środa, 30 maja 2012

I Na przekór przeznaczeniu


Lato — 1284 rok — Era Gryfa


— Wziąłeś wszystko? — Mężczyzna o długich, czarnych włosach, siedzący za stołem z niepokojem spoglądał w kierunku młodego elfa, który właśnie upychał podróżny worek.

— Tak, ojcze. — Skinął głową, rozglądając się wokół, jakby chciał sprawdzić czy niczego nie zapomniał.

— Jedzenie, coś ciepłego do ubrania, przybory do pisania, mata, księga…



— Księga! — Młodzieniec podskoczył i wybiegł z komnaty, po chwili wrócił niosąc pod pachą dużą książkę w szafirowej okładce.

— Jesteś strasznie roztrzepany. — Brunet pokręcił z uśmiechem głową. — Nie rozumiem, jakim cudem kogoś takiego jak ty natura obdarzyła tak szczodrze.

— Akurat — prychnął chłopak. — Chciałem szkolić się na żołnierza. Przez ostatnie dwadzieścia lat trenowałeś mnie i niech się bogowie gniewają… wolę oręż od iluzji.

— Prawdziwa magia to nie iluzja, odkryłeś w sobie żywioł, musisz nauczyć się nim władać.

— Jasne, jasne… — Elf usiadł i odgarnął opadające mu na czoło jasne, prawie platynowe włosy. — Dla mnie to pech, wiesz ilu nas przechodziło inicjację? I tylko ja musiałem odkryć w sobie coś ukrytego. Żeby to jeszcze była sakiewka z pieniędzmi, ale nie, po co? Jak już coś znaleźć, to od razu z hukiem… a przepraszam, z pluskiem.

— Bluźnisz przeciwko bogom. — Mężczyzna pokręcił głową nad ignorancją własnego potomka. — Wiesz ilu oddałoby wszystko, aby władać żywiołem wody? Wiesz jak rzadko bogowie błogosławią kogoś magią?

— I co? Jeszcze może mam podziękować? — Młodzieniec najwyraźniej nie doceniał daru, jaki przypadł mu w udziale. — Wszyscy moi znajomi zostają tutaj. Będą szkolić się na łuczników, szermierzy, uzdrowicieli, a ja? Ja idę ze starym mędrcem na naukę… Lepiej! Ja nawet nie wiem, dokąd idę!

— Errdir nie da zrobić ci krzywdy, to wspaniały i godny szacunku mag.

— Och, świetnie. — Chłopak wstał i zaczął krążyć po komnacie. — Teraz wychodzi na to, że się boję. To może tobie odbierzemy wzrok na czas podróży, zabierzemy ci przyjaciół, zabawy…

— O te zabawy chodzi najbardziej, prawda?

— Może. — Wzruszył ramionami. — Po prostu wolałbym zostać w domu.

— Lantiel. — Elf wstał i podszedł do syna. — Masz trzydzieści lat. Tydzień temu przeszedłeś inicjację wieku męskiego, ale nadal pozostajesz dzieckiem. Rozumiem, że wolałbyś się bawić, biegać po lasach, podkładać żaby do łóżka staremu kowalowi i wygrywać tęskne ballady na flecie, ale…

— Ale czas zacząć brać życie na poważnie. — Lantiel wszedł mu w słowo. — Zrozumiałem. Przecież nie mówię, że nie pójdę ze starym, po prostu wolałbym być wojownikiem, magowie są… bo ja wiem… dziwaczni.

— Dorośnij!— Jarel pokręcił zrezygnowany głową.

Kochał swojego syna, jednak czasami zastanawiał się co zrobił nie tak, że jego potomek zamiast wreszcie spoważnieć, nadal był upartym i niefrasobliwym dzieciakiem. Wygląd odziedziczył po matce. Niewysoki i zwinny, urodą oczarowywał wszystkie dziewczęta. Długie, srebrnobiałe włosy dodawały uroku jasnej cerze, a niebieskie oczy patrzyły bystro i z wiecznym rozbawieniem, jakby świat istniał po to, aby dostarczać mu rozrywki. Pośród ciemnowłosych elfów był jak egzotyczny kwiat, który wszyscy podziwiali i kochali. No cóż… problem w tym, że kwiatuszek zamiast być delikatny, posiadał ostre kolce ironii i potrafił być naprawdę zgryźliwy i uparty. Musiał przyznać, że chłopak miał rękę do miecza, potrafił nim władać z prawdziwą finezją, a dzięki swej zwinności był niełatwym przeciwnikiem.

Po prawdzie, nie dziwił się synowi, że buntuje się przeciwko byciu magiem. Obdarzeni mocą byli szanowani, uważani za mędrców i często występowali w roli doradców i zaufanych elfów wysokich rodów. Kojarzyli się ze statecznością i mądrością. No cóż… o ile Lantielowi nie można było zarzucić głupoty, o tyle stateczny na pewno nie był. Jarel westchnął cicho. Errdira czekało niełatwe zadanie okiełznania młodego elfa.

Drzwi do komnaty otworzyły się cicho i stanął w nich wysoki mężczyzna o długich, czarnych włosach, splecionych na bokach i związanych rzemykiem z tyłu głowy. Biała szata przetykana była zielonymi nićmi, hafty zdobiły mankiety i rozkloszowany dół. W dłoni trzymał kostur, zakończony głowicą z osadzonym w niej kamieniem żywiołów.

— Czy młody adept gotów do drogi? — zapytał, wodząc ironicznym spojrzeniem za zarumienionym Lantielem.

— A ma inne wyjście? — Chłopak spojrzał na niego ponuro.

— Wyjścia są aż trzy. — Errdir postukał się palcem po brodzie, przenosząc wzrok na sufit. — Możesz iść po dobroci… albo — zawiesił głos — mogę cię zmusić. — Uśmiechnął się lekko, jakby druga opcja bardziej mu odpowiadała. — Możesz też wyrzec się mocy i zostać wyrzutkiem.

— I widzisz? Widzisz, jaka z nim rozmowa? — Lan spojrzał ze złością na ojca. — To dyktator!

— Errdir jest mędrcem, poświęci trzy lata na twoją naukę, powinieneś być mu wdzięczny. — Jarel spojrzał przepraszająco na maga.

— Trzy lata tyranii! Powrócę równie sztywny jak on — mruknął cicho Lantiel i chwycił plecak. — Pewnie jak śpi, to wsadza sobie koniec tego kostura w tyłek, żeby mu się postawa nie zmieniła.

— Lantiel! — Ojciec spojrzał na niego zgorszony, modląc się, aby mistrz nie słyszał ostatnich słów syna.

— Dobra, dobra. — Lan wywrócił oczami i pochylił się po błogosławieństwo. — Połóż swą dłoń na mej głowie i pobłogosław mnie, ojcze, abym wrócił tak jak ptak do swego gniazda po locie w nieznane — wygłosił formułkę.

                                         
***


      Słońce leniwie sączyło swe promienie, prześwitując przez splecione gałęzie drzew. Ścieżka wiodła na zachód, wijąc się pośród okolicznych wzgórz. Lan w milczeniu podążał za swym nowym mistrzem. Odkąd opuścili dom, Errdir nie odezwał się do niego ani słowem, zupełnie go ignorując. Młody elf przyjął to z niejaką wdzięcznością, gdyż zbyt dużo myśli zaprzątało jego głowę, aby mieć ochotę na konwersację z magiem. Dzień wcześniej pożegnał przyjaciół, dostając od nich tysiąc zarówno pożytecznych, jak i zupełnie nie przydatnych rad. Jedną z nich było uwiedzenie maga, może jako jego kochanek mógłby liczyć na lepsze traktowanie? Niestety blondyn, patrząc na plecy idącego przed nim elfa, za nic nie mógł sobie wyobrazić go w roli kochanka, właściwie na samą myśl o spędzeniu nocy ze swym mistrzem oblewał go zimny pot.

Ciekawe, czy tą swoją sztywną pozą rekompensuje sobie inne braki,  pomyślał złośliwie, wodząc wzrokiem za wyprostowaną i dumną sylwetką maga. W tym samym momencie obiekt przemyśleń przystanął tak gwałtownie, że młodzieniec o mało nie zatrzymał się nosem na jego plecach.

— Tutaj zaczniemy rytuał — oznajmił i odwrócił się w stronę zaskoczonego chłopaka.

— Tutaj? — Rozejrzał się dookoła. — W środku lasu?!

— Dokładnie, zjednoczenie z przyrodą nigdzie nie przebiegłoby lepiej. Rozejrzyj się dookoła, zapamiętaj wszystko, bo przez długi czas nie będziesz mógł tego zobaczyć.

— Jak długi? — Przez ciało Lantiela przebiegło drżenie niepokoju.

— Wszystko zależy od ciebie i twojego instynktu przetrwania.

— Czyli długo. Dobra, miejmy to już za sobą — mruknął z niechęcią i zamknął oczy. Przez chwilę nic się nie działo, a potem ciszę przerwały monotonne inkantacje i chłodna dłoń maga spoczęła na jego zamkniętych powiekach. Właściwie nic poza tym nie poczuł i kiedy kontakt został przerwany, zamrugał w dezorientacji. — Nic nie widzę! — jęknął.

— Oczywiście. — Errdir cofnął się i przyjrzał podopiecznemu, którego oczy pokrywała teraz lekka mgiełka bielma. — Właśnie rozpocząłeś zjednoczenie z naturą.

— To długo nie potrwa, zabiję się o pierwsze drzewo. — Lan wyciągnął rękę przed siebie i uczynił krok naprzód.

— Przy twojej głupocie na pewno. — Mistrz odszedł kawałek i podniósł z ziemi sękaty kij, który odłamała niedawna wichura. Przez chwilę przyglądał mu się, wodząc po nim dłonią i wygładzając go. W końcu zadowolony z swego dzieła na powrót zbliżył się do chłopaka i wcisnął mu go w rękę. — To twój przewodnik.

— Och wspaniale, już czuję więź, która nas łączy — mruknął nowo powstały niewidomy, machając laską dookoła.

— Masz nim wyczuwać przeszkody, a nie mordować wszystko w zasięgu! — warknął mistrz, lekko odskakując.

— Właśnie usiłowałem pokonać przeszkodę stojącą przede mną. — Lantiel zacisnął usta, czując ogarniającą go panikę.

— Cisza! Pomyślałby kto, że elfy są inteligentne… Słuchaj…

— Czego? — zapytał po chwili, kiedy mag zamilkł i wokół zaległa cisza.

— Wszystkiego… Przyrody… Słuchaj i czuj… — Zamilkł, wpatrując się w elfa, który z zamkniętymi oczami głęboko wciągał powietrze. — Dobrze… co czujesz?

— Pachnidła w ilości godnej komnat książęcej faworyty.

— Usiłujesz mnie sprowokować? — Errdir wyciągnął rękę, chcąc trzepnąć go w głowę, jednak chłopak uchylił się przed ciosem. Zamarł z wyciągniętą dłonią, otwierając usta w zdumieniu.

— Nie bije się ślepego! — Lantiel cofnął się o krok.

— Jak to zrobiłeś?

— Co?

— Skąd wiedziałeś, że chcę cię uderzyć?

— Poczułem twój gwałtowny ruch, powietrze z lewej strony drgnęło, jakby wiatr zmienił kierunek. — Wzruszył ramionami.

Mag zamrugał zaskoczony, a potem jego oczy otworzyły się szerzej w zrozumieniu. Lantiel miał w sobie krew elfów Podmroku… Odziedziczył po matce zdolność błyskawicznej adaptacji w nieznanym środowisku. Mieszkańcy Menzoberranzan od czasu wielkiej wojny żyli w świecie mroku, ich zmysły były wyczulone na każdą zmianę. Po wyjściu na powierzchnię byli praktycznie ślepi, ich oczy długo przyzwyczajały się do blasku dnia, a nawet wtedy najczęściej nosili na głowach głęboko naciągnięte kaptury. Zdawali się wówczas na instynkt, który rzadko kiedy ich zawodził, a był to instynkt nie znany elfom żyjącym w świetle słońca. Uśmiechnął się lekko. Miał oto przed sobą niezwykle uzdolnionego ucznia, który przy odrobinie dobrej woli pobije jego dotychczasowych adeptów. Zabawne było to, że chłopak wydawał się zupełnie nie znać swoich możliwości. Cóż… to będą interesujące miesiące.

— Szczęście głupca — powiedział głośno, w duchu śmiejąc się z obrażonej miny Lantiela. — Co wiesz o przyrodzie? — zapytał spokojnie.

— Jest zielona, szumi i hmm… są jeszcze pory roku?

— Idiota — warknął. — Przyroda to coś więcej niż tylko pory roku i zieleń. To otaczające nas życie. Musisz jej słuchać, nauczyć się ją rozumieć. Nastaw swoje szpiczaste uszy i spróbuj się z nią zjednoczyć. Słyszysz, jak trawa kołysze się na wietrze? Jak jej źdźbła ocierają się o siebie? Czujesz ciepłe promienie słoneczne, które pieszczą twą skórę? — Chwycił go za rękę i pociągnął w lewo. — A teraz? Czy nie zrobiło się chłodniej? Czy cień nie jest przeciwieństwem słońca? Wsłuchaj się głębiej. To, czego masz się nauczyć, to słuchanie życia. W twoim wypadku życiem jest woda. Otacza nas, jej życiodajne soki krążą w pniach drzew, przemykają pod ziemią, drążą nawet nieprzystępną skałę. Świat bez wody byłby martwy. — Położył jego dłoń na korze drzewa. — Skup się, poczuj jak żyje, jak pulsuje w nim energia, zjednocz się z nim, zaznaj chropowatości jego kory, ciepła jego istnienia. Zrozum jego mowę, jak szepcze rozmawiając z innymi za pomocą wiatru grającego w liściach. Słyszysz to? — Odsunął się, dając chłopakowi czas na przetworzenie informacji i zastosowanie się do jego rad. Patrzył jak delikatną dłonią gładzi pień zadumany lekko, jakby odpłynął myślami daleko, gdzieś poza chwilę obecną.

— To drzewo ma mszyce. — Ciszę przerwał zniesmaczony głos chłopaka, który oderwał rękę od pnia.

— Co?! Miałeś słuchać, a nie szukać insektów!

— Jak mam słuchać, jak ręka prawie przykleiła mi się do kory?! Prędzej nauczyłbym się mowy tych szalonych dziewic niż usłyszał najnowsze nowinki jakie przekazują sobie drzewa! Swoją drogą muszą być niezwykle interesujące."Dziś o mój korzonek otarł się kret, to było tak ekscytujące, że aż zgubiłem listka”. „Och to jeszcze nic, dzięcioł wybrał mój pień na swoje domostwo, ilekroć wlatuje do dziupli, tylekroć moje gałęzie przeszywa dreszcz rozkoszy”, a może… Natyłekwielkiegoorka! CO TY WYPRAWIASZ?! — wrzasnął, gdy na jego głowę spadła kaskada wody, mocząc go całego.

— Ork to przy tobie kwintesencja inteligencji. — Mag patrzył na niego ze złością. — Ty bardziej przypominasz mi górskiego trolla. Czy zrozumiałeś chociaż jedno słowo, które do ciebie powiedziałem? Przyswoiłeś choć jedno zdanie z lekcji, jaką ci dałem? NIE! I na Rillifane* obiecuję ci, że nauczę cię pokory i poszanowania natury! — Zanim Lan się zorientował, poczuł szarpnięcie i jego plecak znalazł się w rękach maga.

— Ej! Oddaj mi to! — wrzasnął, wymachując rękami.

— Nie. Zobaczmy co tutaj mamy… ach chleb, bukłak z wodą, owoce… Konfiskuję jedzenie!

— Co?! Przecież jestem ślepy, niby jak mam sobie poradzić bez pożywienia? Jesteś szalony! — Rzucił się w jego kierunku, potykając po drodze i z sykiem lądując na trawie.

— Nauczysz się odnajdować pokarm, las to jedna wielka spiżarnia. Mamy lato, więc nie powinno sprawić ci to kłopotu.

— Nie chcę szukać jedzenia! Nie po to brałem ze sobą prowiant! Odebrałeś mi wzrok, prędzej się wykończę niż sam coś znajdę!

— Jagody… — Errdir kontynuował jak gdyby nigdy nic. — Każde mają swój kształt i zapach, oczywiście niektóre z nich są trujące, ale łatwo je rozróżnić, chociażby po konsystencji ich soku, jest bardziej wodnisty. Niektóre liście i korzenie też nadają się do jedzenia. Inne wspaniale spisują się w lecznictwie. Woda, jak wcześniej mówiłem, jest wszędzie, kiedy nauczysz się ją wyczuwać i przywoływać, nigdy nie będziesz spragniony. Ogień wydaje ciepło, nawet głupek wie jak łatwo się poparzyć. Zwierzęta… tutaj jest trochę trudniej, ale zastawienie pułapki na zające nie powinno być większym problemem, kiedy już się podszkolisz.

— To jest chore! Mój ojciec…

— Twojego ojca tutaj nie ma — stwierdził mag, a Lan doszedł do wniosku, że jego głos brzmiał wyjątkowo radośnie. Co za wredny typ! Bodaj go orki dopadły, trolle podeptały, a wywerny rozwlekły jego szczątki po okolicy. Jeszcze by zatańczył na jego grobie! — A teraz rusz tyłek — kontynuował mistrz. — Wsłuchaj się w moje kroki i podążaj za mną. Jesteś niedoświadczony, więc będę szedł wolno… ale nie będę czekał.

Akurat! Nigdzie z nim nie pójdzie!

Wiedziałem, wiedziałem, że magowie są szaleni! To jakaś banda trollopodobnych istot! Nikt normalny nie ukradłby ślepcowi jedzenia! W dodatku ten durny plan z odebraniem mi wzroku... Jakbym nie potrafił się wczuć, widząc! Nie idę i już! Zostanę tutaj i…  Kroki oddalały się coraz bardziej.

— Poczekaj! — wrzasnął i podniósł się z ziemi. Jedno wiedział na pewno… to będą bardzo długie trzy lata.
.
.
Rillifane* — elficka bogini przyrody

2 komentarze:

  1. Hej,
    już tyle lat minęło, wyrósł na wspaniałego młodzieńca, ale to jego zachowanie boskie, jest magiem wody i to bardzo opornym...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń