Lato —
1284 rok — Era Gryfa
— Wziąłeś wszystko? — Mężczyzna o długich, czarnych włosach, siedzący za stołem
z niepokojem spoglądał w kierunku młodego elfa, który właśnie upychał podróżny
worek.
— Tak, ojcze. — Skinął głową, rozglądając się wokół, jakby chciał sprawdzić czy
niczego nie zapomniał.
— Jedzenie, coś ciepłego do ubrania, przybory do pisania, mata, księga…
— Księga! — Młodzieniec podskoczył i wybiegł z komnaty, po chwili wrócił niosąc
pod pachą dużą książkę w szafirowej okładce.
— Jesteś strasznie roztrzepany. — Brunet pokręcił z uśmiechem głową. — Nie
rozumiem, jakim cudem kogoś takiego jak ty natura obdarzyła tak szczodrze.
— Akurat — prychnął chłopak. — Chciałem szkolić się na żołnierza. Przez
ostatnie dwadzieścia lat trenowałeś mnie i niech się bogowie gniewają… wolę
oręż od iluzji.
— Prawdziwa magia to nie iluzja, odkryłeś w sobie żywioł, musisz nauczyć się
nim władać.
— Jasne, jasne… — Elf usiadł i odgarnął opadające mu na czoło jasne, prawie
platynowe włosy. — Dla mnie to pech, wiesz ilu nas przechodziło inicjację? I
tylko ja musiałem odkryć w sobie coś ukrytego. Żeby to jeszcze była sakiewka z
pieniędzmi, ale nie, po co? Jak już coś znaleźć, to od razu z hukiem… a
przepraszam, z pluskiem.
— Bluźnisz przeciwko bogom. — Mężczyzna pokręcił głową nad ignorancją własnego
potomka. — Wiesz ilu oddałoby wszystko, aby władać żywiołem wody? Wiesz jak
rzadko bogowie błogosławią kogoś magią?
— I co? Jeszcze może mam podziękować? — Młodzieniec najwyraźniej nie doceniał
daru, jaki przypadł mu w udziale. — Wszyscy moi znajomi zostają tutaj. Będą
szkolić się na łuczników, szermierzy, uzdrowicieli, a ja? Ja idę ze starym
mędrcem na naukę… Lepiej! Ja nawet nie wiem, dokąd idę!
— Errdir nie da zrobić ci krzywdy, to wspaniały i godny szacunku mag.
— Och, świetnie. — Chłopak wstał i zaczął krążyć po komnacie. — Teraz wychodzi
na to, że się boję. To może tobie odbierzemy wzrok na czas podróży, zabierzemy
ci przyjaciół, zabawy…
— O te zabawy chodzi najbardziej, prawda?
— Może. — Wzruszył ramionami. — Po prostu wolałbym zostać w domu.
— Lantiel. — Elf wstał i podszedł do syna. — Masz trzydzieści lat. Tydzień temu
przeszedłeś inicjację wieku męskiego, ale nadal pozostajesz dzieckiem.
Rozumiem, że wolałbyś się bawić, biegać po lasach, podkładać żaby do łóżka
staremu kowalowi i wygrywać tęskne ballady na flecie, ale…
— Ale czas zacząć brać życie na poważnie. — Lantiel wszedł mu w słowo. —
Zrozumiałem. Przecież nie mówię, że nie pójdę ze starym, po prostu wolałbym być
wojownikiem, magowie są… bo ja wiem… dziwaczni.
— Dorośnij!— Jarel pokręcił zrezygnowany głową.
Kochał swojego syna, jednak czasami zastanawiał się co zrobił nie tak, że jego
potomek zamiast wreszcie spoważnieć, nadal był upartym i niefrasobliwym
dzieciakiem. Wygląd odziedziczył po matce. Niewysoki i zwinny, urodą
oczarowywał wszystkie dziewczęta. Długie, srebrnobiałe włosy dodawały uroku
jasnej cerze, a niebieskie oczy patrzyły bystro i z wiecznym rozbawieniem,
jakby świat istniał po to, aby dostarczać mu rozrywki. Pośród ciemnowłosych
elfów był jak egzotyczny kwiat, który wszyscy podziwiali i kochali. No cóż…
problem w tym, że kwiatuszek zamiast być delikatny, posiadał ostre kolce ironii
i potrafił być naprawdę zgryźliwy i uparty. Musiał przyznać, że chłopak miał
rękę do miecza, potrafił nim władać z prawdziwą finezją, a dzięki swej
zwinności był niełatwym przeciwnikiem.
Po prawdzie, nie dziwił się synowi, że buntuje się przeciwko byciu magiem.
Obdarzeni mocą byli szanowani, uważani za mędrców i często występowali w roli
doradców i zaufanych elfów wysokich rodów. Kojarzyli się ze statecznością i
mądrością. No cóż… o ile Lantielowi nie można było zarzucić głupoty, o tyle
stateczny na pewno nie był. Jarel westchnął cicho. Errdira czekało niełatwe
zadanie okiełznania młodego elfa.
Drzwi do komnaty otworzyły się cicho i stanął w nich wysoki mężczyzna o
długich, czarnych włosach, splecionych na bokach i związanych rzemykiem z tyłu
głowy. Biała szata przetykana była zielonymi nićmi, hafty zdobiły mankiety i
rozkloszowany dół. W dłoni trzymał kostur, zakończony głowicą z osadzonym w
niej kamieniem żywiołów.
— Czy młody adept gotów do drogi? — zapytał, wodząc ironicznym spojrzeniem za
zarumienionym Lantielem.
— A ma inne wyjście? — Chłopak spojrzał na niego ponuro.
— Wyjścia są aż trzy. — Errdir postukał się palcem po brodzie, przenosząc wzrok
na sufit. — Możesz iść po dobroci… albo — zawiesił głos — mogę cię zmusić. —
Uśmiechnął się lekko, jakby druga opcja bardziej mu odpowiadała. — Możesz też
wyrzec się mocy i zostać wyrzutkiem.
— I widzisz? Widzisz, jaka z nim rozmowa? — Lan spojrzał ze złością na ojca. —
To dyktator!
— Errdir jest mędrcem, poświęci trzy lata na twoją naukę, powinieneś być mu
wdzięczny. — Jarel spojrzał przepraszająco na maga.
— Trzy lata tyranii! Powrócę równie sztywny jak on — mruknął cicho Lantiel i
chwycił plecak. — Pewnie jak śpi, to wsadza sobie koniec tego kostura w tyłek,
żeby mu się postawa nie zmieniła.
— Lantiel! — Ojciec spojrzał na niego zgorszony, modląc się, aby mistrz nie
słyszał ostatnich słów syna.
— Dobra, dobra. — Lan wywrócił oczami i pochylił się po błogosławieństwo. —
Połóż swą dłoń na mej głowie i pobłogosław mnie, ojcze, abym wrócił tak jak
ptak do swego gniazda po locie w nieznane — wygłosił formułkę.
***
Słońce leniwie sączyło swe promienie,
prześwitując przez splecione gałęzie drzew. Ścieżka wiodła na zachód, wijąc się
pośród okolicznych wzgórz. Lan w milczeniu podążał za swym nowym mistrzem.
Odkąd opuścili dom, Errdir nie odezwał się do niego ani słowem, zupełnie go
ignorując. Młody elf przyjął to z niejaką wdzięcznością, gdyż zbyt dużo myśli
zaprzątało jego głowę, aby mieć ochotę na konwersację z magiem. Dzień wcześniej
pożegnał przyjaciół, dostając od nich tysiąc zarówno pożytecznych, jak i
zupełnie nie przydatnych rad. Jedną z nich było uwiedzenie maga, może jako jego
kochanek mógłby liczyć na lepsze traktowanie? Niestety blondyn, patrząc na
plecy idącego przed nim elfa, za nic nie mógł sobie wyobrazić go w roli
kochanka, właściwie na samą myśl o spędzeniu nocy ze swym mistrzem oblewał go
zimny pot.
Ciekawe, czy tą swoją sztywną pozą rekompensuje sobie inne braki,
pomyślał złośliwie, wodząc wzrokiem za wyprostowaną i dumną sylwetką maga. W
tym samym momencie obiekt przemyśleń przystanął tak gwałtownie, że młodzieniec
o mało nie zatrzymał się nosem na jego plecach.
— Tutaj zaczniemy rytuał — oznajmił i odwrócił się w stronę zaskoczonego
chłopaka.
— Tutaj? — Rozejrzał się dookoła. — W środku lasu?!
— Dokładnie, zjednoczenie z przyrodą nigdzie nie przebiegłoby lepiej. Rozejrzyj
się dookoła, zapamiętaj wszystko, bo przez długi czas nie będziesz mógł tego
zobaczyć.
— Jak długi? — Przez ciało Lantiela przebiegło drżenie niepokoju.
— Wszystko zależy od ciebie i twojego instynktu przetrwania.
— Czyli długo. Dobra, miejmy to już za sobą — mruknął z niechęcią i zamknął
oczy. Przez chwilę nic się nie działo, a potem ciszę przerwały monotonne
inkantacje i chłodna dłoń maga spoczęła na jego zamkniętych powiekach.
Właściwie nic poza tym nie poczuł i kiedy kontakt został przerwany, zamrugał w
dezorientacji. — Nic nie widzę! — jęknął.
— Oczywiście. — Errdir cofnął się i przyjrzał podopiecznemu, którego oczy
pokrywała teraz lekka mgiełka bielma. — Właśnie rozpocząłeś zjednoczenie z
naturą.
— To długo nie potrwa, zabiję się o pierwsze drzewo. — Lan wyciągnął rękę przed
siebie i uczynił krok naprzód.
— Przy twojej głupocie na pewno. — Mistrz odszedł kawałek i podniósł z ziemi
sękaty kij, który odłamała niedawna wichura. Przez chwilę przyglądał mu się,
wodząc po nim dłonią i wygładzając go. W końcu zadowolony z swego dzieła na
powrót zbliżył się do chłopaka i wcisnął mu go w rękę. — To twój przewodnik.
— Och wspaniale, już czuję więź, która nas łączy — mruknął nowo powstały
niewidomy, machając laską dookoła.
— Masz nim wyczuwać przeszkody, a nie mordować wszystko w zasięgu! — warknął
mistrz, lekko odskakując.
— Właśnie usiłowałem pokonać przeszkodę stojącą przede mną. — Lantiel zacisnął
usta, czując ogarniającą go panikę.
— Cisza! Pomyślałby kto, że elfy są inteligentne… Słuchaj…
— Czego? — zapytał po chwili, kiedy mag zamilkł i wokół zaległa cisza.
— Wszystkiego… Przyrody… Słuchaj i czuj… — Zamilkł, wpatrując się w elfa, który
z zamkniętymi oczami głęboko wciągał powietrze. — Dobrze… co czujesz?
— Pachnidła w ilości godnej komnat książęcej faworyty.
— Usiłujesz mnie sprowokować? — Errdir wyciągnął rękę, chcąc trzepnąć go w
głowę, jednak chłopak uchylił się przed ciosem. Zamarł z wyciągniętą dłonią,
otwierając usta w zdumieniu.
— Nie bije się ślepego! — Lantiel cofnął się o krok.
— Jak to zrobiłeś?
— Co?
— Skąd wiedziałeś, że chcę cię uderzyć?
— Poczułem twój gwałtowny ruch, powietrze z lewej strony drgnęło, jakby wiatr
zmienił kierunek. — Wzruszył ramionami.
Mag zamrugał zaskoczony, a potem jego oczy otworzyły się szerzej w zrozumieniu.
Lantiel miał w sobie krew elfów Podmroku… Odziedziczył po matce zdolność
błyskawicznej adaptacji w nieznanym środowisku. Mieszkańcy Menzoberranzan od
czasu wielkiej wojny żyli w świecie mroku, ich zmysły były wyczulone na każdą
zmianę. Po wyjściu na powierzchnię byli praktycznie ślepi, ich oczy długo
przyzwyczajały się do blasku dnia, a nawet wtedy najczęściej nosili na głowach
głęboko naciągnięte kaptury. Zdawali się wówczas na instynkt, który rzadko
kiedy ich zawodził, a był to instynkt nie znany elfom żyjącym w świetle słońca.
Uśmiechnął się lekko. Miał oto przed sobą niezwykle uzdolnionego ucznia, który
przy odrobinie dobrej woli pobije jego dotychczasowych adeptów. Zabawne było
to, że chłopak wydawał się zupełnie nie znać swoich możliwości. Cóż… to będą
interesujące miesiące.
— Szczęście głupca — powiedział głośno, w duchu śmiejąc się z obrażonej miny
Lantiela. — Co wiesz o przyrodzie? — zapytał spokojnie.
— Jest zielona, szumi i hmm… są jeszcze pory roku?
— Idiota — warknął. — Przyroda to coś więcej niż tylko pory roku i zieleń. To
otaczające nas życie. Musisz jej słuchać, nauczyć się ją rozumieć. Nastaw swoje
szpiczaste uszy i spróbuj się z nią zjednoczyć. Słyszysz, jak trawa kołysze się
na wietrze? Jak jej źdźbła ocierają się o siebie? Czujesz ciepłe promienie
słoneczne, które pieszczą twą skórę? — Chwycił go za rękę i pociągnął w lewo. —
A teraz? Czy nie zrobiło się chłodniej? Czy cień nie jest przeciwieństwem
słońca? Wsłuchaj się głębiej. To, czego masz się nauczyć, to słuchanie życia. W
twoim wypadku życiem jest woda. Otacza nas, jej życiodajne soki krążą w pniach
drzew, przemykają pod ziemią, drążą nawet nieprzystępną skałę. Świat bez wody
byłby martwy. — Położył jego dłoń na korze drzewa. — Skup się, poczuj jak żyje,
jak pulsuje w nim energia, zjednocz się z nim, zaznaj chropowatości jego kory,
ciepła jego istnienia. Zrozum jego mowę, jak szepcze rozmawiając z innymi za
pomocą wiatru grającego w liściach. Słyszysz to? — Odsunął się, dając
chłopakowi czas na przetworzenie informacji i zastosowanie się do jego rad.
Patrzył jak delikatną dłonią gładzi pień zadumany lekko, jakby odpłynął myślami
daleko, gdzieś poza chwilę obecną.
— To drzewo ma mszyce. — Ciszę przerwał zniesmaczony głos chłopaka, który
oderwał rękę od pnia.
— Co?! Miałeś słuchać, a nie szukać insektów!
— Jak mam słuchać, jak ręka prawie przykleiła mi się do kory?! Prędzej
nauczyłbym się mowy tych szalonych dziewic niż usłyszał najnowsze nowinki jakie
przekazują sobie drzewa! Swoją drogą muszą być niezwykle interesujące."Dziś
o mój korzonek otarł się kret, to było tak ekscytujące, że aż zgubiłem listka”.
„Och to jeszcze nic, dzięcioł wybrał mój pień na swoje domostwo, ilekroć
wlatuje do dziupli, tylekroć moje gałęzie przeszywa dreszcz rozkoszy”,
a może… Natyłekwielkiegoorka! CO TY WYPRAWIASZ?! — wrzasnął, gdy na jego głowę spadła
kaskada wody, mocząc go całego.
— Ork to przy tobie kwintesencja inteligencji. — Mag patrzył na niego ze
złością. — Ty bardziej przypominasz mi górskiego trolla. Czy zrozumiałeś
chociaż jedno słowo, które do ciebie powiedziałem? Przyswoiłeś choć jedno
zdanie z lekcji, jaką ci dałem? NIE! I na Rillifane* obiecuję ci, że nauczę cię
pokory i poszanowania natury! — Zanim Lan się zorientował, poczuł szarpnięcie i
jego plecak znalazł się w rękach maga.
— Ej! Oddaj mi to! — wrzasnął, wymachując rękami.
— Nie. Zobaczmy co tutaj mamy… ach chleb, bukłak z wodą, owoce… Konfiskuję
jedzenie!
— Co?! Przecież jestem ślepy, niby jak mam sobie poradzić bez pożywienia?
Jesteś szalony! — Rzucił się w jego kierunku, potykając po drodze i z sykiem
lądując na trawie.
— Nauczysz się odnajdować pokarm, las to jedna wielka spiżarnia. Mamy lato,
więc nie powinno sprawić ci to kłopotu.
— Nie chcę szukać jedzenia! Nie po to brałem ze sobą prowiant! Odebrałeś mi
wzrok, prędzej się wykończę niż sam coś znajdę!
— Jagody… — Errdir kontynuował jak gdyby nigdy nic. — Każde mają swój kształt i
zapach, oczywiście niektóre z nich są trujące, ale łatwo je rozróżnić,
chociażby po konsystencji ich soku, jest bardziej wodnisty. Niektóre liście i
korzenie też nadają się do jedzenia. Inne wspaniale spisują się w lecznictwie.
Woda, jak wcześniej mówiłem, jest wszędzie, kiedy nauczysz się ją wyczuwać i
przywoływać, nigdy nie będziesz spragniony. Ogień wydaje ciepło, nawet głupek
wie jak łatwo się poparzyć. Zwierzęta… tutaj jest trochę trudniej, ale
zastawienie pułapki na zające nie powinno być większym problemem, kiedy już się
podszkolisz.
— To jest chore! Mój ojciec…
— Twojego ojca tutaj nie ma — stwierdził mag, a Lan doszedł do wniosku, że jego
głos brzmiał wyjątkowo radośnie. Co za wredny typ! Bodaj go orki dopadły,
trolle podeptały, a wywerny rozwlekły jego szczątki po okolicy. Jeszcze by
zatańczył na jego grobie! — A teraz rusz tyłek — kontynuował mistrz. — Wsłuchaj
się w moje kroki i podążaj za mną. Jesteś niedoświadczony, więc będę szedł
wolno… ale nie będę czekał.
Akurat! Nigdzie z nim nie pójdzie!
Wiedziałem, wiedziałem, że magowie są szaleni! To jakaś banda
trollopodobnych istot! Nikt normalny nie ukradłby ślepcowi jedzenia! W dodatku
ten durny plan z odebraniem mi wzroku... Jakbym nie potrafił się wczuć, widząc!
Nie idę i już! Zostanę tutaj i… Kroki oddalały się coraz bardziej.
— Poczekaj! — wrzasnął i podniósł się z ziemi. Jedno wiedział na pewno… to będą
bardzo długie trzy lata.
.
.
Rillifane* — elficka bogini przyrody
Hej,
OdpowiedzUsuńjuż tyle lat minęło, wyrósł na wspaniałego młodzieńca, ale to jego zachowanie boskie, jest magiem wody i to bardzo opornym...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ale mega się zaczyna 😍
OdpowiedzUsuń