poniedziałek, 10 września 2012

Red Hills - II




— Stary, zupełnie cię nie rozumiem. — Ron wydeptywał ścieżkę w dywanie w mieszkaniu przy Grimmuald Place 12.

— Kiedy naprawdę mi tu dobrze. — Harry upił łyk gorącej kawy i zmrużył oczy w wyrazie czystej przyjemności. Po całym dniu pracy, polegającym na ściganiu jakiegoś zdziczałego wilkołaka, czuł jakby mógł policzyć wszystkie kości w swym ciele. Jego przyjaciel najwyraźniej nie miał takich problemów, gdyż nabijał kolejne kilometry w ich salonie.

— Rany, Harry, przecież nie każę ci się tam przeprowadzić. — Ron jęknął i zatrzymał się na chwilę. — Nie wiem jak możesz pić to paskudztwo. — Skrzywił się na widok dzbanka czarnej cieczy. — Moglibyśmy po prostu się tam aportować i obejrzeć z bliska, co nie? Poza tym, jako właściciel przynajmniej powinieneś się tam pokazać.


— Lubię kawę… — Harry wzruszył ramionami i przetarł palcami zmęczone powieki. — Słuchaj, wiesz ile mamy roboty. Biurko zawalone materiałem na najbliższe pół roku. Wilkołaki, wybuchające kociołki, klątwy w domach byłych aurorów, eksperymentowanie na magicznych zwierzętach. Zapomniałem o czymś? Ach! Śmierciożercy! Właśnie zorganizowali kolejny, całkiem udany atak na dom Moody'ego. I wcale nie jest ważne, że on nie żyje. W końcu w myśl zasady, że grzechy ojców przechodzą na ich synów, panowie w białych maskach postanowili się zabawić z jego siostrą i jej wnukami.

— Harry…

— I ty mi mówisz, żebym zrobił sobie urlop i pojechał na wczasy do Irlandii… — Oparł się wygodniej o krzesło i wyłożył nogi na podłokietnik stojącej obok sofy. — Kiedy, Ron? Powiedz mi, kiedy mam to zrobić? Przed czy po pracy? A może w przerwie na lunch?

— No tak! — Ron dramatycznym gestem uderzył się w czoło. — Jak mogłem! Zapomniałem, że wszystkich aurorów potraktowano zaklęciami Densaugeo i Confudus, biegają teraz wesoło po Zakazanym Lesie, udając króliki i żrąc sałatę. Na straży został tylko wspaniały Złoty Chłopiec, nadzieja czarodziejskiego świata, Wybraniec…

— Przestań!

— …który pokonał Lorda Bez Nosa i… jego przyjaciel i pomocnik Ron Weasley, jedyny i niepowtarzalny… — Ron usiadł wreszcie, spychając z sofy nogi Harry'ego. — Tak tak, kumplu, to wiele tłumaczy. Musisz zostać na warcie, zanim czarodziejski świat legnie w gruzach.

— Bardzo śmieszne.

— Ja bym powiedział „tragiczne", ale skoro tak wolisz… — Rudzielec wzruszył ramionami i sięgnął po jabłko leżące na stole, w które wgryzł się z takim wyrazem twarzy, jakby co najmniej atakował śmiertelnie jadowitego pająka.

— Aż tak ci zależy na tym wyjeździe do Irlandii?

— Mnie? — Ron spojrzał na niego z ironicznym zdziwieniem. — Ależ skąd, w końcu to nie na mnie czeka zamek.

Harry westchnął, wstał z krzesła i przeczesał ręką włosy, które chociaż dłuższe niż za czasów szkolnych, nadal niesfornie układały się na jego głowie.

— Idę wziąć prysznic. Po tej zabawie w chowanego w lesie czuję, jakby mi za koszulą wyrosła sosna.

— Jasne. — Weasley przełknął i wygodniej rozłożył się na sofie. — Pamiętasz, że dziś jesteśmy umówieni z Hermioną i Ginny na Pokątnej? A może to też nieaktualne?

— Pamiętam, wykąpię się i możemy iść. — Powłócząc nogami, Harry skierował się do wyjścia. Przy samych drzwiach przystanął. — Tobie też by się przydało… Masz we włosach pajęczynę — dodał złośliwie i zniknął w holu. Z pokoju dobiegł go rumor, jakby ktoś w popłochu przeskakiwał przez stół.

***

Ciepłe strumienie wody spływały po ciele stojącego pod prysznicem mężczyzny. Oparty dłońmi o kafelki, z przymkniętymi oczami poddawał się relaksującemu masażowi.

W domu przy Grimmuald Place 12 mieszkali z Ronem od czterech lat. Zaraz po skończeniu szkoły Harry zaproponował przyjacielowi, aby ten przeprowadził się do niego. Nie chciał mieszkać sam w domu Syriusza. Weasley, z miną jakby wcześniej nadeszły święta, od razu przystał na jego propozycję. Po dwóch dniach pojawił się w jego kominku, taszcząc za sobą swój kufer, a zaraz po nim aportowali się w salonie Ginny, Fred i George z resztą jego rzeczy.
Przez jakiś czas żyli we względnym spokoju, całkiem nieźle radząc sobie we dwóch. Dwa miesiące później na progu stanęły Ginewra i Hermiona, które oświadczyły, że mieszkaniu należy się remont, a one zdecydowały się być tak dobre, że chętnie pomogą dwóm samotnym facetom. Sprzeciwianie się zdeterminowanej kobiecie jest trudne, a jeżeli kobiety są dwie… Zupełnie niemożliwe.

Przez następne trzy tygodnie w domu zapanował istny Armagedon. Ron i Harry, wymawiając się ciężką pracą w ministerstwie, ewakuowali się w momencie, gdy panie zapragnęły poznać ich ulubione kolory, odcienie i gusta, a na stoliku zaległy tony prospektów z wzorami tapet i płytek.

Z perspektywy czasu Harry musiał jednak przyznać, że dziewczyny wykazały się zadziwiającym wyczuciem i dom wyglądał teraz jak skrzyżowanie mugolsko — czarodziejskiej wizji schizofrenika.

Od razu można było rozpoznać, nad czym pracowała Hermiona, a czym zajęła się Ginny.
Kuchnia stanowiła idealny przykład nowoczesnego wnętrza. Białe płytki ostro kontrastowały z meblami w kolorze ciemnego granatu. Panna Granger postarała się, aby nie zabrakło tutaj takich urządzeń jak lodówka, kuchenka z płytą indukcyjną, mikrofalówka, toster i… ku wielkiej radości Harry'ego, prawdziwy mugolski ekspres do kawy. Całą czwórkę kosztowało to wiele pracy, by umożliwić sprzętom elektrycznym poprawne działanie w magicznym domu.

W salonie niepodzielnie panowała ruda amatorka tradycji. Stylowe meble z ciemnego drewna zdobiły jedną ze ścian. W oknach wisiały klasyczne białe firanki i ciężkie story w miodowym kolorze, pasujące do obitej aksamitem sofy i dwóch foteli. Ogromna biblioteczka dobrana pod kątem stylu do reszty umeblowania zapełniona była książkami, od tych traktujących o magii, po kilkanaście pozycji o ulubionym sporcie właściciela — Quidditchu. Z tej perspektywy duży, plazmowy telewizor zajmujący mały stolik, pasował tutaj jak piąte koło u wozu, ale zarówno Harry, jak i Ron za nic nie dali sobie tego wyperswadować.


W przedpokoju zawisły nowe, bardziej optymistyczne obrazy, a płótno z kłopotliwą Ursulą Black, po wielu jej ogłuszających wrzaskach, zostało wreszcie zdjęte przy pomocy jakiejś rzadko używanej mikstury, którą Fred zdobył na Nokturnie. Tym sposobem była gospodyni domu, owinięta w czarne sukno, spoczęła na wieki w najciemniejszym kącie piwnic, gdzie nie niepokojona przez nikogo zasnęła wreszcie snem wiecznym.

Harry był głęboko wdzięczny Hermionie, że powstrzymała Ginny przed ingerencją w jego własną sypialnię, zdecydowanie wolał zająć się nią sam. Dzięki temu wyglądała ona teraz dokładnie tak, jak wymarzył to sobie dorosły mężczyzna. Efekt końcowy był czymś, o co na pewno nikt nie podejrzewałby Harry'ego Pottera. Na wprost drzwi stało duże łóżko z czterema kolumnami. Zdobiła je ciemnozielona narzuta i kilka poduszek w jaśniejszym odcieniu. Groszkowe ściany ładnie kontrastowały ze stalowoszarymi storami i baldachimem o tej samej barwie. Podłogę zaścielał puchaty, oliwkowy dywan, chroniący od zimna i dający miłe uczucie zapadania się w miękkie włókna. Obok łóżka stał nocny stolik, przylegający do prostego biurka wiecznie zaścielonego tonami papierów. Pod oknem znajdował się szeroki parapet, na którym Harry lubił siadać w bezsenne noce i obserwować niebo. Duża komoda dopełniała całości.

Ron na widok jego sypialni, stanął z szeroko otwartymi ustami i wysapał ciężko:

— Harry… To wygląda jak w dormitorium Ślizgonów, nie będą cię męczyły koszmary?

Ginewra najwyraźniej była tego samego zdania, gdyż nic nie powiedziała, zaciskając usta i potrząsając tylko z dezaprobatą rudymi włosami. Sytuację uratowała Hermiona, twierdząc, że takie kolory jak najbardziej będą służyły pracującemu w stresujących warunkach mężczyźnie, ponieważ uspakajają i wyciszają.

Panna Weasley nie skomentowała tej wypowiedzi, za to wyładowała swą frustrację na sypialni Rona, malując i meblując ją w barwach odpowiadających porządnemu Gryfonowi i obklejając przytłaczającą liczbą plakatów przedstawiających drużynę Armat z Chudley.

Harry najbardziej był zachwycony wyposażeniem łazienek. Jego własna była przestronna, wyłożona kremowo—białymi kaflami. Staroświecką, miedzianą wannę zastąpiła nowoczesna, wyposażona w hydromasaż. W rogu stanęła też kabina prysznicowa, w której właśnie w tej chwili mężczyzna oddawał się przyjemności gorącego natrysku.

Mężczyzna zakręcił kurek i owinął biodra puszystym ręcznikiem. Podszedł do lustra i przetarł dłonią zaparowaną taflę.

— Twa uroda powoduje drżenie mych ramek — mruknęło seksownym głosem zwierciadło.

— Zamknij się — warknął, przesuwając ręką po brodzie i chwytając za różdżkę, by użyć zaklęcia golącego. Jeżeli komuś miało trafić się lustro o homoseksualnych preferencjach, to właśnie jemu. Westchnął z irytacją. — Kiedyś cię zbiję.

— Och, ranisz me uczucia — jęknęło. — Poza tym, nie zrobisz tego, wystarczająco wiele lat miałeś pecha.

— Rozmawiam z przedmiotami nieożywionymi, powinienem sobie zasponsorować wizytę u psychiatry — mruknął Harry, wychodząc z łazienki.

— Jasne, obrażaj mnie, kpij z mego uczucia, brutalu! — wydarło się lustro, zanim zdążył zatrzasnąć za sobą drzwi.

Dziesięć minut później stał w salonie przy kominku, czekając na przyjaciela.

***

Ulica Pokątna nie zmieniła się od czasu, kiedy jedenastoletni Harry po raz pierwszy zobaczył ją, gdy przybył tutaj z Hagridem. Może była tylko bardziej zatłoczona. Tak, zdecydowanie dużo bardziej. Złoty Chłopiec jęknął z frustracją, gdy po opuszczeniu Dziurawego Kotła wpadł w potok ludzkiej masy. Zewsząd otoczył go gwar rozmów, zapach ziół i dziwnych substancji. Czarodzieje przepychali się w drodze do sklepów. Jedni dzierżyli w rękach duże torby, inni obijali łydki miotłami, pokrzykując do siebie uprzejmie lub wygrażając komuś, kto ośmielił się wpaść na nich znienacka. Witryny mieniły się kolorami i usiłowały przekrzyczeć tłum, reklamując towary.

— Miotły, najlepsze, najnowocześniejsze! Pełen komfort, amortyzowane!

— Tajemne eliksiry, tylko u nas!

— Chcesz podbić serce swej wybranki? Wstąp do Madam Malkin! Tylko u nas najmodniejsze szaty sezonu!

— Rany, skąd oni się biorą? — Ron stanął obok niego, strzepując z szaty resztki popiołu. — Mam wrażenie, że za każdym razem jest ich więcej.

— No… — Potter skrzywił się lekko. — Chodźmy do lodziarni Fortescue, dziewczyny już pewnie czekają.

— Jak znam życie, przybyły już dawno temu, buszując po sklepach. Zupełnie nie rozumiem kobiet. — Weasley przecisnął się pomiędzy jakąś parą, pchającą przed sobą wózek wypełniony rozmaitymi towarami.

— Nawet mi nie mów. — Harry przewrócił oczami. — Są bardziej nieprzewidywalne niż eliksiry na lekcji Snape'a. Niby wszystko robisz dobrze, a nie wiadomo kiedy wybuchnie.

— Taa — zarechotał Ron, nie wiadomo czy z tego co powiedział jego przyjaciel, czy z tego, że Harry właśnie rozłożył się jak długi, popchnięty przez jakiegoś pół—olbrzyma o posturze Hagrida, który wyklinał go w dwóch językach.

Rudzielec westchnął i pomógł Harremu wstać, odruchowo naciągając mu mocniej na czoło bandankę. Odkąd Złoty Chłopiec pokonał Voldemorta, jego sława, o ile to możliwe, przekroczyła wszelkie dopuszczalne granice i ludzie napastowali go wszędzie gdzie się pojawił. Na szczęście Potter potrafił wtopić się w tłum, a kiedy znane wszystkim okulary zniknęły z jego nosa, miał z tym mniej problemów. Każdy, kto wstępował w szeregi aurorów, przechodził kompletne badania. Słaby wzrok Wybrańca mógł mu utrudnić walkę, dlatego też pierwszym, co zrobili ministerialni magomedycy, było skorygowanie wady. Jako że Harry nie lubił magicznych nakryć głowy, nosił zwykłą mugolską chustę, która skutecznie zakrywała bliznę na jego czole, tym samym chroniąc go przed ciekawskimi spojrzeniami.

— Dzięki, Ron. — Harry odsunął się pospiesznie od nadal klnącego mężczyzny i schronił pod daszkiem sklepu Ollivandera, szybkim zaklęciem czyszcząc ubłoconą szatę.

— Spoko, jak już jesteś z powrotem czysty i śliczny to się pospieszmy. — Weasley pociągnął go za rękaw w kierunku lodziarni.

W środku panował tłok, jednak w jednym rudy auror się nie mylił. Jego siostra i przyjaciółka już siedziały przy stoliku, machając do nich prawie desperacko rękami.

— Znowu jesteście spóźnieni. — Hermiona spojrzała na nich z naganą.

— Nie zaczynaj, Mionka. — Ron usiadł ciężko na stołku, uśmiechając się szeroko do kelnera i od razu zamawiając duży puchar lodów czekoladowo — bananowo — truskawkowych. Siedzący obok niego Potter spokojnie zażyczył sobie deser kawowo — śmietankowy.

— Harry, co u ciebie? — Ginny oparła głowę na ręce, patrząc na niego z czułością.

— Od wczoraj? — upewnił się kpiąco. — Raczej nic się nie zmieniło.

— Och, no tak. — Lekko się zarumieniła.

— Jesteś niemiły, Gin się o ciebie po prostu troszczy. — Hermiona założyła włosy za ucho. — Przemyślałeś już tę sprawę, o której dyskutowaliśmy ostatnio?

— Nie przemyślał. — Ron wbił łyżeczkę w swoje lody, uśmiechając się błogo do pucharka. — W ogóle odmawia chociażby zobaczenia swej nowej posiadłości.

— No wiesz…

— Nie odmawiam — warknął Potter, mieszając w lodowym deserze. — Po prostu nie mam czasu.

— Ale Harry, jutro sobota, nie pracujesz, moglibyśmy się aportować prosto pod bramę zamku. — Ginny odsunęła od siebie w połowie opróżniony talerzyk z szarlotką.

— Nie można się aportować w miejsce, którego nie znasz. — Mężczyzna uśmiechnął się z wysiłkiem. — Jestem bardzo przywiązany do swojego ciała, zwłaszcza do jego niektórych części, nie chciałbym zgubić czegoś po drodze.

Ginewra zaczerwieniła się jeszcze bardziej, a jej oczy błysnęły, jak gdyby wyobrażała sobie części, o których mówił siedzący naprzeciw niej młodzieniec.

— To żadna wymówka, możemy zrobić świstoklik. — Hermiona wzruszyła ramionami. — Mam wrażenie, że na siłę wynajdujesz przeciwności.

— Zupełnie nie rozumiem, czemu wam tak zależy, zamek jak zamek. — Harry wsunął łyżeczkę do ust i zmrużył oczy, czując na języku kawowy smak lodów. Co jak co, ale desery u Floriana Fortescue były najlepszymi, jakie jadł. — Poza tym, mnie naprawdę dobrze na Grimmuald Place, zwłaszcza teraz, kiedy tak wspaniale odnowiłyście dom — dodał, uśmiechając się prawie radośnie.

— Nie podlizuj się. Nikt ci nie kazał od razu tam zamieszkać, po prostu wypada, abyś chociaż odwiedził to miejsce.

— No, to samo mu mówię. — Ron pokiwał głową.

— Harry... — Hermiona wyciągnęła rękę i położyła ją na dłoni przyjaciela. — To ogromny dar. Dumbledore musiał naprawdę uważać cię za kogoś bliskiego, skoro uczynił cię spadkobiercą swego domu. Naprawdę, ze względu na jego pamięć, powinieneś okazać wdzięczność i zainteresować się tym.

— Interesuję się. — W zielonych oczach pojawiło się zakłopotanie i poczucie winy. — To nie tak, że nie doceniam. Po prostu… To jego dom, wychował się tam, jest na pewno przesiąknięty jego obecnością.

— Musisz się w końcu pogodzić ze śmiercią dyrektora. Poza tym z tego co wiem, wychował się gdzieś indziej, ten zamek był dziedzictwem jego ojca, nie mieszkali tam. Może wyjeżdżali do Irlandii na wakacje… Nie wiem…

— Fajny domek letniskowy — prychnął Ron. — Niektórym to się żyje.

— Ronaldzie Weasley! — Ginny zatrzęsła się z oburzenia. — Zważ, o kim mówisz!

— Przepraszam. — Rudzielec miał na tyle przyzwoitości, aby spuścić głowę. Znowu coś chlapnął, nie zastanawiając się, cholera.

— Zmieńmy temat, co? — Harry spojrzał na przyjaciół prosząco. — Obiecuję, że to przemyślę, dobrze?

— Oczywiście, Harry.

Trudny temat został zażegnany i reszta popołudnia upłynęła na beztroskiej paplaninie. Chłopak odetchnął z ulgą i rozluźnił się. Przyjaciele byli dla niego wszystkim, ale czasami czuł się przytłoczony ich nieustającą troską. Nawet nie mógł na nich powrzeszczeć. Niekiedy łapał się na tym, że brakuje mu czasów, gdy chodził do Hogwartu i mógł na korytarzu wpaść na kogoś, na kim bez problemów wyżywał swoją frustrację i złość. Naprawdę było to w pewien sposób orzeźwiające i pozwalało mu się rozładować. Z Ronem mieszkało mu się dobrze, znali się na tyle, że nie mieli o co się kłócić. Pozostali Weasleyowie, odwiedzający ich często, też nie byli ludźmi, na których mógłby odreagować stresującą pracę, czy jakieś osobiste kłopoty. Czasami po prostu męczyło go wieczne uśmiechanie się i otaczająca go atmosfera przychylności i nieustającej aprobaty. Paradoks? Możliwe. A może po prostu przez tyle lat zawsze miał w pobliżu jakiegoś wroga, kogoś, kto się z nim nie zgadzał? Może w tej sielance, w której przyszło mu teraz żyć, zwyczajnie brakowało mu adrenaliny? Praca — owszem — była ciężka i czasami naprawdę niebezpieczna, ale będąc członkiem tak wykwalifikowanej grupy, Harry właściwie nie narażał się na niebezpieczeństwo. Jestem idiotą, który nie docenia tego, co ma — już dawno doszedł do takiego wniosku i w pewien sposób się z tym pogodził.

— Zamykają. — Z rozmyślań wyrwał go głos Ginny. Rozejrzał się dookoła i stwierdził, że faktycznie już się ściemniało, a spośród gości odwiedzających lokal zostali tylko oni.

— To już minęło tyle godzin? — zdumiał się, zerkając na zegarek.

— W dobrym towarzystwie czas płynie zupełnie inaczej. — Dziewczyna znowu patrzyła na niego tymi dużymi, brązowymi oczami. Naprawdę będzie musiał z nią w końcu porozmawiać, to już stawało się kłopotliwe.

— A może jeszcze wpadniecie do nas na kawę? — zaproponował nieoczekiwanie dla samego siebie.

— Jasne, ja chętnie. — Ginewra rozjaśniła się jak słońce, a Potter przeklął w duchu swoją nadgorliwość.

— Ty byś była chętna, nawet jakby zaprosił cię na Wywar Żywej Śmierci — prychnął Ron, a Harry w duchu zgodził się z nim.

— Zamknij jadaczkę, Roniaczku, naprawdę nadal zachowujesz się jak dziecko. — Siostra spojrzała na niego ze złością.

— Idziemy czy macie zamiar się kłócić? — Hermiona zawiesiła torbę na ramieniu i skierowała się do drzwi, żegnając po drodze właściciela lodziarni.

— Idziemy, idziemy — mruknął Weasley i ruszył za nią. — Albo eliksir skurczający — szepnął złośliwie do wściekłej Ginny. Harry parsknął śmiechem, przypominając sobie adnotację, jaką autor tego eliksiru umieścił w książce: „Eliksir, który powoduje kurczenie różnych przedmiotów. Nie należy dawać dzieciom do zabawy, nie kłaść w pobliżu cennych rzeczy, a mężczyźni używający eliksiru powinni założyć fartuch, by uchronić część ciała, która znajduje się poniżej pasa."

***

Późnym wieczorem ulica zupełnie nie przypominała tej sprzed kilku godzin. Odwiedzający ją ludzie zniknęli, a zamknięte sklepy straszyły mrocznymi oknami. Nikt tutaj nie znał słowa „neon", więc drogę oświetlały tylko rzadko rozstawione magiczne latarnie. Czwórka przyjaciół powoli zmierzała w stronę Dziurawego Kotła, skąd mieli się przenieść za pomocą sieci Fiuu do mieszkania Harry'ego i Rona.

Potter przyglądał się psom, które walczyły o ochłapy w pobliskim śmietniku, a Hermiona krzywiła się z niesmakiem. Ulica Pokątna nocą sprawiała nie mniej straszne wrażenie niż Nokturn i wcale nie pomagało to, że nielegalne interesy i podejrzane typy nie były jej częścią, a przynajmniej nie oficjalnie.

Ginny wrzasnęła, gdy z jakiegoś zaułka z przeraźliwym miauczeniem wypadł czarno—biały kot, przecinając im drogę, a tuż za nim na małych, dziecięcych jeszcze miotełkach, wyleciało pięcioro dzieci w wieku dwunastu, trzynastu lat. Popędzając się okrzykami, skręciły ostro, goniąc przerażone zwierzę.

— Jak tak można, biedne stworzenie! — Hermiona, miłośniczka kotów, obróciła się na pięcie i gdyby nie mocny chwyt Rona, zapewne pobiegłaby za bachorami.

— Daj spokój, to tylko dzieciaki. — Chłopak przystopował jej zapędy.

— Co one tutaj robią, po zmierzchu, zupełnie bez opieki? — zdziwił się Harry.

— Niektóre z nich, to pewnie sieroty, inne pochodzą z najuboższych rodzin. — Przyjaciel wzruszył ramionami.

— Czyli nikt się nimi nie zajmuje? — Brunet zatoczył ręką krąg, rozglądając się, jakby szukał ukrytego opiekuna.

— Oni tak żyją, to samouki, szkoli je ulica. — Ron nie wydawał się przejęty.

— Ale… ale przecież wszystkie dzieci mają prawo do nauki, nie ma czegoś takiego jak obowiązek szkolny? — Harry spojrzał na niego z niedowierzaniem.

— Jak widać, są równi i równiejsi. Chodźmy już, zrobiłem się głodny.

— Przecież są niepełnoletni. — Potter nadal stał na środku ulicy, nie zważając na Ginny, która ciągnęła go za rękaw w stronę Dziurawego Kotła.

— Harry… — Hermiona westchnęła. — To nie mugolski świat, tutaj jak nie masz pieniędzy lub jesteś z sierocińca, nie przyjmą cię do żadnej szkoły. Wyjątki stanowią dzieciaki o wysokim wskaźniku magicznym.

— Nie rozumiem, przecież to nie ich wina. — Zielone oczy błysnęły w ciemnościach, niczym u mijającego ich chwilę temu kota. — Każde dziecko powinno być tak samo traktowane. — Spojrzał na Rona. — Twoi rodzice nie byli bogaci, ale jednak wszyscy się uczyliście.

— Ehh… to prawda. — Rudowłosa dziewczyna otuliła się szczelniej szatą, puszczając wreszcie jego zmaltretowany rękaw. — Ale nas stać było na podręczniki, ubrania, wyposażenie, no i… my nie musieliśmy pracować.

— To one pracują? — Z każdym wypowiadanym słowem chłopak spinał się coraz bardziej.

— No oczywiście, pomagają w sklepach, sprzątają ulicę, dowożą towary…

— Wiedziałaś? — Harry zerknął w kierunku Hermiony.

— Każdy, kto czyta cokolwiek poza „Quidditchem przez wieki", wie o sytuacji panującej w magicznym świecie — stwierdziła cierpko.

— Wyobraź sobie, że czytam więcej niż gazetki sportowe, a jakoś nie wiedziałem — warknął brunet, ruszając w stronę pubu. — Dlaczego ministerstwo tym się nie zajmie?

— Pff, tak jakby ich interesowało cokolwiek poza ich własnymi stołkami — prychnął Ron.

— Miona, pracujesz w ministerstwie, w dziale oświaty… Nigdy nie przyszło ci do głowy, aby poruszyć ten temat? — Pchnął drzwi do pubu i od razu skierował się do kominka, sięgając do dzbana z proszkiem Fiuu. Nie czekając na odpowiedź, wrzucił go w ogień, mrucząc pod nosem — Grimmuald Place 12.

Sam wychowany jako dziecko w krytycznych wręcz warunkach, przez tyle lat litował się nad swym własnym losem, nie zdając sobie sprawy, że praktycznie tuż pod jego nosem żyją dzieciaki, które mają jeszcze mniej. On przynajmniej mógł chodzić do szkoły, nikt nie kazał mu zarabiać na utrzymanie. Nie wybielał swojego dzieciństwa, nadal twierdził, że było koszmarem, jednak po raz pierwszy spojrzał na nie pod kątem innych osób, które najwyraźniej miały jeszcze gorzej. Opadł ciężko na stojący w pobliżu fotel, nie zważając na swą przybrudzoną popiołem szatę.

— Harry! To nie takie proste. — Panna Granger pojawiła się obok niego z resztą przyjaciół. — Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, ile osób musiałoby zaakceptować nowe ustawy, jakie procedury wymagają…

— Trudniejsze niż twoja kolejna propozycja zmian w ustawie dotyczącej wykorzystywania stworzeń magicznych? — przerwał jej w pół słowa. — Mniej ważna niż WESZ?

— N…Nie… — Zaczerwieniła się gwałtownie. Wszyscy wiedzieli, że odkąd skończyła szkołę, nadal walczyła o wyzwolenie domowych skrzatów. Bezskutecznie, aczkolwiek uporczywie.

— Zajmujesz się tym, wbrew samym zainteresowanym — podniósł lekko głos. — Kiedy do ciebie dotrze, że one nie chcą być wyzwolone? Pająki, przychodząc na świat, mają zakorzenione w umyśle, że muszą prząść sieć, gobliny robią interesy i walczą, gnomy instynktownie zamieszkują ogrody, skrzaty pracują dla ludzi, bo tak nakazuje im instynkt. Dlaczego chcesz uszczęśliwiać je na siłę? One czują się szczęśliwe!

— Bo nikt nigdy nie pokazał im, że mogą żyć inaczej! — wrzasnęła.

— Tym dzieciom też nikt nigdy tego nie pokazał — powiedział wolno. W pokoju zapanowała cisza. Harry wpatrywał się w ogień, Ron oparty o stół, wnikliwe badał swą różdżkę, Ginny mięła brzeg szaty, a Hermiona siedziała ze wzrokiem wbitym w dywan. — Dlaczego nie zajmiesz się tak ważnymi sprawami? — zapytał łagodnie.

— Harry, rozumiem, że miałeś ciężkie dzieciństwo i w związku z tym…

— To nie o to chodzi! Po prostu tego nie rozumiem, gdybym wiedział… Gdybym zdawał sobie sprawę…

— To co byś zrobił?

— Nie wiem… Walczyłbym. — Podniósł się z fotela.

Tak, walka — coś, co potrafił robić najlepiej. Czuł jak w żyłach zaczyna krążyć żywiej krew, jak gdyby nagle przed nim zmaterializował się nowy przeciwnik, któremu powinien rzucić wyzwanie. Znowu miał poczucie misji. Co go obchodziły wybuchające kotły, uciekające wilkołaki, ba! Czym było kilku maruderów z manią wyższości?! Tym równie dobrze mogli się zająć inni aurorzy. Ogarnęło go podniecenie — to on, on musiał coś z tym zrobić. Nie wiedział dlaczego właśnie jemu miałby przypaść udział poruszenia spraw, które od wieków były normą w czarodziejskim świecie, ale w głowie jak za dawnych czasów, zaczynał kształtować się plan.

— Wybaczcie, zjedzcie kolację beze mnie, jestem zmęczony. — Powoli skierował się ku korytarzowi. — Ron, przygotuj dziewczynom miejsce do spania, mogą zostać na noc, pogadamy rano.

— Jasne — mruknął Weasley. — Zostaniecie, nie? — Spojrzał na nie z nadzieją. Nie lubił zostawać sam z Harrym, gdy ten był w takim nastroju. Zazwyczaj przyjaciel zamykał się wtedy w sobie, a on nie wiedział jak sobie z tym poradzić.

***

Słońce powoli przedzierało się przez nieszczelnie zasłonięte okna. Promienie ciekawsko zaglądały do zielonej sypialni, łaskocząc jej śpiącego właściciela w wystający spod kołdry nos. Harry kilka razy potarł palcem podrażnioną skórę, po czym leniwie otworzył oczy, by od razu zmrużyć je przed zalewającym pokój blaskiem. Przez chwilę leżał, rozkoszując się ciszą i tym, że jest sobota i ma wolne, po czym z szerokim uśmiechem wyskoczył z łóżka i popędził do łazienki.

Tej nocy długo nie mógł zasnąć, rozmyślając nad wczorajszą rozmową. Spokój ducha nadszedł dopiero w chwili, gdy elementy układanki wskoczyły na swoje miejsca.

— Coś radośni dziś jesteśmy — mruknęło lustro sennym głosem. Brunet nie zwrócił na nie uwagi, tylko od razu wszedł pod prysznic, odkręcając kurek. Po chwili już stał przed zwierciadłem, rozczesując niesforne włosy. — No, co się stało? Daj i mnie się nacieszyć.

— Ciesz się czym innym — wymamrotał ze szczoteczką w ustach.

— Uwielbiam, gdy do mnie seplenisz, misiaczku — zamruczało lustro. Harry wypłukał resztki pasty i rzucił zaklęcie golenia, po czym odwrócił się, schylając po bieliznę i leżące na niskim stołeczku ubrania. — Mrr… Nie podnoś się jeszcze — jęknęło rozanielone widokiem zwierciadło.

— Och! — sapnął chłopak, czym prędzej wciągając bokserki i z lekkim rumieńcem wypadł z łazienki. Z komody wyciągnął czysty podkoszulek i sprane jeansy i ubrawszy się szybko, zbiegł na dół.

Z kuchni dochodziły kuszące zapachy smażonej na boczku jajecznicy i gorących tostów. Najwyraźniej dziewczyny naprawdę zostały na noc. Uśmiechając się radośnie, wszedł do pomieszczenia, omiatając spojrzeniem siedzących przy stole Hermionę i Rona oraz nakładającą śniadanie Ginny.

— Miona! — wyszczerzył się do zaskoczonej dziewczyny od progu. — Ile zajmie ci zrobienie świstoklika?

4 komentarze:

  1. Nie jestem fanką HP jednak czyta się dobrze, napisane jest świetnym językiem

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    świetne, czy oni nie mogą przystopować, a to lustro jest boskie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    cudownie, ech czy nie mogą zwolnić, a  lustro jest boskie, chciałabym takie dla siebie...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    cudownie, czy nie mogą zwolnić? a to lustro jest boskie, och jakbym chciałabym takie dla siebie... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń