Dobrze wiedział jak Voldemort traktuje swoich Śmierciożerców. Nie raz widział jak pani Pomfrey podawała Snape'owi eliksiry łagodzące skutki Cruciatusa. Jednakże w życiu nie przyszło mu do głowy, że ten wydelikacony chłopak mógł przeżywać to samo, że poświęcał się dla dobra sprawy. Pod wpływem nagłej myśli zerwał się z fotela i pobiegł w głąb korytarza.

— Czekaj, Malfoy!

3 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniały rozdział, czemu Severus wciąż jest taki w stosunku do Harrego? pięknie Draco chce zainwestować w tą szkołę i w niej też nauczać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, ale czemu to Severus wciąż jest taki w stosunku do Harrego? ach Draco chce zainwestować w szkołę i tekże w niej nauczać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, no, ale czemu Severus wciąż jest taki w stosunku do Harrego? hah Draco chce zainwestować w tę szkołę i jeszcze w niej nauczać...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń